Na etapie września moja wiedza o Kalabrii była raczej znikoma. W samych Włoszech byłem dobre naście razy, ale nigdy w tym rejonie. Mediolan, Rzym, Sycylia, Florencja, Rimini, trochę wybrzeża, jednodniówki do Bolonii, Padwy, Wenecja ze trzy razy, Triest, czyli mniej więcej turystyczny standard. Samą Kalabrię widziałem w 2012 roku przez cieśninę Mesyńską. Pytani o nią znajomi Włosi zazwyczaj nie mieli wiele do powiedzenia, bo sami nigdy tu nie dotarli. Skojarzenia: mafia, korupcja, bezrobocie, bieda, prymitywizm, dziwny wariant włoskiego, niski poziom edukacji. Nigdy nie usłyszałem niczego dobrego lub też zachęcającego do przeprowadzki do tego regionu. Propagandowe strony turystyczne polecały plaże i antyczne zabytki. Pocieszałem się, że jednak nuda mi nie grozi, bo domyślałem się, jak bardzo szkoła zadba o zajęcie mi czasu. O ile w krajach azjatyckich można znaleźć czas dla siebie i zastanowienie się nad sensem życia, o tyle szeroko rozumiany kontynent europejski tym nie grozi. Do tego stopnia, że po półtora roku życia w Moskwie mam jeszcze kilka niezaliczonych muzeów, a po dwóch latach w Warszawie też jeszcze bym spokojnie coś znalazł do zobaczenia. Z perspektywy czterech miesięcy nie pomyliłem się myśląc, że w Kalabrii będzie podobnie.
Uczę dość standardowych kursów, przygotowuję młodzież do egzaminów Cambridge. W pewnym sensie moje godziny pracy też nie odbiegają od przyjętych. Niestety, przez lata napływ młodych i dynamicznych sprawił, że standardy w obciążeniu pracą nauczyciela w prywatnych szkołach stały się po prostu chore. Gdy czyta się jakie były pensje, jakie kontrakty, jakie godziny i jakie koszty życia dwadzieścia lat temu, to wygląda po prostu jak bajeczna fantazja pijanego komunisty. Z roku na rok jest gorzej, a rozwój systemów informatycznych spowodował, że czas spędzany nad wypełnieniem profili mógłby zawstydzić Związek Radziecki. Cudów jest wiele, ale bardzo lubię to, że pisząc raport dla ucznia, muszę przeklikać 11 okienek. W ośmiu wybrać NIE DOTYCZY, bo np. nie jesteśmy kursem FCE, tylko A2.
Finansowo nie narzekam, ale Ferrari na razie nie planuję kupować. Dość szybko zrozumiałem, dlaczego szkoła szukała aż siedmiu nowych pracowników i to w czasie zarazy. O ile ludzie gdzie indziej trzymali się etatów zębami i pazurami, tak tu sobie podziękowali. Dla mnie ten gig będzie przygodą jednoroczną (chyba, że się załamię wcześniej), bo po dwóch miesiącach mówienia, że np. nie podoba mi się dokładanie spotkań o niczym, system rozliczania czasu pracy i nonsensownych kursów, doszedłem nieco do ściany. Próbowałem też tłumaczyć, że obecnie możliwości relaksu są bardzo ograniczone, więc ogólnie naprawdę nie chciałbym tonąć w pracy po uszy jeżeli nawet nie mam możliwości wyjechania nigdzie w weekend. Wzruszające jest to, że wszyscy przyznają mi rację, a potem nic się nie zmienia. Najczęściej wygląda to tak:
- Czy możemy coś zmienić, żeby ci się lepiej pracowało?
- Tak, siedzę czasem i po dziewięć godzin dziennie na strasznie niewygodnym krześle. Stworzyłem już całą jogę krzesełkową, ale są pewne granice tego ile można wytrzymać.
- Tak, masz rację.
Krzesło zmianie nie uległo. Dodam, że komputer stawiam na stoliku campingowym.
- Zwróćcie uwagę, że 350 minut online wymaga – powiedzmy – 200 minut przygotowania. To jest łącznie 550 minut przed ekranem w ciągu dnia. Moje oczy pływają, a nie miałem nigdy takich problemów.
- Tak, to rzeczywiście dużo.
Dwa dni później dodali więcej.
- Czy możemy coś zmienić, żeby ci się lepiej pracowało?
- Tak, siedzę czasem i po dziewięć godzin dziennie na strasznie niewygodnym krześle. Stworzyłem już całą jogę krzesełkową, ale są pewne granice tego ile można wytrzymać.
- Tak, masz rację.
Krzesło zmianie nie uległo. Dodam, że komputer stawiam na stoliku campingowym.
- Zwróćcie uwagę, że 350 minut online wymaga – powiedzmy – 200 minut przygotowania. To jest łącznie 550 minut przed ekranem w ciągu dnia. Moje oczy pływają, a nie miałem nigdy takich problemów.
- Tak, to rzeczywiście dużo.
Dwa dni później dodali więcej.
- Czy moglibyście mi nie zmieniać planu zajęć każdego tygodnia? Ja naprawdę pracuję tylko tutaj, ale przestańcie dodawać np. spotkania o niczym (zwane „rozwojowymi zawodowo”) czy wrzucać mi nadrabiania zaległości z uczniami, którzy opuścili jedną lekcję. Najgorzej jak mi to robicie na dzień lub dwa przed.
- Wiemy, to może być męczące.
Dwie godziny po tej rozmowie wpierdaczono mi 90 minut na następny dzień uzupełniania wiedzy z uczniem kolegi. Rekord chamstwa padł, gdy o 23 zmieniono mi zajęcia na następny dzień. Praca jest radością, quod erat demonstrandum.
- Wiemy, to może być męczące.
Dwie godziny po tej rozmowie wpierdaczono mi 90 minut na następny dzień uzupełniania wiedzy z uczniem kolegi. Rekord chamstwa padł, gdy o 23 zmieniono mi zajęcia na następny dzień. Praca jest radością, quod erat demonstrandum.
Mieszkańcy Kalabrii nie są ludźmi bardzo zorganizowanymi, a w pizdę potem dostaję ja, co średnio wpływa na moje dobre samopoczucie. Źle przygotowane testy, pogubione wiadomości, opuszczone spotkania. Najbardziej lubię jak mam ustawione spotkanie, potem osoba z managementu nie przychodzi, a mnie usuwane jest spotkanie w grafiku. Czyli siedzenie i czekanie przez 20 minut nie wydarzyło się. Uczymy zdalnie, ale dalej musimy opierać się o dokumenty sprzed dwóch lat, które nijak nie odnoszą się do współczesności. Oni się wręcz dziwią, że ja się o to denerwuję. Umawiam spotkanie na 13:30, zostaje przesunięte na 15:30, potem dwie godziny się nie odbywa, a o 19 dostaję wiadomość, że zapomniano sobie. Czy mógłbym przyjść w innym terminie? Nie mogłem, więc spotkanie się nie odbyło, świat się nie zawalił, ale co się wkurwiłem, to moje.
Ponieważ mamy rok zarazy, to opcje koncertów, festiwali filmowych i wyjść towarzyskich są bardzo ograniczone, więc pod tym względem nie ma znaczenia, czy mieszka się w Mediolanie czy w Reggio di Calabria. Cenię sobie to, że do pracy idę nieco ponad 20 minut, a jeżeli bardzo chcę, to mogę je przejść po „najpiękniejszym kilometrze Włoch” jak to lokalni nazywają nadmorską promenadę. Zawsze chciałem mieszkać nad morzem, więc przynajmniej na etapie października mogłem chodzić na plażę. Pracuję z dość miłymi ludźmi, więc otwarcie do kogoś ust nie jest problemem, da się też czasem spotkać na jakieś piwo. Z radością odkryłem, że jeden z nowych pracowników jest wielkim fanem thrash metalu, zwłaszcza Megadeth i Slayera. Szału nie ma, biedy nie ma, poziomy Warszawy czy Moskwy to nie są, ale nie jest to też Kazachstan czy np. drugie Chiny. Kierownictwo jest miłe i panuje rodzinna atmosfera. Niestety, suma moich doświadczeń życiowych jest taka, że jednak lepiej się pracuje, gdy jest po prostu profesjonalnie, a atmosfera robi się sama. Pomysły w stylu „świąteczne śpiewanie piosenek na Zoomie” to jakaś pierdolona paranoja. Kazali nam przerobić jakiś znany hit, żeby dotyczył roku 2020. Ludzie poszli w np. Queen („I want a vaccine”), Guns’n’Roses ("Welcome to the Pandemic"). Ja sprawę rozwiązałem prościej, bo włączyłem Irresponsible Hate Anthem na fragmencie, gdzie Manson drze się „Fuck it” i powiedziałem, że to moja odpowiedź na rok 2020. Powstrzymałem się od powiedzenia, że taki sam komentarz mam do tego wspaniałego, obowiązkowego team buildingowego eventu, którym mnie dojebano. Przeraża mnie, że moimi przełożonymi są ludzie, którzy uważają, że to wszystko było bardzo zabawne i fajne. Pracownicy mieli nieco odmienne zdanie – masz raporty do pisania, w chuj roboty, a tu musisz spędzić godzinę udając, że się dobrze bawisz.
Niektóre kursy, których uczę, są tak głupie, że aż trudno w to uwierzyć. Jeszcze trudniej wykrzesać z siebie pasję do prowadzenia ich. Pierwszy raz w życiu uczę nastolatków po 19. Ten ogień, który mają w oczach, gdy muszą siedzieć ze mną w piątkowy wieczór od 19 do 20:30… Kurs ten zrównuje wszystkich do poziomu desek w więziennym płocie: oni tam nie chcą być, ja tam nie chcę być, ale siedzimy i robimy ćwiczenia do egzaminu PET.
Po kilku tygodniach życia tutaj zacząłem nazywać Reggio di Calabria Kraśnikiem Włoch. Pobyt już dość solidnie wyleczył mnie z pozytywnych uczuć związanych z krajem Garibaldiego, a przynajmniej z południem. Co rzuca się w uszy, to wrzask. Dziki wrzask. Ludzie nie potrafią komunikować się nie krzycząc. Krzyczą na ulicy, w sklepie, a potem na lekcji. Elementarne zasady cywilizowanej komunikacji (np. nie wpierdalanie się drugiej osobie w słowo) nie są respektowane. Ważne, żeby cały świat wiedział, że chcę coś powiedzieć. I oczywiście „allora”. Gdybym za każde usłyszane „allora” dostawał eurocenta, to wracałbym z jakimiś 100 euro dziennie do domu. „Allora but allora” jak powiedziała jedna z mych uczennic.
Po kilku tygodniach życia tutaj zacząłem nazywać Reggio di Calabria Kraśnikiem Włoch. Pobyt już dość solidnie wyleczył mnie z pozytywnych uczuć związanych z krajem Garibaldiego, a przynajmniej z południem. Co rzuca się w uszy, to wrzask. Dziki wrzask. Ludzie nie potrafią komunikować się nie krzycząc. Krzyczą na ulicy, w sklepie, a potem na lekcji. Elementarne zasady cywilizowanej komunikacji (np. nie wpierdalanie się drugiej osobie w słowo) nie są respektowane. Ważne, żeby cały świat wiedział, że chcę coś powiedzieć. I oczywiście „allora”. Gdybym za każde usłyszane „allora” dostawał eurocenta, to wracałbym z jakimiś 100 euro dziennie do domu. „Allora but allora” jak powiedziała jedna z mych uczennic.
Powyżej: Strategia walki z pandemią w Kraśniku i w Kalabrii
Kalabria cieszy się bezrobociem na poziomie około 20% - dane sprzed zarazy, teraz pewnie lepszym. Nie sprawia to, że ktokolwiek szanuje swoją pracę. Standardy szurają o ziemię. Bycie okrzyczanym w sklepie (np. za płacenie banknotem 20 euro), to norma. Kasjerka, która gada z koleżanką, a kolejka kwitnie przed kasami na kilkanaście osób, to też ich norma. Płacenie kartą postrzegane jest jako ekstrawagancja. Gdy już podejmiemy się tego wyzwania, to kartę zabierają z ręki i potrafią nie pokazać kwoty wybitej na terminalu. Średniowiecze. Niektóre sklepy akceptują bony i to dopiero jest dramat, gdy ktoś nimi płaci, przyjęcie tego szałowego środka płatności potrafi zająć dobre kilka minut. Bardzo też lubię, gdy mi zaokrąglają końcówki. Prawie zawsze w swoją stronę. Ponieważ życie tu jest raczej nudne, to w mniejszych sklepach ludzie lubią sobie pogadać ze sprzedawcą. Kilka minut. Kolejka rośnie, a oni gaworzą jakby byli na kawce. Nie wcinam się, bo w końcu jestem gościem (który płaci podatki…), ale w Polsce to bym solidnie wypiłował ryj za coś takiego.
Co do kawki, to kalabryjskim sznytem jest wzięcie kawy na wynos, a potem wypierdolenie kubeczka na środku głównej ulicy, czyli Corso Garibaldi. Pisałem już o śmieceniu, ale warto powtórzyć: większego syfu niż w Kalabrii ze świecą szukać w całym Jewro Sajuzie. Zestaw Reggio deluxe to dorzucenie pudełka pizzy do kubeczka po kawie. Czasem młodzież chleje, to wtedy jeszcze potłuczone szkło i puste butelki.
Kalabria cieszy się bezrobociem na poziomie około 20% - dane sprzed zarazy, teraz pewnie lepszym. Nie sprawia to, że ktokolwiek szanuje swoją pracę. Standardy szurają o ziemię. Bycie okrzyczanym w sklepie (np. za płacenie banknotem 20 euro), to norma. Kasjerka, która gada z koleżanką, a kolejka kwitnie przed kasami na kilkanaście osób, to też ich norma. Płacenie kartą postrzegane jest jako ekstrawagancja. Gdy już podejmiemy się tego wyzwania, to kartę zabierają z ręki i potrafią nie pokazać kwoty wybitej na terminalu. Średniowiecze. Niektóre sklepy akceptują bony i to dopiero jest dramat, gdy ktoś nimi płaci, przyjęcie tego szałowego środka płatności potrafi zająć dobre kilka minut. Bardzo też lubię, gdy mi zaokrąglają końcówki. Prawie zawsze w swoją stronę. Ponieważ życie tu jest raczej nudne, to w mniejszych sklepach ludzie lubią sobie pogadać ze sprzedawcą. Kilka minut. Kolejka rośnie, a oni gaworzą jakby byli na kawce. Nie wcinam się, bo w końcu jestem gościem (który płaci podatki…), ale w Polsce to bym solidnie wypiłował ryj za coś takiego.
Co do kawki, to kalabryjskim sznytem jest wzięcie kawy na wynos, a potem wypierdolenie kubeczka na środku głównej ulicy, czyli Corso Garibaldi. Pisałem już o śmieceniu, ale warto powtórzyć: większego syfu niż w Kalabrii ze świecą szukać w całym Jewro Sajuzie. Zestaw Reggio deluxe to dorzucenie pudełka pizzy do kubeczka po kawie. Czasem młodzież chleje, to wtedy jeszcze potłuczone szkło i puste butelki.
Sklepy są raczej prymitywne i nudne. Nie jestem jakimś zakupoholikiem, ale czasem lubię wejść, pooglądać rzeczy, może coś fajnego sobie znaleźć. W Reggio nie, na zakupy idzie się za karę. W całym mieście nie znalazłem glanów numer 45. Chyba będę musiał jechać do Rzymu, zamówić online albo zacznę chodzić w adasiach. Jedynym sklepem, który ma fajne rzeczy, jest hiszpański Pampling. Cała reszta to bezduszne sieciówki. Poziom ludzi jest taki, że uważają, że wyprawa do Messyny do H&M to atrakcja, a sam H&M potrafią malować w barwach obłędnego targowiska próżności. Jedna księgarnia ma jedną książkę po angielsku. Druga ma zero.
Nie zapominajmy, że jesteśmy na południu Europy, więc sjesta jest święta. Rozumiem, że w średniowieczu praca w polu w środku lipca i o 12 była mordercza, ale kurwa mać, w styczniu, w klimatyzowanym markecie? Od 13 do 17 nie kupisz w całym mieście paczki fajek. Znaczy możesz kupić z automatu, ale to jeżeli masz kartę zdrowia, ja nie mam. W ogóle koncepcja karty zdrowia do weryfikacji wieku do kupna fajek lub piwa to zabawny pomysł, przynajmniej dla mnie. Sklepy zamykają się 20:30-21:00. Chyba założę świątynię Żabki, już nie mówiąc o całodobowych przybytkach w stylu Carrefoura. Nigdy nie sądziłem, że to jakiś luksus życiowy, teraz już rozumiem, że tak. Sklepów samoobsługowych jest mało, trzeba prosić obsługę o podanie-pokazanie towaru, no więc allora. Jeżeli pewnego dnia będziesz w centrum Reggio di Calabria i zapragniesz napić się zimnej wody mineralnej, to musisz albo iść na północ (na via Possidonea, gdzie jest Despar) lub na południe (na via Osanna do VerdeBlu, tylko od 13 do 16 nie działają). To oczywiście przy optymistycznym założeniu, że będzie woda w lodówce (w Verde powinna być, w Despar raczej nie). Nie wiem dlaczego panuje taka dramatyczna bieda z marketami. Są całodobowe automaty z napojami, ale w nich jest okrutnie drogo.
Nie zapominajmy, że jesteśmy na południu Europy, więc sjesta jest święta. Rozumiem, że w średniowieczu praca w polu w środku lipca i o 12 była mordercza, ale kurwa mać, w styczniu, w klimatyzowanym markecie? Od 13 do 17 nie kupisz w całym mieście paczki fajek. Znaczy możesz kupić z automatu, ale to jeżeli masz kartę zdrowia, ja nie mam. W ogóle koncepcja karty zdrowia do weryfikacji wieku do kupna fajek lub piwa to zabawny pomysł, przynajmniej dla mnie. Sklepy zamykają się 20:30-21:00. Chyba założę świątynię Żabki, już nie mówiąc o całodobowych przybytkach w stylu Carrefoura. Nigdy nie sądziłem, że to jakiś luksus życiowy, teraz już rozumiem, że tak. Sklepów samoobsługowych jest mało, trzeba prosić obsługę o podanie-pokazanie towaru, no więc allora. Jeżeli pewnego dnia będziesz w centrum Reggio di Calabria i zapragniesz napić się zimnej wody mineralnej, to musisz albo iść na północ (na via Possidonea, gdzie jest Despar) lub na południe (na via Osanna do VerdeBlu, tylko od 13 do 16 nie działają). To oczywiście przy optymistycznym założeniu, że będzie woda w lodówce (w Verde powinna być, w Despar raczej nie). Nie wiem dlaczego panuje taka dramatyczna bieda z marketami. Są całodobowe automaty z napojami, ale w nich jest okrutnie drogo.
Mam taką, powiedzmy, zaprzyjaźnioną tabakierę, gdzie jest trochę taniej. Jednakże Antonio nie lubi siedzieć w pracy, więc zdarza się, że przychodzę, zamknięte, z pobliskiej rybiarni dobiega okrzyk „ANTOOONIOOO” i Antonio wyłazi z innego przybytku, otwiera swój sklep, sprzedaje mi fajki, zamyka i idzie gadać np. do rybiarni. Bywają dni, że odbijam się od zamkniętych drzwi, bo Antonio ma wyjebane i rybiarnia go nie wywołuje .
Bezrobocie, pandemia, walczymy o życie biznesów? Jeden z mych uczniów jest kelnerem. Niestety, od początku listopada jego restauracja jest zamknięta. Zwyczajowo otwierali o 19, ale ponieważ obecnie można pracować tylko do 22, to właściciel stwierdził, że się nie opłaca. Pracownicy błagali, żeby lokal przestawić na np. 13-22, ale kapitalista powiedział, że przecież nie można pracować w takich godzinach, bo sjesta. Włochy wytargowały z UE 220 miliardów euro na pomoc biznesom. Wygląda na to, że cała Kalabria siedzi i czeka na ten pieniądz. Podobno hotele zazwyczaj mają tu tak mało gości, że wręcz się cieszą, że zaraza, bo wyszło im, że więcej dostaną z odszkodowań niż z normalnej pracy. Obecnie problemem jest tylko to, że nadal nie dostali wiosennej transzy pieniędzy.
Bezrobocie, pandemia, walczymy o życie biznesów? Jeden z mych uczniów jest kelnerem. Niestety, od początku listopada jego restauracja jest zamknięta. Zwyczajowo otwierali o 19, ale ponieważ obecnie można pracować tylko do 22, to właściciel stwierdził, że się nie opłaca. Pracownicy błagali, żeby lokal przestawić na np. 13-22, ale kapitalista powiedział, że przecież nie można pracować w takich godzinach, bo sjesta. Włochy wytargowały z UE 220 miliardów euro na pomoc biznesom. Wygląda na to, że cała Kalabria siedzi i czeka na ten pieniądz. Podobno hotele zazwyczaj mają tu tak mało gości, że wręcz się cieszą, że zaraza, bo wyszło im, że więcej dostaną z odszkodowań niż z normalnej pracy. Obecnie problemem jest tylko to, że nadal nie dostali wiosennej transzy pieniędzy.
Promenada w Reggio jest taka sobie, no ale jest. Wiedzą powszechną jest, że działające tam biznesy muszą opłacać się mafii. Wszyscy przyjmują, że to w porządku, bo zawsze tak było. Życie w Kalabrii to właśnie taki marazm i akceptowanie chorych zjawisk jako normalne.
Przez lata wydawało mi się, że Polacy są rąbnięci jeżeli chodzi o kult samochodu. Już tak nie myślę, bo Kalabryjczycy nie są w stanie przejść stu metrów. Prawdziwym arcydziełem lokalnej psychopatii jest parkowanie. Ludzie parkują wszędzie, a policja ma wywalone. Zatarasowane pasy, jeżdżenie jednokierunkowymi pod prąd, to standard. Sam zaadaptowałem się do systemu i chodzę jak w Azji, czyli na czerwonym, na skos przez rondo i jeżeli mi akurat pasuje, to ulicą. Skoro wszyscy mają wyjebane na przepisy, to czemu ja się mam męczyć?
Gdy 1 stycznia 2021 roku poszliśmy na spacer na pobliskie góry, przez trzydzieści minut szliśmy przez wąwóz śmieci. Chyba nienawidzą tu pieszych, bo chodniki często urywają się, już nie mówiąc o tym jakie są dziurawe. Po drodze zobaczyliśmy stłuczkę na zjeździe z autostrady. Potem wyskoczyły dzikie psy. Powalony tym pięknem rzeczywistości, wypowiedziałem następujące słowa:
- Człowiek migruje, żeby poprawić sobie jakość życia. Tym razem chyba nam się nie udało.
Przez lata wydawało mi się, że Polacy są rąbnięci jeżeli chodzi o kult samochodu. Już tak nie myślę, bo Kalabryjczycy nie są w stanie przejść stu metrów. Prawdziwym arcydziełem lokalnej psychopatii jest parkowanie. Ludzie parkują wszędzie, a policja ma wywalone. Zatarasowane pasy, jeżdżenie jednokierunkowymi pod prąd, to standard. Sam zaadaptowałem się do systemu i chodzę jak w Azji, czyli na czerwonym, na skos przez rondo i jeżeli mi akurat pasuje, to ulicą. Skoro wszyscy mają wyjebane na przepisy, to czemu ja się mam męczyć?
Gdy 1 stycznia 2021 roku poszliśmy na spacer na pobliskie góry, przez trzydzieści minut szliśmy przez wąwóz śmieci. Chyba nienawidzą tu pieszych, bo chodniki często urywają się, już nie mówiąc o tym jakie są dziurawe. Po drodze zobaczyliśmy stłuczkę na zjeździe z autostrady. Potem wyskoczyły dzikie psy. Powalony tym pięknem rzeczywistości, wypowiedziałem następujące słowa:
- Człowiek migruje, żeby poprawić sobie jakość życia. Tym razem chyba nam się nie udało.