Żadna nauka nie da im chleba, dopóki pozostaną wolni, skończy się to tym, że przyniosą nam swoją wolność i składając ją u naszych nóg powiedzą: "Lepiej już zróbcie z nas niewolników, ale nas nakarmcie."
Dostojewski Fiodor zwyczajowo kojarzony jest z Petersburgiem, a nie z Moskwą. Jednak to w obecnej stolicy wielki pisarz spędził swe lata młodzieńcze. Potem z niej wyjechał i już nie wrócił, co pozwala snuć teorie na to jak bardzo mu się tu podobało. Powtórzmy, bo nam od tego lepiej: to w mieście nad rzeką Moskwą narodził się i pobrał dużą część swych nauk. W ramach akcji 'Listopad miesiącem Dostojewskiego' wynaleźliśmy atrakcję związaną tak bardzo z wielkim klasykiem, że bardziej być nie może.
Czyli dom, w którym się narodził i w którym spędził swe pacholęce lata.
Atrakcja ta (rangi światowej) znajduje się przy ulicy Dostojewskiego 2. Jaja, facet narodził się przy ulicy nazwanej na swoją cześć! Najprościej dostać się tam ze stacji metra Dostoyevskaya, więc można powiedzieć, że starają się nam ułatwić życie. Szczęśliwie, numeracja budynków jest nieco myląca, ale i tak w skali stopnia ukrycia różnych atrakcji dla głupawych turystów, to jest to poziom bardzo początkujący.
Przewodnik z marca 2015 głosił, że bilet kosztuje 150 rubli. W listopadzie już 250, ceny wszystkiego zmieniają się tu jak w kalejdoskopie, szkoda, że tylko w jedną stronę. Sprzedająca bilety na dzień dobry zachowywała się tak, jakby bardzo chciała nas odstraszyć. Postanowiliśmy się nie dać. Nie pierwsza salonowa gierka w jej życiu to była, więc poinformowała nas, że na robienie zdjęć obowiązuje osobne pozwolenie. Dorzuciliśmy kolejny Teatr Balszoi, czyli 100 rubli. Budynek ten spowodował, że nastawienie pani zmieniło się o 180 stopni i poczęła bardzo miło zachęcać nas do zwiedzenia miejsca dorastania Fiodora Michajłowicza. Chyba uznała, że jak jakieś pojeby chcą wydać 600 rubli na oglądanie miejsca, gdzie Dostojewski walił w pieluchy i strugał sobie konika, to co ona im będzie przeszkadzała? Rubel non olet.
Dostojewski Fiodor zwyczajowo kojarzony jest z Petersburgiem, a nie z Moskwą. Jednak to w obecnej stolicy wielki pisarz spędził swe lata młodzieńcze. Potem z niej wyjechał i już nie wrócił, co pozwala snuć teorie na to jak bardzo mu się tu podobało. Powtórzmy, bo nam od tego lepiej: to w mieście nad rzeką Moskwą narodził się i pobrał dużą część swych nauk. W ramach akcji 'Listopad miesiącem Dostojewskiego' wynaleźliśmy atrakcję związaną tak bardzo z wielkim klasykiem, że bardziej być nie może.
Czyli dom, w którym się narodził i w którym spędził swe pacholęce lata.
Atrakcja ta (rangi światowej) znajduje się przy ulicy Dostojewskiego 2. Jaja, facet narodził się przy ulicy nazwanej na swoją cześć! Najprościej dostać się tam ze stacji metra Dostoyevskaya, więc można powiedzieć, że starają się nam ułatwić życie. Szczęśliwie, numeracja budynków jest nieco myląca, ale i tak w skali stopnia ukrycia różnych atrakcji dla głupawych turystów, to jest to poziom bardzo początkujący.
Przewodnik z marca 2015 głosił, że bilet kosztuje 150 rubli. W listopadzie już 250, ceny wszystkiego zmieniają się tu jak w kalejdoskopie, szkoda, że tylko w jedną stronę. Sprzedająca bilety na dzień dobry zachowywała się tak, jakby bardzo chciała nas odstraszyć. Postanowiliśmy się nie dać. Nie pierwsza salonowa gierka w jej życiu to była, więc poinformowała nas, że na robienie zdjęć obowiązuje osobne pozwolenie. Dorzuciliśmy kolejny Teatr Balszoi, czyli 100 rubli. Budynek ten spowodował, że nastawienie pani zmieniło się o 180 stopni i poczęła bardzo miło zachęcać nas do zwiedzenia miejsca dorastania Fiodora Michajłowicza. Chyba uznała, że jak jakieś pojeby chcą wydać 600 rubli na oglądanie miejsca, gdzie Dostojewski walił w pieluchy i strugał sobie konika, to co ona im będzie przeszkadzała? Rubel non olet.
Zwiedzającym udostępniono cztery pomieszczenia. Najbardziej wzruszający jest pokój, gdzie młody Fiedia wysłuchiwał swojej niani. Można w nim popuścić wodze fantazji o tym, jak to latorośl Dostojewskich siedziała i chłonęła opowieści prostej kobiety z ludu, które to lata później zaprocentowały tym, że Fiedia znał dość dobrze tradycję narodu i nie pisał, że chce mieć zerową skalę podatkową. Inne pomieszczenia są mniej inspirujące. Widać, że starano się zawrzeć 100% Dostojewskiego w Dostojewskim, zgromadzono więc ilustracje do jego dzieł, z naciskiem na 'Braci Karamazow'. Pominięto przy tym właściwie całkowicie 'Biesy', a i z 'Idioty' wiele się nie załapało. Trochę to smutne, że Dostojewski stał się niewolnikiem swoich dwóch największych dzieł, a pozostałe dokonania boskiego Fiodora są ledwo zauważane - i mam tu na myśli jego wielkie powieści, bo o żadnych wzmiankach o krótszych formach ('Krokodyl') czy nawet o 'Zapiskach z domu umarłych' nie ma. Z drugiej strony, myślę, że on ma to gdzieś.
Wracając do muzeum: najpierw mamy pokój z balią, potem bawialnię z piecem kaflowym, potem salon i sypialnię, następnie obrazki, a ostatnia sala zawiera trofeum ostateczne. Prowadzi do niej długi, szpitalny korytarz - czyli nie kłamali, że jego stary był lekarzem i dostał tę posiadłość z racji wykonywanego zawodu. Gdy pani z biletowni usłyszała, że tam dotarliśmy, przyszła do nas.
- To, ten.
- Jak to 'To, ten?'. Chcesz powiedzieć, że ten obiekt znajduje się w zasięgu mojego wzroku? Pokaż go to palcem, bo chciałbym uwierzyć, że śnię.
Okazało się, że to ten. W gablocie spoczywało pióro z bardzo dawnych lat.
- Tym piórem napisał "Braci Karamazow". Swoją ostatnią powieść.
Przyciemnione światło dodawało klimatu mistycyzmu ostatecznego. Pod szkłem wisiało sobie pióro. Pod nim autograf Dostojewskiego. Rozochocony tym, że pióro prawdziwe, zamarzyłem, że i ten kawałek papieru on zapisał, więc spytałem:
- Ta kukułka też prawdziwa?
Okazało się, że autograf został wyprodukowany przez kogoś innego. Widząc nasze rozczarowanie, Pani deko się podkurwiła i przypomniała nam losy pióra. Uspokoiliśmy: no jak jest pióro od "Braci", to podpis może być nieco oszukany, oryginalne pióro ważniejsze niż podpis.
Zrobiliśmy kolejne zdjęcia TEGO PIÓRA. Podziękowaliśmy za gościnę. Chcieliśmy jeszcze wejść na teren szpitala, bo przed głównym budynkiem postawiono pomnik Dostojewskiego przygniecionego depresją. A może ja już w tym za wiele widziałem, może to rzeźbiarzowi trochę nie do końca wyszło. Jakby nie było, przejść się nie dało, jak to w Moskwie w listopadzie, po 17 mamy ciemności absolutne, więc tylko popatrzyliśmy sobie na Fiedię przed szpitalem, na siebie i porozumieli się bez słów.
Ale nędza! Robią atrakcję z niczego. Dobrze, że jego osranego nocnika nie pokazali.
Nie no, aż tak źle nie było. Nie jest to jakiś hit, który mamy zamiar komukolwiek polecać. Nie jest to też totalna pomyłka ani katastrofa. Po prostu, muzeum z niczego. Największy artefakt (zakładam, że był prawdziwy) sprawił nam jakąś tam radość. Pooglądać sobie dokładnie miejsce narodzenia Wielkiego Inkwizytora - jest to coś ciekawszego niż siedzenie w domu.
Idąc sobie na najlepszą stację w mieście próbowaliśmy sobie nie psuć nastroju, ale nie dało się inaczej.
- Oni to pióro pewnie znaleźli w śmietniku...
- Jakie jest prawdopodobieństwo, że ktoś zachował takie szpargały przez całe lata rewolucji?
- Ej, ale mówiła, że to to-ten!
- Jak Ci zapłacą za wstęp, to nie powiesz, że to-ten? Zwłaszcza jak twój etat będzie z tym związany?
Uderzyło nas też wspomnienie z lipca.
- Pamiętasz Norymbergę? Tam mieli kibel Durera. Wychodzi, że Dostojewski się tu nigdy nie wyrobił, bo jakby się wypróżnił, to też byłaby relikwia i artefakt.
Napiszmy to ponownie: to jest atrakcja dla chorych na umyśle. Jeżeli naprawdę kochasz Dostojewskiego i jego twórczość, to dawaj, będziesz zachwycony. Jeżeli chcesz zobaczyć jakieś ciekawe budynki z dawnych lat - idź gdzieś indziej. Jeżeli chcesz zobaczyć coś ciekawego w skali międzynarodowej - centrum miasta jest bardziej łaskawe.
W jakimś momencie zdałem sobie sprawę, że trójkąt bermudzki trójkątem bermudzkim, ale obecnie można stworzyć trójkąt moskiewski: muzeum GUŁagu, dom Dostojewskiego i pomnik Wieniedikta Jerofiejewa stoją bardzo blisko siebie. Nie byłby to za bardzo trójkąt, ale w połączeniu z tym, że stacja Dostoyevskaya jest najpiękniejsza w Moskwie, wyprawa staje się warta świeczki. A przynajmniej biletu na metro.
"Powtarzam Ci raz jeszcze: jutro zobaczysz to posłuszne stado, które na moje pierwsze skinienie rzuci się, aby podgarniać rozżarzone węgle przy stosie, na którym spalą Cię za to, że przyszedłeś nam przeszkadzać. Bo jeśli ktoś już naprawdę zasłużył na nasz stos, to właśnie Ty, nikt inny. Jutro zostaniesz spalony."
Skarżąc się na przewagę Karamazów, sam wrzuciłem refreny z nich. Dla równowagi, "Biesy":
"Najpierw urządźcie tak wszystko, by każdy człowiek był potrzebny, a dopiero potem go płódźcie."
"Najpierw urządźcie tak wszystko, by każdy człowiek był potrzebny, a dopiero potem go płódźcie."