Jest rzeczą oczywistą, jak niesamowitą furorę wzbudziło samobójstwo koleżanki pośród braci studenckiej. Późnej godziny wieczornej niektórzy usłyszeli raczej dziwny hałas i rzucili się do okien. Gdy co bardziej ogarnięci zrozumieli, co się stało, od razu pobiegli robić sobie zdjęcia ze szczątkami doczesnymi uczennicy. Wprawdzie portier czynił co mógł, ale do przybycia policji historia Gao z księgowości obiegła cały kampus i internet, od Tajwanu aż do Wyżyny Tybetańskiej. Jeszcze zanim usunięto wiadome zdjęcia z portali społecznościowych, niektóre zebrały po kilkaset polubień. Studenci z kampusu w Xingtai bardzo zazdrościli tym z Baoding. U nich w tym semestrze jeszcze nikt się nie zabił, było trochę przypadków samookaleczeń, ale nie mieli jeszcze żadnego skoczka. Na topielca nie było co liczyć, bo jak się utopić w publicznej łaźni, gdzie prywatności mniej niż w komunikacji miejskiej? Dlatego też każde samobójstwo było na wagę złota i służyło jako niezbity dowód tego, że na danej uczelni życie jest przesadnie ciężkie, depresyjne i stresujące. Mimo tego, jakoś akurat w tej dziedzinie władze uniwersytetów nie chciały stawiać na współzawodnictwo i wstydliwie kryły dane dotyczące przypadków śmiertelnych ze swych kampusów.
W końcu udało się pozbyć publiczności, która dość szybko odkryła, że spektakl tego typu cechuje wyjątkowa nuda i brak możliwości rozwoju zaistniałej sytuacji. Policja zabezpieczyła miejsce, w którym uczennica straciła twarz po raz ostatni. Co może wydawać się nieco dziwne, tutaj dopiero zaczyna się właściwa historia studentki Gao.
Decyzja o ostatecznym kroku młodej Chinki była dość poważnie związana z przebiegiem sesji egzaminacyjnej. Ta, mimo dramatycznych okoliczności, nadal trwała. Grupa studentów księgowości miała następnego dnia egzamin z rachunkowości. Najtrudniejszy w semestrze. Z przyczyn oczywistych, Gao nie wzięła w nim udziału. Prowadzący znany był z bycia niesamowicie surowym, zasadniczym i wymagającym. Słynął też z tego, że lubił sobie golnąć. Właściwie jeszcze bardziej go kojarzono z tego, że bardzo nie lubił sobie nie golnąć. Przeprowadził więc cały egzamin, zwyzywał wszystkich swoich podopiecznych i zakończył kurs. Gdy w kilka dni później wypełniał arkusz ocen, przypadłość pojawiająca się na kilka godzin przed kacem spowodowała, że numer 21 otrzymał ocenę numeru 22, 85%. Potem prowadzący ujrzał, że mu się wszystko przesunęło, że teraz to już nigdy tego nie poprawi, więc zostawił jak było, zakładając, że jedni się ucieszą, a jak ktoś będzie narzekał, to mu się poprawi. W ten sposób Gao otrzymała najwyższą ocenę w historii swego udziału w zajęciach z rachunkowości.
Minęło parę dni. Nadeszły egzaminy ustne z lektoratu. Tym razem Gao otrzymała tylko 75%. Prowadzący je Sean z Irlandii wiedział dobrze, że wszyscy muszą zdać, bo jak ktoś nie zda, to wtedy on będzie musiał wypełnić bardzo dziwne dokumenty, podpisać się pod nimi kilka razy i jeszcze wiele wyjaśniać. A potem przeprowadzić egzamin jeszcze raz i zauważyć niesamowitą poprawę kompetencji studenta. W oparciu o frekwencję, to co mu się wydawało i fazę księżyca, Seanowi wyszło, że Gao powinna otrzymać właśnie 75%. Nikt nigdy żadnej jego oceny nie zakwestionował i tym razem było podobnie. Pewnym problemem mógł okazać się brak nagrania egzaminu wiadomej studentki, ale Sean uznał go za usterkę techniczną i po prostu skopiował wypowiedź innej uczennicy i opisał numerem kodowym Gao.
W podobny sposób Gao zdała egzamin z księgowości. System nie pozwalał zatwierdzić pustego okienka, a ponieważ kilka tygodni wcześniej ogłoszono wielki konkurs na najlepszą grupę, dyrekcja uznała, że Gao przyniosła już wystarczająco wstydu swoim kolegom i koleżankom, żeby im jeszcze zaniżyła średnią swym dziecięcym wyskokiem (jakkolwiek rozumieć te słowa). Dano jej więc 100%, żeby było uczciwie.
Z powodów oczywistych, minimum sprawnościowego z w-fu zrobić nie mogła, ale imię sugerowało jasno, że to chyba była taka wysoka, co dobrze grała w koszykówkę, pewnie pojechała do domu na Spring Festival nieco wcześniej - pomyślał prowadzący i postawił jej 8/10.
Nawał wydarzeń sprawił, że sława uczennicy Gao nieco przygasła zanim nadeszła sesja poprawkowa. Jeszcze uczeń Miao z pierwszego roku doszedł do podobnych przemyśleń egzystencjalnych, jak jego starsza koleżanka, co dostarczyło nowych tematów do rozmów. Dzięki tej dwójce, uczelnia w Xingtai pozostała w żenującym ogonie dramatycznych wydarzeń. Losy studenta Miao potoczyły się jednak mniej interesująco niż Gao. Ponieważ swą decyzję podjął jeszcze na pierwszym roku, został po prostu skreślony z listy studentów. Gao zaś nadal miała dwie poprawki. Ponieważ system przyjął pierwszą ocenę jako niezdającą, należało wstawić drugą, nie można było zostawić pustego pola, bo odwieczną cechą systemów oceniania jest to, że strasznie nie lubią one pustych pól. Twórcy tego kierowali się sekretnymi wytycznymi rektora: jeżeli ktoś nie zda poprawki, to system powinien przyporządkować mu losowo niską ocenę zdającą. Większość wykładowców o tym wiedziała, ale czego nie wiedziała, to że nawet uczeń otrzymujący 0 ma szanse na otrzymanie oceny zdającej. Tak więc Gao osiągnęła mało oszałamiające 62%, co jednak wystarczyło jej do zdania kursu.
Ostatnią poprawkę załatwił dziekanat. Zalecenia dyrekcji były takie, by nie zapominać o tym, że pieniądze idą za studentem. Pani Yao akurat dość dobrze pamiętała całą sytuację z Gao, bo co do sprzątania było na parkingu, było niczym w porównaniu z tym, ile to ona musiała wypełnić papierów, żeby sprawę zamknąć administracyjnie. Według znanych jej rozporządzeń, były szanse, żeby uczelnia otrzymała pieniądze z centrali również na drugi semestr, chociaż uczennicy fizycznie nie będzie (a jeżeli teorie o duchach okazałyby się prawdziwe, to duch Gao na pewno znalazłby sobie o wiele ciekawsze miejsca do nawiedzenia niż ich placówkę naukową). Pani Yao postanowiła więc zapomnieć o tym, że Gao już nie ma pośród nich i przez pomyłkę wartę parę RMB wpisała ją na kolejny semestr studiów. Doprowadzenie rzeczy do stanu nieco bardziej odpowiadającego rzeczywistości odłożyła na gdzieś bliżej lipca.
Studenci średnio przepadali za swoimi dormitoriami. Budynki te miały właściwości, które potrafili zapewnić jedynie najlepsi architekci świata: w lecie było okropnie gorąco, w zimie zaś lodowato zimno. Tak też trzeba potrafić, chociaż brak jakiekolwiek systemu ogrzewania jeszcze nieco poprawiał sytuację. Do tego ilość miejsca przeznaczonego na osobę była mniej więcej taka jak w więzieniu o ciężkim rygorze, które sprawia, że wizje lokatorskie z 'Midnight Express' wydają się wielce atrakcyjne. Dlatego też koleżanki Gao przesadnie nie paliły się do tego, żeby dostać nową współlokatorkę na miejsce nieboszczki. Gdy więc pewnego dnia przyszedł kwestionariusz z pytaniem, kto też tam mieszka, z radością wpisały, że Gao jak najbardziej nadal rezyduje w pokoju 217. Ponieważ ważność tego dokumentu była porównywalna jedynie ze statusem archiwalnych numerów gazety 'Sowieskaja Żenszina', nikt przesadnie sprawy nie drążył. Dzięki temu wybiegowi pięć byłych koleżanek Gao zyskało łóżko, które mogło służyć do przechowywania ich rzeczy osobistych, jedzenia, a także śmieci. W ten sposób koło czerwca jej dawny barłóg wyglądał niczym specyficzny kurhan pudełek po zupach, toreb po pierogach, zużytych chusteczek i opakowań po ryżu. No i kilku podartych ubrań, które zostawiano, bo się przecież kiedyś mogą do czegoś przydać.
Zaczęła się kolejna sesja. Minęło pięć miesięcy od dramatycznej decyzji uczennicy o wiadomym imieniu. Wydawało się absolutną niemożliwością, by mogła ona jeszcze pozostawać studentką. Kiedyś jednak ludziom wydawało się absolutną niemożliwością, że Ziemia jest okrągła, a potem okazało się, że się mylili. Druga sesja studentki Gao udowodniła, że nie tylko w kwestii kształtu naszej planety mogą występować pomyłki.
Kwaterunek na kolejny rok nauki skwapliwie załatwiły koleżanki z pokoju 217. Mieszka, mieszka, żadnych zmian. No zrobiła sobie trochę śmietnik na wyrze, ale i tak ją lubimy, a poza tym, to mieszka, mieszka, nie ma miejsca na żadną nową współlokatorkę!
Angielski załatwił Ian ze Szkocji. Przed sesją pouczono go, że jeżeli pozwoli sobie na uniemożliwienie dalszej edukacji jakiegokolwiek Mandaryna lub Mandarynki, to mogę wystąpić pewne problemy z wypłatą jego bonusu wakacyjnego. Po roku pracy w Chinach, Ian rozwinął daleko posuniętą mądrość życiową, która sprowadzała się do nabożnej wiary w tytuł jednego z filmów Woodyego Allena - 'Bierz forsę i w nogi'. Do zakończenia tego etapu potrzebował już tylko paru egzaminów i podpisów. Ponieważ i tak ponad połowa jego studentów nie stawiła się na zajęciach przez cały semestr, jak i na samym egzaminie, nie zwrócił więc uwagi na rubrykę Gao, gdyż uznał, że to pewnie jakiś chłopak, co znalazł miłość swojego życia, bai jiu, muzykę hip-hopową albo grube lole, a któreś z tych odkryć (lub wszystkie jednocześnie) uniemożliwiły mu uczestniczenie w jego nudnych zajęciach, które zazwyczaj odbywał w pijackim widzie, nierzadko masując się samemu stojąc przy katedrze i snując wizje o tym, jak dobrze byłoby być masowanym przez któregoś ze swoich pyzatych studentów. Wiele o sprawie nie myśląc, Ian dawał wszystkim z automatu ocenę 80%, a jeżeli komuś to nie pasowało, to wpisywał 90, które zdecydowaną większość absolutnie zadowalało. Niestety, tym razem Gao dostała tylko 80.
Z makroekonomii całej grupie nie szło. Totalnie nie szło. Tak naprawdę, stado legwanów mogłoby mieć lepsze efekty. Jasne więc było, że egzamin odbyć się może jedynie w tradycyjny sposób: każdy ze studentów wybezahlował po 73 RMB z własnej (a raczej rodzicielskiej) kieszeni. Pozwoliło to na kupno luksusowych papierosów Chungwa i kilku pięknych kartonów Mou Tai. Dzięki temu prowadzący tak się wzruszył, że zapomniał przeprowadzić egzamin i z góry na dół wpisał wszystkim oceny pozwalające na przeżycie.
Kurs księgowości okazał się mieć egzamin w KTV, gdzie nieco wiekowego wykładowcę zabrały co ponętniejsze z uczennic. Tym razem składka wyniosła jedynie 41 RMB, ale dał się zauważyć pewien seksizm oceniania: studentki, które miały zaszczyt, przyjemność i brak hamulców moralnych, by spędzić wieczór z panem profesorem, otrzymały noty pozwalające na śmiałe ubieganie się o stypendium. Męska część grupy otrzymała oceny znacznie niższe. W kilka tygodni po tej wyprawie, szpital uniwersytecki zanotował pewien wzrost popularności zabiegu aborcji.
Kolejne kursy Gao zdała dzięki powszechnemu bałaganowi, lenistwu wykładowców i temu, że pamięć pani Yao z księgowości okazała się wielce zawodna. Do skończenia studiów został Gao tylko rok. W statusie nieboszczki zdała już dwie sesje. Kolejne były tylko kwestią czasu. Tym samym chiński system edukacyjny zadał kłam teorii, iż ewolucja polega na przeżyciu najsilniejszych. W tych realiach geopolityczno-edukacyjnych, okazało się, że bycie martwym gwarantuje większe szanse przetrwania w statusie studenta niż bycie żywym.
Gao skończyła studia i otrzymała upragniony niegdyś dyplom zgodnie z terminem przewidzianym w momencie, gdy dostała się na uniwersytet. Jej rodziny nie było na uroczystej ceremonii wręczenia tytułów naukowych. Mimo upłynięcia pewnej ilości czasu nadal mieli córce za złe, że naraziła ich na utratę twarzy przed całą wioską z południowego Guizhou.
W roku ukończenia studiów Gao, chiński rząd wprowadził atrakcyjny program stypendiów dla doktorantów. Średnia otrzymanych ze studiów ocen kwalifikowała ją do ubiegania się o udział w programie wymiany międzynarodowej. Któryś z pracowników administracyjnych uznał, że szkoda, żeby taka szansa przepadła. W ten sposób w cztery lata po śmierci, Gao w wersji duchowo-papierowej pojechała studiować do Szkocji na rok. Niestety, nie udało jej się przywieźć laurów z zagranicznej placówki naukowej, ale nie przeszkodziło jej to w uzyskaniu na rodzimej uczelni doktoratu z nauk politycznych (temat pracy: 'Socjalistyczny raj Chińskiej Republiki Ludowej w kapitalistycznym piekle świata współczesnego').
Wprawdzie już Horacy pisał 'Non omnis moriar', jednak nawet on nie mógł przewidzieć jak interesującej interpretacji doczekają się jego słowa w kilkanaście wieków później. Przypadek Gao udowodnił prawdę wcześniej nieznaną większej liczbie przedstawicieli ludzkości: nawet bycie po drugiej stronie lustra nie gwarantuje bycia relegowanym z chińskiej placówki naukowej. Tę cechuje pewien stan umysłu i rzeczy, których nawet śmierć może nie być w stanie pokonać.
__________________________
Jak surrealistyczne by się to nie wydawało, historia ta jest w pewnej mierze oparta na faktach. Podczas wprowadzania ocen z semestru zimowego zostałem zapytany o studentkę Gao, numer 021. Powiedziałem, że nie była na ani jednych zajęciach i nie przyszła na egzamin, więc nie bardzo widzę możliwość wystawienia jej innej oceny niż 0. Na to moja przełożona zaczęła nerwowo się śmiać (zapewne aby ukryć zakłopotanie, tutaj tak to działa) i poinformowała mnie, że będzie właśnie rok odkąd Gao się zabiła. Z jakiegoś jednak powodu zostawiono ją na listach obecności, arkuszach egzaminacyjnych, zaliczono jej poprzedni i wpisano na kolejny rok studiów. Myślę, że klasie było super, gdy przez pierwszy miesiąc wyczytywałem tę dziewczynę, a gdy ominęła pierwsze pięć zajęć, powiedziałem, żeby przekazali koleżance, że ma zacząć chodzić na zajęcia, bo inaczej nie zostanie dopuszczona do egzaminu. Jak widać, myliłem się. Gdybym się rozpędził i pomylił rubryki (co się każdemu z nas zdarzyło kilka razy), to jest szansa, że po raz pierwszy w swej karierze nauczycielskiej przepuściłbym studentkę, która nie żyje.