Udało mi się wybrać na basen. Słyszałem legendy o chińskich basenach - że ludzie palą, plują, stoją w wodzie i niczego nie robią, a lokalnym zwyczajem do niecki basenowej szczają dzieci. W końcu jednak zebrałem się i po wcześniej umówionej wizycie udałem się do luksusowego obiektu sportowego, w komplecie z trzema innymi osobami. Tam czekał pan ratownik, który pokazał nam wszystko. Przeraził nas tym, że temperatura wody wynosi 27 stopni. Szczęśliwie, okazało się, że to nieprawda, było normalnie. Pozytywny szok, wszystko czyste, nikt nie pali, ludzi mało i zachowują się normalnie. Pozwolili nam popływać sobie jakieś 25 minut i zasugerowali, że chyba już wiemy, czy nam się podoba. Ja byłem bardzo na tak, polazłem do centrum obsługi klienta i zapytałem ile. Okazało się, że nie wiedzą, więc zadzwonią do właściciela. Ten nie odbierał telefonu, więc ostatecznie zostawiliśmy namiary do Mandy i poszliśmy. Zadzwonili dwa dni później. Trzymiesięczna możliwość korzystania z basenu to koszt...
900 RMB,
czyli 562 PLN. Jakieś 187 PLN miesięcznie. Zwiędłem. Aż taki fajny ten basen nie jest. Pewnie utargowałbym do 700 RMB, ale to i tak horrendalnie dużo, więcej niż zapłaciłbym za kartę Multisport, która daje mi tyyyyyyyyyle opcji, a nie jeden basen. Przypomniała mi się złota myśl pewnego Kanadyjczyka: Chiny oferują jakość trzeciego świata w cenach z pierwszego. To właśnie ten przypadek.
Innym jest kalifornijskie chardonnay z Wal Martu. W USA trunek ten kosztuje 1,97$, czyli jakieś 12 RMB. W Chinach jednak już 38. Można zrozumieć koszta transportu, ale bajka jest taka, że to absolutnie najtańsze wino jakie oferuje amerykański Wal Mart (i zapewne najtańsze w USA). Przesadny hit to nie jest, ale w skali tego, co można dostać, to trudno trafić lepiej, zwłaszcza jeżeli chodzi o cenę - nawet chińskie białe wina są zazwyczaj droższe, a lepsze raczej nie. Chardonnay z RPA, Obikwa, którą w Polsce da się kupić za 19,50 PLN, w najgorszym razie 24,50 PLN, tutaj kosztuje około 120 RMB, bywa po 90. I to jest właśnie chiński dobrobyt i bogactwo rynku - dopóki chcesz pić bai jiu za 5 RMB i jeść makaron z krawężnika za 4 RMB, to wychodzi tanio i ze średniej pensji możesz sobie kupić wannę jednego i kontener drugiego. W momencie kiedy chcesz czasem czegoś lepszego i niekoniecznie lokalnego, to nagle okazuje się, że właściwie wszystko, co wykracza poza opcję przeżycia, wpada w kategorię towaru luksusowego i kosztuje horrendalnie dużo.
Musiałem sobie skołować nowy numer telefonu. Nie spodziewałem się problemów, chodzi o najprostszy numer prepaid, bez internetu, pakietu zdrowotnego i czego tam jeszcze. We wrześniu popełniliśmy błąd i pojechaliśmy we trójkę do centrum, do największego salonu w mieście. Sprzedanie nam po karcie SIM zajęło około 80 minut. Przy okazji skserowano mój cały paszport (wiza z Birmy się na pewno przyda) i próbowano sprzedać nam szczęśliwy numer telefonu za kilkaset RMB. Wybraliśmy nieszczęśliwy za nieco mniej. Nie chciałem się w to bawić po raz kolejny, więc poszedłem do sklepiku uniwersyteckiego. Kart leżą tam tony, tylko podać z koszyczka, zainkasować odpowiednią kwotę i tyle.
HA-HA-HA!
Podejście pierwsze: nie sprzeda mi karty SIM, bo nie mam przy sobie dokumentu.
Podejście drugie: wróciłem parę dni później z paszportem. Nie sprzeda mi, bo to nie może być taki dokument, tylko musi być chiński. No nie mam niestety chińskiego, obawiam się też, że nigdy nie będę miał. No to się nie da. Gdy w drodze powrotnej spotkałem kolegę z USA, to się chyba zdziwił tym, co usłyszał na dyżurne 'jak leci?'.
Podejście trzecie, w tym wypadku przydało się ich radosne podejście do przepisów: napisałem na QQ pytanie, czy może ktoś z moich studentów nie wziąłby na siebie karty SIM dla mnie. W 40 minut miałem trójkę chętnych. Sprzedający oczywiście wiedział, że jest to kupowane dla mnie, bo numer sam wybierałem, ale co tam, dokument jest, to jest. A że stan faktyczny jest całkiem odmienny? Drobiazg. Mogę teraz przeprowadzić jakiś obłędny atak terrorystyczny używając tego numeru, a do więzienia pójdzie ma uczennica Grace. Podobnie wygodne jest kupowanie biletów przez internet: musisz mieć chiński dokument. Ostatnio można to zrobić przez WeChat, ale patrz na punkt pierwszy (inna sprawa, że bardzo długo bym się zastanawiał, czy chcę wiązać moją kartę z kontem na WeChat). Nawet wcześniejsza pula biletów na święta nie dotyczy nie-Chińczyków, co skutecznie utrudnia życie - bo wolne mamy tak jak cały kraj, więc akurat wtedy chcielibyśmy sobie pojechać coś pozwiedzać. Tu oczywiście system też da się obejść, jeżeli znamy kogoś lokalnego i zgodzi się nam kupić bilet używając swoich papierów. Kasa biletowa w centrum miasta? Nie obsługujemy niechińskich petentów, jedź na dworzec (kilka kilometrów dalej). Inna sprawa, że jeszcze we wrześniu sprzedawali, ale podobno coś się zmieniło. Tak często, tak bardzo mile widzianym człowiek się tu czuje!