Zanim przejdziemy do cyklicznej działki humorów z zeszytów szkolnych, przybliżymy nieco realia naszej orki na ugorze, czyli pracy na chińskim uniwersytecie. Znaczy każdy może sobie zjechać kawałek w dół i będzie miał jaja jak globusy (w sensie cytatów, niekoniecznie fizycznym, ten średnio zależy od nas) od razu, ale zakładając, że jedziemy zgodnie z wolą autora, to najpierw te smęty. Jednym z głównych czynników, który zdecydował o tym, że wzięliśmy się za pracę na uniwersytecie w Baoding, było to, że obiecywano nam uczenie podług zachodniego curriculum. W miarę wiedzieliśmy, że sanatorium to nie jest. Po poprzednich doświadczeniach, wiedzieliśmy do czego nadaje się chińskie curriculum, więc polecieliśmy na uczenie kursów IELTS. Czyli międzynarodowych kursów przygotowawczych do egzaminów pozwalających na studiowanie Zachodzie. Takie kursy lecą nie tylko w Chinach, ale też w Indiach, Pakistanie, Rosji, no kilku krajach. Zakłada się, że mają one przygotować pacjenta do studiowania w realiach wroga. Te są dość okrutne i żadne hong bao nie pomogą. Dlatego też, wydawało nam się, że wchodzimy w system dość odległy od znanego nam. Tu się niestety myliliśmy, bo nie wpadliśmy na to, że ktoś może wysyłać ludzi, którzy ledwo znają alfabet, na egzaminy międzynarodowe. Im dłużej się w to bawiliśmy, tym bardziej wychodziło nam, że cała impreza służy jedynie rąbaniu kasy i niczemu więcej. Zebraliśmy kilka dowodów poniżej. Są to wypiski z ostatnich zajęć podczas których młodzi Mandaryni mieli sobie wystawić oceny i napisać, czemu to mieliby dostać tyle punktów, ile im się widzi. Nie powiem, że byłem zaskoczony, wypłody na tym poziomie rzucam po raz kolejny. Po prostu, był to dzień jak co dzień na chińskich kursach uniwersyteckich. Time flies, the semester fast in the past. (refleksyjne). I know you, I understand more different culture let me become to ripe. (Ripe with Decay jak pewien zespół kiedyś grał). The teacher lecture also let me open vision. In the 17th zhou xue tto many things, expand their vocabulary, and conversation skills, awareness of his former don't know the words earthquake, tsunami. etc. didn't focus on the word, increased. (ja też nie rozumiem... OK, rozumiem trochę: z siedemnastu tygodni naszych lekcji zostały pacjentowi słowa earthquake i tsunami, a dzięki mym naukom więcej zwraca uwagę na słownictwo - cokolwiek to znaczy.). Thanks to teacher's help I can more hard in English study. Lastly, I could write good English than before, with more vabulatories and sentences in my storage memory. (more vabulatories gwarantują sukces na egzaminie i w życiu!). [Vabulatories to, oczywiście, vocabulary]. I also attaches great importance to. Do not to much. hope to pass the exam. (niestety, kombinacja obecności i występu go zabiła). Absenteeism is less. (I missed you so much!) I harvested a lot in the class. I think I get pretty harvest I think that is the biggest harvest for me. (sekcja żniwiarek). In English week I the part time guid for my forgener teach er - to help hise for eat or go. So I think my spoken English is will. (i to jeden z lepszych uczniów w grupie...). Gold to be your student. (Platynowo móc cię uczyć!) Hope the teacher forgive me. (Nie! NIGDY!!!). We are love you, you are a good teacher. (i znowu w rzyć wchodzą...). I learned how to speak clearly, gramarly and fluently. For the accumulation of words the improvement of oral English. Spoken. After the test, Experience the feelig of the oral exam. (to chyba poezja współczesna...) Know how to express like professional professional in English. This book has taught me a lot of know 'ledge. I early to classroom everyday. I always spoken language. I think the first part spoken not bad. But the second part I think that I representation no good. I spoken don't fluency and spoken little sentence. I think that I increase my spoken in the last 15 weeks. And I study how to spoken a good sentence. (to jedna z tych chwil, gdy trudno spoken własne vabulatories). Due to strain the brain blank, although know the topic meaning but failed to express it. I don't know what I speak. (rozgryzłem ten szyfr na 62/100). I am a preparatory class Allen, tomorrow our exam is what way what subject. (nie wiem). From the exam I should get near much. (grubiej być nie mogło - chyba). I learned to unity and cooperation positive answer. This form of class can arouse the enthusiasm of all the classmates. At last, thank you for the last semester of my teachings. In Chinese, one day for the teacher, lifelong for father. (to prawda, ja się z tobą już wybawiłem, a starego będziesz męczył do grobowej deski). I hope the teacher understand, in your classroom is very happy. Funny class, funny teacher, interesting book, let me very happy, and have a lot of harvest. Thanks teacher. Teacher often make me look many pictures and many fresh things. I offen answer your questions. (też cię koffam). You is a virtuous man. (jak Yoda. Albo Dziesięć przykazań.). From the classroom I learned that the British people and the Chinese people living habits. ('Brytyjczyk o świcie przy wodopoju... Patrz jak walczy o teren!'). I am a preparatory class 2 well is 22. I take an examination of the exam is not good, please the teacher give some grades more, let me pass the exam, thank the teacher you. please (jest demokracja, więc nie ma litości!). Hello teacher, I would like to ask the next class performance that 25 points is obtained through the I jeszcze odezwa z pisemnego listeningu: Uczeń nie chciał "qua ke", za to chciał 20 punktów... Obawiamy się, że nie było 20 punktów, co mogło zaowocować "quake" w jego życiu.
Łażąc po pekińskich uliczkach, nagle ujrzeliśmy znajomy znak. Różowego słonia. To logo piwa Delirium Tremens. Wybranego niegdyś najlepszym piwem świata. Z drżącym sercem zajrzałem do sklepu. Zamknięty. Kurrrrrrrrrrrrwa! Kilka minut później wrócił właściciel. Okazał się komunikować po angielsku i mieć największy wybór importowanego piwa jaki w Chinach widziałem. Za 30 RMB stałem się posiadaczem Delirium. Aligator wybrał Strongbowa (28 RMB). Zasiedliśmy przed lokalem, rozpoczęliśmy degustację. Łzy szczęścia na twarzy. Pan dopiero co otworzył, więc bardzo się ucieszył, że nowi klienci. oglądnęliśmy wszystko, ofotografowaliśmy, wymieniliśmy przemyślenia, obiecali przysłać znajomych. Nasza twórczość ozdobiła ściany przybytku. O dziwo, ku radości pana właściciela. Zrobiliśmy po dwa piwa i były to prawdziwe piwa/cydry. Mamy nadzieję, że biznes nie gruchnie. Dla nas stał się stałym punktem do odwiedzania na mapie Pekinu. Gdyby tak jeszcze zaczął sprowadzać prawdziwe wino ...
Pod tym adresem: http://www.dianping.com/photos/139141376 można zobaczyć, że pan się nie podtarł naszym dziełem, tylko powiesił je na ścianie. Zrobiła się wiosna na całego. Poszliśmy na spacer do parku. Oto fotodokumentacja tego niesamowitego wydarzenia. Wysypało dość dużo ludzi z dziećmi z pobliskiego osiedla dla młodych i bogatych. Czasem odnosimy wrażenie, że Chińczycy nienawidzą swoich dzieci. Wejście do parku. O ile w samym parku sprzątają na bieżąco, o tyle poza bramą już nie, bo i po co. Nie jest to wyjątkowy widok, podobne ilości śmieci można znaleźć w każdym chińskim mieście. Po piątym okrzyku 'waiguoren!!!' uznaliśmy, że nam wystarczy. Nie wiem, co musi się wydarzyć, żeby Chińczycy przestali przeżywać dziką ekstazę na widok kogoś nieco odmiennego etnicznie.
Jednym z największych plusów mieszkania w Chinach jest to, że nie mają tu świąt Bożego Narodzenia. W jakimś zakresie tam mają, można kupić sobie czapkę Mikołaja i słodycze we wiadomym zdobnictwie, ale już muzycznych hitów świątecznych nie uświadczymy. Bywają choinki i Mikołaje (wszystko czterdziestej jakości i urody), ale żadnych tradycji nie ma. Jak się nad tym dobrze zastanowić, to i na Zachodzie wiele nie zostało - germańska choinka, komunistyczny karp, kapitalistyczny brak pieniędzy na to wszystko. I walki emerytów w Lidlu, Tesco albo Biedronce. Dla naszych uczniów to raczej czarna magia, we wcale nie najgorszej grupie powiedzieli mi, że prezenty dają renifery. Jednego z mych lepszych zaskoczyła informacja o tym, że wszystko się zamyka na 2,5 dnia, że z autobusami za wesoło nie jest, ale poza tym, to jak w Spring Festival, naród siada na dupie i ogląda żałosne programy telewizyjne. Ewentualnie wysłuchuje mądrości jakiegoś obłąkanego wujka albo dziadka o tym, że Żydzi i spisek. A, i jakiegoś Glempa w Wigilię. Z perspektywy orientu, to jest: albo bierz święta po amerykańsku, albo w ogóle. Więc mówię moim uczniom, że jest całowanie się pod jemiołą, ale to w USA, a świat Zachodu, to nie tylko USA i że jemioła im we Włoszech raczej nie zadziała, chociaż oni też obchodzą Boże Narodzenie. Za bardzo nawet nie mam miejsca na to, żeby im coś zeznać o tym, że Ruskie (i okolice) to Prawosławie, i że u nich to raczej 7 stycznia. Nie wydają się jednak przekonani, w TV pokazali, więc co ty nam tutaj. Szczerze jednak, to mamy do czynienia z tendencją, którą na pewno opisze jakiś arcygenialny socjolog za 200 lat, walnie tytuł, że obraz Bożego Narodzenia na Zachodzie w perspektywie lekcji nauczycieli angielskiego w Chinach w latach (tu sobie jakieś wybierze). Jednak wracając do tematu, oto przegląd najciekawszych dekoracji świątecznych (prawie stołecznego) miasta Baoding. Naszym uczniom nakazano przygotować jarmark świąteczny. Dostaliśmy po 50 RMB w kuponach i przykazanie, żeby się tam pojawić, sprawić uczniom radość i coś sobie kupić. Jakieś dwa tygodnie temu jedliśmy ze studentami (to raczej standard, że jadamy z nimi posiłki, wymiana uczciwa, oni ćwiczą angielski, my dowiadujemy się o radościach życia) i pytali nas, jaki to asortyment sprawi nam radość, co byśmy chcieli kupić, to oni nam to skołują na kiermasz. - Alkohol! - Wódka! Krzyknęliśmy jednocześnie, Matthew pierwsze, ja drugie. Nie zrozumieli, a my się zreflektowaliśmy i zmieniliśmy odpowiedzi na 'tradycyjne chińskie rękodzieło'. Nastał 23 grudnia, dzień kiermaszu. Już na pierwszy rzut oka wyglądało to tak, że siedzą tam (na zimnicy, chociaż nawet nie strasznej) ci, którzy wyciągnęli najkrótsze słomki i przegrali w papier, kamień, nożyce. Wydanie tych 50 RMB zajęło nam chyba jakieś 30 minut. Razem z Amerykanami łaziliśmy i zastanawialiśmy się, co może się przydać. Oto efekty. Z okazji święta majowego dostaliśmy zaległe wolne za święto kwietniowe. Połączyło się to z weekendem, więc łącznie wypadły cztery dni wolnego. Mając u stóp tak wielki i ciekawy kraj jak Chiny, powinniśmy właśnie jeździć od atrakcji do atrakcji i odbierać duchowe wynagrodzenie za to, że zdecydowaliśmy się tu mieszkać. Oczywiście, podobnie jak w czasie Złotego Tygodnia, pojechaliśmy nigdzie. Wtedy wspominaliśmy, teraz przypomnimy, jak wyglądają święta w Chinach. Ceny wszystkich noclegów zostały podbite dwukrotnie, ale większość i tak zarezerwowano dawno temu. Każde potencjalnie interesujące miejsce jest zalewane stadem chińskich turystów. Czyli głośno, brudno, tłoczno, irytująco, drogo i co jeszcze wymyślicie. Ceny wstępów są, delikatnie mówiąc, wysokie. Jakieś góry, o których nigdy w życiu nie słyszałem mają wstępy po 120 RMB. Parki narodowe lubią walnąć lepiej niż 200 RMB. Transport publiczny często nie daje rady, więc łatwo się gdzieś udupić, ewentualnie pojeździć sobie w warunkach transportów obozowych. Wszystko to sprawia, że większość osób doświadczonych w bojach zostaje w domach, bo po co się denerwować? Lepiej sobie poczytać, zalać pałę albo porobić diabli wiedzą co, byle tylko trzymać się z daleka od atrakcji. 1 maja wypadło jednak Święto Pracy. Nasza szkoła z tej okazji pozwoliła uczniom pójść do domu. No, nie wszystkim. Jedną z klas postanowiła wysłać na wycieczkę. Zgadnijcie, kto dostał ofertę bycia opiekunem tejże szalonej wyprawy... Odwiedziliśmy słynne, legendarne, opiewane przez poetów... a raczej nieznane nikomu, kto mieszka dalej niż 50 km stąd... Dongkou Town. Wielokrotnie słyszeliśmy od uczniów i nauczycieli, że jest tam pięknie, powietrze jest świeże, woda czysta, można pływać w rzece i łowić ryby na dynamit. Niestety na naszą wycieczkę nikt nie przygotował dynamitu. Z pewnym zaskoczeniem odkryliśmy, że Dongkou Town faktycznie jest niebrzydkie. Trudno powiedzieć, że to Town, zabudowania można zliczyć na palcach rąk. Okolica jest dość zielona i górzysta, można spędzić miłe kilkadziesiąt minut na spacerach i podziwianiu krajobrazów. Nie dajmy sobie wmówić, że krajobraz ten jest nietknięty ludzką ręką - w dużej mierze tworzą go tarasy ryżowe, a te zdecydowanie nie należą do tworów naturalnych. Mają jednak swój urok. Ludzie kochają pisać o tak zwanych "Prawdziwych Chinach". Najczęściej mają wtedy na myśli buddyjskie lub konfucjańskie świątynie, czerwone latarnie i pochody ze smokami, czyli wszystko, co w połowie XX wieku w Chinach starano się wytępić. My bardziej skłaniamy się ku opinii, że prawdziwe Chiny to podrabiany iPhone, kiczowate ciuchy, kurze łapki i tworzenie syfu w miejscach publicznych. Jeżeli jednak ktoś bardzo chciałby zobaczyć, jak Chiny mogły wyglądać kilkadziesiąt lat temu, to okolice Dongkou oferują takie właśnie widoki. Drewniane chaty, krowie placki na ścieżkach, starzy rolnicy z jedną, smutną krową i kilkoma kurami. Dzieci rolników już parę lat temu wybrały telewizory i światła wielkiego miasta. Na szczęście udało nam się chociaż kawałek Dnia Pracy spędzić na plaży pod palmami!
Zamiast Zająca Wielkanocnego proponujemy czcić Księżycowego Królika.
Królik taki chiński. Jaja takie kacze. Kapelusz taki stożkowaty. Uszanowanko! Wow! Dziś przedstawiamy serię ukazującą uroki chińskiego prowincjonalnego miasteczka - Dongkou. |
Made in ChinaFotoblog Archiwum
September 2015
Kategorie
All
Jenot Codzienny: Made in China edition | Roma Jenot & Juriusz
Wszelkie prawa zastrzeżone. Wykorzystywanie jakichkolwiek treści, materiałów, zdjęć i grafik bez zgody i wiedzy autorów jest całkowicie zabronione. |