Pewnego grudniowego popołudnia zobaczyłem uliczną reklamę koncertu DDT. Na ten widok dokonałem takiej akrobatyki myślowej: 'A, jak nie zapomnę, to zobaczę po ile bilety. Chyba mieli kiedyś jakąś niezgorszą piosenkę, poza tym tyle już tu mieszkamy, a to klasyk narodowy, to może by się dało przejść.'
Bilety okazały się być od 700 rubli. 'Jakieś 40 PLN, to można jeszcze zaryzykować' - pomyślałem, posłuchałem sobie najpopularniejszych piosenek i stwierdziliśmy wspólnie, że można się przejść. Poza tym początek marca, co tu będzie ciekawszego do roboty? A akurat niedziela, to przynajmniej nas pracą nie będą mogli skatować.
W jakieś dwa tygodnie później przesyłałem już niektóre utwory DDT współpracownikom z krajów mniejszych od Rosji i mówiłem, że chyba będzie warto. Przekonałem łącznie trzy osoby. Przy okazji musiałem wyjaśniać współpracownikom z największego kraju świata, że nie oszalałem i że mi się to naprawdę podoba. Jak również, że w Polsce DDT nie jest przesadnie popularne. To pewne dyplomatyczne niedopowiedzenie: w życiu nie słyszałem ich piosenki w radiu, lokalu czy gdziekolwiek. Zagrali do tej pory jeden koncert w Warszawie w 2010, co jest o tyle dziwne, że znacznie więcej grywali w USA, Niemczech, UK, czy nawet w Izraelu. A w Polsce podobno było bez niespodzianek: pustawo, drogo, więcej Rosjan niż Polaków.
Im bliżej było 5 marca, tym bardziej żałowałem, że nie zaopatrzyłem się w jakieś bilety lepszej kategorii. Wchodziło mi więcej i więcej kawałków. Gdy poznawałem grupę w 2003 roku, to mnie nudziła i wszystko mi się zlewało, do tego wydawało wtórne i szybko przerzuciłem się na inne materiały pomocnicze do nauki języka rosyjskiego (zwane Leningradem, a nawet Grupą Leningrad). W 2016 był to już inny temat, usłyszałem w tym wcale niezłą różnorodność (zwłaszcza gdy wejdzie się na nowsze płyty), a do tego nawet byłem w stanie zrozumieć dość dużo z tego, co tam Szewczuk śpiewa.
5 marca to taki magiczny dzień, że wypada w niego rocznica śmierci Stalina (- Czy to prawda, że Stalin umarł w dzień wielkiego święta? Tak. - A jakie to było święto? - Dzień śmierci Stalina.). Mimo tego nie spodziewałem się jakichkolwiek nawiązań do życia ojca narodów, chociaż zabawnie się historia świata, a zwłaszcza tego kraju, układa - 60 lat temu wielka żałoba, a w 2017 mała akcja 'Dwa goździki dla towarzysza Stalina'. Za to stada ludzi gnały w podniosłych nastrojach na stadion Olimpijski, jeden z większych i bardziej prestiżowych obiektów w Moskwie - dzięki temu jakie ma rozmiary, to bilety na koncerty tamże są często tańsze niż w innych miejscach. Wieczór wcześniej sprawdziłem, koncert był praktycznie wyprzedany, zostały tylko obłędnie drogie bilety na najlepsze sektory, a i ich nie było za wiele. Pojemność Olimpijskiego to podobno 35 tysięcy ludzi, w co nieco ciężko mi było uwierzyć - jest to ogromne, ale chyba jednak nie aż tak. Tego wieczora wypełniony był po brzegi, tylko był pewien problem: nam wejście zajęło skromne 45 minut. Za to ochrona była obłędnie miła: nie odbierała wody i nie przeszukiwała ludzi, tylko w miarę szybko wpuszczała. Ilość zatrudnionych szatniarzy imponowała, były stanowiska z numerkami od 0 aż do ponad 25 tysięcy! Nigdzie kolejek, pełno stoisk z napojami (woda po 100, drogawo, ale jeszcze nie skandal). Bilety sprawdzała UŚMIECHNIĘTA bileterka - czy oni podawali ludziom psychotropy, czy też sprowadzili ich spoza Rosji? Jednak kolejka za nami ciągnęła się po horyzont.
Bilety okazały się być od 700 rubli. 'Jakieś 40 PLN, to można jeszcze zaryzykować' - pomyślałem, posłuchałem sobie najpopularniejszych piosenek i stwierdziliśmy wspólnie, że można się przejść. Poza tym początek marca, co tu będzie ciekawszego do roboty? A akurat niedziela, to przynajmniej nas pracą nie będą mogli skatować.
W jakieś dwa tygodnie później przesyłałem już niektóre utwory DDT współpracownikom z krajów mniejszych od Rosji i mówiłem, że chyba będzie warto. Przekonałem łącznie trzy osoby. Przy okazji musiałem wyjaśniać współpracownikom z największego kraju świata, że nie oszalałem i że mi się to naprawdę podoba. Jak również, że w Polsce DDT nie jest przesadnie popularne. To pewne dyplomatyczne niedopowiedzenie: w życiu nie słyszałem ich piosenki w radiu, lokalu czy gdziekolwiek. Zagrali do tej pory jeden koncert w Warszawie w 2010, co jest o tyle dziwne, że znacznie więcej grywali w USA, Niemczech, UK, czy nawet w Izraelu. A w Polsce podobno było bez niespodzianek: pustawo, drogo, więcej Rosjan niż Polaków.
Im bliżej było 5 marca, tym bardziej żałowałem, że nie zaopatrzyłem się w jakieś bilety lepszej kategorii. Wchodziło mi więcej i więcej kawałków. Gdy poznawałem grupę w 2003 roku, to mnie nudziła i wszystko mi się zlewało, do tego wydawało wtórne i szybko przerzuciłem się na inne materiały pomocnicze do nauki języka rosyjskiego (zwane Leningradem, a nawet Grupą Leningrad). W 2016 był to już inny temat, usłyszałem w tym wcale niezłą różnorodność (zwłaszcza gdy wejdzie się na nowsze płyty), a do tego nawet byłem w stanie zrozumieć dość dużo z tego, co tam Szewczuk śpiewa.
5 marca to taki magiczny dzień, że wypada w niego rocznica śmierci Stalina (- Czy to prawda, że Stalin umarł w dzień wielkiego święta? Tak. - A jakie to było święto? - Dzień śmierci Stalina.). Mimo tego nie spodziewałem się jakichkolwiek nawiązań do życia ojca narodów, chociaż zabawnie się historia świata, a zwłaszcza tego kraju, układa - 60 lat temu wielka żałoba, a w 2017 mała akcja 'Dwa goździki dla towarzysza Stalina'. Za to stada ludzi gnały w podniosłych nastrojach na stadion Olimpijski, jeden z większych i bardziej prestiżowych obiektów w Moskwie - dzięki temu jakie ma rozmiary, to bilety na koncerty tamże są często tańsze niż w innych miejscach. Wieczór wcześniej sprawdziłem, koncert był praktycznie wyprzedany, zostały tylko obłędnie drogie bilety na najlepsze sektory, a i ich nie było za wiele. Pojemność Olimpijskiego to podobno 35 tysięcy ludzi, w co nieco ciężko mi było uwierzyć - jest to ogromne, ale chyba jednak nie aż tak. Tego wieczora wypełniony był po brzegi, tylko był pewien problem: nam wejście zajęło skromne 45 minut. Za to ochrona była obłędnie miła: nie odbierała wody i nie przeszukiwała ludzi, tylko w miarę szybko wpuszczała. Ilość zatrudnionych szatniarzy imponowała, były stanowiska z numerkami od 0 aż do ponad 25 tysięcy! Nigdzie kolejek, pełno stoisk z napojami (woda po 100, drogawo, ale jeszcze nie skandal). Bilety sprawdzała UŚMIECHNIĘTA bileterka - czy oni podawali ludziom psychotropy, czy też sprowadzili ich spoza Rosji? Jednak kolejka za nami ciągnęła się po horyzont.
Chwilę po 19 zasiedliśmy na naszych prestiżowych miejscach i z pewnym niedowierzaniem skonstatowałem, że nie jest źle, widać było dość dobrze, więc pozostawała nadzieja, że jeżeli nie zrąbią nagłośnienia, to może to być jeden z lepszych koncertowych interesów mego życia. Wydawało się, że jest dość pusto, ale miałem w głowie te epickie kolejki wokół stadionu, można było je podziwiać na bieżąco chodząc po schodach do toalety (na naszym poziomie takiego luksusu nie było). Z drugiej strony, 45 minut, to nie jest jeszcze bardzo długo, zazwyczaj zakładam, że wejście na koncert zajmie mi jakąś godzinę. Siedzieliśmy więc, podziwiali wyświetlone logo zespołu i czekali co dobrego wieczór przyniesie. Koło 19:35 przyniósł Szewczuka, który ubrany w jeansy i czarną bluzę wlazł na scenę i powiedział:
- Muzycy od dawna gotowi, wy gotowi, a na zewnątrz stoi kilka tysięcy ludzi. Chcecie jeszcze czekać?
- Nieeeeeeeeeeeeeeet!
No więc zaczęli grać. Najpierw spokojnie, intro, przy którym na wizualce przewinęła się cała Ziemia. Tournee zwie się Histora dźwięku - jak się ma zespół, który ma 37 lat i solidną ilość płyt na koncie, to można sobie takie grać. Więc jak dość hałaśliwe intro przeszło, to Jurij Julianowicz zapytał:
- Kto się urodził w ZSRR?
Parę osób z zebranych się urodziło.
- I jacy fajni ludzie się udali! - powiedział tytułem wstępu do Рожденный в СССР. W odróżnieniu od wersji płytowej, tu nieco sprawę wyciszyli, tak trochę to wyglądało jakby się nie chcieli zmachać, chociaż im bliżej końca utworu, tym więcej radości. Publika brzmiała świetnie, ludzie śpiewali nie tylko refreny, a wiele osób piłowało cały kawałek. Na wizualkach zdjęcia zespołu z tamtych lat i tego co też się wtedy działo, chociaż zapałętała się jakaś demonstracja, na której policja zwijała faceta w antyputinowskiej koszulce.
Przez następne kilka kawałków tak to wyglądało - wizualki z historią kraju i zespołu, a na scenie Szewczuk z dość pokaźną grupą ludzi. Brzmiało to świetnie, nawet na naszych miejscach. Dziwiło tylko, że na płycie ogólnie dość statycznie to wyglądało poza jednym kotłem, gdzie widać było, że działy się rzeczy wielkie, włącznie z odpalaniem rac. Wielu rac. Było też parę flag. Ludzi przybywało cały czas, w końcu płyta zaczęła się poważnie napełniać, ale jeszcze dobrze w drugiej godzinie koncertu można było ujrzeć kogoś w płaszczu, kto desperacko szukał miejsca.
Idea kompozycji tego koncertu była taka, że najpierw grali blok rockowy, potem industrialny, przy czym ten drugi był dość krótki, zaś potem walili wszystko, co miało sprawić, że ludzie zawyją ze szczęścia, bo po to przyszli. W sumie jednak to nastąpiło dużo wcześniej, głównie dzięki temu, że jechali kawałkami z lat 80-tych. Z czasem wizualki zeszły nieco z tematu historii kraju i zespołu bardziej w stronę symboliczną (BYŁ STALIN!). Mieli to naprawdę dobrze zbalansowane, chwilę szybciej, chwilę spokojniej. Szewczuk przesadnie wiele nie mówił, chociaż życzył wszystkim pokoju, z naciskiem na Ukrainę (powiedzenie czegoś takiego przed kilkunastoma tysiącami Rosjan i przeżycie, to naprawdę jest wyczyn). Na koniec bloku rockowego grają Метель i to jest taki kawałek, że cała sala śpiewa, wzrusza się, płacze i jest zachwycona. Właściwie mogliby po nim sobie iść do domu, ale gdzie tam, toż zaledwie połowa roboty! Był to też jeden z momentów kiedy większość zebranych dobyła telefonów i w efekcie trybuny świeciły się bardziej niż scena.
Im dalej tym więcej radości, kładli wszystkie swoje największe hity i co jakiś czas jakiś nowszy kawałek. Na płycie pojawiały się kolejne race, w pewnym momencie było tyle ludu, że zacząłem wierzyć, że może naprawdę zebrali te 35 tysięcy. Ветер stał się In Memoriam poświęcone muzykom , którzy już nie żyją. Wystarczyło tego spokojnie na cały utwór, a przy niektórych ludzie dosłownie wyli (najbardziej oczywiście przy Wiktorze Coju, no i byłych członkach DDT).
- Muzycy od dawna gotowi, wy gotowi, a na zewnątrz stoi kilka tysięcy ludzi. Chcecie jeszcze czekać?
- Nieeeeeeeeeeeeeeet!
No więc zaczęli grać. Najpierw spokojnie, intro, przy którym na wizualce przewinęła się cała Ziemia. Tournee zwie się Histora dźwięku - jak się ma zespół, który ma 37 lat i solidną ilość płyt na koncie, to można sobie takie grać. Więc jak dość hałaśliwe intro przeszło, to Jurij Julianowicz zapytał:
- Kto się urodził w ZSRR?
Parę osób z zebranych się urodziło.
- I jacy fajni ludzie się udali! - powiedział tytułem wstępu do Рожденный в СССР. W odróżnieniu od wersji płytowej, tu nieco sprawę wyciszyli, tak trochę to wyglądało jakby się nie chcieli zmachać, chociaż im bliżej końca utworu, tym więcej radości. Publika brzmiała świetnie, ludzie śpiewali nie tylko refreny, a wiele osób piłowało cały kawałek. Na wizualkach zdjęcia zespołu z tamtych lat i tego co też się wtedy działo, chociaż zapałętała się jakaś demonstracja, na której policja zwijała faceta w antyputinowskiej koszulce.
Przez następne kilka kawałków tak to wyglądało - wizualki z historią kraju i zespołu, a na scenie Szewczuk z dość pokaźną grupą ludzi. Brzmiało to świetnie, nawet na naszych miejscach. Dziwiło tylko, że na płycie ogólnie dość statycznie to wyglądało poza jednym kotłem, gdzie widać było, że działy się rzeczy wielkie, włącznie z odpalaniem rac. Wielu rac. Było też parę flag. Ludzi przybywało cały czas, w końcu płyta zaczęła się poważnie napełniać, ale jeszcze dobrze w drugiej godzinie koncertu można było ujrzeć kogoś w płaszczu, kto desperacko szukał miejsca.
Idea kompozycji tego koncertu była taka, że najpierw grali blok rockowy, potem industrialny, przy czym ten drugi był dość krótki, zaś potem walili wszystko, co miało sprawić, że ludzie zawyją ze szczęścia, bo po to przyszli. W sumie jednak to nastąpiło dużo wcześniej, głównie dzięki temu, że jechali kawałkami z lat 80-tych. Z czasem wizualki zeszły nieco z tematu historii kraju i zespołu bardziej w stronę symboliczną (BYŁ STALIN!). Mieli to naprawdę dobrze zbalansowane, chwilę szybciej, chwilę spokojniej. Szewczuk przesadnie wiele nie mówił, chociaż życzył wszystkim pokoju, z naciskiem na Ukrainę (powiedzenie czegoś takiego przed kilkunastoma tysiącami Rosjan i przeżycie, to naprawdę jest wyczyn). Na koniec bloku rockowego grają Метель i to jest taki kawałek, że cała sala śpiewa, wzrusza się, płacze i jest zachwycona. Właściwie mogliby po nim sobie iść do domu, ale gdzie tam, toż zaledwie połowa roboty! Był to też jeden z momentów kiedy większość zebranych dobyła telefonów i w efekcie trybuny świeciły się bardziej niż scena.
Im dalej tym więcej radości, kładli wszystkie swoje największe hity i co jakiś czas jakiś nowszy kawałek. Na płycie pojawiały się kolejne race, w pewnym momencie było tyle ludu, że zacząłem wierzyć, że może naprawdę zebrali te 35 tysięcy. Ветер stał się In Memoriam poświęcone muzykom , którzy już nie żyją. Wystarczyło tego spokojnie na cały utwór, a przy niektórych ludzie dosłownie wyli (najbardziej oczywiście przy Wiktorze Coju, no i byłych członkach DDT).
Gdy zeszli przed bisami, to wiele osób rozpoczęło opuszczanie sali koncertowej. Szewczuka nie było solidną chwilę, aż zacząłem się martwić, że nie wrócą i nie będzie Это всё na koniec - byliśmy już daleko w trzeciej godzinie koncertu, w liczbie kawałków pogubiłem się dawno, bo czuło się jakby grali jeden i dopiero co zaczęli.
Szczęśliwie, było.
W końcu jak ma się taki kawałek, to grzech z niego nie skorzystać, zwłaszcza, że wiadomo, że jak ktoś przyszedł, to będzie krzyczał, że
Это всё, что остaнется после меня,
Это всё, что возьму я с собой.
I zgodnie z tytułem, to już był absolutny, całkowity i totalny koniec. Łącznie 35 utworów, niektóre kombinujące dwa. Wyglądało to tak (skopiowane z rosyjskiego profilu DDT na VK, jeszcze nie doszedłem do takiego poziomu znawstwa, żeby widzieć jak się co z czym łączy, zazębia i przechodzi):
01. Intro (инструментал)
02. Рожденный в СССР
Блок Rock'n'Roll:
03. Милиционер в рок-клубе
04. Конвейер
05. Змей Петров
06. Мама, я любера люблю
07. Мальчики-мажоры
08. Революция
09. Время
10. Ленинград + Не стреляй!
11. Дождь
12. Я получил эту роль + music
13. Правда на правду
14. Предчувствие гражданской войны
15. Пацаны
16. Стороною дождь (песня Алены)
17. Метель
Блок Indastrial:
18. В бой
19. Мы
20. За тобой пришли + Потолок
21. Любовь
22. Ночь-Людмила
23. Музыкальный образ (инструментал от Романа Невелева)
24. Новое сердце + Когда един (стих)
25. Потомок тайных христиан
26. Мужество заваривать чай
27. Русская весна
28. В последнюю осень
29. Просвистела
30. Погром
31. Ветер
32. Песня о свободе
33. Любовь не пропала
На бис:
34. Родина
35. Это все
Mniej kronikarsko, przekłada się to na niewiarygodną ilość szczęścia i radości dla wszystkich zebranych. Rozpiętość wiekowa publiki była wielka, od nastolatków po emerytów. Pierwszy raz od dawna byłem jedną z młodszych osób w okolicy. Nawet na krzesełkach ludzie się gibali i wydzierali, a przy takich hitach jak Ночь-Людмила, В последнюю осень czy Просвистела można było niemal zapomnieć, że się siedzi. Im bliżej końca, tym więcej osób wstawało i tańczyło w przejściach. Widząc, że poza jednym średnich rozmiarem młynem, płyta stała dość spokojnie, w miarę doceniłem swoje miejsce - wygodnie, a możliwości ubawu podobne. Z tekstami też nie było kłopotów, ludzie krzyczeli, gdy trzeba było krzyczeć, śpiewali, gdy śpiewać, siedzieli cicho, gdy trzeba było siedzieć cicho. Właściwie jedyne życzenie jakie mógłbym mieć do setlisty (i nie tylko ja) to Черный пес Петербур, który na koncertach lubi rozciągać się do jedenastu minut. Z psem, czy bez, na pierwszy kontakt z grupą miałem właściwie wszystko czego chciałem, a nawet więcej. No jeszcze ларёк by mnie ucieszył, ale spokojnie, 35 kawałków mi robi wystarczająco, żeby nie cierpieć i nie mieć żalu.
Czasem realizatorowi szło tak sobie - bo poza Szewczukiem na scenie było kilka osób, w tym takie ekscentryczne instrumenty jak skrzypce i trąbka. Tak więc czasem Jurij Julianowicz odchodził na bok albo nie robił akurat nic ciekawego, a realizator jakby upierał się nadal nam go pokazywać. Albo w drugą stronę: basista wycina solo, a tu pokazują nam publikę. Basista nie robi niczego ciekawego - dawaj przebitkę na basistę. Pani tańczy, mim robi show - a ten pokazuje, że perkusista akurat ma spokój. Nie było tego wiele, zazwyczaj pokazywano, co miało sens, ale chwilami chciało się krzyczeć: NO POKAŻ, ŻE COŚ SIĘ DZIEJE, A NIE JAKIEŚ SUFITY!!! I tak dobrą połowę koncertu były wizualki, których kadrować nie trzeba było.
Inną listę żalów mają ci, którzy spędzili solidne kawałki koncertu w kolejkach na zewnątrz. Delikatnie sprawy ujmując, ochrona nie zbiera pochwał za tempo pracy.
Przy tym wszystkim panowała atmosfera radości, czyli coś, czego w Moskwie doświadcza się bardzo rzadko - a już w dniu, gdy marcowy deszcz zacina, to wręcz uczucie niemożliwe do wyobrażenia sobie. Nikt się na nikogo dziwnie nie patrzył, nikt się nie przepychał, na twarzach wszystkich wymalowane pozytywne uczucia. W pewnym momencie Szewczuk wyznał, że dawno się nie widzieli, bo ostatnio w Moskwie grali w 2011 i że trochę minęło. Chyba powinni grać co miesiąc, a lokalna ludność być zmuszana do partycypowania. Wtedy może poziom zadowolenia z życia w stolicy by się podniósł.
Szczęśliwie, było.
W końcu jak ma się taki kawałek, to grzech z niego nie skorzystać, zwłaszcza, że wiadomo, że jak ktoś przyszedł, to będzie krzyczał, że
Это всё, что остaнется после меня,
Это всё, что возьму я с собой.
I zgodnie z tytułem, to już był absolutny, całkowity i totalny koniec. Łącznie 35 utworów, niektóre kombinujące dwa. Wyglądało to tak (skopiowane z rosyjskiego profilu DDT na VK, jeszcze nie doszedłem do takiego poziomu znawstwa, żeby widzieć jak się co z czym łączy, zazębia i przechodzi):
01. Intro (инструментал)
02. Рожденный в СССР
Блок Rock'n'Roll:
03. Милиционер в рок-клубе
04. Конвейер
05. Змей Петров
06. Мама, я любера люблю
07. Мальчики-мажоры
08. Революция
09. Время
10. Ленинград + Не стреляй!
11. Дождь
12. Я получил эту роль + music
13. Правда на правду
14. Предчувствие гражданской войны
15. Пацаны
16. Стороною дождь (песня Алены)
17. Метель
Блок Indastrial:
18. В бой
19. Мы
20. За тобой пришли + Потолок
21. Любовь
22. Ночь-Людмила
23. Музыкальный образ (инструментал от Романа Невелева)
24. Новое сердце + Когда един (стих)
25. Потомок тайных христиан
26. Мужество заваривать чай
27. Русская весна
28. В последнюю осень
29. Просвистела
30. Погром
31. Ветер
32. Песня о свободе
33. Любовь не пропала
На бис:
34. Родина
35. Это все
Mniej kronikarsko, przekłada się to na niewiarygodną ilość szczęścia i radości dla wszystkich zebranych. Rozpiętość wiekowa publiki była wielka, od nastolatków po emerytów. Pierwszy raz od dawna byłem jedną z młodszych osób w okolicy. Nawet na krzesełkach ludzie się gibali i wydzierali, a przy takich hitach jak Ночь-Людмила, В последнюю осень czy Просвистела można było niemal zapomnieć, że się siedzi. Im bliżej końca, tym więcej osób wstawało i tańczyło w przejściach. Widząc, że poza jednym średnich rozmiarem młynem, płyta stała dość spokojnie, w miarę doceniłem swoje miejsce - wygodnie, a możliwości ubawu podobne. Z tekstami też nie było kłopotów, ludzie krzyczeli, gdy trzeba było krzyczeć, śpiewali, gdy śpiewać, siedzieli cicho, gdy trzeba było siedzieć cicho. Właściwie jedyne życzenie jakie mógłbym mieć do setlisty (i nie tylko ja) to Черный пес Петербур, który na koncertach lubi rozciągać się do jedenastu minut. Z psem, czy bez, na pierwszy kontakt z grupą miałem właściwie wszystko czego chciałem, a nawet więcej. No jeszcze ларёк by mnie ucieszył, ale spokojnie, 35 kawałków mi robi wystarczająco, żeby nie cierpieć i nie mieć żalu.
Czasem realizatorowi szło tak sobie - bo poza Szewczukiem na scenie było kilka osób, w tym takie ekscentryczne instrumenty jak skrzypce i trąbka. Tak więc czasem Jurij Julianowicz odchodził na bok albo nie robił akurat nic ciekawego, a realizator jakby upierał się nadal nam go pokazywać. Albo w drugą stronę: basista wycina solo, a tu pokazują nam publikę. Basista nie robi niczego ciekawego - dawaj przebitkę na basistę. Pani tańczy, mim robi show - a ten pokazuje, że perkusista akurat ma spokój. Nie było tego wiele, zazwyczaj pokazywano, co miało sens, ale chwilami chciało się krzyczeć: NO POKAŻ, ŻE COŚ SIĘ DZIEJE, A NIE JAKIEŚ SUFITY!!! I tak dobrą połowę koncertu były wizualki, których kadrować nie trzeba było.
Inną listę żalów mają ci, którzy spędzili solidne kawałki koncertu w kolejkach na zewnątrz. Delikatnie sprawy ujmując, ochrona nie zbiera pochwał za tempo pracy.
Przy tym wszystkim panowała atmosfera radości, czyli coś, czego w Moskwie doświadcza się bardzo rzadko - a już w dniu, gdy marcowy deszcz zacina, to wręcz uczucie niemożliwe do wyobrażenia sobie. Nikt się na nikogo dziwnie nie patrzył, nikt się nie przepychał, na twarzach wszystkich wymalowane pozytywne uczucia. W pewnym momencie Szewczuk wyznał, że dawno się nie widzieli, bo ostatnio w Moskwie grali w 2011 i że trochę minęło. Chyba powinni grać co miesiąc, a lokalna ludność być zmuszana do partycypowania. Wtedy może poziom zadowolenia z życia w stolicy by się podniósł.
Podobno Szewczuka nazywają czasem rosyjskim Springsteenem I to nie tylko dlatego, że jedna z jego pieśni wydaje się być bardzo mocno inspirowana twórczością muzyka zza wielkiej wody. Oto tabelaryczny profil obu muzyków.