- Hitem muzycznym ostatnich dni została Celine Dion z piosenką ‘My Heart Will Go On’. Mamy rok 2013, a moi chińscy współpracownicy zachwycają się dokonaniami quebeckiej Kanadyjki. Kawałek leci po kilka razy na godzinę. Tym samym Celina pokonała Lady Gagę z ‘Bad Romance’ - hit zeszłego tygodnia.
- Nastała jesień, więc ludzie chorują, trend dodatkowo wspiera to, że siedzimy w sali, która nie ma ogrzewania. Mnie akurat większość życia jest ciepło, ale i tak miałem parę dni z katarem i chrypą. Chinki padają jak muchy, wszystkie kaszlą, kichają i smarkają. Rekordy bije Nancy, która nie potrafi używać chusteczek i co chwilę odpluwa do kubła, wcześniej zbierając flegmę z zatok. Aż w końcu jej się nie udało, pociągnęła nosem za mocno i popluła sobie całą brodę. Siedziała chwilę ze smarami na ryju, w końcu pomyślała, sięgnęła po chusteczkę i rozpoczęła wycierania gilów z twarzy. Czekam na dzień, kiedy ktoś się przypadkiem posra. Dzięki pracy w Chinach, już nigdy nie spojrzę z pożądaniem na żadną Azjatkę.
- Jak w każdy piątek, nauczycielki mniej zaawansowane robią lekcje pokazowe, a doświadczone koleżanki dają im wskazówki. Ode mnie feedbacku nie chcą, kiedyś jeszcze prosili, ale im się nie podobał - po chamsku upierałem się, by nauczyciele angielskiego negocjowali formę czasownika z podmiotem, ‘he go’ to naprawdę nie jest poprawnie. Nastawałem też na rozróżnianie liczby mnogiej i pojedynczej, a nawet nieregularnych, ‘three mouses’ w lekcji, gdzie uczy się właśnie nieregularnych liczb mnogich to jest siara. Te dema są zazwyczaj w połowie po chińsku, w połowie po angielsku. Wszyscy robią dokładnie tak samo, więc jest to mordęga, nuda i strata czasu. Jednak używająca imienia Dale pobiła rekord, zrobiła lekcję angielskiego, która była cała po chińsku. Padły jakieś cztery słowa po angielsku (you, he, she, it), a całą resztę - jakieś dziesięć minut - panna mówiła po chińsku. Już gdy potem padło ‘read a book-uh’’ to mi powieka nie drgnęła, przynajmniej to po angielsku. Siedzę i słyszę, że ktoś powtarza sobie ‘diarrhea’. Pomyślałem, że to jakaś lekcja o chorobach albo uczy się na własne potrzeby. Po chwili okazało się, że chciała powiedzieć 'diary'.
- Wszyscy chyba się zmówili, żeby dać mi najdurniejsze lekcje świata. Jedna z nich zawiera blok: Iceland, Belgium, France, Cameroon, Columbia (tak, przez u), Canada. Pytam się: co? Narodowości, wiedza o krajach, historia polityczna, geografia, piłka nożna? Nie, nie, mam ich nauczyć jak się to mówi. Rzeczywiście, ma to sens, uczniowie nawet nie wiedzą, gdzie te kraje się znajdują (może wiedzą Francję i Kanadę, ale pewnie nie), w życiu nie powiedzą ich nazw nawet po chińsku, ale sobie poćwiczymy. The Chinese way of teaching pobiło kolejny rekord głupoty. Przy czym nabieram podejrzeń, że Chinka nie lubi, że mnie uczniowie w miarę lubią i daje mi naumyślnie takie tematy, żeby mnie lubili nieco mniej. To niech mi da gramatykę, przynajmniej miałoby sens jakiś. Inna dała mi lekcję, teaching points: how are you?, I am, you are, he/she/it is. Się pytam co ma na myśli. Ćwiczenie tego. Świetnie, tylko to grupa, która uczy się PIĄTY rok i naprawdę mają to opanowane całkiem nieźle.
- W sobotę rano jakimś cudem nie miałem pierwszej lekcji. Gdy przybyłem pod szkołę, na bramie wejściowej wisiał łańcuch. W środku koczowała trójka dorosłych Chińczyków z pobliskiego biura i desperacko próbowała wyjść. Gdy tylko mnie zobaczyli, to zaczęli pokazywać na migi, żeby zawołać ludzi ze sklepu, bo tam mają klucze. Zawołałem, ich wypuścili, mnie wpuścili. Pomyślałem, że pewnie dzieciaki się bawiły, ktoś nieopatrznie zostawił kłódkę i zatrzasnęły, no bywa, gorsze jaja też już uczniowie wyczyniali, przynajmniej kosza na głowę nikomu nie założyli. W czasie następnej przerwy brama znowu była zamknięta. Zacząłem dostrzegać pewien wzór. Okazało się, że ponieważ nasi uczniowie biegają po okolicy, postanowiono w trosce o ich bezpieczeństwo zamykać szkołę. Niestety, część uczniów pozostała na zewnątrz i przepadły im lekcje. Niestety numer dwa, problem sam nie chciał się rozwiązać (tak tu się rozwiązuje 95% problemów - pozostawia samym sobie i niech się rozwiązują, byle tylko niczego nie zrobić). Podczas drugiej zmiany dzieciaki znowu chciały iść kupić jedzenie, bo zawsze łażą, rodzice im dają parę kuai w nagrodę za to, że poszły na angielski. Widząc, że wyprawa po serdelki, kacze łapki, chipsy, colę i inny syf normalnie nie pójdzie, rozpoczęły szturm na kraty więzienia. Nieźle im poszło, wyciągnęły wszystkie możliwe zasuwy, zarówno te podłogowe jak i poprzeczne, i rozbujały bramę. Stwierdziłem, że dopalę peta i zawołam kogoś dorosłego, bo wrota chodziły na kilkadziesiąt centymetrów do przodu i tyłu, a liczba kołyszących ją wzrastała. Mogła jebnąć brama, mogły wylecieć zawiasy, mógł pęknąć łańcuch, no nie wyglądało to zbyt bezpiecznie. Gdy mogło zrobić się całkiem zabawnie (czyli łańcuch poważnie rozważał, czy nie zerwać się), przyszła nauczycielka i im otworzyła. Po tym incydencie bramę przestano zamykać.
- Niedzieli myślałem, że nie przeżyję. Rekord chińskiego absurdu roku 2013 padł, gdy zostaliśmy zaproszeni na ślub, by tam zaśpiewać. Całe moje życie ludzie raczej błagali mnie, żebym nie śpiewał, bo boli i się tego nie da wytrzymać. W sumie i tak muszę się naprawdę konkretnie naoliwić, żeby śpiewać, poniżej trzeciego promila takich pomysłów nie miewam. Tu zaś poproszono nas, żebyśmy we dwoje wykonali rockowy standard na weselu. I to jeden z najlepszych hoteli w mieście, mają nawet własne schody ruchome, wszystko tam drogie jak fix, żarcie na stole w takiej cenie, że Mao Zedong się w grobie przewraca. Chciałem to nawet nagrać, ale niestety dyktafon w komórce zawiódł. Dyrekcja była zachwycona, podobnie państwo młodzi. Obłęd. Poważnie, nie wiem jak to możliwe, ale naprawdę im się podobało. Jaki absurd, stoimy na podium weselnym, na sali grubo ponad sto osób, wszyscy niemal biją brawo, robią nam foty, ogólny szał, Patti Smith daje na full z głośników, my się wydzieramy, jaja jak globusy. Nie wyszło chyba tak koszmarnie, bo - szczęśliwie - nie było nas dobrze słychać. Pozostaje mieć nadzieję, że nikt inny nie wpadnie na skopiowanie tego pomysłu i że nas znowu za chwilę gdzieś nie zaproszą. Wpisuję do sekcji szkolnej, bo to dyrekcja nas zabrała na ślub jakichś znajomych. Chyba parę punktów na plus u nich, mogą się jeszcze kiedyś przydać, np. przy kombinowaniu jakiegoś wolnego. Z drugiej strony, trudno mówić o długu wdzięczności za udział w bankiecie, gdzie podają kaczki, kury, żółwie i smażone ananasy.
- Uczymy dzieci: poszedłem po bandzie i na hasło relative clause przygotowałem trochę ćwiczeń. Okazało się, że 3/4 z nich mogę sobie wiemy gdzie i dokąd, bo oni znają relative clauses, ale nie which i nie where. W sumie to standard, ilekroć zakładam, że istnieje jakaś ciągłość w uczeniu, wówczas brutalnie walę ryjem w realia. Nie, nie ma. Jeżeli parę miesięcy temu miałem z nimi Present Perfect, to przecież muszę być szaleńcem, jeżeli oczekuję, że będą go znali i teraz. W sumie już się z tym pogodziłem. Pała mi totalnie siadła dwa razy w ciągu tej lekcji: pierwszy raz, gdy nie wiedzieli, co to UK. Miałem to z nimi przynajmniej dwa razy, a chyba nawet trzy. Pokazywałem mapki, mówiłem, że England, że Ireland, że UK (Great Britain odpuściłem). Co tam, nikt nie wiedział. Ale to jeszcze małe Miki. Okazało się, że grupa nie zna słowa....TALK (w sensie rozmawiać, nie talk do stóp). Szósty rok nauki angielskiego!Ale co się dziwić skoro ich nauczycielka uważa, że kot jest he.W innej, bardzo podstawowej grupie, coteacherka mi zasnęła. W sumie nawet lepiej, a i dla mnie ta lekcja nie była za ciekawa.Im dłużej jestem w Chinach, a raczej w tej szkole, tym bardziej, mam poczucie, że nikt nie oczekuje, że ja kogokolwiek czegokolwiek kiedykolwiek nauczę. Po prostu, znoszą mnie, bo jest trendy mieć kogoś białego. Nie udał się Bryt, nie udał się Amerykanin, ni Kanadyjczyk, to chociaż biały. Uczyć niech lepiej nie uczy niczego, ale niech się gdzieś tam pałęta, bo lokalnym wsiowym się tak podoba.
Drogi pamiętniku, czyli kolejny zwykły tydzień z życia w Chinach.
0 Comments
Leave a Reply. |
Syzyfowe PraceCzyli chińskie szkolnictwo i praca w tymże Archiwum
August 2015
Kategorie
All
Jenot Codzienny: Made in China edition | Roma Jenot & Juriusz
Wszelkie prawa zastrzeżone. Wykorzystywanie jakichkolwiek treści, materiałów, zdjęć i grafik bez zgody i wiedzy autorów jest całkowicie zabronione. |