Na liście irytujących mnie - jako czasowego zarobkowego imigranta do Kazachstanu - rzeczy jedno z pierwszych miejsc zajmują opowieści o Astanie jako niesamowitym mieście przyszłości. Po dobrze ponad pół roku mieszkania w tym raju jestem gotów na podzielenie się przemyśleniami o stolicy Kazachstanu. Zacznijmy jednak od początku, czyli jak, skąd, gdzie (a raczej dokąd) i kiedy.
Po pierwsze, w swej historii Kazachstan (a raczej chanaty znajdujące się na terenach lokalnych, bo państwowość tutaj to dopiero jako republika Związku Radzieckiego) miał dziewięć stolic.
Jak widać, ogólnie stolice i życie tych rewirów położone były na południu współczesnego Kazachstanu.
- Suzak - południe, między Kyzylordą a Szymkientem, XV wiek i potem w XVI
- Sygnak - południe, między Kyzylordą a Szymkientem, zapewne XV-XVII wiek
- Turkestan - XVI i XVII wiek. Turkestan jest między Kyzylordą a Szymkientem.
- Taszkient - obecnie w Uzbekistanie. XVII wiek, utracony na początku XVIII wieku. Południe poza pojęcie współczesnego Kazachstanu.
- Semey - 1917-1920 - północ. Miejsce wygnania wielu osób w czasach cara, które dzięki takiej ludności wyrosło na krynicę mądrości.
- Orenburg - dzisiaj w Rosji, czyli de facto też północ.
- Kyzylorda (Czerwona Stolica, ciekawe kto tak mógł przemianować miasto...). Stolica w latach 1925-1927. Południe.
- Ałmaty - 1929-1998. Oczywiście Ałmaty są na południu.
Jak widać, ogólnie stolice i życie tych rewirów położone były na południu współczesnego Kazachstanu.
W 1994 podjęto decyzję o przeniesieniu stolicy z Ałmat do ówczesnej Akmoły, a wcześniejszego Celinogradu/Tselinogradu. Trochę historii okolicy: syberyjscy kozacy założyli tu fortyfikację obronną w roku 1830 pod nazwą Akmoły. W 1832 nazwę kosmetycznie zmieniono na Akmolinsk. 20 marca 1961 roku Akmolinsk stał się Celinogradem (do dzisiaj nasz bagaż leci do lotniska oznaczonego w systemie IATA TSE). Nazwa miała honorować znaczenie miasta w Kampanii Zagospodarowania Nieużytków - celina znaczy stepowy ugór, więc nazwa Celinograd oznacza stolicę stepowych ugorów. W wolnym przekładzie na ludzki brzmi to 'stolica pizdy świata'. Cała kampania była pomysłem Chruszczowa, w latach 1954-1960 orano nieużytki na sowieckim dalekim wschodzie (także na Syberii, nie tylko tu. Inna bajka, że wtedy te tereny w pewnym sensie wpadały w kategorię Syberii). Chciano zwiększyć liczbę gruntów ornych na terenie ZSRR, plan zakładał 43 miliony hektarów, ostatecznie osiągnięto 41,8. Znając sowiecką miłość do walenia głupa, to pewnie nawet nie połowę tego. Prace rolnicze wykonywano dłońmi Komsomolców, zaangażowano w to obłędne siły ludzkie i pieniądze. Możliwością zamieszkania w tej pięknej części świata wabiono Ukraińców i Rosjan. Zaskakujące, ale gdy już tu docierali, to nie mieli w czym mieszkać, bo nie nadążano z budownictwem mieszkaniowym. Niestety, siła robocza okazała się być nieco pośledniej jakości - zaskakujące, gdy angażuje się byłych więźniów, sieroty i biedotę wszelaką, podobnie jak to, że fachowcy tak jakoś dziwnie woleli pracować bliżej cywilizacji. Brakowało sprzętu, a jak już był, to siła robocza nie dawała sobie z nim rady. Próbowano ich szkolić, ale nie do końca to poszło, więc ostatecznie rozpoczęto płacenie doświadczonym rolnikom z POŁUDNIOWEGO Kazachstanu, żeby po ogarnięciu swoich pól na POŁUDNIU kraju przyjeżdżali na te gościnne ziemie i popracowali sobie tutaj. Oczywiście tutejszy klimat, suma opadów i zasolenie gleby były przeciwko rolnictwu. Wiedzieli o tym nomadzi przez stulecia. Ponieważ ZSRR nie wierzył w ekologię, dość szybko doszło do erozji gleb. Plan początkowo był sukcesem i dowodem na wyższość gospodarki socjalistycznej nad niesocjalistyczną (a także ideologii nad zdrowym rozsądkiem), ale w latach 1963-64 przyszła susza i sprawę solidnie szlag trafił. Oczywiście każdy tutejszy niepiśmienny powiedziałby Nikicie Chruszczowowi 'sorry, taki mamy klimat, to se ne da', no ale Kreml wiedział lepiej, a Chruszczow pewnie myślał, że skoro stepy ukraińskie są żyzne, to kazachskie też.
Wielu osadników zostało po zakończeniu kampanii, bo nie mieli do czego wracać - jak jesteś sierotą, to twoje opcje dziedziczenia są dość ograniczone, a i byli skazańcy za wiele nie mieli. Po rozpadzie ZSRR jednak i ci ludzie w większości znaleźli jakieś miejsca do powrotu, bo obywatelstwo rosyjskie to może nie kanadyjskie, ale jednak, nie kazachskie. Rosjanie i Ukraińcy wrócili na te swoje banalne ukraińskie i rosyjskie ziemie, gdzie da się coś uprawiać, a i korupcja życia codziennego jakby mniejsza.
Na północy jednym z najstarszych miast jest Pawłodar (założony w 1720 celem wydobywania soli z pobliskiego jeziora). Trochę bardziej położona na południe Karaganda została miastem w 1934 roku, dlatego że wyngiel przywieźli (i była potem wojna!). Po prostu, jest to część świata, w której ludzie nigdy nie żyli w celu innym niż eksploracja jakichś surowców. Bo żyć się nie dało. Nawet sowieci, którzy często wymagali od ludzi rzeczy nieludzkich, wiedzieli dobrze, że są to tereny nie do życia. Znaczy oczywiście, wujek Stalin szczodrze przysyłał tu kontyngent ludzki, w pobliżu Astany leży Malinowka z gułagiem Alżyr, w którym trzymano matki i dzieci wrogów politycznych. Dostojewskiego zesłano do Semey (Semipałatyńska), Sołżenicyna do Ekibastuzu. Podkreślmy słowo ZESŁANO. I jeden i drugi wyjechali, gdy tylko mogli. Suma doświadczeń ludzkości z ostatnich paruset lat jest taka, że północ Kazachstanu nie nadaje się do życia. Stalin zsyłał tu ludzi, których chciał wybić. No co kurwa, meteorolog Stalin się nie znał na klimacie ZSRR? To po prostu nie jest miejsce do życia, tylko do śmierci. Ba, poza Astaną w okolicach mieszka więcej wilków niż ludzi. Północ Kazachstanu nękana jest mrozami, śniegiem i wiatrami, które czasami stają się buranami, a wtedy w okolicach wzrasta śmiertelność.
Na północy jednym z najstarszych miast jest Pawłodar (założony w 1720 celem wydobywania soli z pobliskiego jeziora). Trochę bardziej położona na południe Karaganda została miastem w 1934 roku, dlatego że wyngiel przywieźli (i była potem wojna!). Po prostu, jest to część świata, w której ludzie nigdy nie żyli w celu innym niż eksploracja jakichś surowców. Bo żyć się nie dało. Nawet sowieci, którzy często wymagali od ludzi rzeczy nieludzkich, wiedzieli dobrze, że są to tereny nie do życia. Znaczy oczywiście, wujek Stalin szczodrze przysyłał tu kontyngent ludzki, w pobliżu Astany leży Malinowka z gułagiem Alżyr, w którym trzymano matki i dzieci wrogów politycznych. Dostojewskiego zesłano do Semey (Semipałatyńska), Sołżenicyna do Ekibastuzu. Podkreślmy słowo ZESŁANO. I jeden i drugi wyjechali, gdy tylko mogli. Suma doświadczeń ludzkości z ostatnich paruset lat jest taka, że północ Kazachstanu nie nadaje się do życia. Stalin zsyłał tu ludzi, których chciał wybić. No co kurwa, meteorolog Stalin się nie znał na klimacie ZSRR? To po prostu nie jest miejsce do życia, tylko do śmierci. Ba, poza Astaną w okolicach mieszka więcej wilków niż ludzi. Północ Kazachstanu nękana jest mrozami, śniegiem i wiatrami, które czasami stają się buranami, a wtedy w okolicach wzrasta śmiertelność.
Dlatego stolice chanatów były na południu. Na południu Kazachstanu da się żyć. Nie jest to życie usłane różami, ale ma więcej sensu.
W roku 1994 stało się wiadome, że stolica zostanie przeniesiona z Ałmat do wówczas Akmoły (Celinograd został Akmołą po rozpadzie ZSRR). Akmoła znaczy biały grób. Nazwa pochodzi od skalnej mogiły pradawnego władcy kawałek od miasta, albo od tego, że umiera się tu z zimna. Skłaniamy się do odpowiedzi B. Grobu władcy nie udało nam się zlokalizować, a śmierć z zimna lokalizuje tu każdego i to na kilka miesięcy w roku. Datę ustalono na 10 grudnia 1997 roku. W 1998 nazwę miasta zmieniono na Astanę, czyli 'stolicę' po kazachsku. Zapewne uznano, że trochę chujowo mieć stolicę w 'Białym grobie', a lepiej mieć stolicę w 'Stolicy'. Mniej konfuzji na lokalnym PKPie. Myślę, że ludzie skakali pod sufit, najpierw w 1991 roku mogli sobie wymienić dokumenty, żeby im przepisano Celinograd na Akmołę, a w 1998 Akmołę na Astanę. Do tego na pewno doszły zmiany nazw ulic, więc ubaw mieli pełen. Albo po prostu to olali, bo surowość prawa ZSRR i późniejszych państw powstałych na jego zgliszczach łagodził brak konieczności jego przestrzegania.
Przeniesienie stolicy z Ałmat jakiś tam sens miało. Zazwyczaj mówi się o tym, że w razie wojny Ałmaty są blisko Chin lub Kirgistanu. Trochę to nie ma sensu, bo Astana jest z kolei blisko Rosji, chociaż to przyjaciel, a Chiny to wróg. Ale o czym mówimy, to nie czasy, gdy armie przemieszczały się na konikach, jakiś myśliwiec spokojnie fruwa ponad 2000km/h, więc czy sobie poleci z Chin do Ałmat czy do Astany, to wielkiej różnicy nie robi. Według mojej wiedzy, prawdopodobieństwo wojny z kimkolwiek w okolicy po 1991 roku było raczej nikłe. Drugi naczelny argument głosi, że Ałmat się już nie da więcej rozbudować. No cóż, jest to dość gęste miasto, ale wiele miast na świecie jest gęste i w takim Bangkoku czy Londynie nie wszyscy mieszkają w centrum. Ałmaty są bardziej zagrożone trzęsieniami ziemi. Tak, ale ostatnie większe trzęsienie było w 1911 roku, a takie Tokyo sobie stoi mając ten problem cały czas. Słyszałem jeszcze, że stworzenie nowej stolicy miało dać impuls rozwojowy. Na pewno dało, tyle że podobny dałoby na południu kraju.
Z wersji mniej oficjalnych, ale mających więcej sensu: w roku 1990 Sołżenicyn napisał esej 'Rebuilding Russia'. W tymże eseju pojawiają się tezy, że po rozpadzie ZSRR Rosjanie powinni stworzyć trzy republiki etnicznie rosyjskie. Być może prezydent przestraszył się, że pewnego dnia coś takiego się wydarzy i z tej okazji postanowił umocować władzę w terenach na których mieszkało bardzo wielu Rosjan. Skłaniałbym się do tej wersji, ale jej od Kazachów nie usłyszycie. W 1989 roku Rosjanie stanowili około 70% mieszkańców obecnej Astany.
Dnia 10 grudnia 1997 roku stolicę relokowano na północ. Miasto miało wówczas trochę ponad 300 tysięcy ludności. Obecnie Astana powoli dobija do miliona mieszkańców a może go przekroczyła. Rosjan jest obecnie zapewne około 40% - wyliczenia oficjalne nie uwzględniają ludzi pracujących tu na nielegalu. Rosjanie do Kazachstanu raczej nie emigrują, ale Uzbecy, Kirgizi i Tadżykowie już tak.
Oczywiście relokacja stolicy dała niesamowity impuls ekonomiczny, wszystkie wskaźniki wystrzeliły pod niebiosa, jak to się lubi dziać, gdy budujemy w całkowitej dziczy. Skoro wartość produkcji podniosła się 90-KROTNIE, a inwestycji 30-krotnie, to znaczy, że tu po prostu niczego nie było i za wiele się nie produkowało.
Przeniesienie stolicy z Ałmat jakiś tam sens miało. Zazwyczaj mówi się o tym, że w razie wojny Ałmaty są blisko Chin lub Kirgistanu. Trochę to nie ma sensu, bo Astana jest z kolei blisko Rosji, chociaż to przyjaciel, a Chiny to wróg. Ale o czym mówimy, to nie czasy, gdy armie przemieszczały się na konikach, jakiś myśliwiec spokojnie fruwa ponad 2000km/h, więc czy sobie poleci z Chin do Ałmat czy do Astany, to wielkiej różnicy nie robi. Według mojej wiedzy, prawdopodobieństwo wojny z kimkolwiek w okolicy po 1991 roku było raczej nikłe. Drugi naczelny argument głosi, że Ałmat się już nie da więcej rozbudować. No cóż, jest to dość gęste miasto, ale wiele miast na świecie jest gęste i w takim Bangkoku czy Londynie nie wszyscy mieszkają w centrum. Ałmaty są bardziej zagrożone trzęsieniami ziemi. Tak, ale ostatnie większe trzęsienie było w 1911 roku, a takie Tokyo sobie stoi mając ten problem cały czas. Słyszałem jeszcze, że stworzenie nowej stolicy miało dać impuls rozwojowy. Na pewno dało, tyle że podobny dałoby na południu kraju.
Z wersji mniej oficjalnych, ale mających więcej sensu: w roku 1990 Sołżenicyn napisał esej 'Rebuilding Russia'. W tymże eseju pojawiają się tezy, że po rozpadzie ZSRR Rosjanie powinni stworzyć trzy republiki etnicznie rosyjskie. Być może prezydent przestraszył się, że pewnego dnia coś takiego się wydarzy i z tej okazji postanowił umocować władzę w terenach na których mieszkało bardzo wielu Rosjan. Skłaniałbym się do tej wersji, ale jej od Kazachów nie usłyszycie. W 1989 roku Rosjanie stanowili około 70% mieszkańców obecnej Astany.
Dnia 10 grudnia 1997 roku stolicę relokowano na północ. Miasto miało wówczas trochę ponad 300 tysięcy ludności. Obecnie Astana powoli dobija do miliona mieszkańców a może go przekroczyła. Rosjan jest obecnie zapewne około 40% - wyliczenia oficjalne nie uwzględniają ludzi pracujących tu na nielegalu. Rosjanie do Kazachstanu raczej nie emigrują, ale Uzbecy, Kirgizi i Tadżykowie już tak.
Oczywiście relokacja stolicy dała niesamowity impuls ekonomiczny, wszystkie wskaźniki wystrzeliły pod niebiosa, jak to się lubi dziać, gdy budujemy w całkowitej dziczy. Skoro wartość produkcji podniosła się 90-KROTNIE, a inwestycji 30-krotnie, to znaczy, że tu po prostu niczego nie było i za wiele się nie produkowało.
Astana dzieli się na trzy części (Saryarski, Jesilskij i Almatinskij Rajon), z czego żyjąc tutaj myśli się w dwóch kategoriach - prawy i lewy brzeg rzeki Iszym. Na prawym brzegu, od strony północnej, jest starsza część miasta, jest biedniej, ale też 'normalniej'. Ulice są raczej wąskie, przestrzeń zagospodarowana rozsądnie - sklep, restauracja, jakiś punkt usługowy. Bywa jakaś lokalna patologia, budynki się czasem sypią, błoto, nierzadko spękane chodniki, bieda restauracje. Po prostu, takie postsowieckie miasto średniej rangi. Za to na lewym brzegu jest nowoczesna architektura i bizantyjski przepych. Ulice mają po kilka pasów szerokości, budynki są ogromne, a dystanse między biznesami znacznie większe. Ten lewy brzeg został zlokalizowany na osuszonych bagnach, na bagnach lubią żyć komary, więc w lecie można sobie je potłuc. Z powodu podmokłych gruntów nie można tu zbudować metra, więc budują tramwaj w stylu Skytrain z Bangkoku, ale to jeszcze trochę wody w Iszym upłynie - miał być gotów na Expo, ale nie oczekujmy terminowości w Azji Środkowej. Podłoże sprawia, że budynki siadają, wszędzie widzi się popękane ściany. Jakość budownictwa też nie powala - w końcu co tam ludzie zachodu wiedzą, w -20 stopniach można lać beton - co dodatkowo sprawia, że ma się poczucie prowizorki, które wzmagają np. wiecznie odpadające klamki od drzwi wejściowych do mego budynku. To poczucie czasowości wzmaga krótki żywot biznesów wszelakich. Z powodu trudności klimatyczno-geograficznych, zimową porą w wielu sklepach straszyły puste półki, bo dostawcy albo nie mogli, albo nie chcieli dowozić produktów. Oczywiście w sklepach wielkopowierzchniowych było wszystko, ale już na osiedlu chwilami brakowało gazowanej wody mineralnej i serów innych niż wyroby seropodobne z Rosji. Stolica...
Astana chce się rozwijać, ale cena za metr kwadratowy jest dla przeciętnego obywatela zaporowa (3-4,5K PLN), więc nie ma się kto osiedlić. W końcu mieszkaniec Karagandy z pensją 1200 PLN (jak nie 1000 PLN) nie odłoży na apartament tutaj. W efekcie powstają osiedla-duchy, gdzie wieczorami świeci się w może 20-30% mieszkań, ale budują dalej jakby to był Hong Kong. Przybywa też powierzchni biurowej, która ma przyciągnąć zagranicznych inwestorów. W kazachskich marzeniach są firmy z Europy. Jednak klimat korupcji i specyfika lokalnego rynku sprawia, że inwestują raczej Chińczycy i Hindusi, czasem Bliski Wschód. A gdy już to zrobią, nierzadko zwożą własną siłę roboczą, bo lokalna jest taka wspaniała. W efekcie narastają klimaty "wykupują naszą ziemię i nas okradają!". Informacje o tym, że to patologia władzy skutecznie odstrasza ludzi z zachodu jakoś do większości populacji nie dociera.
Astana chce się rozwijać, ale cena za metr kwadratowy jest dla przeciętnego obywatela zaporowa (3-4,5K PLN), więc nie ma się kto osiedlić. W końcu mieszkaniec Karagandy z pensją 1200 PLN (jak nie 1000 PLN) nie odłoży na apartament tutaj. W efekcie powstają osiedla-duchy, gdzie wieczorami świeci się w może 20-30% mieszkań, ale budują dalej jakby to był Hong Kong. Przybywa też powierzchni biurowej, która ma przyciągnąć zagranicznych inwestorów. W kazachskich marzeniach są firmy z Europy. Jednak klimat korupcji i specyfika lokalnego rynku sprawia, że inwestują raczej Chińczycy i Hindusi, czasem Bliski Wschód. A gdy już to zrobią, nierzadko zwożą własną siłę roboczą, bo lokalna jest taka wspaniała. W efekcie narastają klimaty "wykupują naszą ziemię i nas okradają!". Informacje o tym, że to patologia władzy skutecznie odstrasza ludzi z zachodu jakoś do większości populacji nie dociera.
Jednym z zabawniejszych pomysłów na rozwój Astany było ogłoszenie w 1998 roku międzynarodowego konkursu na stworzenie planu rozwoju urbanistyczno-architektonicznego nowej stolicy. Wygrał go Kisho Kurokawa, uznany architekt, autor m.in. nowego skrzydła muzeum Van Gogha w Amsterdamie czy lotniska w Kuala Lumpur. Według planów Kurokawy nowe budownictwo mieszkaniowe miało skupić się wokół rzeki Iszym, aby podkreślić symbiozę miasta z przyrodą. Zakładał też otoczenie nowego dworca kolejowego (prawy brzeg miasta, daleko od centrum) pasem zieleni, który miał rozciągać się aż do parku nad rzeką, tworząc las w kształcie trójkąta. W tymże lesie miały znaleźć się nowe budynki rządowe i administracyjne. Same bryły budowli miały być możliwie geometryczne i uproszczone, ale nawiązujące też do symboli Kazachstanu. Na południu miasta miał też powstać las, który chroniłby mieszkańców od stepowych wiatrów i pyłu.
Ile z tego udało się zrealizować? Zgodnie z planem architekta, centrum miasta zbudowane jest na jednej osi, która ciągnie się aż od Piramidy do centrum handlowego Khan Shatyr. Wytyczone przez architekta szlaki komunikacyjne ogólnie pokrywają się z rzeczywistością. Nie ma jednak mowy o żadnej symbiozie z naturą ani otoczeniu zielenią - jasno widać, że przez minimum 15 lat nikt się nią nie interesował, a istniejące parki i drzewa nasadzone zostały na przestrzeni ostatnich 5 lat. Budynku rządowe i administracyjne na pewno nie realizują też postulatu prostoty brył.
Ile z tego udało się zrealizować? Zgodnie z planem architekta, centrum miasta zbudowane jest na jednej osi, która ciągnie się aż od Piramidy do centrum handlowego Khan Shatyr. Wytyczone przez architekta szlaki komunikacyjne ogólnie pokrywają się z rzeczywistością. Nie ma jednak mowy o żadnej symbiozie z naturą ani otoczeniu zielenią - jasno widać, że przez minimum 15 lat nikt się nią nie interesował, a istniejące parki i drzewa nasadzone zostały na przestrzeni ostatnich 5 lat. Budynku rządowe i administracyjne na pewno nie realizują też postulatu prostoty brył.
Nie spotkałem osoby, która powiedziałaby, że lubi Astanę. Obcokrajowcy nierzadko jej wręcz dziko nienawidzą, ale i moi uczniowie w przeważającej większości stanowią ludność napływową z innych miast, podobnie współpracownicy. Absolutnie każdy woli Ałmaty, miasto solidnie sowieckie i takie właśnie na możliwości Kazachstanu. Przywykłem do tego, ale gdy pewnego dnia dowiedziałem się, że uczennica preferuje Uralsk*, to już zbladłem. Astana wygrywa u niektórych z Karagandą, ale ja akurat wolę tamto miasto, bo przynajmniej na piechotę da się ogarnąć co potrzebne. Usłyszałem, że jest lepiej niż w Pawłodarze, ale to dlatego, że są lepsze pensje. Astana jest nonsensownie wielka, zwłaszcza na tym futurystycznym lewym brzegu. Wszędzie trzeba jeździć taksówką lub komunikacją miejską, a jakiekolwiek spacery są nudne i długie. Gęstość zaludnienia jest niska, więc ma się poczucie betonowej pustyni połączonej z placem budowy. Poza paroma parkami roślinności właściwie nie ma, bo taka specyfika stepu. Nawet w tych parkach nierzadko jest się wyższym od drzew. Do spacerów nie zachęcają nierzadko kuriozalnie działające światła. W pobliżu naszego mieszkania jest skrzyżowanie, na którym zielone dla pieszych zapala się średnio co trzecią zmianę świateł samochodowych. Wszyscy przechodzą na dziko. Zapewne dałoby się to naprawić w kilka minut, ale po co? Tak jest fajniej, przebiec sobie przez sześciopasmówkę w drodze do pracy. Czasem stoi policja, więc wtedy czekam karnie na zielone, ale lokalni przebiegają i tak, a stróżowie prawa przyjmują to ze spokojem. Chwała niebiosom, ruch uliczny w Astanie jest dość cywilizowany, więc przynajmniej nie trzeba mieć oczu dookoła głowy jak w Chinach czy w Indiach.
Przy drogach ciągle widać służby komunalne. A to odśnieżają, a to skuwają lód, a to ładują to na ciężarówki, które wywożą cały ten dobrobyt z miasta. Dla mieszkańca jest to dość wygodne, zwłaszcza przy tym ile śniegu potrafi napadać w ciągu nocy - służby czasem pracują i w tak atrakcyjnych godzinach jak piąta rano. Nie wiem ile osób zatrudnionych jest w tym sektorze, ale na pewno więcej niż to rozsądne. Z jednej strony pomaga to maskować bezrobocie i dobrze, że ludzie mają pracę. Z drugiej, to są wydatki budżetowe, a pensji za szałowych na pewno nie mają.
Miejska komunikacja autobusowa nie ma rozkładów, tylko podane są interwały kursów, więc np. jeżdżący na lotnisko autobus numer 100 oficjalnie jeździ co 12-14 minut. Kiedyś czekaliśmy na niego minut 46 i w końcu pojechaliśmy taksówką. Gdy temperatury spadły poniżej -20, przestaliśmy całkowicie używać komunikacji zbiorowej, bo wizja czekania nierzadko ze 20 minut na przystanku przerażała, zwłaszcza, że tabor uległ poważnemu ograniczeniu, bo część autobusów nie zdołała wyjechać. Są wprawdzie przystanki zamknięte, ale to głównie w centrum i przy centrach handlowych. Na plus można wpisać, że jest tanio, bilety kosztują 90 tenge, a na autobusy ekspresowe 150. W każdym autobusie jest bileter, który pobiera pieniądze i wydaje bilet (co jest pewnym wyznacznikiem światowości, bo np. w Ałmacie biletów zazwyczaj nie dają, a pieniądz biorą do kieszeni).
Funkcjonuje system kart miejskich, a raczej nie funkcjonuje. Teoretycznie wsiadając do autobusu powinniśmy się taką kartą wklikać i cześć. W rzeczywistości należy podać ją bileterowi i on nas wklikuje. Nie mają możliwości sprawdzenia, czy pasażer naprawdę skasował, czy nie, a że tu nikt nikomu nie ufa, to sprawa jest jasna. Życie trochę ułatwia aplikacja Astrabus, która pokazuje trasy autobusów. Lokalnych nie ma o co pytać, trasy zmieniają się dość często i mało kto za tym nadąża. Co lepsze, ludzie wsiadający do autobusu często pytają kierowcę dokąd on dzisiaj jedzie, bo nierzadko wypisana pętla nie ma sensu - kierowcom jakoś nie udało się opanować tej na pewno skomplikowanej technologii zmiany przystanku końcowego. Z drugiej strony, czasem pętla jest akurat dobrze wypisana, ale jak nie zapytasz, to nie będziesz wiedzieć.
Na przystankach są mapki, którym zazwyczaj można ufać, ale bywają na nich błędy lub stare trasy autobusów. Dlatego zastanawiam się, czy miasto dobrze przemyślało, że chce tutaj przyciągnąć turystów i im to wszystko pokazać. Jak sobie ktoś pobłądzi po sporych rozmiarach mieście, to może mieć słabe wspomnienia z wakacji. Podobnie może się nie ubawić jeżeli przyjdzie mu korzystać z lotniska w jednym z miesięcy zimowych (możliwe, że wliczając w to kwiecień): rekord, który widziałem na własne oczy, to 14 godzin opóźnienia. Pewnej marcowej niedzieli wyglądało na to, że standardem jest opóźnienie od dwóch do sześciu godzin. Sorry, taki mamy klimat. Wymyśliliśmy sobie lokować stolicę w takim miejscu, to się nie da latać. Warto zaznaczyć, że opóźnienia mają głównie loty krajowe, o międzynarodowe dbają bardziej.
Miejska komunikacja autobusowa nie ma rozkładów, tylko podane są interwały kursów, więc np. jeżdżący na lotnisko autobus numer 100 oficjalnie jeździ co 12-14 minut. Kiedyś czekaliśmy na niego minut 46 i w końcu pojechaliśmy taksówką. Gdy temperatury spadły poniżej -20, przestaliśmy całkowicie używać komunikacji zbiorowej, bo wizja czekania nierzadko ze 20 minut na przystanku przerażała, zwłaszcza, że tabor uległ poważnemu ograniczeniu, bo część autobusów nie zdołała wyjechać. Są wprawdzie przystanki zamknięte, ale to głównie w centrum i przy centrach handlowych. Na plus można wpisać, że jest tanio, bilety kosztują 90 tenge, a na autobusy ekspresowe 150. W każdym autobusie jest bileter, który pobiera pieniądze i wydaje bilet (co jest pewnym wyznacznikiem światowości, bo np. w Ałmacie biletów zazwyczaj nie dają, a pieniądz biorą do kieszeni).
Funkcjonuje system kart miejskich, a raczej nie funkcjonuje. Teoretycznie wsiadając do autobusu powinniśmy się taką kartą wklikać i cześć. W rzeczywistości należy podać ją bileterowi i on nas wklikuje. Nie mają możliwości sprawdzenia, czy pasażer naprawdę skasował, czy nie, a że tu nikt nikomu nie ufa, to sprawa jest jasna. Życie trochę ułatwia aplikacja Astrabus, która pokazuje trasy autobusów. Lokalnych nie ma o co pytać, trasy zmieniają się dość często i mało kto za tym nadąża. Co lepsze, ludzie wsiadający do autobusu często pytają kierowcę dokąd on dzisiaj jedzie, bo nierzadko wypisana pętla nie ma sensu - kierowcom jakoś nie udało się opanować tej na pewno skomplikowanej technologii zmiany przystanku końcowego. Z drugiej strony, czasem pętla jest akurat dobrze wypisana, ale jak nie zapytasz, to nie będziesz wiedzieć.
Na przystankach są mapki, którym zazwyczaj można ufać, ale bywają na nich błędy lub stare trasy autobusów. Dlatego zastanawiam się, czy miasto dobrze przemyślało, że chce tutaj przyciągnąć turystów i im to wszystko pokazać. Jak sobie ktoś pobłądzi po sporych rozmiarach mieście, to może mieć słabe wspomnienia z wakacji. Podobnie może się nie ubawić jeżeli przyjdzie mu korzystać z lotniska w jednym z miesięcy zimowych (możliwe, że wliczając w to kwiecień): rekord, który widziałem na własne oczy, to 14 godzin opóźnienia. Pewnej marcowej niedzieli wyglądało na to, że standardem jest opóźnienie od dwóch do sześciu godzin. Sorry, taki mamy klimat. Wymyśliliśmy sobie lokować stolicę w takim miejscu, to się nie da latać. Warto zaznaczyć, że opóźnienia mają głównie loty krajowe, o międzynarodowe dbają bardziej.
Jednak największym problemem stolicy jest klimat, który najlepiej oddaje termin '40'. -40 zimą, +40 latem, z krótkimi okresami przejściowymi. Oczywiście ludzie czasem mówią, że to przesada, że góra 35 w lecie, a te -40 to tylko trochę, nie cały czas. Do tego dokłada się obłędny wiatr, a w lecie burze piaskowe. Człowiek jest w stanie zrozumieć, że ludzie mieszkają i pracują w takim Norylsku czy Jakucku, bo są tam surowce naturalne i dobry pieniądz. W Astanie jest tylko pieniądz.
Pytacie o atrakcje turystyczne Astany?
Oto pełna lista miejsc prawdziwie interesujących w Astanie.
1.
Koniec.
Dobrze, trochę na siłę, ale dokąd wysyłamy ludzi, którzy tu wpadają turystycznie.
Oto pełna lista miejsc prawdziwie interesujących w Astanie.
1.
Koniec.
Dobrze, trochę na siłę, ale dokąd wysyłamy ludzi, którzy tu wpadają turystycznie.
- Bayterek, czyli gniazdo z jajem mitycznego ptaka Samruka. Lokalni czasem mówią, że to pomnik lizaka Chupa Chups. Zaprojektował to sam prezydent, miał natchnienie i naszkicował na serwetce podczas bankietu.
- Muzeum narodowe, które jest raczej nudne i chaotyczne, ale da się w nim zabić ze 2 godziny i ma odjechany pomnik ptaka Samruka pod sufitem.
- Muzeum Pierwszego Prezydenta, gdzie zwożone są wycieczki szkolne i gdzie można poczytać o wodzu
- Pałac pojednania i zgody, czyli piramida
- Meczet, największy w Azji Środkowej.
- Pałac prezydencki, który można podziwiać z pewnej odległości. Kiedyś podobno można było podejść bliżej, ale po jakichś protestach płot oddalono od samego budynku. Zaskakujące skoro 97,7% wyborców przy frekwencji 95,5% poparło pana prezydenta. Dwie złote wieże bywają nazywane puszkami piwa. Sam pałac jest osiem razy większy od Białego Domu, ergo Kazachstan jest osiem razy potężniejszy od USA.
- Khan Shatyr, czyli centrum handlowe udające namiot Chana i mające sztuczną plażę.
- Gwiazda śmierci, raczej z zewnątrz, bo w środku za wiele nie ma, chyba że kogoś podnieca szklana podłoga na ósmym piętrze i miejsce do robienia selfie
- Można się pośmiać ze skopiowanego z Moskwy Teatru Balszoj i jednej córy Stalina.
- Autentycznie ciekawe muzeum gułagu dla rodzin wrogów ludu Alzhir w Malinowce pod Astaną, na mej liście jedyne miejsce naprawdę warte odwiedzenia.
- Można zobaczyć ministerstwo finansów w budynku stylizowanym na banknot.
- Można zobaczyć łuk tryumfalny. Po jego zbudowaniu zmieniono nazwę dość długiej ulicy - z Orynbor na Mangilik Yel, czyli łuk triumfalny. Zapewne symbolizuje tryumf Astany nad zdrowym rozsądkiem.
- Jest chiński hotel z kuriozalnym chińskim domkiem na dachu.
Od biedy można zabić tu ze dwa dni. Wielkim problemem jest właściwie brak żyjącego centrum - po pierwsze pogoda większość roku nie zachęca do wychodzenia, a po drugie takie miejsca kształtują się latami koło dobrych restauracji i sklepów. Od biedy można by tak nazwać ulicę Respublika, ale na poziom krakowskiego Kazimierza nie ma co liczyć. Właściwie to w Myślenicach jest lepsze centrum. Oczywiście Respublika leży na prawym brzegu.
Gdy stolica trafiła do Astany, uznano, że rzeka Iszym jest jakaś taka mała, więc zbudowano tamę, a rzekę pogłębiono i poszerzono. Można sobie po niej jeździć na łyżwach, zrobiono też sztuczną plażę. Na bulwarach nadrzecznych wielkiego życia nie stwierdziłem, ale - powtórzmy to - jest zima. Samej wody w Iszym nie wystarczyłoby na tak wielką rzekę, więc przepompowuje się wodę z Irtyszu. Są plany dalszego poszerzania rzeki, żeby mogły po niej pływać łódki, to wszystko dla rozrywki, bo po takiej przebudowie osiągną żeglowność na oszałamiającym dystansie 22 kilometrów. Coś mi mówi, że jeżeli to zrobią, to pieniędzy z tego nie będzie, ale to jest wpisane w poetykę Astany.
Przy tym wszystkim oczywiście nie ma wstydu w oficjalnym propagowaniu Astany jako hubu między Europą a Azją (tu oficjalnie Eurazja to jeden kontynent). Jako miasta przyszłości. Rodzą się terminy w stylu architektura etno-postmodernistyczna. W Lonely Planet piszą o mieście-mirażu wyrastającym pośród stepów. Różne są szacunki, ale wydać na coś takiego 10-40 miliardów dolarów w kraju, gdzie wiele osób zarabia jakieś 1300 PLN miesięcznie? Przy okazji, 10-40, nikt nie wie ile naprawdę. Ogrzanie wszystkich instytucji rządowych i klimatyzowanie ich w lecie musi kosztować fortunę, wydatek, którego dużej części dałoby się uniknąć, gdyby stolica była na południu. Kilkanaście kilometrów od Astany są obrazki rodem z XIX wieku, w całym kraju nie brakuje ludzi żyjących bez prądu, wody i ogrzewania. Co z tego? Ano nic, pan prezydent jest zadowolony i gdy chciano mu zbudować pomnik, powiedział, że jego pomnikiem jest Astana. Nie zdziwię się bardzo jeżeli po jego śmierci miasto zmieni nazwę na honorującą swego twórcę. Również się nie zdziwię, gdy nagle do władzy dojdzie ktoś kto będzie chciał stolicę przenieść dokądś indziej. Zastanawia, czy artykuły polecające Astanę nie są pisane na zamówienie i za drobną opłatą. Większość relacji z odwiedzin tutaj jest umiarkowanie entuzjastycznych. Dla turysty miasto jest po prostu nudne, nawet na tle innych w regionie.
Gdy przyjechaliśmy do Astany, byliśmy jej bardzo ciekawi, bo naczytaliśmy się o mieście przyszłości, pieniędzy, pomoście międzykontynentalnym. Już piątego dnia mój entuzjazm zgasił jeden ze współpracowników z Południowej Afryki mówiąc, że Astana to miejsce, gdzie się pracuje, śpi i zarabia pieniądze. Wydaje się je całkiem gdzie indziej.
Gdy stolica trafiła do Astany, uznano, że rzeka Iszym jest jakaś taka mała, więc zbudowano tamę, a rzekę pogłębiono i poszerzono. Można sobie po niej jeździć na łyżwach, zrobiono też sztuczną plażę. Na bulwarach nadrzecznych wielkiego życia nie stwierdziłem, ale - powtórzmy to - jest zima. Samej wody w Iszym nie wystarczyłoby na tak wielką rzekę, więc przepompowuje się wodę z Irtyszu. Są plany dalszego poszerzania rzeki, żeby mogły po niej pływać łódki, to wszystko dla rozrywki, bo po takiej przebudowie osiągną żeglowność na oszałamiającym dystansie 22 kilometrów. Coś mi mówi, że jeżeli to zrobią, to pieniędzy z tego nie będzie, ale to jest wpisane w poetykę Astany.
Przy tym wszystkim oczywiście nie ma wstydu w oficjalnym propagowaniu Astany jako hubu między Europą a Azją (tu oficjalnie Eurazja to jeden kontynent). Jako miasta przyszłości. Rodzą się terminy w stylu architektura etno-postmodernistyczna. W Lonely Planet piszą o mieście-mirażu wyrastającym pośród stepów. Różne są szacunki, ale wydać na coś takiego 10-40 miliardów dolarów w kraju, gdzie wiele osób zarabia jakieś 1300 PLN miesięcznie? Przy okazji, 10-40, nikt nie wie ile naprawdę. Ogrzanie wszystkich instytucji rządowych i klimatyzowanie ich w lecie musi kosztować fortunę, wydatek, którego dużej części dałoby się uniknąć, gdyby stolica była na południu. Kilkanaście kilometrów od Astany są obrazki rodem z XIX wieku, w całym kraju nie brakuje ludzi żyjących bez prądu, wody i ogrzewania. Co z tego? Ano nic, pan prezydent jest zadowolony i gdy chciano mu zbudować pomnik, powiedział, że jego pomnikiem jest Astana. Nie zdziwię się bardzo jeżeli po jego śmierci miasto zmieni nazwę na honorującą swego twórcę. Również się nie zdziwię, gdy nagle do władzy dojdzie ktoś kto będzie chciał stolicę przenieść dokądś indziej. Zastanawia, czy artykuły polecające Astanę nie są pisane na zamówienie i za drobną opłatą. Większość relacji z odwiedzin tutaj jest umiarkowanie entuzjastycznych. Dla turysty miasto jest po prostu nudne, nawet na tle innych w regionie.
Gdy przyjechaliśmy do Astany, byliśmy jej bardzo ciekawi, bo naczytaliśmy się o mieście przyszłości, pieniędzy, pomoście międzykontynentalnym. Już piątego dnia mój entuzjazm zgasił jeden ze współpracowników z Południowej Afryki mówiąc, że Astana to miejsce, gdzie się pracuje, śpi i zarabia pieniądze. Wydaje się je całkiem gdzie indziej.
*Uralsk obecnie nazywa się Oral. Nie jestem pewien, czy przemyśleli tę zmianę nazwy.