Wspomniana niegdyś Zoe (ta, co ma trociny zamiast mózgu) zadziwiła nas wszystkich. Raczej nie na plus.
Zaczęło się od tego, że musieliśmy iść do banku, żeby założyć sobie konta, bo inaczej nam nie zapłacą. To dalsze efekty tego, że mieli audyt w styczniu i podobno okazało się, że od roku 2009 uniwersytet nie prowadzi księgowości. Uporządkowanie tego sześć lat wstecz jest praktycznie niemożliwe, więc chyba zaczynają od teraz. Niestety, nie wiem jak można być państwowym uniwersytetem i nie rozliczać się z urzędem podatkowym, ale widocznie nasi przełożeni wiedzą, a przynajmniej wiedzieli do stycznia. W związku z tym, wysłali nas, żebyśmy założyli konta. Znając już trochę Chiny powstrzymałem naszą międzynarodową drużynę, by zrobić to od razu, bo miałem w pamięci historię naszego kolegi Harrisona, który po założeniu konta dostał info, że założył w złym banku i nie mogą mu tam przelać wypłaty, więc musiał zakładać drugie. Nie myliłem się, okazało się, że musimy mieć te konta w China Construction Bank. Szczęście w nieszczęściu, że sąsiad jest zaręczony z obywatelką Chin, zgodziła się więc iść z nami na tę pasjonującą wyprawę. Impreza trwała łącznie trzy godziny, bywałem już na lepszych. Najbardziej spodobała mi się część sto pytań do: czy mam żonę, gdzie i jaki uniwersytet kończyłem, czy mam dzieci. Delikatnie zapytałem Mandy, czy im to info naprawdę potrzebne.
- Nie, to taka chińska specyfika. Muszą cię potraktować jak szmatę i wydusić z ciebie wszystkie możliwe informacje przy każdej okazji. Oczywiście, że im to do niczego niepotrzebne.
Coraz bardziej lubię narzeczoną sąsiada.
Po raz kolejny też kazano mi się podpisać parę razy używając obu imion. Szczęśliwie nie sczaili, że jakiś mędrzec uparł się pisać diakrytem w polskich paszportach, co już parę razy powodowało konfuzję w Państwie Środka. Nasz kolega Sheldon okazał się mieć za długie personalia, system nie chciał przyjąć, więc założyli mu konto na Sh. DRUGIE IMIĘ TRZECIE IMIĘ NAZWISKO.
Trwało to wszystko, więc sobie gadaliśmy. Akurat o tym, że Mandy zaczęła chodzić na nasze lekcje, jest gwiazdą grupy. A raczej była. Podczas wielkiej bankowej odysei zadała mi pytanie:
- Czy naprawdę powiedziałeś Zoe, że nie mogę przychodzić na twoje lekcje?
- Że, kurwa, co?
Zoe, poza tym, że ma trociny, jest klasową monitorką, czyli przewodniczącą. Akurat w ich grupie wolę sobie wszystko załatwić z Waynem, który mówi i rozumie po angielsku, a nie z Zoe, która przychodzi, czyta z kartki, a potem nie rozumie odpowiedzi. No i Zoe z wysokości swego stanowiska powiedziała Mandy, że ja się nie zgadzam, żeby ona przychodziła na moje lekcje. To samo powiedziała drugiej dziewczynie, która była z innej grupy i na początku semestru poprosiła mnie o pozwolenie na przychodzenie na moje zajęcia. Dziewczyna też dużo dawała do lekcji, odpadły mi więc dwie bardzo dobre uczennice. W zamian mam Zoe i jej trociny, która jeszcze powiedziała do Mandy, że zupełnie nie rozumie, czemu ludzie chcą tak przychodzić na moje lekcje. Może dlatego, że jeżeli ktoś naprawdę wybiera się do Irlandii i naprawdę chce zdać IELTS na ludzką ocenę, to mu się trochę tego, co ja tam klepię, przyda. Ponieważ nie wszystkie grupy pobłogosławiono nauczycielem z obcych krajów, to ambitniejsi próbują chodzić na nasze lekcje, bo jakoś tak im wychodzi, że może się to bardziej przydać niż the Chinese way of teaching (ostatnio grupa salę obok oglądała Boxtrolls w chińskich napisach). Zoe akurat mniej to wszystko ogarnia, bo nie rozumie 80% lekcji, ale jeżeli ktoś rozumie w takim stopniu jak ona nie, to mu się może trochę od tego poprawić. Do tego raczej nie torturuję ich najnudniejszymi ćwiczeniami jakie ludzkość zna, tylko staram się coś pokombinować, przynieść tańczące koty albo jenota.
Nie ucieszyłem się więc, gdy usłyszałem, że zabroniłem ludziom przychodzić na moje lekcje. Poprosiłem Mandy, żeby przyszła i że zgnoję Zoe przy całej klasie, zarzucę jej kłamstwo, wkładanie mi w usta rzeczy, których nie powiedziałem, i tak straci twarz jak Nicolas Cage w Face/Off. Niestety, Mandy powiedziała, że konfrontacja jest obca chińskiej kulturze i przestanie chodzić na lekcje, bo skoro Zoe jest monitorką i nie chce, to będą potem kłopoty. Ja powiedziałem jeszcze parę rzeczy, ale akurat używając słów, których Mandy nie poćwiczy w trakcie moich lekcji.
Po tym wszystkim odezwał się Sheldon:
- Ogólnie nie ma wielu osób na liście ludzi, którzy mnie wkurwili, ale Zoe udało się wpisać.
Jak to osiągnęła? W pierwszym semestrze była jego studentką. Egzamin z listeningu uwaliła (dziwnym nie jest). Dzień po ogłoszeniu wyników, o godzinie 21:35, Sheldon otrzymał od niej smsa:
- Jesteś w domu?
- Jestem - odpisał myśląc, że może dzieje się jakiś dramat, schrzanił coś z ocenami, czy egzaminem. W sekundę później usłyszał pukanie do drzwi. Była to Zoe z dwójką znajomych. Przyszła mu zrobić scenę pod tytułem 'jak śmiałeś mnie oblać? Jestem klasową monitorką! Nie wiesz o tym, że monitora nie można oblać?'.
Sheldon nie wiedział i zdobycie tej wiedzy średnio go wzruszyło. Zasugerował im oddalenie się w siną dal. Dodał jeszcze, że emisariusze mówili po angielsku jak Zoe, więc najpierw chwilę zajęło zgłoszenie pretensji, a jeszcze dłużej zrozumienie jego odpowiedzi, w której zawarł np. to, że nie może papieru oszukać i że jak zdaje się od 60, to znaczy, że trzeba mieć 60, a poza tym jest trochę późnawo. Wspólnymi siłami ustaliliśmy, że Zoe jest z Pekinu, z raczej dość bogatej rodziny i zapewne przez większość życia nie skala sobie pracą rąk, do tego jest ładna, więc jeszcze do kompletu bez bólu złowi sobie samca. Przy tym wszystkim musi innym zatruwać życie, absolutnie bezinteresownie. Przecież ona nie będzie niczego miała z tego, że zabroni komuś przychodzić na moje lekcje, ale będzie się upajała władzą, że powiedziała dwóm osobom, co robić. Nieważne, że obie te osoby są intelektualnie lata świetlne przed nią i w miejscu, do którego ona nigdy nie będzie miała dostępu, bo jest na to po prostu za tępa. Jeszcze ją ostatnio chyba przesrało, bo powiedziała, że musi do toalety i czy może iść. Nie, rób tutaj! W końcu jak mogę wymagać od osoby dwudziestoletniej, żeby wysiedziała 50 minut zajęć? Poszła i nie było jej dobre 20 minut, więc albo dramat żołądkowy, albo grała na telefonie pod drzwiami. W sumie co mnie to obchodzi? Zoe to kwintesencja myśli dominującej w Chinach: zrobię ci na złość, bo mogę, bo mam władzę, jakkolwiek żałosną. Ja zdechnę jutro, ale ty już dziś - ta cenna zasada z pism Sołżenicyna jest tu przez wielu wdrażana w życie z podziwu godnym zapałem.
Ja wiem już jedno: gdybym przeżywał przypływ pozytywnych uczuć do Zoe, to musiałbym się mocno nagimnastykować, żeby dać jej zdającą ocenę na egzaminie. Ostatnio olśniłem ją, że skrócona forma od 'do not' to 'don't', nie 'don'n' jak myślała, już o paru innych rzeczach łaskawie nie wspomnę. Biorąc pod uwagę, co o niej myślę teraz, to obawiam się, że i mojego kursu nie uda jej się zdać. Ba, co gorsza ma też zajęcia z Aligatorem. Jest pewną sztuką uwalić już dwa egzaminy w marcu. Tym razem układ mieszkań działa na jej korzyść: będzie mogła odwiedzić nas oboje za jednym zamachem.
Intryguje nas fenomen monitora klasowego: za moich czasów w liceum wybierało się ludzi, którzy potrafili coś załatwić. Nasza przewodnicząca była w stanie wychodzić i wyprosić dla naszej klasy bardzo dużo, zawsze wszystko wiedziała, a do dyrekcji nie czekała w kolejce, bo tak ją dyrektor lubił, podobnie inni nauczyciele. W Chinach najczęściej wybierają najgorszą osobę w grupie. Sheldon miał niegdyś monitora imieniem Frank. Frank nie był w stanie powiedzieć niczego po angielsku, a w pewnym momencie okazało się, że ma kłopoty z pisaniem po chińsku. Po dwóch miesiącach nauczyłem się, że należy samemu wybrać sobie kogoś z grupy, wymienić się numerami telefonów i wszystko tak uzgadniać, bo w ponad połowie przypadków monitor będzie na poziomie Franka. W mej najlepszej grupie robili sobie z tego jaja i ciągle mówili, że przecież Joe jest monitorem, a ja zawsze wszystko załatwiam z Jasonem, który to monitorem nie jest. Odpowiadałem, żeby się przestali wygłupiać - Joe na pytanie What's your major?, odpowiedział mi I like DotA (Defense of the Ancients, jedna z ulubionych gier mojej młodzieży). Dzięki Zoe trochę lepiej zrozumiałem ten fenomen: jeżeli monitora naprawdę się nie ulewa, to jest to nieco humanitarne, że wybierają osobę, która zapewne nie dałaby rady zdać egzaminów w trybie normalnym. Po drugie, monitor ma przyjemność chodzenia na różne zebrania, które pasjonujące chyba nie są. I to do tego stopnia, że kiedyś mi uczeń powiedział, że już woli zostać na mej lekcji niż tam iść, bo zebranie będzie trwało dłużej i jest tam jeszcze nudniej.