Listę otwiera Iris. Nie była naszą studentką, poznaliśmy się podczas jednego z English Cornerów. Początkowo nic nie zapowiadało wielkiej przyjaźni, standardowo zapytała mnie o ulubione jedzenie, a potem była niesamowicie ucieszona, że mieszkałem przez rok w Anhui, bo to jej rodzinne strony (a dokładnie miasto Anqing). Kolejne rozmowy były coraz ciekawsze, spotykaliśmy się w każde czwartkowe popołudnie, więc z każdym tygodniem lepiej się poznawaliśmy, poszerzała się też lista poruszanych tematów.
Zanim dotarła na nasz wspaniały uniwersytet, Iris chodziła do jakiejś szkoły-fabryki GaoKao i tłukła testy z cudownymi wynikami. Miała studiować na Beida, gdzie wykłada jej dwóch wujków. W dniu zero jednak nie poszło jej, dostała tylko 480 punktów, więc skończyła na HFU. Była absolutnie najlepsza ze wszystkich przedmiotów, narzekała jedynie, że filozofia ją nudzi i nie rozumie, po co ma się jej uczyć. Gdy poznaliśmy się lepiej, wyznała mi, że wścieka ją to, że robi wszystkie zadania domowe, a potem cała klasa od niej odpisuje. Na moje pytanie czemu pozwala, powiedziała, że inaczej by ją znienawidzili i że musi, bo takie są odwieczne prawa natury - najlepszy uczeń robi zadania, reszta odpisuje. Pytała czy w innych krajach też tak się rozumie solidarność grupową.
Przełom w naszych relacjach nastąpił gdzieś w marcu, oglądnęła 'The Imitation Game' i przyszła mnie popytać o Turinga - dlaczego tak go potraktowano, że to skandal, czy mogłoby się to wydarzyć dzisiaj. Nie uważam tego dzieła za wybitny film, niemniej ona oglądnęła go łącznie siedem razy. Dostała takiego zainteresowania prawami mniejszości seksualnych, że chwilami bałem się, że jak ktoś usłyszy o czym mówimy, to będzie taki akt oskarżenia, że ksiądz Gil. Pewnego dnia rozmowa tak się potoczyła, że w ciągu dwóch minut wyjaśniałem jej czym jest pedofilia i jakie jest pole znaczeniowe słowa 'homoseksualizm' i kiedy można go użyć.
Iris była najbardziej oczytaną osobą jaką poznaliśmy, wielbiła Stephena Kinga i Murakamiego. Nie mogła uwierzyć, że ja też znam tych pisarzy, bo nikt z jej znajomych nigdy o nich nie słyszał. Później okazało się, że czytała też “Wichrowe Wzgórza”, “Władcę Much”, a jedną z jej ulubionych książek jest “Hrabia Monte Christo”. Uwielbiała też horrory, ale tylko zachodnie. Powiedziała, że japońskich oglądać nie może, bo jak widzi mordowanie ludzi podobnych do niej, to się boi, że coś takiego spotka kiedyś ją. Jednak jak białych i czarnych szlag trafia, to się nie denerwuje. Udało mi się nie dostać ataku śmiechu.
Koło maja wyznała mi, że jej rodzice mają zakazane filmy i je z nimi ogląda. Że nienawidzi tych wszystkich chińskich historycznych i koreańskich telenowel. Uświadomiła mnie, że 'V for Vendetta' jest legalne w Chinach, a gdzieś na necie napisali, że nie jest i dlaczego kłamią o jej ojczyźnie? Już byliśmy na etapie, że rozmawialiśmy swobodnie, więc podałem jej szybką listę rzeczy, które są zakazane. Strasznie jej było wstyd. O ile na początku mówiła mi, że cenzura jest wyrazem tego, że rząd o nich dba, a nasza władza na Zachodzie o nas nie dba (dba, dba, nie martw się), od jakiegoś maja otwarcie na nią narzekała, szczególnie na niemożność oglądnięcia 'Fifty Shades of Grey'. Pytała jak ma rozmawiać z ludźmi z innych krajów skoro wszyscy ten film widzieli, a oni nie mogą? Rozważaliśmy ściągnięcie jej kopii, ale baliśmy się, że jak to oglądnie z koleżankami, a potem powie skąd ma, wiadomość się rozejdzie po okolicy, a potem wiadomo - demoralizacja, wpływy zachodnie, pornografia... Śledziła media zachodnie i nierzadko cierpiała, że wiele spraw tam opisywanych nigdy nie dociera do szerszego grona ludzi w Chinach.
Kiedy indziej sprawdzaliśmy coś na jej tablecie. Na tapecie miała Xi Jinpinga. Postanowiłem nie pytać.
Dzięki memu pochodzeniu zainteresowała się Polską i co jakiś czas miała pytania na ten temat. Ponieważ dla wielu z naszych studentów byliśmy z USA (chociaż mówiliśmy na pierwszej lekcji, że nie), to było dość odświeżające. Oglądnęła 'Bogów', 'Idę', wyszukiwała różnych znanych Polaków i mnie o nich pytała. Tak się kiedyś rozpędziła, że pewnego dnia znalazła super polskiego pisarza. Edgara Allana Poe. Musiałem ją rozczarować. Dziwiła się, że jako Polacy nie jesteśmy wielkimi fanami Chopina, mówiła, że ona go bardzo lubi (operę pekińską już nie, więc tu jej mogłem podać analogię). Uwielbiała też Skłodowską, uważała, że to wspaniałe, że kobieta tyle osiągnęła w tak 'niekobiecej' dziedzinie.
Pewnym problemem była herbata z rodzinnej wioski w Anhui. Przyniosła mi ją po raz pierwszy gdzieś w marcu. Była dość fatalna, ale oczywiście powiedziałem jej, że to wspaniałe liście, że lepsza niż z Yunnanu, że w życiu tak dobrej nie piłem. Kilka tygodni później dostałem wielki worek. Ledwo się z nim uporałem do połowy, to jej rodzice przysłali kolejny herbaciany kontyngent. W efekcie przez połowę drugiego semestru piłem chyba najgorszą herbatę świata, a ona mnie zapewniała, że będzie mi ją dostarczać na bieżąco. Przywiozłem nawet trochę do Polski, bo szkoda mi było wyrzucać.
Iris pomagała mi z chińskim, była dość dobrą nauczycielką, zawsze bardzo się cieszyła, gdy wtrącałem chińskie słowa. Czasem odtwarzałem jej jakieś scenki z mego życia i prób mówienia po chińsku, bywało, że leżała ze śmiechu. Chwilami te rozmowy musiały brzmieć dziko kretyńsko, ale dzięki niej się nieco douczyłem. Z jakiegoś powodu uznała, że muszę znać słowo yanzi, czyli jaskółka.
Iris była przeświadczona o tym, że jest beznadziejna, że zawiodła rodzinę swym wynikiem na GaoKao i nie mogła uwierzyć, że może kiedykolwiek zdać IELTS. Modelowo powinna jeszcze rok siedzieć na HFU i płacić za studia, by dopiero potem udać się do Irlandii i tam płacić za studia. Błagałem ją, żeby poszła i zdała ten durny egzamin, bo spokojnie może dostać nawet i 8 jak będzie miała dzień i szczęście, a 6 to w cuglach, zaś rok albo przynajmniej pół oszczędzi. Za nic nie mogła mi uwierzyć, mówiła, że codziennie uczy się nowych słów i że tych słów jest tak wiele, że nigdy się nie nauczy. Opowiedziałem jej o poziomach językowych, więc zaczęła się uczyć słów z C2, nie dała sobie wmówić, że nie musi ich znać na ten egzamin ani do życia w Irlandii. W końcu poprosiłem Australijczyka, żeby jej powiedział, że ma iść zdawać, a potem jeszcze Irlandkę. W czwórkę udało nam się ją przekonać, a gdy powiedziała rodzicom, że cała grupa nauczycieli z obcych krajów ją chwali, to chyba jej wybaczyli to GaoKao. Po tym zaczęła nas bardzo wiele pytać o życie na Zachodzie i możliwości osiedlenia się na stałe w naszych krajach. Zgadywaliśmy, że rodzice uznali, że byłoby fajnie dożywać starości w jakichś wygodniejszych realiach geopolitycznych niż ojczyzna i że córka ma zostać ich biletem do tego. W końcu obiecała, że pójdzie zdać egzamin-przepustkę we wrześniu. W czerwcu bez problemów zrobiła ACCA - egzamin z księgowości, który dla przeważającej większości naszych studentów był Graalem większym niż IELTS. Całe studia były dla niej banalne.
Z racji tego, że Iris była jedną z najlepszych studentek ze swego rocznika i należała do wybranej grupy najlepszych studentów, od czasu do czasu była spontanicznie wybierana do uczestnictwa w różnego rodzaju cyrkach. Podczas English Weeku musiała opiekować się Amerykaninem w średnim wieku. Wymykała się ze spotkań z tymże panem, aby przybiec do nas i opowiadać, że jest zmuszana do chodzenia na spotkania z chrześcijańską sektą.
Innego dnia kazano jej grać na klarnecie - była gala pożegnalna absolwentów. Zaskoczeni spytaliśmy, czy dobrze potrafi grać na tymże instrumencie - okazało się, że ledwo potrafi cokolwiek zagrać, nie grała od wielu lat. Była przestraszona, ale ku jej uldze grała z playbacku. Mówiła, że najgorsze było dla niej to, że musiała przejść przez scenę w butach na szpilkach i prawie upadła. Był to dziko durny pomysł, w czerwcu było ciągle ponad 30 stopni, sala gimnastyczna miała dach z blachy falistej, w środku było chyba z 40 stopni, a władze zrobiły galę na ponad dwie godziny, która wymęczyła absolutnie każdego, wliczając w to naszych chińskich współpracowników.
Pewnego czerwcowego dnia szliśmy razem do restauracji. Iris upewniła się, że nikt nie słyszy i powiedziała mi, że przez lata nie lubiła nauczycieli-obcokrajowców, bo jej nigdy niczego nie nauczyli, że tylko się wygłupiali, że uważała te lekcje za stratę czasu. Przez znajomość z nami teraz bardzo lubi i jedynie jej żal, że nie miała z nami nigdy zajęć i że zaraz nas już nie będzie. Ba, wyznała mi nawet, że odpowiedziałem jej na pytania, na które chińscy nauczyciele odpowiedzi nie znali - kiedyś wyłożyłem jej zasady robienia warunków, z naciskiem na trzeci. Była zachwycona, uważała, że to super ciekawe i nie mogła uwierzyć, że na to są schematy, które nieco ułatwiają życie. Wcześniej nauczyła się wszystkiego na pamięć.
Jej największą traumą były uczelniane prysznice - mówiła, że na początku strasznie się wstydziła z nich korzystać - wielka sala, wszyscy wszystko widzą, żadnych zasłonek ani przegród. Do tego na czas prysznica musiała zdejmować okulary, bez których była ślepa jak kret, więc często prosiła koleżankę, żeby poszła z nią i mówiła jej dokąd iść. Zaskoczyła nas mówiąc, że w jej pokoju każda studentka była z innej prowincji i trochę im zajęło zanim się zaczęły rozumieć, bo pierwsze dni były ciężkie. Do tego jedna z jej współlokatorek miała w zwyczaju przechadzać się po pokoju nago. Wiele wysiłku poświęciliśmy na to, by nie wybuchnąć śmiechem i nie zacząć zadawać idiotycznych pytań na ten temat.
Być może Iris przyjedzie studiować do Irlandii w 2016, pozostajemy w kontakcie internetowym. Powiedziałem, że jak już będzie w Europie i przybędzie do Krakowa, to jej zrobię tour i nie musi bardzo martwić się o pieniądze na tę wycieczkę.
Po ostatnim pożegnaniu z nią, siedziałem z sąsiadem i piwem. Było nam smutno, że pewnie już nigdy więcej jej nie zobaczymy, w ostatnich dniach naszego pobytu w Baoding widywaliśmy się kilka razy w tygodniu i nigdy nie brakowało nam tematów do rozmów. W pewnym momencie powiedziałem do Australijczyka: 'W sumie ja bym z nią mógł wziąć ślub, żeby jej pomóc z tym wyjazdem... Tylko żadne dzieci nie wchodzą w grę'.