Jenot Codzienny - The Greatest Country In The World
  • Kazachstan
    • Taniec z Boratem
  • Moskau
    • Moscoviada
    • Kołchoz
    • Mir Iskusstwa
    • Lecą Jenoty
  • Made in China
    • Życie w kraju odrazy
    • Syzyfowe Prace
    • Rewolucja Kulturalna
    • DisgusTimes
    • Obrazy warte więcej niż tysiąc słów
  • Z kim chcesz się skontaktować
  • Liny i inne ryby
  • Blog

Podsumowanie roku

31/12/2013

0 Comments

 
Z okazji końca roku nadchodzi czas podsumowań. Ludzie tworzą listy, na których opowiadają o tym, że widzieli fajny film lub posłuchali fajnej muzyki. Najczęściej widzieli dziesięć fajnych filmów i tyle samo fajnych płyt słuchali. Gazety piszą listy - w sensie zestawienia - gdzie opowiadają nam, że jakaś wojna była ładniejsza niż pozostałe, krew żołnierzy bardziej czerwona, a debilne piosenki nacjonalistyczne lepiej brzmiały niż inne. Ropy też jakby więcej się tam przelało. Portal Shanghaiist znalazł lepszy sposób na podsumowaniu roku: najlepsze smogi i wydarzenia okołosmogowe. Poniżej przedstawiamy ich listę z naszymi komentarzami, jeżeli takowe mamy: 
  • mędrcy w Pekinie wymyślili, że gotowanie uliczne odpowiedzialne jest za zanieczyszczenie powietrza. Powiedzieli to w maju, a w listopadzie odpowiednie siły ruszyły w miasto i poniszczyły liczne garkuchnie. Przy tej okazji wiele osób wyrażało wątpliwości, czy uliczne ruszty są odpowiedzialne za więcej niż 2% smogu w mieście.
  • padł rekord świata w jakże radosnej kategorii: najmłodsza dziewczynka z rakiem płuc. Ma osiem lat. Zapewne nie zachorowała wyłącznie od świeżego powietrza, a miała też jakieś predyspozycje genetyczne, historię raka w rodzinie itp., ale wierzymy, że jednak to nie przypadek, iż pochodzi z Chin.
  • podczas pokazu mody w Nankinie modelki musiały nosić maski chirurgiczne, nie dlatego, że brzydkie, a dlatego, że takie było dobre powietrze. Liczymy na to, że zaczną występować z maskami gazowymi lub butlami tlenowymi. Zresztą nie ograniczajmy się do pokazów mody, również konkurencje sportowe mogłyby uwzględnić warunki lokalne i stworzyć takie kategorie, jak bieg z butlą gazową na plecach i w masce tlenowej.
  • na początku grudnia było tak ślicznie w Szanghaju, że wedle panującej skali zanieczyszczenia wyszło, że żyć się nie da. Władze w rezultacie zmieniły skalę.
  • eksperci zaczynają informować o niskiej jakości nasienia mężczyzn w Szanghaju. Winien smog. Według nas po prostu jedzą za mało korzenia łopianu.
  • pan w jednej ze szkół wynalazł sztukę walki, która pomaga walczyć ze smogiem.
  • Hangzhou: zamiast zwyczajowego podnoszenia flagi przed szkołą, pewnego dnia dzieci musiały dokonać tego komputerowo. Przyczyna oczywista.
Na liście zabrakło fajnego październikowego smogu z Harbinu, ludzie musieli zostać w domach, szkoły i autostrady zamknięto na trzy dni, wstrzymano ruch lotniczy. Dopuszczalne międzynarodowe normy zostały przekroczone PIĘĆDZIESIĄT razy. 
Mamy też małą własną radość do tego pięknego ogrodu: pewnego czerwcowego dnia ruszyliśmy do szkoły. Gdy dotarliśmy na miejsce, płakaliśmy. Myśleliśmy, że to alergia na coś, pewnie jakaś chińska brzoza pyli. W szkole okazało się, że wszyscy mają ten problem i ryczą jak bobry z depresją. Popołudniu widoczność była na poziomie góra pięciu metrów. W następstwie z nieba spadły ptaki, sam widziałem dwa martwe, a tu ulice zamiatane są dwa razy dziennie, więc na pewno było tego o wiele więcej. Taki urok mieszkania w mieście obok kopalni węglowych. Pocieszano nas, że to dobrze, że mieszkamy parę kilometrów od samych kopalni, bo tam było gorzej. Nie wiemy jak gorzej, kamienie unosiły się w powietrzu?
0 Comments

Klątwa Mao

30/12/2013

0 Comments

 
To był tydzień, w którym byliśmy chorzy. Inni nauczyciele byli chorzy. Nasi sąsiedzi byli chorzy. Nawet podwórzowe koty nie wyglądały najlepiej. 
Miłe złego początki były takie, że grupa wieloetniczna i wielonarodowościowa zawitała do nas na Wigilię. Takich ilości zachodniego żarcia, picia i pigmentu nie widziałem od niemal roku. Ser żółty zaskoczył feerią smaku i zapachu, z czekoladą akurat jesteśmy na bieżąco, ale jakoś z alkoholem odpuszczaliśmy ostatnio, więc gdy pojawił się Absolut Raspberry (a raczej Raspberri), to niemal wykorkowałem na serce z wrażenia, że alkohol może być taki dobry.
Picture
Jack Daniels również wpisał się w ten nurt, ale niestety, Smirnoff już nie. Podejrzewamy, że jakiś mędrzec w rozlewni postanowił zarobić, więc wlał do butelek po Włodzimierzu słynnego nazwiska specyfik bardziej lokalny. Chamstwo, bo cena oczywiście pozostała zachodnia. Była to Wigilia typowo staropolska, taka jaką pamiętamy z czasów pacholęcych: dwóch Murzynów, paru Chińczyków, Mao Zedong na ścianie, bai jiu i wóda zachodnia zapijana piwami, przegryzana czekoladą, serem i chipsami. 
Mój kontrakt gwarantuje mi wolne 25 grudnia. Poszedłem w tej sprawie do Kierownika. Dowiedziałem się, że pracować nie będziemy, ale będziemy wspólnie świętować. Ucieszyłem się jak człowiek, któremu zdiagnozowali syfilis. Już wiedziałem, że będzie koszmarnie. Imprezy szkolne zawsze oznaczają zmarnowany czas, pozostawało jednak kilka pytań: czy tym razem to tylko czas, czy też nerwy i zdrowie? Czy będzie to bardzo długi wymiar kary, czy może jednak bardziej humanitarny i w pół dnia się uwiniemy? Wyruszaliśmy o porze dość wczesnej jak na imprezę, bo o 13. Udaliśmy się do Stajenki, to znaczy do KTV. Tego samego, co zawsze, bo nasz Kierownik zna ichniego i nie trzeba płacić. Dostaliśmy ten sam pokój co zawsze, czyli 666 (drugi najlepszy, najlepszy jest 888). Muzyka ta sama co zawsze, hity z okolic 1995 roku. Ludzi niby więcej niż zazwyczaj, ale i tak nikogo do pogadania, bo kto może, to nie przychodzi na te libacje. W takich przybytkach dają za darmo wrzątek i to właśnie było do picia. Dla przyzwoitości zamówiono dwa malutkie dzbanki herbaty, poszły w 30 minut. A potem już tylko wrzątek, niczym nieskrępowana ekstaza pochłaniania litrów wrzątku. Do jedzenia zamówiono tacę owoców. Jedną na kilkanaście osób. Nauczyciele nie pierwszy dzień tam pracują, życie znają, więc przynieśli swoje żarcie - orzeszki, słonecznik.
Picture
Pomieszczenie zasadniczo nie było ogrzewane, to znaczy co jakiś czas chwilę wiało ciepłe powietrze, ale nie miało to większego wpływu na nasze samopoczucie termiczne. Podobnie jak to, że było nas naście osób w tym pokoju, wszyscy w kurtkach, było nadal dramatycznie zimno, co chyba aż dziwiło lokalnych, bo przecież jak jest dużo osób, to się pokój grzeje. Spędziliśmy tam...
- godzinę? Nie.
- dwie? Nie.
- trzy? Nie.

BITE KURWA PIĘĆ GODZIN! PIĘĆ GODZIN NA ORZESZKACH, SŁONECZNIKU I WRZĄTKU. 

Po trzeciej skończyły się śpiewy, wszyscy siedzieli i klepali w komórki, prawie nikt z nikim nie gadał. Byłem już na paru imprezach pracowniczych w życiu, ale to po prostu rekord koszmaru, mordęgi i czasu trwania. Kusiło mnie wyskoczyć, kupić wódę i rozkręcić to, bo już się po prostu nie dało, ale ciągle naiwnie wierzyliśmy, że coś do jasnej nędzy ruszy, że wniosą tort, wprowadzą modelki i tańczące mopsy, bo przecież to niemożliwe, żeby nas ktoś trzymał bez żadnego sensu i celu w tej jebanej chłodni.
A jak bawił się Kierownik? Tego nie wiem, bo Kierownika niestety nie było, najwidoczniej nie mógł uczestniczyć w tym szampańskim evencie, w tych obfitych bachanaliach, w ekstatycznych przedawkowaniach wrzątku aż para szła uszami, w rozbieraniu oczyma nadobnych współpracownic zakutanych w puchowe kurtki. W końcu po 18 zawinęliśmy się do restauracji. Marzyliśmy tylko o tym, żeby to się skończyło.
Plusów restauracji było kilka: ciepło, więcej do jedzenia i do picia. Wymiar kary krótszy, bo tylko jakieś dwie godziny. Szkoła chyba przechodzi kryzys, w maju-czerwcu na takich spotkaniach stoły uginały się od żarcia, wszyscy objadali się do pierwszych wymiotów, a dyrekcja pytała, czy może domówić czegoś. Teraz jedzenie znikło w dwadzieścia minut. Potem graliśmy w lokalną wersję butelki, tu zamiast butelką kręci się górną częścią stołu, na kogo wskaże rybi pysk, ten musi wybrać: prawda lub wyzwanie. Wymysły do drugich były na miarę czasów Kaliguli: dziewczyna ma się oświadczyć chłopakowi. Ktoś ma z kimś wypić mały kieliszek bai jiu. Ja miałem pocałować dziewczynę, więc ucałowałem sześcioletnią córkę kucharki. Ubaw po same pachy, no ale z alkoholem i ciepło, więc można było siedzieć. To, że jedzenia nie było wiele, to jeszcze można zrozumieć, ale były tylko trzy butelki bai jiu i nie schlaliśmy się do nieprzytomności, ba, nawet jeszcze zostało nieco, gdy zarządzono wyprawę do domu. Smutne to zjawisko wpisuje się w szerszy trend, który jest dla nas bardzo trudny do zrozumienia: Kierownik chyba tak się zafrapował gnębiącymi go troskami, że przestał pić, a przynajmniej już nie pije tak, jak zwykł. 11:30 a ten trzeźwy. 17:30, trzeźwy. Rano nie wali od niego wódą. Podejrzewam, że popija, ale to już nie to, to już nie ciężka lampa o 16. Jeżeli poszedł na odwyk, to się cały biznes rozpierdoli w drzazgi, bo albo stanie się drażliwy, albo dostanie napływu sił witalnych i wszystko zacznie poprawiać. Ani jednego, ani drugiego nikt nie zniesie. Shirley wywiało na całego, w szkole jej zero, na kolacji jej zero, podobno jeździ na jakieś ważne spotkania, bo nasza szkoła została włączona do jakiejś sieci. Chyba rybackiej albo sieci łowienia jeleni.
Podczas oficjalnej kolacji złożyło się tak, że siedzieliśmy koło jednej z nowych nauczycielek, Lisy. Z braku innych możliwości gadania (z drugiej strony Bazydło), coś tam zarzuciłem. Okazało się, że panna jest wysoce podejrzana klasowo - interesuje się Japonią, uważa amerykański styl życia za cudowny. Była w pewnym momencie wtopa, bo padło pytanie o muzykę. Jej ulubiony zespół to Backstreet Boys. Myślałem, że sobie jaja robi. Gdy zapytała o mój, to nie chciałem komplikować, powiedziałem, że Nine Inch Nails. Ona nie zna. Szok, robili przecież wspólne projekty z Backstreet Boys... Jednak dalsze gadanie i wymiana mailowa doprowadziły do tego, że okazało się, że Lisa uważa, że Chińczycy są nieefektywni, że Japończycy o wiele lepiej zorganizowani i ciężej pracujący. Chińczyk mówiący, że Japonia jest lepsza od Chin... Tego jeszcze nie mieliśmy. Jeszcze może powie, że Tajwan to nie Chiny, wtedy ją chyba zadenuncjujemy, a jej rodzina dostanie rachunek za nabój. 

Następnego dnia, w 120 rocznicę narodzin Mao Zedonga, przypadkiem dokonałem rewolucji, którą historia zapamięta jako Rewolucję Klimatyczną. Wlazłem skacowany do sali, poczułem mróz na twarzy i wydarłem ryja: "pierdolę, kurwa, ja mam dosyć, włączamy klimatyzację, jak będą jaja, to ja zapłacę te 0,8 RMB za godzinę, ale dzisiaj jest -4 i nie będę siedział w takim jebanym mrozie do chuja nędzy." Okazało się, że właśnie taka mowa na miarę Aleksandra Wielkiego była potrzebna, klimatyzację włączyli zanim skończyłem się pienić. Od tej pory włączamy klimatyzację w salach, chociaż diabeł tkwi w szczegółach, o tym wkrótce. 
Koło 15 zacząłem pokasływać i czuć się kiepsko. Po godzinie poprosiłem koleżankę, żeby mi napisała jak się w tym języku nazywa coś na gardziel. Po dwóch godzinach wiedziałem, ze jestem baardzo chory. Podczas wieczornej lekcji prawie upadłem. Kierownik żegnał mnie słowami, że ma nadzieję, że mi się poprawi. Miałem ochotę odpowiedzieć: luz, nie bój się, przyjdę do pracy. W domu ległem bez ducha, obok drugiej osoby tak samo leżącej bez ducha. Następnego dnia ciąg dalszy, katar, gorączka, praca, zawroty głowy. W pracy niemal wszyscy to samo, z małą różnicą: człowiek cywilizowany potrafi wysmarkać się w chusteczkę, nie połyka kataru i nie chrumczy przy tym jak maciora, gdy się prosi. Niektóre Chinki jeszcze do tego etapu nie dotarły, więc miałem parę razy ochotę podejść i powiedzieć: masz tu kochanie paczkę chusteczek, kosztuje ona jakieś cztery jiao. Smaraj proszę w to, tylko ostrożnie, bo sobie bluzeczkę i twarzyczkę upierdolisz. Niestety, nie wymyśliłem jak im wyjaśnić, że gdy musisz sobie kichnąć, to uprzednio zasłoń ryj, a nie pluj po okolicy. Bawi mnie, gdy czasem słyszę o tym, że szukają zachodnich mężów.
W końcu przełom, czwartego dnia powrót do normalności dla połowy z naszego duetu. Podejrzewam, ze to dzięki chodzeniu do pracy, po prostu takie jaja tam są, że nawet licho spieprza. Niestety, nie udało nam się wybrać do Pekinu, by tamże powitać Nowy Rok. Wydawało się, że będzie pięknie, hostel rzut kamieniem od Tiananmen zarezerwowany, bilety kolejowe kupione, a tu wszystko trzeba było odwołać. Jeszcze do paru godzin przed się wahaliśmy, ale wyszło, że nie da rady. Fajne jest to, że na chińskim PKP oficjalnie oddają 90% ceny biletu, ale do tego walą taką liczbę opłat manipulacyjnych, że mi z 257 RMB oddali 206. Za to dostałem całą garść kwitków na te wszystkie opłaty. Kusi mnie zrobić taki numer, żeby kupić najtańszy możliwy bilet, to chyba jest 7,5 RMB. Jak mi dadzą te wszystkie manipulacyjne, to chyba wyjdzie, że im jeszcze muszę dopłacić, że zwracam zamiast pojechać jak człowiek. Ktoś się musiał nieźle ucieszyć, dwa bilety na jedyny tani pociąg do Pekinu z Huainan dostępne na kilka godzin przed odjazdem. 

Drugi incydent z tego tygodnia, którego szybko nie zapomnę, to historia wielce gastryczna, szczęśliwie nie moja. Podczas lekcji w grupie 5-7 , małe pomieszczenie bez okien wypełnił obrzydliwy smród. Ktoś nie wytrzymał napięcia związanego z zawiłościami odmiany czasownika have. Uciekłem na drugi koniec sali i stamtąd kontynuowałem myśl. Widziałem dzieci, które więdną jak kwiaty, gdy ich zmysł powonienia doświadcza tego, co mój chwilę wcześniej. Widziałem moją coteacherkę, która wkłada nos w kołnierz kurtki. Widziałem jednego z nich, który śmieje się jak dziki. Po chwili wiedziałem, że nie ma już ucieczki, stałem w przeciwległym rogu sali i zaczynałem zielenieć na twarzy. Coteacherka wymyśliła ratunek: kazała dzieciom wziąć kartki papieru, książki, zeszyty i wachlować. Otworzyła też drzwi na korytarz. Autor całego zamieszania był tak z siebie dumny... Był to jego jedyny wkład w całą lekcję.
Jeszcze w temacie ogrzewana: polityka szkoły chyba obecnie jest taka, że jeżeli na sali są rodzice to niestety, grzejemy. Jeżeli zaś nie ma, to nie ma co marnować prądu. Jedni się poddali, inni z nadzieją wypatrują rodziców, inni wietrzą sale przed końcem lekcji, by Kierownictwo nie kapnęło się, że pozwolili sobie zrobić palmiarnię na jakieś może nawet 15 stopni.
Powoli zaczynam skreślać kolejne grupy. Jeszcze trzy tygodnie, ale już wiem, że po raz ostatni uczyłem w klasie młodego skunksa i dwóch innych koszmarach z Bazydłem. W tym wszystkim zakończyłem też wspólną misję z Vivian, która odchodzi na macierzyński i prawdopodobnie szybko nie wróci (szok, pewnie się będzie z porodówki rwała, żeby pobiec do kochanej szkoły). Odkąd się lepiej poznaliśmy, czyli od jakiegoś maja, nasze lekcje miały ręce i nogi, a w ciągu ostatnich dwóch miesięcy bywały nawet bardzo dobre. Nigdy nie kichnęła w dystans i zawsze miała chusteczki. Przegadaliśmy ze sobą milion rzeczy i będzie mi jej brakowało podczas tych ostatnich trzech tygodni na zakładzie karnym, choćby jako źródła informacji o tym, co dzisiaj nam władza jest łaskawa pieprzyć. Najbardziej jednak żałuję, że nie zdążyłem jej powiedzieć, że mam nadzieję, że jej dziecię nie będzie łaziło z gołą dupą po ulicy.
0 Comments

Gacie wodza

26/12/2013

0 Comments

 
Wiele jest dni w roku, tak wiele jak jedynek w 365, a czasem nawet w 366. Jest jednak tylko jeden taki dzień. Przed 120 laty urodził się Wielki Sternik, człowiek, który odmienił losy Chin i całej ludzkości. W ramach wspominania najciekawszego i najlepszego - podług myśli, że o zmarłych dobrze albo wcale -  wspominamy jego żółte gacie.
Młoda służąca pracująca w rezydencji, w której zatrzymał się Mao, przez trzy dni i noce wszystko czyściła i sprzątała. Kilkadziesiąt lat później wspominała jak wezwał ją kierownik.
„>>Czy mogę Ci powierzyć najlepsze i najwspanialsze zadanie?<< - spytał. >>Oczywiście<< – odpowiedziałam”. Okazało się, że chodzi o upranie bielizny Mao.
Och, to była bielizna przewodniczącego Mao. To coś naprawdę fantastycznego (…). Bielizna była przepocona. Żółta. Koszula, długie kalesony (…). Myślałam o przewodniczącym Mao: był przywódcą ludu całego świata, a jednak jego życie było takie ciężkie. [!]. Bielizna wydawała się taka cienka, że bałam się ją trzeć, zamiast tego delikatnie ją głaskałam. Co by się stało gdybym ją uszkodziła? (…) Bałam się, że ktoś zobaczy bieliznę suszącą się na dworze i coś zrobi (…) dlatego co kilka minut wychodziłam i sprawdzałam czy już wyschła. (…) Nie było elektryczności i nie miałam elektrycznego żelazka, ale musiałam coś zrobić, żeby bielizna ładnie wyglądała, dlatego zanim całkowicie wyschła,
złożyłam ją i wsadziłam pod szybę na biurku (…). Gdy oddałam ją kierownikowi, powiedział: „bardzo dobrze, bardzo dobrze”. Myślałam jednak, że to nie ma żadnego znaczenia, jeśli przewodniczącemu Mao nie spodoba się moja praca.
0 Comments

Pamiętnik Świętego Mikołaja

22/12/2013

0 Comments

 
Tym razem postanowiliśmy wyprowadzić uderzenie wyprzedzające i nie oddawać dyrekcji możliwości wygrania tygodnia. Umówiliśmy się drużyną obcokrajową i wręczyli im zaproszenia na libację z okazji świąt. Oczywiście dołączyli do nas pijani lokalni, ich angielskiego tyle, co u nas chińskiego, więc gadaliśmy do siebie jakieś straszne głupoty w obu językach. Tradycyjnym zwyczajem zostawili nam parę rzeczy, papierosy , piwa, orzeszki, a także... kacze głowy. Było już po 1 w nocy, gdy siedzieliśmy z Damioenem i zastanawiali, czy chcemy. Chcemy nie dotyczyło kwestii kaczki, bo nie chcieliśmy, ale zdobycia tego doświadczenia jakim jest zjedzenie sobie kaczej głowy. A konkretnie mózgu. Po kilku minutach debaty, zdecydowaliśmy się spróbować. Wzięliśmy specjalne rękawiczki i zanurzyli ręce w wielkiej stercie pociętych na pół kaczych łbów. Wybabrałem dla siebie kawałek, Damioen jeszcze powiedział, że to mało, więc wziąłem większy, potem wziąłem głęboki oddech i pojechali.
Tragicznie nie jest, smak podobny nieco do wątróbki (na tyle, na ile pamiętam smak wątróbki po prawie sześciu latach bez mięsa). Konsystencja bardzo płynna, rozpływa się w ustach, a nie w dłoni. Jeżeli ktoś lubi mięso, to nie powinien tu mieć problemu. Oczywiście jeden eksperyment wystarczył, drugiej połówki kaczego ośrodka dyspozycyjnego już nie próbowałem, zgaduję, że smakował dokładnie tak samo. Nasza ulubiona kelnerka nieźle się ubawiła z tej walki, potem powiedziała, że jeżeli nam nie smakowało, to nie możemy się poddawać, bo jest o wiele smaczniejsze na ciepło.

Miewam chwile, gdy lubię sobie pomarnować czas i spać do tak zwanego południa. Zwlekliśmy się późno, zrobili śniadanie i zasiedli do internetów. Zdziwiło mnie, że mam dość dużo maili na skrzynce ‘oficjalnej’, otwieram, a tam pani Ping - główna rekruterka z organizacji mnie zatrudniającej. Akurat miała mi odpisać na coś, więc oczy mi z orbit wyszły i kurwa trafiła, gdy zobaczyłem, że pyta mnie, czy szkoła dobrze ją poinformowała, że za trzy dni wyjeżdżam i rzucam pracę. Szkoła teraz chce pieniędzy od pani Ping, bo ja złamałem kontrakt. Poszedłem sobie zapalić.
Trzymając się za jaja, stół, krzesło i sufit napisałem, iż musiało dojść do jakiejś pomyłki. Nie, szkoła wie, że moim ostatnim dniem pracy będzie 19 stycznia. Ustaliliśmy to we wrześniu, gdyż szkoła chciała, żebym został do połowy lutego, popracował trochę bez kontraktu, bo im pasuje. Powiedziałem wtedy, że 19 stycznia to najpóźniejszy możliwy dzień dla mnie. Ba, jest inny problem, jeżeli się nie mylę, szkoła musi zapłacić coś więcej organizacji i mnie z okazji ukończenia kontraktu. Byłoby dla nich pięknym prezentem, gdybym na miesiąc przed końcem go zerwał. Tak więc, droga pani Ping, szkoła pierdoli bzdury i chce się mnie pozbyć, żeby oszczędzić parę kuai.
Przejrzałem sobie inne zapiski, za co mnie można dyscyplinarnie zwolnić:
  • więcej niż pięć spóźnień w semestrze - mam zero do tej pory, raczej nie planuję zmieniać tego stanu;
  • upośledzenie mowy - mogliby próbować tędy, ale skoro nie zgłaszali żadnych zastrzeżeń od lutego, to chyba nie przejdzie, że nagle zacząłem bełkotać w sposób dziko niezrozumiały. Do tego Ping nas wszystkich oglądała w trakcie lekcji pokazowych, więc jąkały by nie puściła;
  • opcja imienia księdza Gila, czyli seks z uczennicą lub uczniem. Tu dochodzi więzienie i 5000$ kary. Dzieci są w wieku 5-14 lat, a dla mnie tutaj nawet 20 latki są jakieś za młode;
  • więcej niż 15 dni choroby w semestrze - na razie mam dwa, wprawdzie temperatura w salach jest około zera, ale jakoś się jeszcze trzymam. Uczniowie trzymają się gorzej i ich ubywa, ale co tam, oszczędzamy! Zakładając, że miesięczny koszt grzania... A nawet mi się nie chce. Jeżeli przez zimno szkoła straciła więcej niż czworo uczniów, to już się to finansowo nie kalkuluje. Obstawiam, że straciła wielu więcej. 

Oczywiście następnego dnia udało się bez problemu potwierdzić, że moja data opuszczenia szkoły to jednak 19 stycznia. Wręcz zdziwienie, że pytam. Stwierdziłem, że co sobie będę żałował, wiele do roboty nie mam, więc wziąłem swój biały pysk i trułem Vivian jej żółty bęben o tym, że chamstwo, niesprawiedliwość, upadek obyczajów i zaprzaństwo. Sprawa jednak miała poważniejszy oddźwięk, bo Kierownik aż był trzeźwy cały dzień (no, do 19, potem nie wiem). Temat umarł, zastanawiałem się, czy coś gadać o tym, ale mam w pamięci liczne publikacje na temat biznesu w Chinach. Tak, to normalnie, że próbuje się oszukać człowieka, a gdy to się nie uda, to potem się z nim współpracuje dalej jak gdyby nigdy nic. Nie, według Chińczyków nic złego się nie dzieje, po prostu, próbowałem cię oszukać, ale mi się nie udało, więc będziemy wspólnie robić dalej.
Tydzień naznaczony był dziwnymi znakami. Niby święta, ale bez przesady, że Dyrektor przychodzi codziennie trzeźwy? Nawet wieczorami? Rozniesie go w końcu, wiem co mówię. W piątek tradycyjne spotkanie w tradycyjnym chińskim, więc dopiero potem dowiedziałem się, że nasza szkoła już od lutego będzie mogła zatrudniać obcokrajowców, bez korzystania z organizacji i pośredników. Udało się już wszystko dograć i uzyskać stosowne pozwolenia. Bardzo się cieszę, bo to już nie pierwszy raz, a dokładniej sprawy ujmując: nasza szkoła ma ten zaszczyt po raz trzeci, mogli już zacząć zatrudniać w kwietniu, czerwcu i wrześniu. To znaczy tak ogłaszano, ale jakoś potem temat znikał. Z tejże racji dowiedziałem się, że zostaję na drugi semestr. Uśmiechnąłem się radośnie, gdy koleżanka Yang mnie o tym poinformowała. Udzieliłem jej kontrwywiadu, to znaczy powiedziałem, że 20 stycznia może nas łapać na dworcu jeżeli się chce pożegnać.
Zastanawia mnie, czy jest jakaś granica pieprzenia bzdur, po której rozstępują się niebiosa i schodzi z nich Jezus, żeby rozpierdalać. No tutaj to chyba wychodzi Mao z otchłani piekielnych. Dobrze, wiem, że nie ma, jeszcze bardziej mi już też w życiu w żywe oczy kłamano, ale widzę, że kolejne tygodnie będą przyjemne. Na razie wielka krzywda mi się nie dzieje, a że po 20 stycznia powiedzą, że cham oszukał i uciekł, to już mnie jakby mniej. Najpierw pewnie będzie, że sobie bydlak pojechał na wakacje i zaraz wróci, a potem, że nas okłamał i uciekł. Problem, że ja mówię prawdę współpracownikom, więc może wyjść dziwnie, ale czy to mój problem?
Przeprowadzono nauczycielom lekcję kaligrafii. Na ile znam ich precyzję, dokładność i dbałość o detal, to pewnie chcąc napisać, co też jest na zadanie domowe, piszą jakiś bełkot. Lekcja skończyła się tym, że ponad połowa grupy grała na telefonach, a pani prowadząca cieszyła się, że chociaż trzy osoby to klepią. Asystentka Yang dostała pałę za swój charakter pisma. Hardcore to być nie mógł, z 10 znaków napisanych tablicy rozpoznałem sześć, większość po trzy machnięcia, więc poziom wybitnie podstawowy, ale i tak okazało się, że źle piszą.
Szkoła twardo się trzyma polityki rodem z Syberii, ale nauczyciele zaczynają się wyłamywać: odpalają grzanie na początku lekcji na jakieś 20 minut, a potem je gaszą. W ten sposób, gdy władza wejdzie do sali w trakcie przerwy, to zastanie ją przepisowy ziąb, ale chociaż środek lekcji da się przetrzymać. A w sumie to jest durnie i ciągle zdejmuję polar, by za chwilę go ubrać. W nocy woda zamarza, więc o 8:30 też tropików nie ma, ale polityka szkoły jest jasna: grzejniki włączać tylko na wyraźne żądanie rodziców.
Jak już o lekcjach, bywają piękne chwile: miałem wieczorną grupę, którą w miarę lubię, ale często jest tam nudno, poza tym start o 18, a to wszystko 9-11 lat. Poszło jednak jak z marzeń, cisza jak makiem zasiał, wszyscy patrzyli i tylko chwytali kolejne ćwiczenia. Rzadko się zdarza tak ładnie trafić, aż cieszyłem się, że siedzi mi na sali audytorium paru nauczycielek i to widzi. Patrzcie, tak się robi - karty, kości do gry, obrazki ze zwierzętami - i mówią sami, niektórzy nawet pełnymi zdaniami. A nie badanie długości tonu w każdym słowie, znęcanie się nad literką krzywo napisaną i ‘th’ nie modelowo wydukanym.
W sobotę był fokus (dobre, słowiańskie słowo) na Mikołaja, część pierwsza. Dyrektor już dobre dwa tygodnie temu zajawiał, że kupił strój i że będę rozdawał dzieciom prezenty, ubawimy się po prostu po pachy. Ponieważ było to w ramach lekcji, to specjalnie nie protestowałem, chociaż oczywiście zajęcia do odrobienia, ale większy oddech w tym bloku chociaż. Na pewno za ten strój nie przepłacił, pasek zrobiony z jakiejś taśmy video chyba, a po dwóch klasach rozleciał się worek. Wkrótce potem urwał się rękaw od kurteczki, a przy rundzie popołudniowej sznurek od spodni i pasek. Po może godzinie użytkowania wszystko się pokudłaciło i sypało się ze mnie jak z choinki. Worek zamienił się w zawiniątko, z którego leciały słodycze. Dzieci zachwyt, rodzice ogólnie też, a ja tylko bałem się, że spadną mi spodnie i będzie wstyd. Miałem pod spodem drugie, ale wyobraźmy sobie tę dziką radość młodych mandarynów, gdyby pan nauczyciel z dalekiego kraju nagle stanął ze spodniami opadniętymi do kostek. A jeszcze lepiej wypierniczył się na pysk. Gazetka spełniała swoje zadanie, zadawałem im pytania, adepci nauk szukali odpowiedzi, najczęściej bezskutecznie, w nagrodę dostawali słodycze i pierdoły. Pewnym niepokojem napełnił me serce dziadziuś, który stał przy oknie i miał wyraz twarzy jakby go właśnie trafiał szlag, gdy widzi jak symbol opium dla ludu wręcza garściami przyszłości narodu kapitalistyczne gówno. Adam z UK wspominał, że niegdyś bywały jaja z okazji promowania religii, gdy się Mikołajki robiło. I jak już machnięto mi w Chinach z milion zdjęć, to w trakcie tej imprezy dołożono drugi. 
W niedzielę byłem nadal sfokusowany na bycie Mikołajem. Wyszło wybitnie źle, bo szkoła zaoszczędziła i nie dokupiła słodyczy. A pytałem nawet w sobotę: 
- To na dzisiaj, czy na dwa dni?
- Na dzisiaj, na dzisiaj, rozdaj wszystko, jutro będzie więcej.
No i lipa, wchodzę do sali z trzydziestką uczniów z pięcioma cukierkami w łapach. W jednej klasie zrobili mi klasyk, czyli pociągnęli za brodę. Idę do kolejnej, sekretarka mówi ‘a, tam nie musisz niczego dawać, oni są starsi, to im nie trzeba’. Super, po prostu kurwa super, tylko czemu ja muszę być twarzą tego cyrku? Czemu uczniowie w sobotę dostawali fajne długopisy, zabawki, w ciul słodyczy, a w niedzielę bieda? Spodnie się całkiem posypały, ale sekretarka zszyła. Do kompletu podarły się rękawy kurtki, a zamiast paska miałem sznurek w kolorze niebieskim. Wyglądałem jak Mikołaj, który przeszedł wieczorową porą urocze krakowskie osiedle Prokocim z szalikiem Wisły na szyi. W końcu sekretarka się zreflektowała, że już nie mam niczego, skoczyła do sklepu po cuksy. Dzięki tej przerwie mogłem stanąć w pełnym stroju Mikołaja przed szkołą i spalić peta, co wzbudzało zainteresowanie pośród ludności lokalnej. Co, Mikołaja z petem nie widzieliście? 
Niektórzy nauczyciele sami kupowali prezenty uczniom, dokładnie ci, których bardziej lubię o coś się postarali, zapewne antycypowali jak szczodra będzie szkoła, w końcu nie pierwszy dzień w niej robią. Zaniosłem torbę do sali Vivian i położyłem na krześle, mówię, że wam tu Mikołaj zostawia trochę słodyczy i wasza urocza nauczycielka je rozda. To co się wydarzyło potem... Uczniowie się rzucili i zaczęła się walka, wyrwali wszystkie kable z telewizora i komputera, przesunęli cztery ławki, wywracali się i tratowali w walce o najtańsze biszkopty, Vivian też prawie wywrócili. Wielki głód? Nie, chińska klasa średnia, a raczej jej latorośl.
Wieczorowa lekcja była z jedną z moich ulubionych nauczycielek, która wychodzi z założenia, że ja zawsze wiem, co robić. To w sumie prawda, zwłaszcza na tle tego, ile one mają pomysłów, ale gdy mam stadko rodziców na sali średnio lubię z nią omawiać kolejne ćwiczenia i rozważać, czy aby nie są za trudne. Obrazek z Mikołajem za trudny. Ćwiczenie z pisania listu za trudne. W trzecim roku nauki dzieci nie są w stanie robić ćwiczeń z poziomu A1, do tego jeszcze często upraszczanych. Jakoś dopłynęliśmy do brzegu, ale wiem, że w kolejnym rozdaniu zajęć będzie to samo: a, niech se głupi biały przygotuje, jakoś to pójdzie, co ja będę marnowała dziesięć minut mego życia na przejrzenie z nim tej lekcji wcześniej. Mogę przecież w tym czasie pograć na telefonie albo poszukać ciuchów na Taobao.
Sprawa ze świętami była dość ciężka, bo nie wolno za bardzo mówić o tym, że Gwiazdka ma konotacje religijne. Moi uczniowie muszą myśleć, że ludzie na zachodzie są dość popierdoleni, drzewa do domów wnoszą bez większego powodu i żrą indora. Mikołaj to tutaj Father Christmas, anioł w jednej grupie wzbudził niemal panikę rodziców, więc potem już nie mówiłem o takich zjawiskach paranormalnych.
Pomyślmy też o świętach z chińskiego punktu widzenia: ludzie na całym świecie celebrują narodziny Żyda sprzed 2000 lat. Do tychże doszło z nastolatki, której nigdy nie tknął mężczyzna. Aby upamiętnić to zdarzenie, wierni wnoszą do domów choinki - święte drzewa germańskich pogan - których na Bliskim Wschodzie wielu nie uświadczysz i dekorują je badziewiem, które produkują nasze fabryki w Guangdong. A, jak chcą, to niech sobie kupują, praca i pieniądze z tego są.
Żelazna logika chińskich uczniów przełożona na angielski:
'How old are you? I am 10 years young'. Ma to sens, nie jest w końcu stary.
Uczennica rzuciła do mnie: 'take away your clothes'. Chciała pokazać, że zna frazę, a że wie, że lubię, gdy używają słów w kontekście...
Skoro święta to są Christmas, to jak będzie nazywał się pierwszy dzień? Christma Eve. Niegłupie, skoro trzy dni to Christmas, to jeden to Christma. To dobrze, że liczba mnoga zaczyna w końcu być zauważana, nawet jeżeli efekty są tak intrygujące.
Słowo jakie zna uczeń w grupie A1: mare, czyli klacz. 

0 Comments

Uroki Huainan

21/12/2013

0 Comments

 
Stronie http://www.wherethefuckshouldigofordrinks.com/ wydaje się, że jest mądra. 
Podajemy nasze miasto i nam napiszą, gdzie można iść się zrąbać. Podaliśmy Huainan.

CAN'T FIND YOUR FUCKING LOCATION. TRY AGAIN

Zaskakujące.  
0 Comments

Garść refleksji

21/12/2013

0 Comments

 
  • Ostatnio smog w Chinach był taki, że pisali o tym nawet za granicą. U nas w normie, smog w Huainan jest chyba 90% czasu, przestaliśmy nawet zauważać. Co było do wygrania, wygrał pan z CCTV, który napisał o tym, że smog daje Chinom wiele dobrego: dzięki niemu ludzie są bardziej zjednoczeni, równiejsi, lepiej myślą, są bardziej dowcipni i więcej wiedzą. Jeżeli chcecie do nich dołączyć, to próbujcie np. w Chongqing, Luoyang lub w Harbinie. W ostatnim to nawet ostatnio wolne dostali, bo nie dało się wyjść na ulice. Panu dziennikarzowi zaś nauczyć się polskiego, z taką zdolnością interpretowania faktów, będzie miał pełno zleceń na zielonej wyspie wzrostu gospodarczego.

  • Pisali też o panu, który był z panią na zakupach. Sprawa trwała tyle czasu, że koleś w końcu skoczył z siódmego piętra w galerii handlowej i zabił się. Rozumiem go bardzo dobrze.

  • Klasyka dowcipu z dawnych czasów:
    - Panie majster, Ruskie w kosmos poleciały!
    - Wszystkie?
    - Nie, jeden.
    - To co mi głowę zawracasz?
    Chiny zaś jako trzeci kraj świata wylądowały na księżycu. Nie poleciał niestety nawet jeden Chińczyk. Ładnie nazwali swój pojazd - Jadeitowy Królik, mamy nadzieję, że odbiorcy wiedzą dlaczego (Gazeta Wyborcza odkryła to dopiero przy drugim artykule na temat). Fajnie się ułożyły artykuły na China Smack, obok newsa o lądowaniu na księżycu jest o tym, że ludzie mieszkający w pekińskich kanałach zostali eksmitowani. Zdjęcia straszne, jeden pan tam mieszkał od dwudziestu lat, druga pani w wieku emerytalnym, w ciągu dnia zbierali śmieci, żeby przeżyć. Układ tych artykułów to chyba najlepsza synteza Chin jaką do tej pory widzieliśmy.  

0 Comments

Cegiełka dla Szanghaju

18/12/2013

0 Comments

 
Co można schrzanić podczas budowy budynku? Rury, piony, okna, podłogi, szyby wszelakie, dach, piwnice, instalacje. Wydawałoby się, że przeciętny Polak wie o tym bardzo wiele.
Być może, ale jeszcze więcej wiedzą Chińczycy.
Prawie ukończony trzynastopiętrowy budynek w Szanghaju położył się dokładnie tak jak stał. Deweloperowi zabronili sprzedawać resztę inwestycji (ciekawe czemu...), więc zapewne piękna plajta za tym poszła. Jest kilka wyjść z sytuacji:
  • mogą po prostu się wprowadzić i mieszkać w takim. Parę rzeczy się przerobi, zamiast lamp sufitowych będą kinkiety, prysznic w ścianie, toaleta też, a wyro można przecież wszędzie postawić
  • mogą otworzyć muzeum ‘Pierwszy płaski budynek świata’. Prawdopodobnie też jedyny, a przynajmniej tych rozmiarów.
Picture
Chińska szkoła architektoniczna (źródło: http://www.boreme.com/posting.php?id=23220&page=2#)
0 Comments

    Made in China

    Parental Advisory, Explicit Lyrics
    W języku polskim jest dość dużo słów, szacuje się, że jakieś 200 tysięcy. Niektóre z nich powszechnie uważane są za obraźliwe. Te wydają się najciekawsze, więc postanowiliśmy nie żałować sobie i korzystać z ich dobrodziejstwa. Dołożymy starań, żeby nie były to rozważania na poziomie trzydzieści ka i cha na czterdzieści słów, ale jednak nie oszukujmy się, Freud mawiał, że cygaro czasem znaczy naprawdę cygaro, a my upieramy się, że czasem chuja trzeba nazwać chujem.

    Archiwum

    August 2015
    July 2015
    June 2015
    May 2015
    April 2015
    March 2015
    December 2014
    November 2014
    October 2014
    September 2014
    July 2014
    June 2014
    May 2014
    April 2014
    March 2014
    February 2014
    January 2014
    December 2013
    November 2013
    October 2013
    September 2013

    Kategorie

    All
    Codzienność
    Codzienność
    Codzienność
    Nomadyzm
    Polityka
    świętujmy!
    świętujmy!


    Jenot Codzienny: Made in China edition | Roma Jenot & Juriusz
    Wszelkie prawa zastrzeżone. Wykorzystywanie jakichkolwiek treści, materiałów, zdjęć i grafik bez zgody i wiedzy autorów jest całkowicie zabronione.

Powered by Create your own unique website with customizable templates.