Niedziela wieczór, jedno z najpopularniejszych miejsc celebracji ślubnych w całym mieście, restauracja hot potowa. Ładnie, czysto, wszyscy punktualnie, Potem trzy godziny siedzenia, rozmów, rzecz jasna jedzenia. Standardowym zwyczajem tradycji chińskich, siedzi się w oddzielnych pokojach. Zawsze nas to bardzo cieszy, bo zmniejsza szansę na konieczność interakcji z lokalnymi, którym akurat może wpaść do głowy zapoznawanie obcokrajowców, którzy przecież po to przyszli do restauracji w niedzielny wieczór, żeby poćwiczyć z kimś angielski. Chodzący do łazienki i zapalić sobie zaczęli przynosić opowieści o tym, że na głównej sali jest dość grubo: grupa ludzi powiązanych kręgami biznesowymi spożywała bai jiu. Byli już w etapie schyłkowym, raz ich widziano jak odpadł im telefon z selfiesticka, potem dało się słyszeć trochę wrzasków. Z determinacją właściwą raczej Słowianom, kontynuowali jednak swoje spotkanie. Pierwszy widoczny efekt tegóż pojawił się na i w pisuarze. Byłem szczęśliwym odkrywcą tego przełomu w dziejach ludzkości. Jakieś 40 minut później kolejny zwiadowca przyniósł wiadomość o tym, że i podłoga została pokonana. A taki był ładny lokal... Koło 22 opuszczaliśmy go, widząc jeszcze panią, która miała przyjemność zadbać o to, żeby szalety powróciły do stanu sprzed wizyty szanownych gości.
Z racji rozmiarów naszej grupy, musieliśmy zdać się na dwie taksówki. O ile pierwsze pojechała bez problemu i używając po bożemu licznika, o tyle druga okazała się być nieco inną historią. Za nic nikt nie odgadnie, w której mieliśmy przyjemność być. Pan taksiarz ocenił nas wzrokiem i powiedział:
- 10 RMB!
Pomyślałem. Dobra, niech będzie. Kurs na tej trasie kosztuje 8 (tyle jest za włączenie licznika, taksiarze załatwili sobie bardzo długie starty, więc wiele kursów jest po 8), ale jest niedziela, spędziliśmy miły wieczór w gronie znajomych, jest nas czwórka, ma pewnie rodzinę, niech będzie.
- Dobrze, 10 RMB. - Zgodziłem się bez walki i targowania.
Po dotarciu na miejsce okazało się, że jednak nie tak do końca dobrze.
- 15 RMB!
- Miało być 10!
- Ja chcę 15!
Rozpoczęła się bardzo długa i zawiła debata nt. tego, że 10 to nie 15. Że kurs kosztuje normalnie 8, więc 10 to i tak dobry interes. Że przecież miało być 10. Z drugiej strony padały argumenty, że 15 i że autobus kosztuje po 2 RMB za osobę, więc nie może być tak tanio. Nie chcieliśmy go zostawiać z poczuciem krzywdy, ale średnio też chcieliśmy utwierdzać baodińskiego taksiarza, że każdy obcokrajowiec odpuszcza, gdy się go pomęczy. Widząc nasze kłopoty, do rozmowy wmieszała się jakaś studentka, że może chcemy, żeby nam pomóc. Jej obecność pozwoliła nam na przekazanie panu, że jechał bez licznika i że jeżeli bardzo chce kontynuować tę konwersację, to możemy sobie zadzwonić po jakąś radiolę.
Wiele razy słyszałem, że wiele tracę nie znając chińskiego. To był jeden z tych momentów, gdy zrozumiałem, jak dobrze rozumieć język pana taksiarza.
- Pierdoleni obcokraϦ_y, wracajcie się do domów!
Aż dopytałem mej nagłej przyjaciółki, czy dobrze zrozumiałem.
- Hm, a czy ja dobrze rozumiem, że on teraz mówi, że nigdy już w tym mieście nie pojedziemy taksówką? - dopytał sąsiad.
Bardzo się speszyła, że zrozumieliśmy i powiedziała, że mniej więcej tak. Podczas wizyty w Shijiazhuang przerobiliśmy moduł mówienie. Wieczorne wyjście na kolację (a raczej powrót) pozwoliło sprawdzić się ze słuchu. Przypomniał mi się spotkany dawno temu Rosjanin, który był biegły we wiadomym języku. Gdy wyraziłem swój podziw dla jego kompetencji, powiedział że są dni, gdy wolałby powrócić do stanu błogiej nieświadomości w kwestii tego, co też mówią do niego ludzie, oczywiście pewni, że niczego nie rozumie.
W trakcie trwania tej pogawędki na kampus wchodziła trójka... Dwójka... Dwóch i pół studenta. Dwóch niosło trzeciego. Poszedł okrutnie po bandzie, rzygał jak kot, tu to pewnie jak tygrys raczej. Strażnicy z bramy dali znak-sygnał kolegom, żeby go obsłużyli poza terenem kampusu, my zdążyliśmy wejść, a on jeszcze kończył średnio radosny dla siebie wieczór. Z jednej strony rzadkie i niespotykane, nasi studenci piją rzadko, właściwie po raz pierwszy widziałem któregoś z nich w takim stanie. Jeszcze kiedyś trójka spała na stołówce na stołach, stały koło nich niedopite piwa, więc chyba też zostali tak pokonani. Jednak na około 12 tysięcy studentów, to jest nic, wiadomo jak wyglądałoby to na kampusie na Zachodzie. Niemniej to znak dość powszechnej tendencji: bardzo wiele osób nie rozumie tu alkoholu i nie potrafi go używać. Wrócić po ciężkim, gorącym dniu pracy, odbić sobie piwo? Nieee, luksusowy lokal i bai jiu szklankami, do pawiów. Można za to winić system edukacyjny, który nie pozwala im odwalić takich numerów, gdy mają pod 20 lat, więc uczą się nieco później, przez mękę i na błędach. Wyjaśnia to też dlaczego kiedyś moja studentka była przerażona, gdy odpowiedziałem jej twierdząco na pytanie, czy lubię wino.
Taksiarze w tym mieście mają opinię najgorszych w całych Chinach. Nigdzie nie doświadczyłem takiej patologii i tylu historii o tym, że oszukują, moi studenci również, a rozmawiałem o tym z ludźmi z różnych prowincji i licznych miast. Zapewne jakiś kuzyn, brat, wujek ma siostrę, żonę, ojca i istnieje mafia taksówkarska, która najpierw musi się opłacać za funkcjonowanie, a potem z tej okazji zachowują się jak absolutni wariaci. Sytuacja nie ulega żadnej poprawie, doszło już do tego, że moi studenci rozważają napisanie petycji do władz miasta, żeby coś z tym zrobili. Pozwolę sobie nie wstrzymywać oddechu czekając na rezultaty ich działań.