Godzinę później byliśmy u sąsiada, spożywaliśmy piwo, z nami dwie studentki - jego byłe, moje obecne. Gdy otworzył piwo padło jedno z moich ulubionych chińskich słów, 酒鬼, czyli 'alkoholik'. Dokładnie znaczy to 'duch alkoholu', czyli, że ktoś tak chleje, że aż umiera i staje się od tego duchem. Biorąc pod uwagę, że przez trzy godziny zrobiliśmy po dwa chińskie piwa, to może nam się jeszcze nie udać zostać duchami. Poziom konwersacji agonalny, on często przeskakuje na chiński, a i mnie się zdarza słowo w języku Mao Zedonga wrzucić, bo pomagało. Przyszedł chłopak jednej z nich. Przyniósł nam całą menażkę kulek z czarnym sezamem na święto latarni. Wspólnie pojedliśmy, miał tego tyle, że już nikt nie mógł więcej, a nawet połowy menażki nie zrobiliśmy. Po 22 poszli, bo im o 23 zamykają dormitoria. Sąsiad rzucił:
- Cholera, nie wierzę, oblałem tego chłopaka, a ten mi łakocie przynosi.
- Mówisz mi jak już zjedliśmy? Przecież pewnie do tej menażki szczało całe dormitorium, a potem ci to przyniósł!
Piątek. Kończymy lekcje, spotykamy się przed budynkiem:
- Nie zgadniesz od kogo dostaliśmy prezenty. Największy absurd świata
Zgaduję. Lecę piątką imion studentów, którzy pewnie każdego dnia rysują wielkie chuje na moim zdjęciu. Nie udaje mi się.
- Od Mophiry.
- OD MOPHIRY? Mophira to mogła nam dać co najwyżej koce z dżumą albo odchody bawoła. Ledwo ją puściłem na egzaminie, tydzień przed się prawie popłakała, gdy jej wyrwałem telefon z ręki i przyszła mi truć po lekcji, że jak mogłem to zrobić i że zrujnowałem jej związek. Na egzaminie dostała totalny łomot, puściłem ją na minimalnych zdających.
- U mnie też ledwo zdała. Przyniosła takie szkatułki.
- Nie otwieraj! To jest pewnie nasączone jakąś prachińską czarną magią i nas zabije ledwo dotkniemy.
Okazało się, że los obdarzył nas specjalnością naszego pięknego miasta Baoding. Kulkami do ćwiczenia sobie nadgarstków. Dźwięczą melodyjnie, gdy się nimi potrząsa. Ważą w cholerę. No i biorąc pod uwagę, co ona o nas myśli, to zapewne zrobiła sobie z nich wcześniej kulki analne.
Sobota. Moja studentka mnie poszukuje. Dlaczego ja jej już nie uczę. Że wszyscy tęsknią. Że jak żyć. Umawiamy się wstępnie na jakiś wspólny posiłek.
Z jednej strony, to nie jest typowy tydzień z życia nauczyciela uniwersyteckiego w Chinach - zarówno my, jak i nasi studenci, wrócilismy z przerwy świątecznej. Z drugiej, są takie dni, że nie wierzymy. Gdy jesteśmy pewni, że oni nas wszyscy nienawidzą i życzą nam śmierci, że nasze lekcje są dla nich synonimem nudy i beznadziei, że jesteśmy 'laowai' do robienia sobie jaj z, a nasza praca to rzucanie łajnem o Wielki Mur, nagle okazuje się, że nasza robota tworzy jakąś wartość dodaną, że dla niektórych studentów nasze lekcje są inspirujące, przyjemne, a obcowanie z nami ciekawe. O ile Chińczycy są ogólnie bardzo kurtuazyjni i bardzo rzadko mówią rzeczy niewygodne, o tyle noszenie nam prezentów i jedzenia, to już znacznie ponad standardowy poziom grzeczności i bycia miłym.