Mieszkamy w Moskwie już prawie siedem miesięcy, więc uznaliśmy, że przyszedł czas na opisanie aspektów związanych z finansowym wymiarem życia tutaj. Jeszcze kilka lat temu Moskwa była miejscem, gdzie zarabiało się świetnie, a możliwości wydawały się nieograniczone - to słyszymy od ludzi, którzy są tu więcej niż trzy lata. Ostatnimi czasy (definiowanymi jako jakieś dwa lata), sprawa się rypła. Zapytał nas czytelnik, więc dzielimy się naszą, raczej skromną, wiedzą o temacie.
Dobre kilka razy zastanawialiśmy się jak wygląda życie finansowe mieszkańców Moskwy. Zarobki to jeden z największych sekretów. Rosjanie nie lubią mówić o pieniądzach, podejrzewamy, że dlatego, że ich nie mają i jest im wstyd. Ogólnie przyjęte jest przeklinanie, że wszystko w stolicy jest cholernie drogie - to robią zwłaszcza przybysze z mniejszych miast, którzy przyjechali do Moskwy pracować, bo w innych miastach roboty albo nie ma, albo jest za takie żałosne pieniądze, że idzie się popłakać.
Można dywagować czy Moskwa jest droga, czy tania. Da się Moskwę dość budżetować - jeżeli odjedziemy od centrum, to ceny w restauracjach znacznie spadają i mamy do czynienia z poziomem nawet lepszym niż w Polsce. Niedaleko od nas jest restauracja gruzińska, w której duże chaczapuri kosztuje 199 rubli, a piwo 129 - to jest tanio, no nawet na polskie realia to nie jest wiele. Specyfika rosyjskich restauracji jest taka, że jedzenie nie jest drogie, ale napoje to horror - zdarzało mi się jeść pizzę za 300 rubli i mieć do tego piwo za 450. Przez jakiś czas próbowałem przekonać jednego z mych rosyjskich znajomych, że naprawdę nie musimy chodzić na piwo do najdroższych lokali w mieście, bo znam dość fajne miejsca, gdzie nam dadzą plus minus to samo za 30% tej ceny. Nie mógł mnie zrozumieć, powiedział, że jak to? Wyjść na miasto i siedzieć w barze w okolicach jakiejś stacji Tuszyno lub Prospekt Mira? Nie, to musi być przy Kuźnieckim Moście. Moje argumenty o tym, że jakość ta sama, a może nawet lepsza, nie spotykały się z żadnym zrozumieniem - jak się wychodzi do miasta, to się idzie do barów przynajmniej przy Twerskiej, gdzie panuje wściekły tłok, a małe piwo kosztuje 300 rubli. Mamy takie podejrzenia, że wielu Rosjan lubi iść na miasto raz na miesiąc, puścić kilka tysięcy rubli (przy tym dając napiwki na poziomie 20%), a potem miesiąc nie wychodzić nigdzie.
Osobno funkcjonuje kategoria nadbogów, których stać na to, żeby kupować sobie cały wieczór driny po 500 rubli. Przez jakiś czas myślałem, że w końcu coś musi zacząć tanieć, bo kogo na to stać, ale nic nie staniało, za to trochę rzeczy podrożało. Zrozumiałem w końcu, że w mieście o populacji 12 milionów zawsze będzie kilka osób, które stać na takie szaleństwa i przez to nic nigdy nie stanieje. Powiedzmy, że chodzenie do lokali nie jest potrzebą podstawową, więc jeżeli umówimy się w parku lub mieszkaniu prywatnym, to możemy sobie zjeść i wypić za kilka stówek.
Jeszcze z mitów o Rosji: przez miesiące wierzyłem, że w miejscach publicznych można pić napoje alkoholowe do 10%. Jednak pewnego wieczora miałem spotkanie przy Patriarszych Prudach z policją, która to pouczyła mnie, że nie wolno pić piwa nad stawem. Szczęśliwie, nie skasowali mnie, tylko kazali wyrzucić trunek i amen. Pouczyli mnie też, że jak mam ochotę na piwo, to tu obok jest knajpa. Oczywiście z piwem po 400 i bez stawu z Bułhakowa (bo moja wizyta z piwem na Prudach była w ramach oprowadzania osoby wizytującej po miejscach z książki Idola). Takie jaja to jednak raczej tylko w centrum - pewnego wieczora widziałem zataczającego się chłopa z piwem, który mijał patrol policji i właściwie na nich wpadł. Panowie nie byli nim zainteresowani. Jeżeli pogoda pozwala, to pod sklepem siedzi drużyna walcząca z trzeźwością, a policja przechodzi nie interesując się nimi w ogóle.
Wracając do aspektu finansowego, no bo chlanie nie jest jedyną składową rzeczywistości finansowej: Nas ratuje to, że mamy opłacone mieszkanie z rachunkami, płacimy tylko za internet. Dzięki temu jesteśmy w stanie dość dokładnie planować wydatki, bo nie wpadnie nam nagle, że za wodę przyszło więcej, a za prąd to już się idzie popłakać. Z tego co widziałem po ogłoszeniach, to mieszkanie w naszej okolicy kosztuje około 40K rubli miesięcznie. Rachunki to podobno około 5K rubli. Net jest super i kosztuje nas jedyne 500 rubli miesięcznie. Ponieważ nasza praca związana jest z jeżdżeniem po Moskwie, to pracodawca daje nam bilet na 60 przejazdów, wartość w kasie to 1570 rubli (było 1400, ale podrożało). Szczęśliwie, metro i miejskie trolejbusy mają zintegrowany system płatności. Prywatne marszrutki to inna opowieść, ale ogólnie na transport nie wydajemy prawie nic.
Nie zrozumieliśmy i zapewne nie zrozumiemy nigdy jak możliwe jest to, że ludzie tu żyją za oferowane wynagrodzenia. Sklepy płacą 30-35K miesięcznie. Słyszeliśmy, że korporacje finansowe podobnie. To przecież nie wystarcza na opłacenie mieszkania - zapewne dlatego całkiem niedaleko od nas jest hostel w ruderze, gdzie mieszkają przyjezdni, nierzadko etnicznie odmienni od Słowian.
Jedna z naszych rosyjskich znajomych jest księgową. Wynajmuje mieszkanie z drugą osobą. Ta jest lekarką. Miesięcznie płacą po 20K. Nie mieszkają w centrum (delikatnie mówiąc), ale przynajmniej mają blisko do pracy. Obie mówią, że same nie byłyby w stanie opłacić mieszkania.
To pokazuje jaki jest poziom życia Moskwiczan - bo poza stolicą niestety jeszcze wiele nie byliśmy, ale wiemy, że jest biedniej. Słyszałem, że w jak w takim Ułan Ude jest praca, to płacą 10-15K rubli. Słyszałem o Wołogdzie, że 20K tam to już jest solidna pensja. No nie jest to nawet 300 USD, a Wołogda to jeszcze nie ostatnia nora Rosji. Może górnicy w Norylsku mają lepiej, ale wszyscy zgodnie mówią, że miejscem do zarabiania w Rosji jest Moskwa. A tu jakby wszystko zastygło kilka lat temu - gdy dolar kosztował trochę ponad 30 rubli, więc pensja 30K to było 1000 USD. W tej chwili to nie jest nawet 500 USD. Oczywiście ceny mieszkań i jedzenia spokojnie sobie poszybowały, zarobki już nie. Tu wszystko drożeje, bo jest niski kurs rubla. W tym rosyjska marchewka. Jak o to kiedyś zapytałem, to się dowiedziałem, że to dlatego, że nawozy są sprowadzane z Niemiec. Trochę jak benzyna w Polsce, która do góry idzie bardzo szybko, ale w dół jakby wolniej (a najlepiej nigdy).
Znajomy inżynier pracujący dla wielkiej firmy narodowej nie zdradził mi nigdy swoich zarobków, ale powiedział, że mniej niż ja. Do tego gdy spotkaliśmy się w styczniu, to zadał pytanie:
- A jak twój pracodawca zareagował na kryzys i spadek wartości rubla?
- W ogóle, nie dali nam żadnych wyrównań ani podwyżek.
Zbaraniał, że ja w ogóle miałem taki pomysł. U niego pozwalniano ludzi i wszystkim obniżono pensje o 10%, uznał więc, że po pierwsze jestem szczęściarzem, że mi nie obniżono wynagrodzenia, a po drugie, że jestem solidnie jebnięty, że mam takie pomysły, że mogliby mi dać jakąś podwyżkę. Nie wgłębiałem się już w to, że parę rzeczy dla naszych uczniów podrożało, a uzasadnieniem tej sytuacji był właśnie spadek wartości rubla.
Gdy w roku 2008 mieszkałem w Irlandii, największym szokiem dla mnie było to, że minimalna płaca pozwala na dość wygodne życie. W Rosji posiadanie nawet pracy, która jest dość prestiżowa, to nieco bieda życie. Oczywiście w całkiem innej konstelacji są politycy i ich rodziny. Przepaść w zarobkach jest astronomiczna, obstawiam, że ruski polityk zarabia lepiej niż jego odpowiednik w USA, Holandii i Kanadzie. Coś ostatnio widziałem o pensji 500 tysięcy miesięcznie dla jednego z ministrów, ale było to pisane w kontekście tego, że chłop ma taką ilość mieszkań, że w życiu by z tej oficjalnej pensji ich nie kupił.
Fascynujące jest to, że Rosja opłaca ludzi, żeby budowali pozytywny obraz życia w tym kraju. Już by lepiej dali ich pensje emerytom albo służbom porządkowym, więcej by z tego było pożytku. To samo robią Chiny i efekty tego są podobne. Jakoś nigdy nie słyszałem, żeby takie cuda wyczyniała Kanada lub Holandia, a kraje te są postrzegane przez ogół jako dość fajne i przyjazne obywatelom.
A jeszcze o emerytach: coś gdzieś widziałem, że 6700 to minimalna emerytura. Parę miesięcy temu rosyjski deputowany próbował przeżyć za minimum do przeżycia. Skończył łowiąc ryby pod miastem i dość dobrze schudł. W tym wszystkim parę dni temu Miedwiediew był łaskaw ogłosić, że żywność staniała i dlatego zmniejszają dochód minimalny. Może na Kremlu mają jakiś sklep i coś im tam staniało, bo u nas wszystko drożeje w tempie około 10% na trzy miesiące. Bywają lepsze skoki, ostatnio pieczarki poszły z 99,5 na 145, a pomidory to widuję i po 330 (a bywały dni, że kupowałem po 89). Podnoszą też akcyzę, więc już doczekać się nie mogę aż piwo i wino podrożeje jeszcze bardziej.
Wracając do aspektu finansowego, jak już popracujemy i odbierzemy wynagrodzenie, to w Moskwie nie brakuje miejsc, które dołożą wszelakich starań, żeby pomóc nam rozstać się z walutą. Jeżeli rozpędzimy się i pójdziemy na zakupy do ładniejszych sklepów, to nawet nie szalejąc zostawimy na kasie przynajmniej 1000 rubli, a raczej dwa. Jednak moim ulubionym rozdziałem dotyczącym pieniędzy w Moskwie jest telekomunikacja.
Salony telefonii komórkowej mogą tu spokojnie posłużyć za materiały do pracy doktorskiej o tym, jak nie udaje się implementacja kapitalizmu na socjalizmie. Jeden koło naszej stacji metra permamentnie szuka pracowników. Zgaduję, że im po prostu nie płacą, więc po miesiącu ludzie się zawijają. Jeżeli trafi wam się kiedyś Rosjanin i chcielibyście rozkręcić z nim rozmowę, to zapytajcie co myśli o swoim operatorze komórkowym. Nauczycie się nowych przekleństw po rosyjsku. Jeżeli myślicie, że Plus, T-Mobile i Play to bandyci, a do tego fatalna jakość obsługi, to zaręczam, że da się gorzej. Jakoś mnie to bardzo nie cieszy, ale Beeline lub Megafon to miejsca, gdzie odkrywamy, że klient to intruz, którego należy ukarać za to, że ośmielił się kupić kartę lub telefon. Nabycie karty SIM jest związane ze spędzeniem nastu minut na obcowaniu z jakimś przygłupem, który nie rozumie tego, jak wygląda wiza pracownicza i jest gotów poinformować nas, że obcokrajowcowi nie wolno mieć ruskiego numeru. A jak już go przekonamy, że nasze zameldowanie jest dobre, to okaże się, że nie daje sobie rady z obsługą systemu. Przerobiłem to dwa razy - raz dla siebie, raz dla Aligatora - i bardzo doceniam to, że wiele rzeczy da się załatwić przez internet.
Na razie ruscy operatorzy wyruchali mnie na 800 rubli, co i tak jest małym wymiarem kary. Standardem jest naliczanie opłat i ściąganie nam balansu konta do wartości ujemnych - kiedyś dostałem smsa o tym, że naliczono mi za rozmowy międzynarodowe i zalegam im 400 rubli, wykonywanie połączeń zostało zawieszone. Kurwa mnie wzięła, bo akurat musiałem zadzwonić, a tu się nie da, jest godzina 20, ja na zadupiu - w końcu złapałem internet z metra i napisałem co musiałem. Dopiero wizyta w salonie Megafon pozwoliła na uwolnienie się od usługi bezpłatne rozmowy międzynardowe (bezpłatne, czyli za 400 rubli) - nie muszę chyba pisać, że wcale sobie tego nie włączałem. Za kolejne 400 rubli zgodzono mi się to wyłączyć i nie ściągać tej należności co miesiąc. A żeby to był dowolny salon, a gdzie tam, trzy musiałem odwiedzić zanim znalazłem taki, który pozwalał na wyłączenie czegoś czego nie chciałem i nie zamawiałem. To i tak są jeszcze pocieszne opowieści, jeden z moich dorosłych uczniów ma wzruszającą historię o tym, że pewnego dnia walnęli mu opłatę w wysokości 1000 rubli. Popisał sobie pisma, których rezultatem było to, że powiedzieli mu, że ma zapłacić, bo jak nie to mu zabiorą numer. Nie dowiedział się za co, ale ponieważ numer mu był potrzebny, to karnie zapłacił.
Innym sukcesem implementacji systemów rodem z Zachodu są premie motywacyjne dla naszych pracowników administracyjnych za otwarcie nowej grupy. Ten tydzień upłynął mi na dramacie uczennicy Ariny, którą stestowano na grupę, nazwijmy to na potrzeby tych zapisków, 2. Po kilku tygodniach tamże, Arina zgłosiła, że po pierwsze wszystko jest za łatwe, a po drugie, to ona ma szesnaście lat, a ludzie w grupie po dwanaście. Ponieważ mam poziom 3, to Arina przyszła spytać, czy może spróbować u mnie. Zgodziłem się, bo ta grupa to za mocna nie jest i w innej szkole moja grupa z poziomu 2 jest lepsza od nich. Po dwudziestu minutach już widziałem, że dziewczyna spokojnie daje sobie radę i jest lepsza niż połowa uczniów. Powiedziałem więc, że witam na pokładzie, miło mi, oczywiście, że możesz tu przychodzić jako uczennica numer 9 - dużo, ale jeszcze da się żyć, poza tym często tam kogoś nie ma. Rozpętał się dramat, bo w grupie poziom 2 zostały tylko trzy osoby, więc jeżeli się ktoś nowy nie zgłosi, to mogą ją zamknąć. Zapytano mnie tylko pięć razy czy jestem pewien, że Arina może być w grupie 3, a nie 2. No uparłem się, że może być w grupie 3, bo dziewczyna naprawdę potrafi - a bardzo chciano, żebym powiedział, że nie może i że jest za słaba. Dwa dni później byłem przypadkowym świadkiem tego, że wezwano rodziców Ariny. Jeżeli dobrze zrozumiałem: najpierw przekonano ich, że Arina powinna zostać w grupie numer 2. Następnie wspólnymi siłami chciano zmusić dziewczę, żeby tam wróciła, a że za rok sobie pójdzie do grupy numer 3. Panna była na krawędzi łez i łamiącym się głosem tłumaczyła dorosłym, że jej się moje 3 dużo bardziej podoba i że są tam fajniejsi ludzie (bo też mają po 15-16 lat) i nie chce wracać do 2. Nie wiem jaki będzie finał tego dramatu, ale w najgorszym razie jakoś ją wyciągnę z tej dwójki z dziećmi - panna słucha Nirvany, Rammsteina i ogólnie metalu, więc plus 10 na wejściu za koszulkę Venoma.
Dalej, znając szczodrość naszej organizacji, to premie za otwarcie grupy nie mogą być jakieś ogromne, zdziwiłbym się, gdyby to było 5K rubli, bardziej coś koło 2K obstawiam. No ale nawet niechby to było 10K. Czy cywilizowany, dorosły człowiek robiłby taki cyrk dla tych pieniędzy? To jest pewien dramat Rosji i Rosjan roku 2016: jak można się zachowywać dla równowartości kilkuset złotych? Jeszcze rozumiem, żeby to robił ktoś bezdomny, ale to osoba, która ma wypasiony dom pod Moskwą. Trochę temu przerobiłem maile z działem finansowym o oszałamiające osiemnaście dolarów. W Gruzji była ciężka nędza i bezrobocie, ale gdyby ktoś odwalił taki numer, to chyba wioska by o tym gadała pół roku, że wstyd dla rodziny i że jak można było to dziewczynie zrobić. No a tu kombinują. Potem otwierasz gazetę i dowiadujesz się, że UE jest na kolanach, a USA to już na krawędzi przepaści. Jak UE jest na kolanach, to Federacja Rosyjska leży plackiem w przepaści. Przeciętny sprzedawca hot dogów w Monachium zarabia więcej niż wykwalifikowany Rosjanin z doktoratem. Zresztą jakie Monachium, to kasjerka z Biedry w Sosnowcu ma więcej na rękę niż wielu Moskwiczan.
Szczęśliwie pieniądze to nie wszystko. Życie tutaj związane jest też z pracą z wieloma ludźmi i to jest szczęście. Są to ludzie, którzy sprawiają, że odkrywamy poziomy wykonywania tego zawodu, o których nam się wcześniej nie śniło. Cały dział naukowy to profesjonaliści, którzy prędzej by się powiesili niż zeszmacili dla choćby 50K rubli. Kilka dni temu byliśmy na takim szkoleniu, że w sobotni wieczór streszczaliśmy je współpracownikom, bo tak rewelacyjnie było zrobione. Także na płaszczyźnie bardziej codziennej mamy szczęście pracy z solidną liczbą naprawdę zajebistych ludzi z różnych krajów, w tym bardzo wielu Rosjan, którzy mają poczucie humoru i potrafią być dla nas inspiracją na wielu płaszczyznach. Gdy parę tygodni temu miałem wywiad zawodowy, to nagle się dowiedziałem tylu miłych rzeczy o sobie, że nie sądziłem, że to możliwe (sześć stron A4 tabelek tego, że na każdej płaszczyźnie wykonuję mój zawód zgodnie z najwyższymi standardami, a w paru miejscach nawet powyżej oczekiwań). Sytuacje w stylu krzyków 'you unprofessional' czy 'you don't understand China-Russia' są czymś niewyobrażalnym. Uczniowie potrafią z jednej strony doprowadzić swym lenistwem i telefonami komórkowymi do łez, ale miewają takie przebłyski, że człowiek sobie przypomina czemu nie zasiada na kasie w monachijskim Lidlu. W końcu nikt nie zostaje nauczycielem, żeby zarobić fortunę.
A jeżeli już ma taki pomysł, to na pewno nie pracuje w Moskwie roku 2016.
Dobre kilka razy zastanawialiśmy się jak wygląda życie finansowe mieszkańców Moskwy. Zarobki to jeden z największych sekretów. Rosjanie nie lubią mówić o pieniądzach, podejrzewamy, że dlatego, że ich nie mają i jest im wstyd. Ogólnie przyjęte jest przeklinanie, że wszystko w stolicy jest cholernie drogie - to robią zwłaszcza przybysze z mniejszych miast, którzy przyjechali do Moskwy pracować, bo w innych miastach roboty albo nie ma, albo jest za takie żałosne pieniądze, że idzie się popłakać.
Można dywagować czy Moskwa jest droga, czy tania. Da się Moskwę dość budżetować - jeżeli odjedziemy od centrum, to ceny w restauracjach znacznie spadają i mamy do czynienia z poziomem nawet lepszym niż w Polsce. Niedaleko od nas jest restauracja gruzińska, w której duże chaczapuri kosztuje 199 rubli, a piwo 129 - to jest tanio, no nawet na polskie realia to nie jest wiele. Specyfika rosyjskich restauracji jest taka, że jedzenie nie jest drogie, ale napoje to horror - zdarzało mi się jeść pizzę za 300 rubli i mieć do tego piwo za 450. Przez jakiś czas próbowałem przekonać jednego z mych rosyjskich znajomych, że naprawdę nie musimy chodzić na piwo do najdroższych lokali w mieście, bo znam dość fajne miejsca, gdzie nam dadzą plus minus to samo za 30% tej ceny. Nie mógł mnie zrozumieć, powiedział, że jak to? Wyjść na miasto i siedzieć w barze w okolicach jakiejś stacji Tuszyno lub Prospekt Mira? Nie, to musi być przy Kuźnieckim Moście. Moje argumenty o tym, że jakość ta sama, a może nawet lepsza, nie spotykały się z żadnym zrozumieniem - jak się wychodzi do miasta, to się idzie do barów przynajmniej przy Twerskiej, gdzie panuje wściekły tłok, a małe piwo kosztuje 300 rubli. Mamy takie podejrzenia, że wielu Rosjan lubi iść na miasto raz na miesiąc, puścić kilka tysięcy rubli (przy tym dając napiwki na poziomie 20%), a potem miesiąc nie wychodzić nigdzie.
Osobno funkcjonuje kategoria nadbogów, których stać na to, żeby kupować sobie cały wieczór driny po 500 rubli. Przez jakiś czas myślałem, że w końcu coś musi zacząć tanieć, bo kogo na to stać, ale nic nie staniało, za to trochę rzeczy podrożało. Zrozumiałem w końcu, że w mieście o populacji 12 milionów zawsze będzie kilka osób, które stać na takie szaleństwa i przez to nic nigdy nie stanieje. Powiedzmy, że chodzenie do lokali nie jest potrzebą podstawową, więc jeżeli umówimy się w parku lub mieszkaniu prywatnym, to możemy sobie zjeść i wypić za kilka stówek.
Jeszcze z mitów o Rosji: przez miesiące wierzyłem, że w miejscach publicznych można pić napoje alkoholowe do 10%. Jednak pewnego wieczora miałem spotkanie przy Patriarszych Prudach z policją, która to pouczyła mnie, że nie wolno pić piwa nad stawem. Szczęśliwie, nie skasowali mnie, tylko kazali wyrzucić trunek i amen. Pouczyli mnie też, że jak mam ochotę na piwo, to tu obok jest knajpa. Oczywiście z piwem po 400 i bez stawu z Bułhakowa (bo moja wizyta z piwem na Prudach była w ramach oprowadzania osoby wizytującej po miejscach z książki Idola). Takie jaja to jednak raczej tylko w centrum - pewnego wieczora widziałem zataczającego się chłopa z piwem, który mijał patrol policji i właściwie na nich wpadł. Panowie nie byli nim zainteresowani. Jeżeli pogoda pozwala, to pod sklepem siedzi drużyna walcząca z trzeźwością, a policja przechodzi nie interesując się nimi w ogóle.
Wracając do aspektu finansowego, no bo chlanie nie jest jedyną składową rzeczywistości finansowej: Nas ratuje to, że mamy opłacone mieszkanie z rachunkami, płacimy tylko za internet. Dzięki temu jesteśmy w stanie dość dokładnie planować wydatki, bo nie wpadnie nam nagle, że za wodę przyszło więcej, a za prąd to już się idzie popłakać. Z tego co widziałem po ogłoszeniach, to mieszkanie w naszej okolicy kosztuje około 40K rubli miesięcznie. Rachunki to podobno około 5K rubli. Net jest super i kosztuje nas jedyne 500 rubli miesięcznie. Ponieważ nasza praca związana jest z jeżdżeniem po Moskwie, to pracodawca daje nam bilet na 60 przejazdów, wartość w kasie to 1570 rubli (było 1400, ale podrożało). Szczęśliwie, metro i miejskie trolejbusy mają zintegrowany system płatności. Prywatne marszrutki to inna opowieść, ale ogólnie na transport nie wydajemy prawie nic.
Nie zrozumieliśmy i zapewne nie zrozumiemy nigdy jak możliwe jest to, że ludzie tu żyją za oferowane wynagrodzenia. Sklepy płacą 30-35K miesięcznie. Słyszeliśmy, że korporacje finansowe podobnie. To przecież nie wystarcza na opłacenie mieszkania - zapewne dlatego całkiem niedaleko od nas jest hostel w ruderze, gdzie mieszkają przyjezdni, nierzadko etnicznie odmienni od Słowian.
Jedna z naszych rosyjskich znajomych jest księgową. Wynajmuje mieszkanie z drugą osobą. Ta jest lekarką. Miesięcznie płacą po 20K. Nie mieszkają w centrum (delikatnie mówiąc), ale przynajmniej mają blisko do pracy. Obie mówią, że same nie byłyby w stanie opłacić mieszkania.
To pokazuje jaki jest poziom życia Moskwiczan - bo poza stolicą niestety jeszcze wiele nie byliśmy, ale wiemy, że jest biedniej. Słyszałem, że w jak w takim Ułan Ude jest praca, to płacą 10-15K rubli. Słyszałem o Wołogdzie, że 20K tam to już jest solidna pensja. No nie jest to nawet 300 USD, a Wołogda to jeszcze nie ostatnia nora Rosji. Może górnicy w Norylsku mają lepiej, ale wszyscy zgodnie mówią, że miejscem do zarabiania w Rosji jest Moskwa. A tu jakby wszystko zastygło kilka lat temu - gdy dolar kosztował trochę ponad 30 rubli, więc pensja 30K to było 1000 USD. W tej chwili to nie jest nawet 500 USD. Oczywiście ceny mieszkań i jedzenia spokojnie sobie poszybowały, zarobki już nie. Tu wszystko drożeje, bo jest niski kurs rubla. W tym rosyjska marchewka. Jak o to kiedyś zapytałem, to się dowiedziałem, że to dlatego, że nawozy są sprowadzane z Niemiec. Trochę jak benzyna w Polsce, która do góry idzie bardzo szybko, ale w dół jakby wolniej (a najlepiej nigdy).
Znajomy inżynier pracujący dla wielkiej firmy narodowej nie zdradził mi nigdy swoich zarobków, ale powiedział, że mniej niż ja. Do tego gdy spotkaliśmy się w styczniu, to zadał pytanie:
- A jak twój pracodawca zareagował na kryzys i spadek wartości rubla?
- W ogóle, nie dali nam żadnych wyrównań ani podwyżek.
Zbaraniał, że ja w ogóle miałem taki pomysł. U niego pozwalniano ludzi i wszystkim obniżono pensje o 10%, uznał więc, że po pierwsze jestem szczęściarzem, że mi nie obniżono wynagrodzenia, a po drugie, że jestem solidnie jebnięty, że mam takie pomysły, że mogliby mi dać jakąś podwyżkę. Nie wgłębiałem się już w to, że parę rzeczy dla naszych uczniów podrożało, a uzasadnieniem tej sytuacji był właśnie spadek wartości rubla.
Gdy w roku 2008 mieszkałem w Irlandii, największym szokiem dla mnie było to, że minimalna płaca pozwala na dość wygodne życie. W Rosji posiadanie nawet pracy, która jest dość prestiżowa, to nieco bieda życie. Oczywiście w całkiem innej konstelacji są politycy i ich rodziny. Przepaść w zarobkach jest astronomiczna, obstawiam, że ruski polityk zarabia lepiej niż jego odpowiednik w USA, Holandii i Kanadzie. Coś ostatnio widziałem o pensji 500 tysięcy miesięcznie dla jednego z ministrów, ale było to pisane w kontekście tego, że chłop ma taką ilość mieszkań, że w życiu by z tej oficjalnej pensji ich nie kupił.
Fascynujące jest to, że Rosja opłaca ludzi, żeby budowali pozytywny obraz życia w tym kraju. Już by lepiej dali ich pensje emerytom albo służbom porządkowym, więcej by z tego było pożytku. To samo robią Chiny i efekty tego są podobne. Jakoś nigdy nie słyszałem, żeby takie cuda wyczyniała Kanada lub Holandia, a kraje te są postrzegane przez ogół jako dość fajne i przyjazne obywatelom.
A jeszcze o emerytach: coś gdzieś widziałem, że 6700 to minimalna emerytura. Parę miesięcy temu rosyjski deputowany próbował przeżyć za minimum do przeżycia. Skończył łowiąc ryby pod miastem i dość dobrze schudł. W tym wszystkim parę dni temu Miedwiediew był łaskaw ogłosić, że żywność staniała i dlatego zmniejszają dochód minimalny. Może na Kremlu mają jakiś sklep i coś im tam staniało, bo u nas wszystko drożeje w tempie około 10% na trzy miesiące. Bywają lepsze skoki, ostatnio pieczarki poszły z 99,5 na 145, a pomidory to widuję i po 330 (a bywały dni, że kupowałem po 89). Podnoszą też akcyzę, więc już doczekać się nie mogę aż piwo i wino podrożeje jeszcze bardziej.
Wracając do aspektu finansowego, jak już popracujemy i odbierzemy wynagrodzenie, to w Moskwie nie brakuje miejsc, które dołożą wszelakich starań, żeby pomóc nam rozstać się z walutą. Jeżeli rozpędzimy się i pójdziemy na zakupy do ładniejszych sklepów, to nawet nie szalejąc zostawimy na kasie przynajmniej 1000 rubli, a raczej dwa. Jednak moim ulubionym rozdziałem dotyczącym pieniędzy w Moskwie jest telekomunikacja.
Salony telefonii komórkowej mogą tu spokojnie posłużyć za materiały do pracy doktorskiej o tym, jak nie udaje się implementacja kapitalizmu na socjalizmie. Jeden koło naszej stacji metra permamentnie szuka pracowników. Zgaduję, że im po prostu nie płacą, więc po miesiącu ludzie się zawijają. Jeżeli trafi wam się kiedyś Rosjanin i chcielibyście rozkręcić z nim rozmowę, to zapytajcie co myśli o swoim operatorze komórkowym. Nauczycie się nowych przekleństw po rosyjsku. Jeżeli myślicie, że Plus, T-Mobile i Play to bandyci, a do tego fatalna jakość obsługi, to zaręczam, że da się gorzej. Jakoś mnie to bardzo nie cieszy, ale Beeline lub Megafon to miejsca, gdzie odkrywamy, że klient to intruz, którego należy ukarać za to, że ośmielił się kupić kartę lub telefon. Nabycie karty SIM jest związane ze spędzeniem nastu minut na obcowaniu z jakimś przygłupem, który nie rozumie tego, jak wygląda wiza pracownicza i jest gotów poinformować nas, że obcokrajowcowi nie wolno mieć ruskiego numeru. A jak już go przekonamy, że nasze zameldowanie jest dobre, to okaże się, że nie daje sobie rady z obsługą systemu. Przerobiłem to dwa razy - raz dla siebie, raz dla Aligatora - i bardzo doceniam to, że wiele rzeczy da się załatwić przez internet.
Na razie ruscy operatorzy wyruchali mnie na 800 rubli, co i tak jest małym wymiarem kary. Standardem jest naliczanie opłat i ściąganie nam balansu konta do wartości ujemnych - kiedyś dostałem smsa o tym, że naliczono mi za rozmowy międzynarodowe i zalegam im 400 rubli, wykonywanie połączeń zostało zawieszone. Kurwa mnie wzięła, bo akurat musiałem zadzwonić, a tu się nie da, jest godzina 20, ja na zadupiu - w końcu złapałem internet z metra i napisałem co musiałem. Dopiero wizyta w salonie Megafon pozwoliła na uwolnienie się od usługi bezpłatne rozmowy międzynardowe (bezpłatne, czyli za 400 rubli) - nie muszę chyba pisać, że wcale sobie tego nie włączałem. Za kolejne 400 rubli zgodzono mi się to wyłączyć i nie ściągać tej należności co miesiąc. A żeby to był dowolny salon, a gdzie tam, trzy musiałem odwiedzić zanim znalazłem taki, który pozwalał na wyłączenie czegoś czego nie chciałem i nie zamawiałem. To i tak są jeszcze pocieszne opowieści, jeden z moich dorosłych uczniów ma wzruszającą historię o tym, że pewnego dnia walnęli mu opłatę w wysokości 1000 rubli. Popisał sobie pisma, których rezultatem było to, że powiedzieli mu, że ma zapłacić, bo jak nie to mu zabiorą numer. Nie dowiedział się za co, ale ponieważ numer mu był potrzebny, to karnie zapłacił.
Innym sukcesem implementacji systemów rodem z Zachodu są premie motywacyjne dla naszych pracowników administracyjnych za otwarcie nowej grupy. Ten tydzień upłynął mi na dramacie uczennicy Ariny, którą stestowano na grupę, nazwijmy to na potrzeby tych zapisków, 2. Po kilku tygodniach tamże, Arina zgłosiła, że po pierwsze wszystko jest za łatwe, a po drugie, to ona ma szesnaście lat, a ludzie w grupie po dwanaście. Ponieważ mam poziom 3, to Arina przyszła spytać, czy może spróbować u mnie. Zgodziłem się, bo ta grupa to za mocna nie jest i w innej szkole moja grupa z poziomu 2 jest lepsza od nich. Po dwudziestu minutach już widziałem, że dziewczyna spokojnie daje sobie radę i jest lepsza niż połowa uczniów. Powiedziałem więc, że witam na pokładzie, miło mi, oczywiście, że możesz tu przychodzić jako uczennica numer 9 - dużo, ale jeszcze da się żyć, poza tym często tam kogoś nie ma. Rozpętał się dramat, bo w grupie poziom 2 zostały tylko trzy osoby, więc jeżeli się ktoś nowy nie zgłosi, to mogą ją zamknąć. Zapytano mnie tylko pięć razy czy jestem pewien, że Arina może być w grupie 3, a nie 2. No uparłem się, że może być w grupie 3, bo dziewczyna naprawdę potrafi - a bardzo chciano, żebym powiedział, że nie może i że jest za słaba. Dwa dni później byłem przypadkowym świadkiem tego, że wezwano rodziców Ariny. Jeżeli dobrze zrozumiałem: najpierw przekonano ich, że Arina powinna zostać w grupie numer 2. Następnie wspólnymi siłami chciano zmusić dziewczę, żeby tam wróciła, a że za rok sobie pójdzie do grupy numer 3. Panna była na krawędzi łez i łamiącym się głosem tłumaczyła dorosłym, że jej się moje 3 dużo bardziej podoba i że są tam fajniejsi ludzie (bo też mają po 15-16 lat) i nie chce wracać do 2. Nie wiem jaki będzie finał tego dramatu, ale w najgorszym razie jakoś ją wyciągnę z tej dwójki z dziećmi - panna słucha Nirvany, Rammsteina i ogólnie metalu, więc plus 10 na wejściu za koszulkę Venoma.
Dalej, znając szczodrość naszej organizacji, to premie za otwarcie grupy nie mogą być jakieś ogromne, zdziwiłbym się, gdyby to było 5K rubli, bardziej coś koło 2K obstawiam. No ale nawet niechby to było 10K. Czy cywilizowany, dorosły człowiek robiłby taki cyrk dla tych pieniędzy? To jest pewien dramat Rosji i Rosjan roku 2016: jak można się zachowywać dla równowartości kilkuset złotych? Jeszcze rozumiem, żeby to robił ktoś bezdomny, ale to osoba, która ma wypasiony dom pod Moskwą. Trochę temu przerobiłem maile z działem finansowym o oszałamiające osiemnaście dolarów. W Gruzji była ciężka nędza i bezrobocie, ale gdyby ktoś odwalił taki numer, to chyba wioska by o tym gadała pół roku, że wstyd dla rodziny i że jak można było to dziewczynie zrobić. No a tu kombinują. Potem otwierasz gazetę i dowiadujesz się, że UE jest na kolanach, a USA to już na krawędzi przepaści. Jak UE jest na kolanach, to Federacja Rosyjska leży plackiem w przepaści. Przeciętny sprzedawca hot dogów w Monachium zarabia więcej niż wykwalifikowany Rosjanin z doktoratem. Zresztą jakie Monachium, to kasjerka z Biedry w Sosnowcu ma więcej na rękę niż wielu Moskwiczan.
Szczęśliwie pieniądze to nie wszystko. Życie tutaj związane jest też z pracą z wieloma ludźmi i to jest szczęście. Są to ludzie, którzy sprawiają, że odkrywamy poziomy wykonywania tego zawodu, o których nam się wcześniej nie śniło. Cały dział naukowy to profesjonaliści, którzy prędzej by się powiesili niż zeszmacili dla choćby 50K rubli. Kilka dni temu byliśmy na takim szkoleniu, że w sobotni wieczór streszczaliśmy je współpracownikom, bo tak rewelacyjnie było zrobione. Także na płaszczyźnie bardziej codziennej mamy szczęście pracy z solidną liczbą naprawdę zajebistych ludzi z różnych krajów, w tym bardzo wielu Rosjan, którzy mają poczucie humoru i potrafią być dla nas inspiracją na wielu płaszczyznach. Gdy parę tygodni temu miałem wywiad zawodowy, to nagle się dowiedziałem tylu miłych rzeczy o sobie, że nie sądziłem, że to możliwe (sześć stron A4 tabelek tego, że na każdej płaszczyźnie wykonuję mój zawód zgodnie z najwyższymi standardami, a w paru miejscach nawet powyżej oczekiwań). Sytuacje w stylu krzyków 'you unprofessional' czy 'you don't understand China-Russia' są czymś niewyobrażalnym. Uczniowie potrafią z jednej strony doprowadzić swym lenistwem i telefonami komórkowymi do łez, ale miewają takie przebłyski, że człowiek sobie przypomina czemu nie zasiada na kasie w monachijskim Lidlu. W końcu nikt nie zostaje nauczycielem, żeby zarobić fortunę.
A jeżeli już ma taki pomysł, to na pewno nie pracuje w Moskwie roku 2016.