Dobrze, to był taki humorystyczny wtręt. Książki przysłano nam, bo udało się sprawić, że szkoła je wszystkim kupiła. Mówimy o jakichś trzech tysiącach egzemplarzy. Jeżeli nasza organizacja zarabia na jednej sztuce choćby 5 RMB (a podejrzewam, że ma z nich o wiele więcej), to mamy tu ładne przytulenie 15000 RMB za właściwie nic. Znaczy, przepraszam, za podręczniki, w końcu jest coś takiego jak własność intelektualna, ktoś to przygotował, złożył do druku, zrobił rysunki, umęczył sie po nocach.
Są to materiały naukowe jedyne w swoim rodzaju, dlatego pozwolę sobie poświęcić cały cykl na omówienie ich wszelakich zalet. Rozpocznijmy od wstępu. Pierwszy jest po chińsku, potem następuje bibliografia. Wyjątki z tejże:
- Wikipedia - Main Page
- Simple Wikipedia - Main Page
- Cartoon Stock
- Yahoo
Jak na książkę do konwersacji, podręcznik ma dość ciekawą strukturę, bo lekcje zaczynają się od mówienia, potem jest część do słuchania, pytania do tejże (prymitywny gap fill). Potem pytania nawiązujące do tekstu. Następnie wyjaśnione frazy i idiomy z tekstu. Potem ramka z gramatyką, która zazwyczaj wymyka się memu rozumieniu gramatyki. Następnie mają listę słów, a potem grę-zabawę. Tak skonstruowane są wszystkie lekcje, każda rozbija się na dwa rozdziały. Pewną ciekawostką jest to, że nie dostałem żadnej płyty ani plików dźwiękowych, chociaż z tyłu książki jest transkrypcja wszystkiego. Sugestia ze wstępu mówi, że można kazać uczniom nauczyć się tego na pamięć, a potem będą odgrywać dialogi. Powtórzona jest nieśmiertelna dyrektywa: ty mówisz 20%, uczniowie pozostałe 80. No, gdyby mi 70 osób miało recytować minutowy dialog, to mam dwie lekcje z głowy, a sam nawet 5% nie będę musiał mówić.
Mam jednak wątpliwości (poparte znajomością zdolności językowych moich uczniów), czy nauka dialogów na blachę do czegoś prowadzi. Zakładając, że każdą klasę widzę 40 minut tygodniowo, jedną lekcję robiłbym około miesiąca. Wdrożyłbym im w tym czasie jakieś kilkadziesiąt słów i fraz, większość na poziomie o przynajmniej o dwa za wysokim. Chińczycy w ogóle zdają się nie przejmować tym drobiazgiem, że słowa dzielą się na te rzadziej i częściej używane, więc sens ma nauka w pewnej kolejności. Moi uczniowie mogą nie znać słowa bridge (w sensie mostu, nie gry), ale za to potrafią wystrzelić jakimś handicraft albo efficient.
Lekcja pierwsza (niestety, nie ostatnia)
Jak to wygląda:
Dialog dotyczy tego, że pani Ping (czyli kierowniczka mojego burdelu, znaczy organizacji) rozmawia ze swoim kolegą z Ameryki o tym, że chce założyć szkołę angielskiego, która pomogłaby chińskim uczniom odnosić sukcesy w życiu. Pyta tego obcokrajowca o poradę w temacie, bo czasy ekonomiczne są ciężkie. Ten mówi, że genialne i tak się przypadkiem składa, że temu się akurat skończył kontrakt i bardzo chce pracować u pani Ping. Ona na to mówi, żeby jej wysłał CV i że na pewno osiągną porozumienie.
Jak to powinno wyglądać: pani Ping pracować za bardzo nie lubi, ale lubi pieniądze. Można powiedzieć, że jej awersja do pracy jest proporcjonalna do pasji skierowanej ku pieniądzom. Pyta więc jelenia z zachodu, czy może nie zna innych takich pojebów, co by tu chcieli przyjechać i zarobić dla niej trochę kasy męcząc się z chińskimi bezstresowo wychowanymi dzieciakami. Zasadniczo wystarczy, żeby byli biali, bo Chińczyków głównie to kręci, jakiś tam poziom i umiejętności są drugorzędne.
Tematy do rozmowy: czy uważasz, że wspomniane zalety znajomości angielskiego są zgodne z prawdą? Czy pomógłbyś pani Ping, czy też nie?
Co powinni odpowiedzieć: "Uważam, że znaczenie znajomości angielskiego we współczesnym świecie jest nie do przecenienia. Otwiera ona niesamowite możliwości, tak biznesowe, jak i dla własnego rozwoju osobistego. Szkoły języka angielskiego są największym błogosławieństwem w historii Chin od czasów Mao Zedonga, zwłaszcza te prywatne, za hajs rodziców".
Co odpowiedzą: "Tak". Ewentualnie: "nie rozumiem". "Nie umiem angielskiego". "Nie wiem".
Pytanie numer dwa:
- Masz 0,5 miliona dolarów. Jaki biznes otworzysz? Czy będziesz decydował się na coś ryzykownego, czy też raczej bezpiecznego?
Co mają odpowiedzieć: że w tydzień postawią drugie Apple, a obok Google.
Co odpowiedzą: "Tak". "Nie rozumiem". "Nie umiem angielskiego". "Nie wiem".
Zrobiłem to z nimi. Moi uczniowie nie rozumieją, co to wydatki, więc dominowały wizje ‘otworzę fabrykę, zatrudnię 300 osób i każdemu będę płacił 5000 RMB miesięcznie. Będziemy robili makaron. Oczywiście, że odniosę sukces’.
Blok drugi, o przedsiębiorczosci. Najpierw mamy reading. Dotyczy pana z Tajwanu, który założył Yahoo!. Wyjechał do USA, gdy miał tylko dwa lata i umiał powiedzieć ‘shoe’. Bo zazwyczaj dwulatki napierniczają Norwidem. Już na studiach założył Yahoo!, został kierownikiem tegoż, potem zrezygnował. Ma żonę Akiko (oj, ja się obawiam, że wiem z jakiego kraju jest, jak Akiko). Udziela się w fundacjach... - tekst urywa się z końcem strony, więc nie dowiemy się w jakich.
Tematy do rozmowy:
- dlaczego Chińczycy odnoszą tak wiele sukcesów na świecie? Co decyduje o odniesieniu sukcesu?
Co mają powiedzieć: "Chińczycy nawykli do ciężkiej pracy, świetnie wykształceni i oddani ciągłemu doskonaleniu się są urodzonymi rekinami biznesu, co wyjaśnia multum ich sukcesów".
Co powiedzą: "Tak"
Co ja bym powiedział: nie pierdolcie mi, że Tajwan to Chiny, bo już mi się to nudzi. Gdyby facet urodził się w Chinach i tu został, to pewnie wiele by nie osiągnął, a na pewno nie Yahoo! (które ostatnio cudownie nie przędzie). Gdyby w tryby waszej edukacji wrzucić Jobsa, Gatesa, Teslę i Einsteina, to by w nich utonęli. Miał szczęście, że wyjechał, gdy miał dwa lata (gdy większość dzieci mówi niewiele więcej niż but) i jego rodzina osiedliła się w Kalifornii, bo gdyby wybrali Nebraskę, to by sobie kukurydzę uprawiał albo popadł w alkoholizm. Chińczycy osiągają w USA mniej więcej tyle, co Polacy, czyli tak zwane pęku, chyba że sklepik z makaronem albo tanią restaurację zaliczymy do działu ‘nowatorski biznes’. Nam też tak mówią, że jak Brzeziński, to każdy tam to Brzeziński, a azbest z dachów sam się zrywał.
Temat do konwersacji: co sprawia, że ktoś odnosi sukces? Czy świadczy o tym kolor skóry, osobowość, ciężka praca, znajomości, czy też coś innego?
Co mają odpowiedzieć: że ciężka praca. I bycie z narodu wybranego, w sensie Chińczyków, nie biblijnym.
Zrobiłem im to, ale tylko na dwie-trzy minuty, bo wiedziałem, jak to będzie wyglądało. Dostałem litanię przymiotników, bez możliwości podania żadnego uzasadnienia dlaczegóż to. Miarą sukcesu są pieniądze i władza, co w sumie świadczy o tym, że ze swojej rzeczywistości wyciągnęli słuszne wnioski.
Temat biznesu nudził niemal wszystkie grupy. Przyznam, że i ja miałem go wkrótce dosyć i w paru grupach pozwoliłem im zdecydować, czy to chcą, czy może wolą coś innego. Ku mej radości, wszyscy wybierali coś innego.