Jedna z mych naj-naj-najlepszych uczennic opuściła cztery tygodnie zajęć. Gdy się pojawiła, to chciałem ją spierdolić od stóp do głów. Gdy okazało się, że spędziła ponad miesiąc w Japonii, to odpuściłem. Wyznała, że mama pracuje w zielonej energii i miała wyjazd służbowy, więc się podpięła. Co miałem zrobić? Dla moich studentów jakikolwiek wyjazd za granice ChRL jest największym marzeniem. Japonia... To się większości nawet nie śni. Potem mi jeszcze opowiedziała o tym, że Japonia jest kawaii i że nie chciała wracać do Chin, że w wakacje znowu pojedzie i że w ogóle nie chce nigdy wracać. Aż się przeraziłem, bo zamiast aktywnie monitorować uczniów, to mnie tak zagadała, że kilka minut rozmawiałem z nią o tym, że Kyoto, Osaka, Tokyo i jakie sushi jest dobre. W trakcie tejże lekcji mieli sobie wybrać prowincję i ją opisać. Pod kątem klimatu, niczego innego. Z racji płynności tematu, nie upieram się na to, żeby wyodrębniali jony autonomiczne i zgadzam się na termin 'prowincja' na wszystko. Powstała i machnęła mowę o tym, że kocha Tybet (nie Xizhan!), bo w Tybecie nie ma Chińczyków, ludzie są kulturalni i cywilizowani. Tak powinny wyglądać Chiny, tam jest tożsamość i świadomość narodowa - skracam to, bo jest dobra, ale nie aż tak dobra, żeby w takich słowach to powiedzieć, ale przekaz był taki. Zaprosiłem ją po zajęciach i powiedziałem, że jednak cztery tygodnie nieobecności będą trochę rzutowały na ocenę końcową, no ale za wkład w lekcje (czytaj: Tybet i Japonię), to zrobię, co się da, żeby to było ładnie. Nie doceniłem przeciwnika:
Chciałbym tylko zrozumieć, czemu przy swoim poziomie wiedzy ma wąsy niczym dorodny sum.
Sąsiad prowadzi kurs dla studentów anglistyki. Kurs się zwie 'Wystąpienia publiczne'. W marcu pozwolili mu wybrać dowolny standard egzaminu. Zajęcia są przeplatanką jego wykładów o proksemice, gestykulacji i przemów studentów na zadane tematy. Zaproponował więc, że ocena będzie średnią z trzech mów wygłoszonych w ciągu semestru. Chociaż usłyszał magiczne 'Do what you want!', to jeszcze w marcu wysłał to do odpowiedniej dyrekcji. Klepnęli. Kolega podpisał umowę ze studentami, klepnęli.
W dwa miesiące później dostał info, że się rozmyślili i że musi być egzamin pisemny. Z przemawiania publicznego.
Sąsiad się nie ucieszył. Ba, był w okolicach ciężkiego wkurwu, gdy o tym gadaliśmy. Wymyśliliśmy jednak rozwiązanie, na chwilę obecną klepnięte przez administrację.
Składową egzaminu będzie ocena z mów publicznych, tak jak ustalił w marcu. Jednak finalną będzie ocena z pisemnego testu wyboru. Z tej okazji sąsiad da im test na 20 pytań i odpowiedzi do niego. Jakie to sprytne! Każdy dostanie 100% z testu, ale finalną ocenę będzie miał opartą o swoją średnią z przemów. Czyli wszyscy zdadzą na 70% z okazji trywialnego testu pisemnego, a potem wypadkowa z trzech mów, ocenianych w skali 1-10. System pokonany. Razem z sąsiadem chcielibyśmy jednak zrozumieć: dlaczego zmieniają zdanie co kilka tygodni? W sumie odpowiedź: za ruble, dolary, złoto i kuaie. Jednak nadal jakoś nam nie wchodzi do głów. Niemniej, jego uczniowie będą mieli najwyższą %3$n style="">średnią na całym uniwersytecie.
Wspominana i opisywana niegdyś Zoe została naszym łabędziem Pekinu.
Jak?
Tak:
- jej chłopak (prawdopodobnie analfabeta w swoim pierwszym języku - poważnie) - kupił jej naszyjnik z łabędziem od Swarovskiego. Od tego dnia Zoe nosi dekolty eksponujące ten prezent. Dla pewności, że wszyscy zauważą, wrzuciła foty na portal społecznościowy, przy tym wspomniała personalia darczyńcy. Z tej okazji: łabędź.
- Zoe jest z Pekinu, ale jej oszałamiający potencjał intelektualny nie dał jej szans na studia tamże. Zoe jednak dba o to, żebyśmy nie zapomnieli o jej ojczystym mieście. Wygląda to tak, że Zoe zostaje wywołana do odpowiedzi o klimat prowincji i jedzie:
- Jak wszyscy wiemy, jestem z Pekinu. Pekin to stolica Chin. W Pekinie jest Zakazane Miasto...
- Zoe! Mów o klimacie, nie zabytkach!
- Pekin to najlepsze miasto w Chinach!
- Jaka jest zima w Pekinie?
- Piękna!!!
Zaznaczę jeszcze, że pekiński łabądek zgubił moje formularze, na których miał dokonać oceny naszych zajęć. W zamian podarowała nam gruszki. Oto dialog jaki odbyliśmy:
- Dałem ci tydzień temu formularze, poproszę je z powrotem.
Dostałem trzy formularze i dwie gruszki. Czyli jedna gruszka= 1,5 formularza.
- Zoe! Dałem ci sześć, a tu są tylko trzy!
- Zgubiłam... Proszę, oto prezent dla ciebie - powiedziała pokazując na gruszki.
- Zoe, czy myślisz, że w biurze przyjmą gruszki zamiast dokumentów???
Poczłapałem do punktu poligraficznego, wydrukowałem kolejne trzy, za drugim podejściem udało się nie zgubić.
Na innych zajęciach rozmawialiśmy o internecie (chińskie książki do angielskiego cechuje pewna powtarzalność tematów). Nakazałem ocenić im negatywne aspekty sieci i opowiedzieć o nich. Zoe wybrała pornografię i machnęła przemowę (na tyle na ile mogła) o tym, że chłopcy zamiast zajmować się swoimi dziewczynami to oglądają pornosy i jadą na ręcznym. Kusiło mnie powiedzieć, że współczuję jej życia uczuciowego, które centralizuje się wokół chłopaczka o imieniu Se7en (tak pisanym). Przez jakiś czas nosili identyczne koszulki (Calvin Klein Jeans), a chłopak sprawił sobie wypasiony rower elektryczny. W porze lunchu można zobaczyć ich jak jadą wspólnie, Zoe w pozie cesarzowej, przez dziedziniec. Z dormitorium do sali wykładowej mają około trzystu metrów, więc jest to szaleńcza wyprawa, który absolutnie wymaga użycia pojazdu.
Nastały upały, więc w salach jest cholernie gorąco, oczywiście nie działa część wiatraków, o klimatyzacji można zapomnieć (chyba, że w biurze, tam chodzi 24/7). Jeden ze studentów poinformował sąsiada, że nie ma książki, bo jest tak gorąco, że nie mógł przynieść takiego ciężaru.
Parę miesięcy temu zainstalowano ekran. Nazwaliśmy go ekranem korupcji - mamy podejrzenia, że ktoś związany z uczelnią jest producentem sprzętu audiowizualnego, bo przez cały rok pojawiają się nowe ekrany dotykowe. Na początku się cieszyliśmy, ale potem okazało się, że żywotność ich to około czterech miesięcy - po mniej więcej miesiącu dotyk zaczyna działać losowo, po trzech właściwie nie działa w ogóle. Od lutego wymieniają stare na nowe, które już zaczynają się psuć (w końcu używane ponad dwa miesiące!). Dzięki tym doświadczeniom nie zamierzam kupować sprzętu firmy Sanya w dającej się przewidzieć przyszłości. Inną sprawą jest to, że nie dziwne, że się psują - pewnego dnia, gdy coś nie stykało, student postanowił mi pomóc i tak pierdolnął pięścią, że cud, że to nie eksplodowało. Po tej kuracji wróciło do normy, ale miesiąc później poszło na śmietnik. Podobno też okazało się, że uniwersytet ma jakieś środki, które powinien wykorzystać na modernizację sal, a że przez ostatnie osiem lat tego nie używał (pewnie hajs przeputała kadra na bai jiu i piękne kobiety) , więc teraz inwestują w co się da, żeby na kolejny rok dostać tyle samo. Jeżeli zaś chodzi o sam ekran korupcji: uczniowie średnio go lubią, bo informuje on o tym, jak wielkim szczęściem i zaszczytem jest studiowanie tutaj. Wszystkie nagrody wygrywa facet, który opowiada o tym, że dzięki temu, że studiował na HFU dostał pracę w Pekinie i teraz zarabia... CZTERY TYSIĄCE RMB miesięcznie. Chyba mieszka pod mostem albo w dormie pracowniczej przy takim wynagrodzeniu.
No i w tym sezonie dwie gruszki.
Koncepcja twarzy jest bardzo ciekawa i mogę dla niej znaleźć zastosowanie w realiach salonowych. W rzeczywistości uniwersyteckiej może służyć popadnięciu w głupawy samozachwyt - hej, patrzcie, wszystkie grupy kochają moje zajęcia! Większość z nas jednak nie traktuje tego poważnie i nie łazi w skowronkach, że jedna czy druga Zoe napisała, że ubóstwia lekcje podczas których piłuje paznokcie.
Z racji tego, że standardy są żałosne, postanowiliśmy zrobić im egzamin śród semestralny. Zajęło nam to tydzień przełomu kwietnia i maja. Około 80 osób przejechałem ustnie, ponad 200 dostało test do pisania. Mieliśmy co robić przez kilka dni. Poszło jak zwykle, ale jakieś 20-30% studentów wydawało się docenić to, że dostało spersonalizowaną ocenę z komentarzem, co mogą bez wielkiego wysiłku poprawić (np., że 'much mountain in my city' brzmi nawet fajnie, ale może nie spotkać się z wysokimi notami na egzaminie). Ściąganie i oszukiwanie jest plagą, więc dawałem ujemne punkty gdy kogoś złapałem na kombinacjach (raczej mało wyszukanych). Dzięki temu dwie osoby skończyły z ujemnymi ocenami.
Jest to pewne osiągnięcie, bo nawet moja uczennica-nieboszczka Gao dostała na koniec 0.