Moskiewskie metro to takie magiczne miejsce, w którym wszystkim się spieszy, wszyscy są spóźnieni, a przede wszystkim wszyscy są wkurwieni. Ludzie się pchają, form grzecznościowych nie uświadczysz, za to co chwilę ktoś pyta "wysiadasz na następnym?", co wcale nie znaczy zainteresowania destynacją współpasażera, a zachętę do przesunięcia się na bok. Prawdziwym horrorem są stacje takie jak Kievskaya, gdzie łączą się linie (czasem i trzy). Potoki pasażerów przelewają się z jednej stacji na drugą, a że metro budowano wiele lat, to dochodzą do tego przejścia niekoniecznie bardzo efektywnie zaplanowane. Złoty medal ode mnie idzie do przejścia z Łubianki na Kuznieckij Most, korzystam z tego koszmaru czasem i trzy razy w tygodniu, zawsze jest ludzki korek, nerwica i dramaty. Do tego jeszcze ktoś lubi pożebrać w przejściach, więc jeżeli ma się lepszy humor, to w trzy sekundy się go traci.
W metrze są ciągłe remonty, więc jeszcze co jakiś czas dowiadujemy się, że 'siewernyj westybul stancji zakrytyj', czyli oczywiście potrzebne nam wejście nie działa, więc drałujemy, bywa, że i kilkaset metrów. Z drugiej strony, gdy w wakacje musiałem korzystać z krakowskiego MPK, to moja miłość do moskiewskiego systemu transportu wystrzeliła pod niebiosa. W Krakowie pokonanie dystansu w stylu ośmiu kilometrów może zająć ponad godzinę i kosztować ze dwa bilety. W Moskwie da się w tym czasie spokojnie przejechać ze czterdzieści kilometrów na jednym bilecie, a że w metrze jest darmowy internet (haczyk: trzeba mieć rosyjski numer telefonu), to podczas takiego przejazdu nawet da się załatwić coś ważnego. Podsumowując, moskiewskie metro jest najlepsze na świecie, tyle że przez większość czasu jest się tak wkurwionym, że się tego nie dostrzega.
30 grudnia miałem taki cudowny dzień pracy, że musiałem sobie pobiegać po mieście. Koło 17 przesiadałem się na stacji Białorusskaja, żeby jechać na Krasną Presnię. Humor miałem taki jak Dostojewski prowadzony na egzekucję. Oczywiście metro zamknęło mi drzwi dwa metry przed nosem. Wszystko przez to, że po drodze stali sobie turyści, którzy próbowali ustalić, czy są na tej stacji, co być chcą (z Białoruskiej jeździ Aeroexpress na lotnisko Szeremietiewo, więc nierzadko widzi się tam zagubionyech ludzi z tobołami). No i zamiast stanąć sobie z boku, to stanęli na środku wejścia na peron. Odmieniłem w duszy kurwy przez chuje, sprawdziłem godzinę i walnąłem tłustą dupę na ławce. W godzinach szczytu metro na najważniejszych liniach jeździ co jakieś dwie minuty, więc wiedziałem, że długo nie będę czekał.
W końcu przyjechało, a ja spadłem z wrażenia.
W metrze są ciągłe remonty, więc jeszcze co jakiś czas dowiadujemy się, że 'siewernyj westybul stancji zakrytyj', czyli oczywiście potrzebne nam wejście nie działa, więc drałujemy, bywa, że i kilkaset metrów. Z drugiej strony, gdy w wakacje musiałem korzystać z krakowskiego MPK, to moja miłość do moskiewskiego systemu transportu wystrzeliła pod niebiosa. W Krakowie pokonanie dystansu w stylu ośmiu kilometrów może zająć ponad godzinę i kosztować ze dwa bilety. W Moskwie da się w tym czasie spokojnie przejechać ze czterdzieści kilometrów na jednym bilecie, a że w metrze jest darmowy internet (haczyk: trzeba mieć rosyjski numer telefonu), to podczas takiego przejazdu nawet da się załatwić coś ważnego. Podsumowując, moskiewskie metro jest najlepsze na świecie, tyle że przez większość czasu jest się tak wkurwionym, że się tego nie dostrzega.
30 grudnia miałem taki cudowny dzień pracy, że musiałem sobie pobiegać po mieście. Koło 17 przesiadałem się na stacji Białorusskaja, żeby jechać na Krasną Presnię. Humor miałem taki jak Dostojewski prowadzony na egzekucję. Oczywiście metro zamknęło mi drzwi dwa metry przed nosem. Wszystko przez to, że po drodze stali sobie turyści, którzy próbowali ustalić, czy są na tej stacji, co być chcą (z Białoruskiej jeździ Aeroexpress na lotnisko Szeremietiewo, więc nierzadko widzi się tam zagubionyech ludzi z tobołami). No i zamiast stanąć sobie z boku, to stanęli na środku wejścia na peron. Odmieniłem w duszy kurwy przez chuje, sprawdziłem godzinę i walnąłem tłustą dupę na ławce. W godzinach szczytu metro na najważniejszych liniach jeździ co jakieś dwie minuty, więc wiedziałem, że długo nie będę czekał.
W końcu przyjechało, a ja spadłem z wrażenia.
Widziałem ogłoszenia, że będzie jeździł jakiś noworoczny skład, ale mało mnie to obeszło, bo moje życie składa się ostatnio głównie z pracy i snu. Nie brakuje w metrze wagonów tematycznych - rok kina, więc są kinowe, są upamiętniające wojnę, są upamiętniające konstruktorów metra. Jedne ciekawsze, inne mniej, jedne lepsze, inne gorsze. Nigdy jednak nie widziałem czegoś takiego.
Metro noworoczne. Rosjanie ogólnie mają w pompie Boże Narodzenie, ale Nowy Rok to najważniejsze święto świata, ważniejsze nawet od Wojny Ojczyźnianej. Ogląda się 'Ironię Sudby', czyli 'Ironię losu' i chwała, że Barbara Brylska w tym grała, bo dzięki temu ma się punkty za bycie Polakiem. Poza tym się je (głównie sałatkę Oliwier, czyli prototyp sałatki ziemniaczanej) i chleje. Naprzeciw temu trendowi wyszło moskiewskie metro. 'Ironii Sudby' nie dali, jadła też nie, ale zatroszczyli się o warstwę wizualną.
Efekty cudowne!
Metro noworoczne. Rosjanie ogólnie mają w pompie Boże Narodzenie, ale Nowy Rok to najważniejsze święto świata, ważniejsze nawet od Wojny Ojczyźnianej. Ogląda się 'Ironię Sudby', czyli 'Ironię losu' i chwała, że Barbara Brylska w tym grała, bo dzięki temu ma się punkty za bycie Polakiem. Poza tym się je (głównie sałatkę Oliwier, czyli prototyp sałatki ziemniaczanej) i chleje. Naprzeciw temu trendowi wyszło moskiewskie metro. 'Ironii Sudby' nie dali, jadła też nie, ale zatroszczyli się o warstwę wizualną.
Efekty cudowne!
Cały wkurw mi przeszedł. Wszyscy pasażerowie przeszli w tryb robienia zdjęć. Zamiast się przepychać i piłować ryja, ludzie stali się dla siebie mili i 'przepraszam, chciałbym przejść', 'ale ładne śnieżynki!'. W miejsce 'gdzie kurwa z tymi siatami?', pojawiło się 'ja pani pomogę, ja się przesunę, żeby pani zdjęcie wyszło'. Metamorfoza zaszła w trzy sekundy. Żal mi było, że jechałem tym składem tylko jedną stację. Absurd na kółkach, ale za to jak cudowny! Autor pomysłu powinien dostać jakąś nagrodę, bo udało mu się niemożliwe: z metra zazwyczaj chce się jak najszybciej wyjść. Z tego jednego składu nie chciał wychodzić nikt.
Takie samo szczęście spotkało Aligatora. A nawet lepsze, bo w jej wagonie był Dziadek Mróz ze Snieguroczką, którzy składali pasażerom życzenia.
W takich chwilach zaczyna się wierzyć, że jedno z haseł reklamowych stolicy - Moskwa, najlepsze miasto świata - nie jest bardzo przegięte.
W takich chwilach zaczyna się wierzyć, że jedno z haseł reklamowych stolicy - Moskwa, najlepsze miasto świata - nie jest bardzo przegięte.
Poza metrem szaleństwa nadchodzącego święta widać było wszędzie - sklepy udekorowały witryny, a kolejki osiągały rozmiary znane z socjalizmu. Ludzie na potęgę kupowali szampany i alkohole luksusowe. Wódka wydaje cieszyć się mniejszym zainteresowaniem, klasa średnia najczęściej zaopatruje się w whisky. Litrami.
Cały ostatni tydzień przed nowym rokiem to ciężkie imprezy. Jedna z naszych szkół dzieli piętro z inżynierami. Miejmy nadzieję, że w środę nie projektowali niczego ważnego, bo libacja zaczęła się o 14, a koło 18 słyszeliśmy, że zaprawdę było grubo. Tak było chyba wszędzie, pewnego wieczora na parkingu ujrzeć można było piękny obrazek: pan pił piwo przed wsiadaniem do auta. Zapewne chciał w ten sposób zamaskować wcześniejsze picie wódki. W jednym ze sklepów spotkałem obsługę w takim stanie, że odpuściłem zakupy (dodajmy, że był to sklep z piwem, więc daleko po napitki nie mieli). Człowiek z aktówką pod pachą i w garniturze tropiący węża po całej szerokości chodnika to widok właściwie codzienny w ostatnich chwilach roku.
Fachowo taka pijatyka zwie się korporatyw (ciekawe jak się zwało za poprzedniego systemu, bo nie uwierzę, że nie było libacji). Korporatyw to okazja dla pracodawców, żeby podziękować pracownikom za cały rok pracy. Często zaprasza się wszystkich do restauracji, podobno da się dostać nagrody nie tylko finansowe, ale nawet i dodatkowe dni urlopu. Jak powiedziała współpracowniczka: to okazja dla szefa, żeby pokazać pracownikom, że ich docenia. W wielu miejscach korporatywy są wyczekiwane tygodniami.
Oczywiście my oszczędzamy i u nas korporatywu nie było, a o premiach czy dniach urlopu nawet nie żartuję. Dla mojej współpracowniczki, która jest tu dopiero od paru miesięcy, był to szok i pierwsze zetknięcie się z miejscem, które korporatywu nie organizuje. Dla nas był to mniejszy szok, bo już tu trochę jesteśmy, więc nie zdziwiliśmy się, że zamiast korporatywu mogliśmy sobie popracować.
I tak jak w zeszłym roku, tak i w tym frekwencja na zajęciach była raczej niska. Na ostatniej lekcji roku 2016 miałem jednego ucznia. Sześcioletni Sasza niemal płakał, gdy zorientował się, że mamy się dla siebie na całe 90 minut, za to jego babcia była zachwycona, że Aleksander będzie mógł się ze mną tyle pouczyć w trybie 1-2-1 (one to one). Po 60 minutach Sasza błagał mnie, żeby mu odpuścić wycinanie choinek i bałwanków, bo on ma dosyć i chce na daczę. Gdy już skończyłem tę mordęgę, niemal zemdlałem ze szczęścia. Bo 31 grudnia rozpoczyna trwające cały tydzień wolne, w wielu przypadkach połączone z pijaństwem. Dla wielu Rosjan już ten ostatni tydzień jest takim miłym czasem, w którym do pracy chodzi się z przyjemnością, bo wiedzą, że będzie libacja i zero presji. Patrząc po obsłudze sklepów i służbach porządkowych, w ostatnie dni roku 2016 naprawdę pracowali głównie imigranci z Azji Środkowej. No i my.
Fachowo taka pijatyka zwie się korporatyw (ciekawe jak się zwało za poprzedniego systemu, bo nie uwierzę, że nie było libacji). Korporatyw to okazja dla pracodawców, żeby podziękować pracownikom za cały rok pracy. Często zaprasza się wszystkich do restauracji, podobno da się dostać nagrody nie tylko finansowe, ale nawet i dodatkowe dni urlopu. Jak powiedziała współpracowniczka: to okazja dla szefa, żeby pokazać pracownikom, że ich docenia. W wielu miejscach korporatywy są wyczekiwane tygodniami.
Oczywiście my oszczędzamy i u nas korporatywu nie było, a o premiach czy dniach urlopu nawet nie żartuję. Dla mojej współpracowniczki, która jest tu dopiero od paru miesięcy, był to szok i pierwsze zetknięcie się z miejscem, które korporatywu nie organizuje. Dla nas był to mniejszy szok, bo już tu trochę jesteśmy, więc nie zdziwiliśmy się, że zamiast korporatywu mogliśmy sobie popracować.
I tak jak w zeszłym roku, tak i w tym frekwencja na zajęciach była raczej niska. Na ostatniej lekcji roku 2016 miałem jednego ucznia. Sześcioletni Sasza niemal płakał, gdy zorientował się, że mamy się dla siebie na całe 90 minut, za to jego babcia była zachwycona, że Aleksander będzie mógł się ze mną tyle pouczyć w trybie 1-2-1 (one to one). Po 60 minutach Sasza błagał mnie, żeby mu odpuścić wycinanie choinek i bałwanków, bo on ma dosyć i chce na daczę. Gdy już skończyłem tę mordęgę, niemal zemdlałem ze szczęścia. Bo 31 grudnia rozpoczyna trwające cały tydzień wolne, w wielu przypadkach połączone z pijaństwem. Dla wielu Rosjan już ten ostatni tydzień jest takim miłym czasem, w którym do pracy chodzi się z przyjemnością, bo wiedzą, że będzie libacja i zero presji. Patrząc po obsłudze sklepów i służbach porządkowych, w ostatnie dni roku 2016 naprawdę pracowali głównie imigranci z Azji Środkowej. No i my.
Na samą imprezę udaliśmy się do znajomych. Wcześniej przeszliśmy przez centrum, ale na Twerską nie bardzo mogliśmy wejść, bo sprawdzali toboły i nie można było mieć alkoholu, a że zarówno my, jak i nasza koleżanka, posiadaliśmy szampany, więc nie weszliśmy.
Rosjanie rozpoczynają balety dość późno, nas zaproszono na 23. Od 21 do 22:30 łaziliśmy po centrum i szukali jakiejś sensownej knajpy. Temperatura w okolicach zera, w efekcie z dachów co jakiś czas spadały wielkie płaty śniegu. Przeważająca większość lokali była zamknięta, a jak już było coś otwartego, to miało biletowany wstęp. W końcu udało nam się usiąść w filii sieci 'Dorogaja, ja pierezwonju...' ('Kochanie, zadzwonię...'). Nie jest to moja ulubiona sieć, z piwami szału nie ma, za to ceny iście bizantyjskie - lany Heineken kosztuje 340 rubli. Szczęśliwie od jakiegoś czasu mają cydr, po 380 RUB (tak, piwo w knajpie w Moskwie kosztuje jakieś 20 PLN i to jest 'normalna' cena). Urzekła nas ochrona - jak i w Polsce, przeważająca większość ochroniarzy w Moskwie to chujowe buce, z którymi nie chcesz mieć do czynienia. Jakimś cudem w tym lokalu ochrona była cudownie mila, żartowała z nami, panowie próbowali sił z językiem angielskim, życzyliśmy sobie wszyscy szczęśliwego nowego roku. Jak nie Rosja...
W metrze pustki, trochę krańcowo pijanych osób, ale ogólnie cudowna atmosfera, wszyscy się uśmiechali, nikt się nie pchał. Gdyby tak było każdego dnia... Chociaż wtedy bym nie doceniał tych nielicznych świąt kiedy to Moskwiczanie stają się bardziej ludzcy. Sam się zresztą zaliczam do tej grupy, bo po paru miesiącach pracy tutaj opanowałem technikę bycia niemiłym dla świata podczas jeżdżenia metrem. Inaczej można by oszaleć, a tak ktoś popchnie mnie, ja popchnę kogoś. Ktoś mnie opierdoli za plecak, ja kogoś za stanie w przejściu, naprawdę fajnym doświadczeniem jest komunikacja w stolicy największego kraju świata. Jednak 31 grudnia wszyscy wszystkich przepuszczali, a poza tym było pusto. Gdy szukaliśmy mieszkania koleżanki, to jacyś ludzie bardzo chcieli nam pomóc - że może to tamten budynek, a może tamten, bo tam jest taka numeracja, a tam taka. Jaja, doprawdy jaja.
Sama impreza noworoczna była cudownie spokojna, składała się z importowanych piw i szampana. W składzie dwójka Polaków, jedna Czeszka i paru rosyjskich Buriatów życzyliśmy sobie wiadomych rzeczy. Uparliśmy się, że musimy oglądnąć Putina i trochę się dziwnie patrzyli, gdy żywiołowo reagowaliśmy na przemowę Wodza. Przyznam, że naprawdę niezłe przemówienia mu piszą, jego życzenia były bardzo neutralne, do tego sprawiły, że poczuliśmy się cholernie dumni, że mieszkamy w kraju rządzonym przez jednego z reptilianów.
Rosjanie rozpoczynają balety dość późno, nas zaproszono na 23. Od 21 do 22:30 łaziliśmy po centrum i szukali jakiejś sensownej knajpy. Temperatura w okolicach zera, w efekcie z dachów co jakiś czas spadały wielkie płaty śniegu. Przeważająca większość lokali była zamknięta, a jak już było coś otwartego, to miało biletowany wstęp. W końcu udało nam się usiąść w filii sieci 'Dorogaja, ja pierezwonju...' ('Kochanie, zadzwonię...'). Nie jest to moja ulubiona sieć, z piwami szału nie ma, za to ceny iście bizantyjskie - lany Heineken kosztuje 340 rubli. Szczęśliwie od jakiegoś czasu mają cydr, po 380 RUB (tak, piwo w knajpie w Moskwie kosztuje jakieś 20 PLN i to jest 'normalna' cena). Urzekła nas ochrona - jak i w Polsce, przeważająca większość ochroniarzy w Moskwie to chujowe buce, z którymi nie chcesz mieć do czynienia. Jakimś cudem w tym lokalu ochrona była cudownie mila, żartowała z nami, panowie próbowali sił z językiem angielskim, życzyliśmy sobie wszyscy szczęśliwego nowego roku. Jak nie Rosja...
W metrze pustki, trochę krańcowo pijanych osób, ale ogólnie cudowna atmosfera, wszyscy się uśmiechali, nikt się nie pchał. Gdyby tak było każdego dnia... Chociaż wtedy bym nie doceniał tych nielicznych świąt kiedy to Moskwiczanie stają się bardziej ludzcy. Sam się zresztą zaliczam do tej grupy, bo po paru miesiącach pracy tutaj opanowałem technikę bycia niemiłym dla świata podczas jeżdżenia metrem. Inaczej można by oszaleć, a tak ktoś popchnie mnie, ja popchnę kogoś. Ktoś mnie opierdoli za plecak, ja kogoś za stanie w przejściu, naprawdę fajnym doświadczeniem jest komunikacja w stolicy największego kraju świata. Jednak 31 grudnia wszyscy wszystkich przepuszczali, a poza tym było pusto. Gdy szukaliśmy mieszkania koleżanki, to jacyś ludzie bardzo chcieli nam pomóc - że może to tamten budynek, a może tamten, bo tam jest taka numeracja, a tam taka. Jaja, doprawdy jaja.
Sama impreza noworoczna była cudownie spokojna, składała się z importowanych piw i szampana. W składzie dwójka Polaków, jedna Czeszka i paru rosyjskich Buriatów życzyliśmy sobie wiadomych rzeczy. Uparliśmy się, że musimy oglądnąć Putina i trochę się dziwnie patrzyli, gdy żywiołowo reagowaliśmy na przemowę Wodza. Przyznam, że naprawdę niezłe przemówienia mu piszą, jego życzenia były bardzo neutralne, do tego sprawiły, że poczuliśmy się cholernie dumni, że mieszkamy w kraju rządzonym przez jednego z reptilianów.
Potem zaś nasi Buriaci wyznali nam, że kochają karcianą grę 'Wybuchające koty'. Tak, zgodnie z tytułem, chodzi o wysadzanie w powietrze kotów innych graczy. I tak jak kolega Buriat cały wieczór siedział raczej cicho, to jak tylko zaczęły się kotjata, to się rozkręcił.
Koło 4 rano zebraliśmy się do domu. Moskwa totalnie wymarła, wszędzie pustki, w oddali fajerwerki, ale w zasięgu wzroku martwa cisza. Dopijając jakiegoś pożegnalnego cydra usiadłem w metrze. Stwierdziłem, że prawdziwymi bohaterami tego dnia są pracownicy metra. Z okazji Nowego Roku wszystkie linie działały całą dobę.
W Polsce Nowy Rok kończy okres świąteczny. W Rosji zaczyna - do pracy wracamy 9 stycznia. Nie mamy słów, żeby powiedzieć jak bardzo nam potrzebne te parę dni wolnego. Przy okazji stwierdzamy, że wolimy wersją rosyjską. Zapewne dlatego wszyscy tu tak kochają Nowy Rok. My również. Rozpoczynamy tydzień kąpania aligatorów w piwie i polewania jenotów szampanem!
W Polsce Nowy Rok kończy okres świąteczny. W Rosji zaczyna - do pracy wracamy 9 stycznia. Nie mamy słów, żeby powiedzieć jak bardzo nam potrzebne te parę dni wolnego. Przy okazji stwierdzamy, że wolimy wersją rosyjską. Zapewne dlatego wszyscy tu tak kochają Nowy Rok. My również. Rozpoczynamy tydzień kąpania aligatorów w piwie i polewania jenotów szampanem!