2 stycznia wysłaliśmy wizytację do archeologicznego muzeum miasta Moskwy. Koło 15 udało się połączyć siły i wspólnie uderzyć na muzeum Kosmosu. Podbój kosmosu jest mniej ekstremalną historią niż nasze doświadczenia z tym obiektem.
Od 1 do 10 stycznia ministerstwo kultury Rosji robi prezent obywatelom i otwiera wiele muzeów za darmo. Pewnie wymyślili sobie, że jak skacowany człowiek pójdzie i oglądnie jakieś obrazy, to się nieco odchami i potem będzie mniej agresywny, gdy zobaczy kurs rubla na nowy rok. Spokojnie, na liście nie ma Kremla ani Tretyakovki, ale trochę obiektów jest. W tym muzeum kosmosu. Pamiętałem, że w 2002 roku było dość kuriozalnie i biednie, ale znaleźliśmy info, że po drodze muzeum przeszło transformację i obecnie zrywa kask. Niestety, przeczytało o tym też parę osób, które mieszka w nastomilionowym mieście.
W drodze na miejsce miałem spotkanie trzeciego stopnia. Jechałem metrem, podszedł do mnie bardzo pijany pan. Spytał, czy może nie mam papierosa. Może miałem. Wziął jednego i spytał, czy może dwa. Mógł, szczęśliwego nowego roku. On też złożył mi życzenia noworoczne. Po chwili podszedł do kogoś o nieco ciemniejszym kolorze skóry i uderzył w słowa:
- A czy ty na pewno jesteś Rosjaninem? Bo ja nie jestem pewien czy ty jesteś Rosjaninem... Czy ty na pewno jesteś Rosjaninem?
Szczęśliwie, był tak pijany, że nie stanowił zagrożenia dla nikogo, ani Rosjanina, ani nie-Rosjanina, ewentualnie dla samego siebie. Kusiło go poinformować, że został beneficjentem pobytu nie-Rosjanina w Moskwie.
Przy muzeum kosmosu zastała nas kolejka. Wydała nam się do wystania, no z 30 minut może, ale widzimy, że cock-up, bo niektórzy się pchają, więcej wypuszczają niż wpuszczają, ale kto bogatym zabroni postać w kolejce... Po dwudziestu minutach zostawiliśmy więc czołowego delegata i poszliśmy po coś do jedzenia. W KFC cock-up, w pierogach cock-up, no ale udało się coś tam kupić. Wróciliśmy po 20 minutach. Sytuacja nie uległa zmianie, poza tym, że nasz przyjaciel kawałek się przesunął. Wydawało się, że jeszcze z 10 minut, może 15, i będziemy.
Istnieje takie prawo: jak ubierzesz człowieka w mundur, to IQ spada mu o 20 punktów. W Rosji to prawo tak się jeszcze różnicuje, że pacjent traci 50 punktów, a że baza do odejmowania przesadnie bogata nie jest, to prowadzi to do dramatów. Nie spotkałem jeszcze rozsądnych mundurowych, policji szczęśliwie skutecznie unikam, ale celnicy, pracownicy ochrony, personel różnych kin i teatrów... Ja pierdolę... Jest jeszcze takie prawo, że im bardziej bezużyteczny zawód ktoś ma, tym bardziej będzie wszystkim udowadniał, że jest bardzo ważny i potrzebny.
I to był właśnie ten przypadek.
Przed muzeum stał pan z ochrony. Wydawało się, że skoro ludzie wychodzą, to będzie wpuszczał tych z kolejki. No ale nie, jego logika innymi torami podążała. Zapewne ten człowiek ostatni raz dobrze bawił się, gdy mu robili kolonoskopię i liczył, że ktoś z nas będzie chciał odtworzyć to wydarzenie. Co kilka minut ktoś mu mówił, że może by wpuścił parę osób, bo jest troszkę zimno. Ten najczęściej nie odpowiadał niczego, a czasem, że nie może, bo muzeum jest pełne. Szczyt bezczelności przekroczył chwilę potem: powiedział, że trzeba sobie wziąć płatne oprowadzanie, to wtedy jest wejście bez kolejki. A płatne oprowadzanie można wykupić dopiero na terenie muzeum. Gdyby stał bliżej barierek, to byśmy go zabili. Padły też klasyczne pytania i równie klasyczne odpowiedzi:
- Czemu nas nie wpuszczacie?
- Przepis.
- Proszę mi pokazać ten przepis.
- To przepis dyrekcji.
- Chciałbym się skontaktować z dyrekcją.
- Dyrekcja ma dzisiaj wolne.
W pewnym momencie nie wytrzymałem i odezwałem się do zebranych:
Jesteśmy turystami z Polski. Spędzamy Nowy Rok w Moskwie. Spotkaliśmy tu wiele wspaniałych osób, widzieliśmy wiele pięknych miejsc. Kochamy Rosję i Rosjan, ale ilekroć zderzamy się z mundurowymi, funkcjonariuszami państwowymi, a często także z obsługą w sklepach, to jest to dramat i katastrofa. Czemu ludzie się na to zgadzają? Jak tak można żyć? Jak to możliwe, że w XXI wieku trzyma się kilkadziesiąt osób na siedemnastostopniowym mrozie?
To, że były propsy, to mało powiedziane.
- Pierdol Moskwę, jedź do Petersburga - rzucił na to pan z wódką w wymowie. Inna pani powiedziała, że jest jej wstyd. Nie spodziewałem się takich reakcji, w końcu nasze kraje są w stanie odwiecznej wojny. Zrobiło się milej. W sumie od większości osób dawało nieźle alkoholem i może dlatego byli w stanie przeżyć ten mróz.
Po PIERDOLONYCH DZIEWIĘĆDZIESIĘCIU MINUTACH stania na jakichś minus SIEDEMNASTU udało nam się wejść do środka.
Żadna dusza nie poczuje tego, co może poczuć ciało mrożone tyle czasu. Moje współczucie do ludzi, którzy przeszli przez Gułagi, wzrosło stokrotnie. Stanęliśmy przy automacie z kawą i spędzili przy nim dobre naście minut. Samo muzeum nas nie zabiło ani nie rozczarowało. Jest duże, ma obiekty związane z podbojem kosmosu, w tym meteoryty do podotykania sobie. Można nawet wejść do paru rakiet, są plakaty z epoki wyścigu kosmicznego, które dodatkowo budują klimat. Powiedziałbym, że muzeum na plus, ale naprawdę, lepiej zapłacić 250 rubli za bilet i przyjść, gdy jest mniej zainteresowanych niż przechodzić tę gehennę, co my.
Muzeum kosmosu mieści się koło parku VDNKh. Delegacja zaaprobowała ten obiekt. Z racji zimy jest tam wielkie lodowisko, było tylko umiarkowanie zatłoczone. Rozważaliśmy nawet wypożyczenie łyżw i pojeżdżenie sobie wokół fancy fontanny, ale to, że lodowisko było mało zatłoczone, to przecież nie znaczy niczego. Widok kolejki po wypożyczenie łyżew skutecznie nas zraził. Poszliśmy w stronę pomnika Kołchoźnicy i Robotnika. Widziałem go naście razy wcześniej, ale nie wiedziałem, że można do niego wejść.
Można, ale nie trzeba. Polecałbym trzymać się takiej linii. My weszliśmy. PIĘĆ pięter wuj wie czego. Znaczy sztuka nowoczesna związana z tym cudownym obiektem, do tego trochę jego historii. Jeżeli brzmi to nieźle, to nie dajcie się zwieść: katorga z może dwiema przerwami na coś śladowo interesującego.
Był miły akcent: o ile ja i męska część delegacji rzuciliśmy się dość szybko do przodu, a moja znajomość rosyjskiego podobno potrafi sprawić, że jeżeli mówię do trzech zdań, to nie wiedzą, że jestem inostraniec, o tyle część wycieczki nadziała się na obsługę, która uparła się, że musi ona zrozumieć film o obiekcie. Film traktował o tym, że gdy pomnik stał w Paryżu na wystawie w roku 1937, to błagali ich, żeby im go tam zostawili i chcieli nawet zapłacić chore pieniądze, bo tak im sufit rozwaliło to cudo. No ale ZSRR się nie zgodził, bo przecież taki cudowny pomnik to musi stać w Moskwie, stolicy światowego proletariatu, więc im go nie opylili. Potem jednak autorzy tego arcydzieła art deco poszli do ziemi, bo czasy stalinowskie tak miały, że dużo ludzi szło do ziemi, a jak się już coś tworzyło, to szansa na bilet w zaświaty się zwiększała. Niestety, młodzież nie spisała się i opuściła ten kawałek z filmu, no ale polski daleko od ruskiego nie jest, więc i nierosyjskojęzycznym udało się zrozumieć jaki to event czekał na powracających z Paryża.
Mgnienie piąte
Mieliśmy wielki plan: wypożyczamy samochód. Jedziemy do Włodzimierza, Suzdalu i Siergijew Posad. Dwa dni. Nocleg we Włodzimierzu. W końcu to tylko 186 kilosa od Moskwy, potem ze 30 do Suzdalu, a Sergiev jest kawałek na bok przy powrocie. Co może pójść nie tak?
Zaczynam wyliczać!
30 grudnia zarezerwowaliśmy pojazd, z dokładną godziną odbioru (10 rano), oczywiście też miejscem. No więc 3 stycznia o 9 rano wypożyczalnia rzuciła do nas, że jednak nie będą w stanie zapewnić takiego pojazdu ani żadnego innego. No chuj wam w bary, dzięki, super jesteście, szukamy innej opcji. Podczas szukania tejże okazało się, że obarczono nas kosztami za zmianę rezerwacji. Wiele w życiu widziałem, ale na taką bezczelność więdnę. Napiszę to drukowanymi literami:
WYPOŻYCZALNIA SAMOCHODÓW ANULOWAŁA NASZĄ REZERWACJĘ I WALNĘŁA NAM 1300 RUBLI KARY ZA TO, ŻE NIE REALIZUJEMY ZAMÓWIENIA.
Myślę, że w piekle są oddzielne kotły dla takich cwaniaków. Skurwysyny powinny wisieć na latarniach. Akurat te rozmowy nie były prowadzone przeze mnie i były po angielsku. Nawet gdyby były po rosyjsku, to wiele by nie zmieniło. Powtórzmy to: wypożyczalnia samochodów anulowała naszą rezerwację i walnęła nam karę za zmianę umowy wynajmu.
3 stycznia wypadający w niedzielę to może nie być najlepszy dzień roku na szukanie samochodu. Dzwoniliśmy do różnych miejsc, w jednym nawet oferowano nam limuzynę, ale były dwa problemy: cena, często przekraczająca znacznie zdrowy rozsądek, a także miejsce odbioru. O ile odbiór samochodu z lotniska ma pewien sens, gdy się gdzieś przylatuje, o tyle jednak konieczność jechania na lotnisko jakieś półtorej godziny, żeby odebrać samochód, a potem przejechanie sobie całego miasta to nie do końca to. W końcu znaleźliśmy coś bardziej centralnego, a i trochę na wschód od centrum, w ludzkiej cenie (4000 rubli). Był tylko jeden dziwny zapis: limit dzienny kilometrów wynosił 250, a za każdy kolejny groziło nam 20 rubli dopłaty. Wyliczyliśmy, że akurat wystarczy, do tego robiło się dość późno, a wybór nie wydawał się być luksusem, który mieliśmy. Zamiast więc wyjechać o 10, wyjechaliśmy o 15. Już tylko z kronikarskiego obowiązku wspomnę, że był cock-up z szukaniem wypożyczalni, bo Google Maps wyprowadziło nas nie tam gdzie trzeba, więc jeszcze połaziliśmy w pięć osób z betami po okolicach stacji Baumanskaya.
O korkach w Moskwie krążą legendy. Myślę, że ludziom zdarzało się pobrać i rozmnożyć stojąc w nich. Domyślam się, że nie poznałem pełnego obrazu dramatu, ale wystarczy. Droga do Włodzimierza wiedzie przez jedną z ulic, która ma szczególne miejsce w moim sercu. Szosse Entuzjastów. Obecna nazwa pochodzi z roku 1919 i ma upamiętniać ludzi, którzy walczyli z caratem, a w nagrodę za to carat entuzjastycznie wysyłał ich na Syberię właśnie tą drogą. Wcześniej nazywała się Władimirska, z racji tego dokąd prowadzi. Status odlotu uzyskała, gdy podczas jednej z lekcji uczniowie mieli napisać list, w którym aplikowali o pracę. Pomysł z książki był tak natchniony (specjalista IT), że powiedziałem, że mogą ubiegać się o jakąś inną robotę, a także, że mogą sobie dać więcej lat i zrobić wpisy do CV. Jeden chłopak napisał odlot, w którym przedstawiał się jako Śnieżana z dużym biustem, która stoi przy Szosse Entuzjastów i obsługuje kierowców. Jako swoje plusy wpisał umiejętność pracy w dużej grupie i obfite doświadczenie z tirowcami. Ludzie na sali leżeli, a i ja byłem pod wrażeniem. Tak więc ilekroć słyszę o Szosse Entuzjastów, to mi się widzi jego list motywacyjny. Wiedział o czym pisze, Szosse Entuzjastów jest dość długie, a dzięki korkom mogliśmy poznać je bardzo dokładnie.
Za miastem nieco się poprawiło, ale odkryliśmy, że wycieraczki mają tak zniszczone pióra, że więcej nie widać niż widać (bo może zapomniałem wspomnieć, że padał śnieg). Nauczyłem się przy okazji nowego słowa, dworniki. Fajną minę miał pan w sklepie, gdy dwie osoby przyszły i powiedziały:
- Dzień dobry, potrzebujemy... - i zaczęły machać rękoma - do samochodu Nissan Almera.
Cztery stówy za dworniki, montaż kilka minut, w końcu coś widać. Przejazd zajął nam trzy godziny. Droga jest całkiem dobra, ale są na niej ograniczenia prędkości, fotoradary, patrole drogówki, przejścia dla pieszych, no nie jest to niemiecki autobahn, a cock-up występował raczej gęsto. Mimo legend krążących o rosyjskich kierowcach stwierdziliśmy z pewnym zdziwieniem, że jest lepiej niż w Polsce - rzadko kto się pcha na chama albo wykonuje jakiś dziko ekscentryczny popis na szosie. Podobnie z prędkością, ludzie w miarę przestrzegali znaków, nikt nie walił w klakson, po prostu jechało się spokojniej niż zwykle w PL.
We Włodzimierzu musieliśmy znaleźć nasz hostel. Nie kłamali ci, co pisali na necie, że jest ciężko. Najpierw Google Maps (Yandex Maps miało strajk i nie chciało nas znaleźć) zaprowadziło nas do budki z łańcuchem przy której stali wojskowi z bronią. Jak się zapytałem, to powiedzieli, że ogólnie tu, ale z drugiej strony. Nawet nie żartowałem z pytaniem, czy by nas nie przepuścili, więc objechaliśmy. O ile sam adres był łatwy do znalezienia, o tyle okazało się, że pod numerem 67 mieści się kilkanaście budynków oznaczonych różnymi literami. Jako rycerze zostawiliśmy białogłowy w samochodzie i spędziliśmy dobre dwadzieścia minut na mrozie. Śnieg chwilami zacinał poziomo, było obłędnie zimno. Dzwoniłem do hostelu, ale wiele nie mogli pomóc ('tak, tak, to tutaj'). Lokalni nie wiedzieli, a pani wojskowa w budce strażniczej na me pytanie pokazała mi kartkę:
ZANIM ODEZWIESZ SIĘ DO FUNKCJONARIUSZA WOJSKOWEGO FEDERACJI ROSYJSKIEJ OKAŻ SWÓJ DOKUMENT TOŻSAMOŚCI
Fantastyczna praca: siedzisz w budce strażniczej przy instytucie z czasów Chruszczowa. Pilnujesz diabli wiedzą czego. Obrzeża Włodzimierza. Pusto, głucho, ciemno. Ale i tak nie udzielisz informacji, bo nie! To trzeba mieć specyficzną konstrukcję głowy od środka, żeby wykonywać taką pracę. W Rosji jednak takie wydarzenia lubią się bilansować, więc po chwili spotkaliśmy staruszkę o kulach, która zadbała żebyśmy znaleźli nasz hostel. Ten dla ułatwienia nie miał ani pół znaku na zewnątrz, bardzo mądre. Łażąc po tym ogarnęliśmy, że jest to jakiś instytut badawczy, raczej porzucony, który jest ochraniany przez wojsko, a ktoś wymyślił, że przy okazji zrobi sobie mały geszefcik i otworzy hostel, być może dlatego nie chce chwalić się znakami. Szczęśliwie i aż niewiarygodnie, hostel był całkiem dobry, czysty i ciepły. Obsługa była super miła, żadnych problemów z parkowaniem. No tylko znalezienie tego to naprawdę wyzwanie. A jak się potem okazało, jedna łazienka na całe piętro to trochę za mało na ponad 12 osób, z którymi akurat tam przebywaliśmy.
Centrum Włodzimierza jest super ładne, trochę jak z rosyjskiej bajki. Kościoły, złote wrota, wiele kamieniczek. Śnieg sypał na potęgę, więc wyglądało jak Rosja z pocztówki, do tego cisza i spokój. Nadal było zimno, więc część zwiedzaniowa była wielką desperacją, zakończoną w piwnicznym lokalu.
-Ooo turyści, ale się cieszymy! Ooo!!! Czy możemy Państwu zaproponować po bezpłatnym kieliszku szampana z okazji Nowego Roku?
Łaskawie się zgodziliśmy. Spodziewałem się czegoś syfnego, a tu szok, dość dobry szampan. Jak nie jestem wielkim fanem dawania napiwków, to tu wszyscy zgodnie zaokrągliliśmy rachunek, który jakiś straszny nie wyszedł. Fajne muszą być imprezy w tym lokalu: klientów wita cennik, w którym są pozycje takie jak rozbicie lustra, wyrwanie klamki, rozbicie drzwi wejściowych, zniszczenie serwetnika. Ten rejestr dramatów miał dwie strony A4, połowy bym sam nie wymyślił. Akurat pomniejsza libacja miała miejsce, pan wyszedł zapalić.
W bezrękawniku.
Takiej typowej żonobijce, wife-beaterze, jak to określają w USA.
Minus siedemnaście stopni, my ledwo stoimy w puchowych kurtkach, a tu wychodzi facet, spokojnie spala peta i wraca do stolika. Mówili mi, że Ruskich mróz nie wzrusza, ale i tak byłem pod wrażeniem.
Mgnienie szóste
Z racji tego, że był cock-up z samochodem, mieliśmy znacznie mniej czasu niż chcieliśmy. Z listy odpadła Siergijew Posad, o poranku wyruszyliśmy do Suzdalu. Są ludzie, którzy uważają, że Suzdal to najładniejsze miejsce w Rosji, a na pewno w okolicy Moskwy. Droga z Włodzimierza jest fajna, płaska, równa jak stół, szeroka. Infrastruktura jednak już jest taka sobie, np. stacja benzynowa miała toaletę na zewnątrz, a chyba już pisałem jaka była pogoda.
Był to ostatni wieczór wspólny z delegacją. Usiedliśmy, otworzyli piwo, wyjęli karty i po chwili zorientowali się, że jest druga w nocy.
Mgnienie siódme
Sponsorem dojazdu na lotnisko było słowo cock-up. Cock-up na pętli autobusowej Planernaya, cock-up w autobusie, cock-up na szosie (tym razem nie Entuzjastów). Dojechaliśmy, goście pobrali bilety i wyszliśmy przed halę odlotów na pożegnalnego papierosa. Pożegnania nie są moja najmocniejszą stroną, ale tym razem wizytujący się postarali.
- Ja tu chcę wrócić. Gdyby tak wizy znieśli, to bym tu ciągle wpadał, choćby na weekend, niesamowite miasto. Tylko może jednak nie KURWA w styczniu, a na wiosnę.
Tydzień minął jak z bicza strzelił. Był to najlepszy początek Nowego Roku jaki mieliśmy od 2012 (tamten rok też witaliśmy w podobnym składzie). Jak widać, słowem-sponsorem pobytu naszych gości był mróz i minus siedemnaście. No i cock-up. Dla nas super było, że możemy pokazać przyjaciołom jak mieszkamy, gdzie pracujemy, na jakich stacjach metro wysiadamy częściej, na jakich rzadziej. Co to jest cock-up w Zebrze, a co to jest cock-up po uzbecku. Pojęcia, którymi do nich mówiliśmy podczas rozmów i w mailach stały się prawdziwe, tak też miejsca. Teraz wiedzą co to znaczy iść Twerską na Kuzniecki i zejść na Ploszad Rewolucji. Sami odkryliśmy wiele wcześniej nieznanych miejsc (muzeum kosmosu...) i spojrzeliśmy trochę inaczej na rzeczy, które stały się dla nas codziennością. Na przykład:
Ej, ten typ tu pije piwo!
No i co w tym dziwnego? A, zapomniałem: w Rosji można.
'Widzisz tę tablicę kantoru? Ja codziennie koło niej przechodzę i oni mnie torturują informując na bieżąco o kursie rubla'.
Chyba najbardziej mnie cieszy, że poza spożyciem Bieługi, pograniem w brydża i wypiciem morza piwa udało się dokonać jakiegoś zbliżenia między nacjami na płaszczyźnie zwykłych obywateli. Dosłownie to pod muzeum kosmosu, ale nasi znajomi w ciągu tygodnia dali się przekonać do Rosji i Rosjan bardziej niż się spodziewałem. Parę razy sami wracali z miasta z historiami, że ktoś im bezinteresownie pomógł, że cywilizacja i pozytywny szok, a nie żadne kacapy i mongolskie hordy. Śmiem wierzyć, że i paru Rosjan miało pozytywniejsze przemyślenia na temat Lachów dzięki temu, że zetknęli się z nami.
Smutniejsze jest to, że prawdopodobnie przez następne miesiące się nie zobaczymy, ale i tak wygrywa z tym to, że mogłem przyjąć ludzi w jednym z moich ulubionych miast świata.