Nieodłączną częścią naszej pracy jest testowanie potencjalnych uczniów. Tak naprawdę nie ma potencjalnych uczniów, każdy kto zabłąka się w okolice naszej szkoły zostanie przydzielony do grupy. Przy tym jaka w niektórych miejscach bywa pasja administratorów do otwierania nowych grup, wkrótce możemy zacząć przyjmować zające, lisy i ptactwo wodne. Oczywiście odpowiednio stestowane.
W świecie idei testowanie wygląda tak: nauczyciel siedzi w szkole i czeka na kandydata, który siedząc w domu zakłada sobie profil na naszej stronie, robi test online i umawia się na godzinę. Przychodzi, plus minus o tej godzinie, a nauczyciel ma już wydrukowane wyniki i przygotowane pytania testowe, odpowiedzi na które zdecydują o tym, czy wyżej, czy niżej. Jeżeli uczeń nie zrobił testu w sieci, daje mu się test pisemny. Następnie jest on sprawdzany przez administrację - mają taką kartkę-zaślepkę i szybciutko sprawdzają - nanoszą wyniki na papier, nauczyciel bierze wyniki i po ich dogłębnej analizie idzie testować poziom mówienia - bo a nuż się okaże, że kandydat mówi lepiej niż pisze i że skoro napisał na 10/60 punktów, to nagle nam wyjdzie, że mówi na C1, i że szkoda go trzymać na A1. Nigdy się tak jeszcze nie zdarzyło, ale przecież kiedyś może.
Tyle teorii.
Życie.
Wszystkie dyżury przeznaczone do testowania zawsze wypadają w najgorszych możliwych godzinach świata. Dzięki pracy na kontrakcie musimy odwalić takich kilka miesięcznie. Autor tych słów przez miesiące spędzał piątkowe wieczory siedząc w sekretariacie jednej ze szkół zastanawiając się 'za jakie grzechy?'. Co gorsza, w tej szkole była emerytowana sekretarka, więc nawet nie dało się ćwiczyć sztuki omamiania płci przeciwnej (znane są przypadki, że ludzie brali śluby z administracją po tym, jak tak posiedzieli parę miesięcy). Od marca do końca maja na testowanie przyszło na me dyżury dokładnie ZERO osób.
Okrągłe niczym księżyc w pełni ZERO osób.
Rzut na naukę języka wroga jest we wrześniu - rodzice ciskają w nas dziećmi, wtedy godziny testowe mają sens, kiedyś przerobiłem siedem osób w 90 minut.
Drugi rzut jest w styczniu: ludzie robią sobie postanowienia noworoczne 'będę się uczył angielskiego!'. Klientom z tego naboru pasja siada do dwóch miesięcy. Bywają chlubne wyjątki.
Kursy dla dorosłych są cały czas, więc w czerwcu miałem trochę więcej roboty, bo nie wszyscy mogą jechać na wakacje.
A jak wygląda samo testowanie oralne?
Mając wyniki pisemne dopasowujemy pytania: na niższych poziomach chcemy zobaczyć stopniowanie przymiotników i czasy bardziej podstawowe ('Jesteś z Tambowa? Czym różni się Tambow od Moskwy?', 'Jak zmieniła się Moskwa w ciągu ostatnich pięciu lat?'). Na wyższych warunki ('Gdybyś nie mieszkał/a w Moskwie, to w jakim mieście byś mieszkał/a?'). Totalna beczka śmiechu. Jazda po bandzie bez trzymanki. Ludzie przeżywają dramaty i nie do końca rozumieją, że większość ich odpowiedzi jest dość banalna i ja wiem czym się różni Tambow od Moskwy, tylko chciałbym to usłyszeć od pacjenta w języku wroga. To, czy chciałby klient mieszkać w Karagandzie, Kinszasie lub Dżakarcie też mnie tak bardzo nie interesuje, chociaż z tym bywa ciekawiej, czasem ludzie mówią o tym jaka Moskwa jest straszna. Jak to nie idzie, to jakieś hobby, z okazji Euro piłka nożna, jak były Star Wars i Deadpool, to wtedy to. Cokolwiek, żeby dostać parę zdań, które pozwolą poziom kandydata jakoś ocenić. Czasem ktoś deklaruje, że nie umie niczego, to już tylko wtedy trzeba zdecydować, czy Beginner, czy Elementary. System ten ma pewną logikę, ale my wymyśliliśmy lepszy. Wymaga on zadania tylko jednego pytania:
W świecie idei testowanie wygląda tak: nauczyciel siedzi w szkole i czeka na kandydata, który siedząc w domu zakłada sobie profil na naszej stronie, robi test online i umawia się na godzinę. Przychodzi, plus minus o tej godzinie, a nauczyciel ma już wydrukowane wyniki i przygotowane pytania testowe, odpowiedzi na które zdecydują o tym, czy wyżej, czy niżej. Jeżeli uczeń nie zrobił testu w sieci, daje mu się test pisemny. Następnie jest on sprawdzany przez administrację - mają taką kartkę-zaślepkę i szybciutko sprawdzają - nanoszą wyniki na papier, nauczyciel bierze wyniki i po ich dogłębnej analizie idzie testować poziom mówienia - bo a nuż się okaże, że kandydat mówi lepiej niż pisze i że skoro napisał na 10/60 punktów, to nagle nam wyjdzie, że mówi na C1, i że szkoda go trzymać na A1. Nigdy się tak jeszcze nie zdarzyło, ale przecież kiedyś może.
Tyle teorii.
Życie.
Wszystkie dyżury przeznaczone do testowania zawsze wypadają w najgorszych możliwych godzinach świata. Dzięki pracy na kontrakcie musimy odwalić takich kilka miesięcznie. Autor tych słów przez miesiące spędzał piątkowe wieczory siedząc w sekretariacie jednej ze szkół zastanawiając się 'za jakie grzechy?'. Co gorsza, w tej szkole była emerytowana sekretarka, więc nawet nie dało się ćwiczyć sztuki omamiania płci przeciwnej (znane są przypadki, że ludzie brali śluby z administracją po tym, jak tak posiedzieli parę miesięcy). Od marca do końca maja na testowanie przyszło na me dyżury dokładnie ZERO osób.
Okrągłe niczym księżyc w pełni ZERO osób.
Rzut na naukę języka wroga jest we wrześniu - rodzice ciskają w nas dziećmi, wtedy godziny testowe mają sens, kiedyś przerobiłem siedem osób w 90 minut.
Drugi rzut jest w styczniu: ludzie robią sobie postanowienia noworoczne 'będę się uczył angielskiego!'. Klientom z tego naboru pasja siada do dwóch miesięcy. Bywają chlubne wyjątki.
Kursy dla dorosłych są cały czas, więc w czerwcu miałem trochę więcej roboty, bo nie wszyscy mogą jechać na wakacje.
A jak wygląda samo testowanie oralne?
Mając wyniki pisemne dopasowujemy pytania: na niższych poziomach chcemy zobaczyć stopniowanie przymiotników i czasy bardziej podstawowe ('Jesteś z Tambowa? Czym różni się Tambow od Moskwy?', 'Jak zmieniła się Moskwa w ciągu ostatnich pięciu lat?'). Na wyższych warunki ('Gdybyś nie mieszkał/a w Moskwie, to w jakim mieście byś mieszkał/a?'). Totalna beczka śmiechu. Jazda po bandzie bez trzymanki. Ludzie przeżywają dramaty i nie do końca rozumieją, że większość ich odpowiedzi jest dość banalna i ja wiem czym się różni Tambow od Moskwy, tylko chciałbym to usłyszeć od pacjenta w języku wroga. To, czy chciałby klient mieszkać w Karagandzie, Kinszasie lub Dżakarcie też mnie tak bardzo nie interesuje, chociaż z tym bywa ciekawiej, czasem ludzie mówią o tym jaka Moskwa jest straszna. Jak to nie idzie, to jakieś hobby, z okazji Euro piłka nożna, jak były Star Wars i Deadpool, to wtedy to. Cokolwiek, żeby dostać parę zdań, które pozwolą poziom kandydata jakoś ocenić. Czasem ktoś deklaruje, że nie umie niczego, to już tylko wtedy trzeba zdecydować, czy Beginner, czy Elementary. System ten ma pewną logikę, ale my wymyśliliśmy lepszy. Wymaga on zadania tylko jednego pytania:
Oto interpretacja odpowiedzi i dopasowanie wyników do poziomów:
- szto? - A1
- I English not good - A2
- Yes, yes of course - B1
- What? Yes. No. What? - B2
Jeżeli usłyszeliśmy aż tyle, zadajemy pytanie dodatkowe, sprawdzające rozumienie bardziej skomplikowanych konstrukcji:
Say 'what' again. Say 'what' again, I dare you, I double dare you motherfucker, say what one more Goddamn time! I jeżeli słyszymy 'what?' to C1. Gdybyśmy jednak usłyszeli:
- If my answers frighten you then you should cease asking scary questions. - to zdecydowanie C2.
- szto? - A1
- I English not good - A2
- Yes, yes of course - B1
- What? Yes. No. What? - B2
Jeżeli usłyszeliśmy aż tyle, zadajemy pytanie dodatkowe, sprawdzające rozumienie bardziej skomplikowanych konstrukcji:
Say 'what' again. Say 'what' again, I dare you, I double dare you motherfucker, say what one more Goddamn time! I jeżeli słyszymy 'what?' to C1. Gdybyśmy jednak usłyszeli:
- If my answers frighten you then you should cease asking scary questions. - to zdecydowanie C2.