Ile to trwa? OK, półtorej godziny, będzie. Ten wysublimowany sposób zadecydował o wyborze filmu ‘Król masek’ (w oryginale ‘Biàn Liǎn’) na wieczorną projekcję. Akcja toczy się w latach 30 XX wieku w prowincji Syczuan. Dzieło traktuje o tytułowym królu masek, panu w dość podeszłym wieku, który zarabia na życie chodząc po Chinach i dając przedstawienia w trakcie których ubiera i zdejmuje różne maski. Brzmi to może durnie, ale wygląda całkiem fajnie. Bohater nie ma męskiego potomka, więc w obawie, że jego sztuka zginie, adoptuje dziecko, by nauczyć je tej sztuki. Emeryt, dziecko, łatwo się domyślić w jaki sposób budowana będzie akcja i humor, podobnie dramat. W tle tego opowieść o tym jakie jest życie artysty, że niekoniecznie najlepsi są najpopularniejsi i najbogatsi, a znacznie częściej na odwrót.
Gatunkowo jest to komediodramat. Można powiedzieć, że to film o tym, żeby się zastanowić, czy chce się mieć dziecko. Zagrane świetnie. Pełno jest w tym rzeczy, które ludziom kojarzą się z Chinami - buddyzm, stare miasteczka we wiadomym stylu, wiekowy mędrzec, stroje z epoki, bai jiu. Nawet wiedząc jak to teraz wygląda, miło się ogląda, że kiedyś było ładniej. Najlepszy moment wizualny, to gdy odwiedzają Leshan i Wielkiego Buddę. Zobaczyć to bez setki turystów, wspaniałe doświadczenie!
Do 2/3 jest bardzo dobrze, potem się nieco psuje, ale i tak zdecydowanie po stronie warto. Ja tam wiem jakiego gnoju dzieci potrafią narobić, bo mam to codziennie w szkole, oczywiście to filmowe jest specjalnie uzdolnione w tym temacie (ale gorszych uczniów też już przerobiłem). Wiele osób raportuje, że ryczało, bo wzruszające. Owszem, ale jednak bez przesady, krokodylich łez nie wylałem.
Werdykt: Jedna kacza głowa do przygryzienia przy końcówce.