W momencie, gdy złożyłem wypowiedzenie, naszły mnie myśli: może źle robię? Może powinienem zagryźć zęby i zostać tu jeszcze te cztery miesiące? Kontynent pustoszy zaraza, jakaś ta wypłata w euro jest, może dałoby się wytrzymać? Policzyłem, ile dni zostało do końca tej imprezy.
Zbyt wiele.
Pod koniec stycznia oficjalnie powiedziałem, że odchodzę. Obawiałem się jednego: że w lutym będzie w miarę w porządku i że pod koniec miesiąca będę żałował, że postanowiłem opuścić Kalabrię i moją szkołę. Szczęśliwie, miejsce pracy dołożyło starań, żebym nawet przez sekundę nie mógł myśleć o mym postanowieniu w kategoriach innych niż najlepsza decyzja życia.
CZŁOWIEK PRZYZWYCZAJA SIĘ DO WSZYSTKIEGO, OSWAJA SIĘ Z KAŻDĄ STRATĄ, Z DOWOLNĄ BZDURĄ. ALE JEST W NIM JAKAŚ SPRĘŻYNKA, JAKAŚ GRANICA WYTRZYMAŁOŚCI MATERIAŁU, PO PRZEKROCZENIU KTÓREJ WSZYSTKO LECI W DIABŁY. CZŁOWIEK PRZESTAJE WIERZYĆ W TO, CO WIDZI.
Władimir Bukowski, ‘I powraca wiatr’.
Zacznę z wysokiego C. Rekord chujówy padł, gdy miałem omówienie moich wyczynów zawodowych. Dowiedziałem się wtedy, że to, że jestem przeciążony pracą, to moja wina.
Bo robię za dobre lekcje, co negatywnie wpływa na moją równowagę życia i pracy.
Nie wiem, w jakim świecie magicznych fakirów można otrzymać reprymendę za robienie zbyt dobrych lekcji.
Zbyt wiele.
Pod koniec stycznia oficjalnie powiedziałem, że odchodzę. Obawiałem się jednego: że w lutym będzie w miarę w porządku i że pod koniec miesiąca będę żałował, że postanowiłem opuścić Kalabrię i moją szkołę. Szczęśliwie, miejsce pracy dołożyło starań, żebym nawet przez sekundę nie mógł myśleć o mym postanowieniu w kategoriach innych niż najlepsza decyzja życia.
CZŁOWIEK PRZYZWYCZAJA SIĘ DO WSZYSTKIEGO, OSWAJA SIĘ Z KAŻDĄ STRATĄ, Z DOWOLNĄ BZDURĄ. ALE JEST W NIM JAKAŚ SPRĘŻYNKA, JAKAŚ GRANICA WYTRZYMAŁOŚCI MATERIAŁU, PO PRZEKROCZENIU KTÓREJ WSZYSTKO LECI W DIABŁY. CZŁOWIEK PRZESTAJE WIERZYĆ W TO, CO WIDZI.
Władimir Bukowski, ‘I powraca wiatr’.
Zacznę z wysokiego C. Rekord chujówy padł, gdy miałem omówienie moich wyczynów zawodowych. Dowiedziałem się wtedy, że to, że jestem przeciążony pracą, to moja wina.
Bo robię za dobre lekcje, co negatywnie wpływa na moją równowagę życia i pracy.
Nie wiem, w jakim świecie magicznych fakirów można otrzymać reprymendę za robienie zbyt dobrych lekcji.
Co jeszcze zabawniejsze, żadna z moich obserwowanych lekcji nie była przesadnie dobra ani napakowana cudownymi wizualkami, bo nie miałem na to czasu. Jednak przekaz od kierownictwa był jasny: to, że za wiele tyrasz, to twoja wina-twój wybór. My daliśmy ci cudowny grafik, a fakt, że nie ogarniasz się z nim, to zależy od ciebie, bo jesteś perfekcjonistą. Nie zdziwiłem się, gdy dowiedziałem się, że inni nauczycieli usłyszeli podobne brednie. Piłka leży na po twojej strony kortu. To twoja wina, że robisz za dobrze. Bo i inni zgłaszali podobne zastrzeżenia, które sprowadzić można do słów: mamy dosyć takiego obłożenia pracą. Tu zwycięska była odpowiedź:
- Co ty mówisz? Popatrz na XXX, on też ma dużo pracy i bardzo dobrze to wpływa na niego. Schudł, przestał pić.
Facet przeszedł na dietę, bo chciał spróbować zdrowego żywienia, żeby zobaczyć, czy ma to sens. A dowalony robotą był jak każdy inny. Cieszy taki profesjonalizm, że na uwagi jednego pracownika odpowiada się przykładem drugiego. Czy szeregowy pracownik może powiedzieć przełożonym: „patrzcie na tamtą, ona się pochorowała, ja też chcę!” albo "Ooo, a tamten ma depresję i się pociął!!!’? Im więcej problemów było, tym bardziej widać było, że management zna się na uczeniu, ale nie na zarządzaniu. Żadnego poczucia wodzostwa w tym nie było. Byle przeżyć, a jeżeli musi się to odbywać kosztem pracowników, to już ich problem. Tak więc uwagi o tym, że moje małżeństwo nie rozkwita, bo każdego dnia wracam do domu o 22, spotykały się z zerowym odzewem. W tej sytuacji już nawet nie wspominałem o tym, że w kurwę nienawidzę jedzenia po 20, a moja praca zmusza mnie cyklicznie do żywienia się w okolicach 22. Skoro uważano, że mogę sobie rozjebać małżeństwo w imię pracy, to co dopiero w imię diety?
- Co ty mówisz? Popatrz na XXX, on też ma dużo pracy i bardzo dobrze to wpływa na niego. Schudł, przestał pić.
Facet przeszedł na dietę, bo chciał spróbować zdrowego żywienia, żeby zobaczyć, czy ma to sens. A dowalony robotą był jak każdy inny. Cieszy taki profesjonalizm, że na uwagi jednego pracownika odpowiada się przykładem drugiego. Czy szeregowy pracownik może powiedzieć przełożonym: „patrzcie na tamtą, ona się pochorowała, ja też chcę!” albo "Ooo, a tamten ma depresję i się pociął!!!’? Im więcej problemów było, tym bardziej widać było, że management zna się na uczeniu, ale nie na zarządzaniu. Żadnego poczucia wodzostwa w tym nie było. Byle przeżyć, a jeżeli musi się to odbywać kosztem pracowników, to już ich problem. Tak więc uwagi o tym, że moje małżeństwo nie rozkwita, bo każdego dnia wracam do domu o 22, spotykały się z zerowym odzewem. W tej sytuacji już nawet nie wspominałem o tym, że w kurwę nienawidzę jedzenia po 20, a moja praca zmusza mnie cyklicznie do żywienia się w okolicach 22. Skoro uważano, że mogę sobie rozjebać małżeństwo w imię pracy, to co dopiero w imię diety?
Zażenowało mnie, że kierownictwo wybrało zignorowanie mojego podsumowania pracy z nimi. Sami chcieli odbyć to spotkanie, dali mi do wypełnienia dwa formularze. Zastanawiałem się, po co mam odpowiadać na pytania o poziom zadowolenia z pracy, skoro ją, do kurwy ciężkiej nędzy, rzucam? Tak, zaznaczę, że jestem zachwycony i dlatego odchodzę? Wypełniłem oba solidnych rozmiarów papiery: ten dotyczący uczenia był dość zbilansowany, ten dotyczący szkoły masakrą. Gdy przyszło do rozmowy, to powiedzieli mi, że ten drugi się zgubił. Zaoferowałem, że mogę go wysłać jeszcze raz. Powiedzieli, że nie ma potrzeby i że wystarczy, że porozmawiamy o uczeniu. W ogóle całe spotkanie było cyrkiem rodem z podręcznika chujowego menadżera: wyznaczono mi je w pokoju czerwonym (bo numery sal są zbyt mało przyjazne, sale muszą mieć kolory). Stawiłem się więc w czerwonym, posiedziałem sam dziesięć minut i wróciłem do mojej celi. A tam siedzą menadżerowie. I widzę taką prymitywną radość, że zrobiliśmy tak, że ty jesteś spóźniony. Wypiłowałem ryja, że miało być tam, a czemu jest tu? A tak przez pomyłkę sobie zaznaczyli, ale od początku myśleli, że tu. Nie ma granic bycia żenującym, nie ma żadnych międzynarodowych blokad w temacie. Można iść na całego. Spotkanie ruszyło. I czego też się dowiedziałem?
Że umiem uczyć.
Dzięki, nie wiedziałem.
Ale że wiele z rzeczy, które robię online, będą trudne do przeniesienia do klasy i czy ja o tym pomyślałem, że nie będę miał dostępu do wszystkich tych technikaliów.
Skoro od listopada prawie wszystkiego uczę online, skoro obserwujecie mnie tylko online, to jak można mi zarzucać wykorzystywanie technologii? Przez ponad osiem lat uczyłem w klasie, od roku uczę online. Zastanówcie się, czy przez ten czas nie umiałem niczego i nagle mi cudownie zaczęło wychodzić online, czy też może moje lekcje online wynikają z tych lat stania, klęczenia i leżenia przy tablicy.
Dowiedziałem się też, że nie potrafię dojrzeć swojego miejsca w obrębie organizacji – to dlatego, że napisałem, że postrzegam się jako pozycja w tabelce, która jest przesuwana bez pytania jej o zgodę. Hm, to skoro ja się tak czuję, to albo jestem walnięty (ale to wtedy wy mnie powinniście żegnać, a nie ja was), albo wy słabo umiecie w zarządzanie ludźmi i sprzedanie im jakiejś wizji tej pracy.
Że umiem uczyć.
Dzięki, nie wiedziałem.
Ale że wiele z rzeczy, które robię online, będą trudne do przeniesienia do klasy i czy ja o tym pomyślałem, że nie będę miał dostępu do wszystkich tych technikaliów.
Skoro od listopada prawie wszystkiego uczę online, skoro obserwujecie mnie tylko online, to jak można mi zarzucać wykorzystywanie technologii? Przez ponad osiem lat uczyłem w klasie, od roku uczę online. Zastanówcie się, czy przez ten czas nie umiałem niczego i nagle mi cudownie zaczęło wychodzić online, czy też może moje lekcje online wynikają z tych lat stania, klęczenia i leżenia przy tablicy.
Dowiedziałem się też, że nie potrafię dojrzeć swojego miejsca w obrębie organizacji – to dlatego, że napisałem, że postrzegam się jako pozycja w tabelce, która jest przesuwana bez pytania jej o zgodę. Hm, to skoro ja się tak czuję, to albo jestem walnięty (ale to wtedy wy mnie powinniście żegnać, a nie ja was), albo wy słabo umiecie w zarządzanie ludźmi i sprzedanie im jakiejś wizji tej pracy.
Najważniejsze w tej rozmowie było to, że nie miało żadnego znaczenia, co powiem. W ostatnich dniach przesłano mi podsumowanie pracy. Nic z tego, co powiedziałem, się tam nie znalazło. Papier wypełniony, pracownik pouczony. A że się nie zgadzałem i nie podpisałem? Nieważne. Papier zginie albo podpis się znajdzie. Nikt nie będzie mnie ganiał, żeby go sprawdzać.
To i tak były szczyty profesjonalizmu, bo koncepcje menedżerskie wliczały w siebie dziewczynkę 30+, która nie wydawała się mieć wielkiego doświadczenia w niczym – może miała, tylko ja tego nie dostrzegłem. Była trochę jak Sławomir Peszko, czyli dużo się śmiała i zapewniała trunki. Pani ta była łaskawa zapraszać na picie do siebie wyselekcjonowaną grupę nauczycieli, przypadkowo takich akurat młodych z Wielkiej Brytanii. Do pracy nie chodziła, bo pandemia i się bała. No ale najebka z wybranymi to zawsze na propsie. Niestety, im jestem starszy, tym trudniej mi akceptować takie abominacje. Ja chodzę do pracy i chcę chodzić do pracy, nie do przedszkola, gdzie ludzie się dużo śmieją, śpiewają piosenki i są pozytywni. Ponieważ decyzje tej pani miały przełożenie na organizację pracy, to śmiem twierdzić, że fakt tego, że ja miałem fatalny grafik, a pijący z nią solidnie lepszy, mógł jakoś być powiązany z tymi libacjami.
To i tak były szczyty profesjonalizmu, bo koncepcje menedżerskie wliczały w siebie dziewczynkę 30+, która nie wydawała się mieć wielkiego doświadczenia w niczym – może miała, tylko ja tego nie dostrzegłem. Była trochę jak Sławomir Peszko, czyli dużo się śmiała i zapewniała trunki. Pani ta była łaskawa zapraszać na picie do siebie wyselekcjonowaną grupę nauczycieli, przypadkowo takich akurat młodych z Wielkiej Brytanii. Do pracy nie chodziła, bo pandemia i się bała. No ale najebka z wybranymi to zawsze na propsie. Niestety, im jestem starszy, tym trudniej mi akceptować takie abominacje. Ja chodzę do pracy i chcę chodzić do pracy, nie do przedszkola, gdzie ludzie się dużo śmieją, śpiewają piosenki i są pozytywni. Ponieważ decyzje tej pani miały przełożenie na organizację pracy, to śmiem twierdzić, że fakt tego, że ja miałem fatalny grafik, a pijący z nią solidnie lepszy, mógł jakoś być powiązany z tymi libacjami.
Wracając do jakości zarządzania, inna menadżerka napisała mi bez poczucia siary, że zapomniała o spotkaniu ze mną (przekładanym dwa razy), bo miała ważniejsze rzeczy na głowie i że mam przyjść kiedy indziej. Ta też zapraszała niektórych nauczycieli na kolacyjki, pozwolę sobie nie żartować, czy mnie również. W percepcji moich brytyjskich współpracowników - tych, którzy na te imprezki chodzili - nie miało to przełożenia na traktowanie mnie i na obciążenie pracą. Słyszysz takie rzeczy i wiesz, że jeżeli będziesz kłócił się z idiotami, to najpierw sprowadzą cię do swojego poziomu, a potem pokonają bezmiarem doświadczenia.
Kiedy indziej lekcję miałem ustawioną na 14. Zmienili na 12:25 i pani manager od picia z wybranymi zapomniała mnie poinformować o tym drobiazgu. O 13 zadzwoniła i głupio zapytała mnie, czy nie jestem przypadkiem w szkole, bo mnie tam szukają. Przypadkiem nie byłem. W efekcie włoska nauczycielka się zirytowała i potem to ja musiałem się przed nią tłumaczyć. Lekcję zaś musiałem odrobić, tym samym otrzymując kolejny wydłużony dzień pracy. Nie sądzę, że odpowiedzialna za to bordello poniosła jakiekolwiek konsekwencje. Ja owszem.
Innego tygodnia miałem wpisane spotkanie, chwała niebiosom, że online. Wlogowałem się, poczekałem 10 minut, napisałem, że czekam, cisza, poczekałem jeszcze 10 minut i poszedłem sobie uczyć. Kilka godzin później otrzymałem informację, że pani nie mogła przyjść. Zdarza się. Co jednak bardzo fajne, spotkanie skasowano z moich godzin pracy. Czyli moje 20 minut czekania nigdy się nie wydarzyło, ja miałem wtedy wolne, a nie siedziałem i patrzyłem, czy też ktoś się pojawi, czy jednak nie. W ogóle były jeszcze inne ciekawe praktyki rozliczania czasu pracy: niektóre kursy nauczycieli przedmiotowych wpadały w system GCSE i wówczas liczono im czas przy tablicy jako 130%. To fajny pomysł, tylko wychodzi, że dla prywatnej szkoły języka angielskiego ważniejsze jest uczenie w szkołach publicznych matematyki i historii od uczenia angielskiego ich własnych uczniów. Którzy płacą w chuj za swoje kursy. Spotkałem się z czymś takim po raz pierwszy w życiu. Innym pytaniem pozostaje poziom lekcji świadczonych w szkołach publicznych, opowieści słyszałem różne, ale raczej takie, że wsparcia nie ma, podobnie nie ma doświadczonych w temacie, którzy byliby w stanie odpowiedzieć na jakiekolwiek trudniejsze pytania.
Kiedy indziej lekcję miałem ustawioną na 14. Zmienili na 12:25 i pani manager od picia z wybranymi zapomniała mnie poinformować o tym drobiazgu. O 13 zadzwoniła i głupio zapytała mnie, czy nie jestem przypadkiem w szkole, bo mnie tam szukają. Przypadkiem nie byłem. W efekcie włoska nauczycielka się zirytowała i potem to ja musiałem się przed nią tłumaczyć. Lekcję zaś musiałem odrobić, tym samym otrzymując kolejny wydłużony dzień pracy. Nie sądzę, że odpowiedzialna za to bordello poniosła jakiekolwiek konsekwencje. Ja owszem.
Innego tygodnia miałem wpisane spotkanie, chwała niebiosom, że online. Wlogowałem się, poczekałem 10 minut, napisałem, że czekam, cisza, poczekałem jeszcze 10 minut i poszedłem sobie uczyć. Kilka godzin później otrzymałem informację, że pani nie mogła przyjść. Zdarza się. Co jednak bardzo fajne, spotkanie skasowano z moich godzin pracy. Czyli moje 20 minut czekania nigdy się nie wydarzyło, ja miałem wtedy wolne, a nie siedziałem i patrzyłem, czy też ktoś się pojawi, czy jednak nie. W ogóle były jeszcze inne ciekawe praktyki rozliczania czasu pracy: niektóre kursy nauczycieli przedmiotowych wpadały w system GCSE i wówczas liczono im czas przy tablicy jako 130%. To fajny pomysł, tylko wychodzi, że dla prywatnej szkoły języka angielskiego ważniejsze jest uczenie w szkołach publicznych matematyki i historii od uczenia angielskiego ich własnych uczniów. Którzy płacą w chuj za swoje kursy. Spotkałem się z czymś takim po raz pierwszy w życiu. Innym pytaniem pozostaje poziom lekcji świadczonych w szkołach publicznych, opowieści słyszałem różne, ale raczej takie, że wsparcia nie ma, podobnie nie ma doświadczonych w temacie, którzy byliby w stanie odpowiedzieć na jakiekolwiek trudniejsze pytania.
Najbardziej szatańskim planem i wymysłem szkoły było ustawienie schematu wynagrodzeń w stylu Avon. Każdy, kto przepracował więcej niż ileś tam lat, dostawał procentowy udział w zyskach. W efekcie management robił wszystko, żeby zaorać człowiekiem trójpolówkę, a potem jeszcze wysłać go do łowienia ryb. Bo każde euro oszczędzone na funkcjonowaniu szkoły oznaczało więcej euro na ich kontach. Koncepty w stylu zadowolony pracownik stały się dla managerów abstrakcją. Pracowałem z super doświadczonymi ludźmi, którzy byli cudownie mili, ale bielmo zysku odebrało im jakąkolwiek zdolność widzenia poza eurocenty. W każdej z rozmów o standardach pracy, grafiku, mieszkaniu przyznawano mi rację. A potem dowalano robotą i zmuszano do większej wydolności. Najgorszą stroną tego wszystkiego był terror optymizmu. Oczekiwano, że wszyscy pracownicy będą ciągle się cieszyli z tego, że pracują w tak cudownym miejscu. Mnie poszło jak zawsze, czyli chwilę się pouśmiechałem, potem podnosiłem kąciki ust, a potem przybrałem naturalny wyraz twarzy, czyli ‘dobijcie mnie proszę’. Tylko osoba z bardzo niskim poczuciem własnej wartości mogła się cieszyć z realiów oferowanych przez szkołę. Jeżeli nigdy nie miałeś przyjaciół, to może tu jakichś znajdziesz - bo i oni przyjaciół nie mają. Jednak jeżeli w życiu już z paru stołów jadłeś, jeżeli przepracowałeś lata w kilku krajach, to wiesz, jak te przyjaźnie działają. Jeżeli masz mało doświadczenia zawodowego, to możesz uznać to wszystko za standard, może nawet wysoki. W końcu masz pracować tylko 24 + 3 godziny w tygodniu, a w restauracji to musisz i 40, więc jeżeli kawiarnia to twój jedyny punkt odniesienia, to jeszcze się ucieszysz (innym pytaniem jest jak wyglądają twoje lekcje). Praca jest praca, czy uczenie, czy wożenie śmieci. Dlatego też łapałem się do grupy seniorów, właściwie po raz pierwszy w życiu. W wielu przypadkach liczono na to, że młodzież się spotka, zakocha, a potem zostanie na nieco dłużej, bo miłość pokona wszystko i w ogóle przecież najważniejsze to bycie ze sobą, choćby w Kalabrii.
Ponieważ ja się poznałem samemu, a i zakochałem już chwilę temu, to nie działało to na mnie. Ponieważ od 10 lat tułam się po świecie i niosę kaganek oświaty różnym narodom, to mam nieco odmienne pomysły na to wszystko. Niektóre z nich uwzględniają dwie Tajki, inne Anri Okitę, a niektóre nawet Saudyjki w pakistańskim sierocińcu. Jednak żadna z moich dzikich wizji nie bierze pod uwagę bycia szmaconym w najgorszej części Włoch.
Ponieważ ja się poznałem samemu, a i zakochałem już chwilę temu, to nie działało to na mnie. Ponieważ od 10 lat tułam się po świecie i niosę kaganek oświaty różnym narodom, to mam nieco odmienne pomysły na to wszystko. Niektóre z nich uwzględniają dwie Tajki, inne Anri Okitę, a niektóre nawet Saudyjki w pakistańskim sierocińcu. Jednak żadna z moich dzikich wizji nie bierze pod uwagę bycia szmaconym w najgorszej części Włoch.