- Czy warto odwiedzić Chiny?
Odpowiedź brzmi:
- Nie bardzo.
No dobrze, a teraz konkretniej.
Obecnie Chiny są dla mnie najbardziej rozczarowującym krajem Azji pod względem turystycznym, no może obok Korei, ale Korea jest tak banalna do zrobienia, że aż szkoda nie jechać. Natomiast Chiny to męka.
Sam chorowałem na Chiny w latach 2005-2007. Po wizycie podczas wakacji w 2007 roku, na bardzo długo przeszła mi ochota jeżdżenia do i po ChRL. Po grubo ponad roku siedzenia jestem w mniej więcej tym samym miejscu, co po pierwszym pobycie. Raczej nie dlatego, że niczego nie widziałem, ale dlatego, że widziałem jeszcze więcej i okazało się, że przy pierwszej wizycie za bardzo się nie pomyliłem. Nie miałem okazji odwiedzenia zachodniej części kraju, która jest mniej zaludniona, więc zapewne niektóre problemy mogą występować tam w mniejszym natężeniu. Ciekaw jednak jestem, czy istnieje turysta, którego ciągnie tam podczas pierwszego pobytu w Chinach.
Oto skromna lista potencjalnych utrudnień na jakie można napotkać podczas podróżowania po Państwie Środka:
- każde, choćby potencjalnie minimalnie interesujące turystycznie miejsce, jest oblegane przez legiony na miarę bitwy pod Kannami. Jeżeli coś pochodzi z pierwszej -nastki atrakcji kraju, to należy spodziewać się tłumów na miarę bitwy na Łuku Kurskim. I mniej więcej takich doznań dźwiękowych – organy Stalina (katiusza) to melodia do snu przy tym jak Chińczycy się wydzierają.
- ceny wstępów – o tym wspominamy dość często. CHORE!!! Absolutnie nieprzystające do zarobków ludności lokalnej. Całkowicie sprzeczne z jakimikolwiek standardami światowymi. Drożej od Japonii i Kanady, a jak rzucimy to na zarobki mieszkańców, to już po prostu istny horror. Chyba tylko Petra w Jordanii ma bardziej porąbaną cenę wstępu niż przeciętna chińska góra.
- przejazdy - chińska sieć kolejowa jest imponująca, ale potencjalnych użytkowników jest niemal zawsze więcej niż biletów. Te często są dawno wyprzedane na kilka dni przed odjazdem pociągu, w tym nawet stojące. To prowadzi do...
- G-train – G-trainy są super, obok japońskich najlepsze pociągi jakimi w życiu jechałem. Na pewno byłoby obelgą dla chińskiej myśli technicznej, gdyby napisać, że zostały zerżnięte z pociągów japońskich i niemieckich, więc po co o tym wspominać? Podróżnego jednak bardziej będą interesowały ceny biletów. Witamy w Europie! Za Pekin-Xi'an zapłaciłem w zeszłym roku (2013) 515 RMB. Fajnie, że jechał pięć godzin z małym okładem. Tyle, że 515 RMB może przebić tygodniówkę niejednego pracownika chińskiej fabryki, a i dla Europejczyka nie jest to mały wydatek.
- ludność lokalna - brak słów, pchanie się, wrzask, plucie. W tym: jakość informacji turystycznych i standard udzielanych przez nich wskazówek. Jak również ich poziom znajomości jakiegokolwiek języka obcego. W ciągu ponad roku życia w Gruzji, nie spotkałem tam informacji turystycznej nie mówiącej po angielsku na poziomie B2 (a do tego po rosyjsku na przynajmniej takim samym). W Chinach? W kraju, który odwiedza każdego roku jakieś luźno dziesięć razy więcej turystów niż Gruzję? Zapomnijcie! Czasem się udaje, ale ogólnie, info turystyczne służą paniom do rąbania rekordów w gry na telefonach i doskonaleniu sztuki makijażu, nie zaś informowaniu Was o czymkolwiek. Nawet w Szanghaju, po pytaniu o najbliższy hotel, pani podała mi bez słowa książkę atrakcji miasta.
- Żeby w ogóle tu wjechać, musicie zapłacić za wizę. Jeżeli nie jesteście z Warszawy lub Gdańska, dochodzi wyprawa lub opłata za pośrednictwo.
- Wymiana waluty możliwa tylko w bankach, do tego nie wszystkich. Procedura może być szybka i prosta (Pekin, Szanghaj – kilka minut i po sprawie, obstawiam, że Guangzhou, Shenzhen też nie będą problemem) lub też bardzo złożona i skomplikowana (Luoyang, Datong, pewnie wiele innych miejsc) Wprawdzie karty Visa lub Mastercard działają w setkach bankomatów, w wielu jednak nie.
- Budżet dzienny zależy od potrzeb jednostki, ale ogólnie bym go widział w okolicach 200 RMB przy odwiedzaniu głównych atrakcji i spaniu w raczej tańszych niż droższych miejscach. Nie jest to bardzo dużo, ale wszystko zależy od potrzeb własnych, jeżeli będzie się chciało obejrzeć wszystkie świątynie, muzea, parki rozrywki, pójść do teatru czy na jakieś występy, to można przekroczyć i 1000 RMB.
A jeżeli musicie lub bardzo chcecie jechać do Chin? Bo ciekawe, bo nieprawda, bo warto? To parę złotych myśli:
- Zaplanujcie wszystko. Nie idźcie na spontan, bilety kolejowe was pokonają, podobnie mogą być problemy z noclegami w popularnych miejscach. Są odpowiednie strony, jeżeli Wam pasuje płacić prowizje. Są hostele, które się tym za Was zajmą, w nich prowizja będzie mniejsza. A jeżeli zaczynacie z Pekinu, to przy Tiananmen jest dość dobra kasa do kupna biletów, tam prowizja to tylko 5 kuai. Wydostawanie się z Pekinu przerobiłem trzy razy i trzy razy nie było lekko, więc najlepiej od razu gnać po bilety i mieć nadzieję, że będą.
- W Chinach jest Pekin, jest Syczuan, jest też Luoyang i Guangzhou. Zapewne będziecie mieli około miesiąca, może mniej. Nie chcecie spędzić większości wakacji w pociągu, więc zdecydujcie się na jakiś kawałek kraju. Naprawdę, nie da się zrobić wszystkiego, nawet w dwa miesiące.
- Weźcie sobie wylot z innego miasta niż przylot, nawet jeżeli cenowo nie będzie to wyglądało cudownie. Gwarantuję każdemu, że po paru tygodniach w Chinach z dziką radością zapłaci nieco więcej, żeby już nie bawić się w pociągi.
- Chiny są – 3,14 razy oko – rozmiarów Europy. Jednak jak na tak wielki obszar terytorialny, nie oferują zbyt wiele. Co tu mówić, niemal wszystko zniszczono, do tego są pustynie i średnio dostępne góry. A jeżeli łaskawie odbudowano, to za bilet dacie więcej niż za zboże. Po prostu, jakość do ceny nie ma żadnej relacji. Kultura? Kultura w Chinach to dowcip, przy populacji 1,5 miliarda ludu, tu powinny kręcić się festiwale muzyczne całe lato, obok nich filmowe, a gdzieś po zagajnikach powinny odbywać się wieczorki poezji. Nie liczcie na to. W tej kwestii chyba nawet Albania ma więcej do zaoferowania turyście.
- Weźcie sobie Kindle lub Nooka lub komiksy lub Sony Vita lub 10000 Sudoku lub Milion Panoramicznych do zabijania czasu w podróży. Z książkami może być tak sobie. W wakacje 2013 przeszedłem księgarnie Szanghaju i Guangzhou – nie było niczego naprawdę ciekawego do czytania.
- Kombinacja 'kultura i plaża' jest dość trudna do zrealizowania (możliwa, ale nie do końca wygodna). Chiny są raczej do zwiedzania niż plażowania.
Top 6 naszych atrakcji. Bo 6 jest szczęśliwe.
1. Panorama z Bundu na Pudong w Szanghaju. Zajmie może parę minut, ale na mnie za każdym razem robi ogromne wrażenie (a przerobiłem jakieś osiem razy). Sam Szanghaj to miłe miejsce na kilka dni, dobre na początek wycieczki. Są i świątynie, i muzea, i tanie jedzenie, i luksusy. Każdy powinien znaleźć coś dla siebie. Szczególnie polecamy muzeum plakatu propagandowego (bo ciekawe) i muzeum historii naturalnej (bo kuriozalne).
2. Luoyang – buddyjskie jaskinie z CHORĄ ceną wstępu, ale gdy wylazłem na wielkiego Buddę, to niemal spadłem na kolana. Potem przez dziesięć minut gapiłem się na niego i nie mogłem uwierzyć, że ONI stworzyli coś takiego. Z okładem bije na głowę każdy europejski kościół.
3. Datong – kolejne buddyjskie jaskinie, całe osmalone pyłem węglowym. Dla mnie miejsce magiczne, bo tam rozpocząłem zainteresowanie buddyzmem.
4, Fenghuang – miasto Feniksa, wspaniałe do spacerowania i gubienia się po ciemku. I Miao, ukochana mniejszość etniczna Chin. Jest dość daleko od typowego turystycznego szlaku, ale jeżeli ktoś będzie w Hunanie, to polecamy.
4. Yangshuo – ładne góry, fajne knajpy, jeżeli po parunastu dniach podróżowania ktoś ma już dość prób komunikacji z obywatelami Chin i pragnie spotkać Europejczyków, to Yangshuo jest dobrym adresem.
5. Lijiang – sztuczne, ale przyjemne miejsce na parę dni. Łatwo dostać się z Kunmingu, który odwiedza chyba większość turystów.
6. Nanjing – odwiedziłem w maju, prawdopodobnie w piekle było wówczas chłodniej. Fajna starówka, ale jeszcze lepsze mury obronne – chyba najlepsze i najbardziej imponujące w Chinach.
BONUS: Hong Kong (po polsku Hongkong). Nie mamy słów, żeby powiedzieć jak kochamy to miasto-państwo-część Chin. Chardonnay w sklepach. Chungking Mansion. Prom po Victoria Harbour. MongKok. Fajne ciuchy za grosze. Elektronika w podobnych cenach. Egzekwowany zakaz plucia i palenia. Jak powiedział niegdyś Wen Xiaobo:
"It had taken 100 years of British colonialism to bring Hong Kong up to its level of development and public order, and that it might take 300 years to do the same for the Chinese mainland."
A jak nie Chiny, to co?
Jedźcie sobie do Tajlandii. Duchowo większe szanse powodzenia, fajne plaże, mniejsze dystanse. Nie ma tematu wizy. Ludzie mówią po angielsku, wszędzie można znaleźć tony informacji, więc podróżowanie jest banalnie proste. Są miejsca i dla tych, którzy nie lubią tłumów, i dla fanów imprezowania pod księżycem.
Albo Birmy. Duchowo patrz wyżej. Infrastruktura podstawowa, ale wrażenia lepsze, mniej turystów. I śliczne Bagan, opcje plażowe też miłe. Wiza do zrobienia w Bangkoku w jeden dzień.
A najlepiej do Kambodży. To jest niesamowity kraj, może ich plaże nie są cudowne, ale da się miło posiedzieć, cenowo przyjemnie, do tego Angkor Wat. Bardziej historycznie, nie kulturalnie (bo wujek Mao Pol Pota wsparł). Wiza na granicy.
Historia XX wieku? Wietnam, chociaż tam ludność dość fatalna i oszukańcza, ale plaże i trochę historii jest. Niestety, wiza nieco upierdliwa.