Mieszkałem już w kilku krajach. Im więcej miejsc przerabiam, tym bardziej w moich oczach rośnie Polska. Kalabria sprawiła, że idealizuję ojczyznę niczym "Latarnik" Sienkiewicza. Ostatni raz mieszkałem w tak złych warunkach w Gruzji w 2012 roku. Zaznaczę, że było to we wiosce z populacją 800 osób, gdzie nie było sklepu, a drogi jedynie gruntowe. Nie, że w Chinach było wszystko cudownie, ale jednak, Kalabria sprawia, że z nostalgią wspominam i tamte mieszkania. O Rosji, Kazachstanie i Warszawie nie mówię, bo porównywanie tamtych mieszkań do lokum kalabryjskiego, to jak porównywanie meczów Pelikana Łowicz i Juventusu Turyn.
Gdy podpisałem kontrakt, szkoła zasugerowała mi mieszkanie. Przesłano mi cztery opcje, ze wskazaniem na jedno. Że polecają konkretnie to właśnie, bo najlepsze. Podrzucili mi jeszcze inne, ale stwierdziłem, że jak polecają, to skorzystam z ich porady. Skoro ufam komuś na tyle, żeby się ciągnąć dwa tysiące kilometrów do pracy, to muszę i zaufać w kwestii mieszkania. W tym, które szkoła poleciła, kupił mnie wielki taras z widokiem na morze i na Sycylię.
Kilka miesięcy później zrozumiałem, że zaufanie szkole było błędem.
Jeszcze dobrze nie wszedłem, gdy landlord poinformował mnie, że mam nie wieszać niczego na ścianach, bo poprzedni lokatorzy – nauczyciele tacy, jak ja, podkreślił - strasznie mu zniszczyli ściany. Dobra, spoko, nie planowałem wieszać van Gogha w salonie i Picassa w sypialni. Cios związany z tym, że ktoś kilka lat temu powiesił coś na ścianach, najwyraźniej pozostał z nim na długo, bo ścian nie odmalował.
Kilka miesięcy później zrozumiałem, że zaufanie szkole było błędem.
Jeszcze dobrze nie wszedłem, gdy landlord poinformował mnie, że mam nie wieszać niczego na ścianach, bo poprzedni lokatorzy – nauczyciele tacy, jak ja, podkreślił - strasznie mu zniszczyli ściany. Dobra, spoko, nie planowałem wieszać van Gogha w salonie i Picassa w sypialni. Cios związany z tym, że ktoś kilka lat temu powiesił coś na ścianach, najwyraźniej pozostał z nim na długo, bo ścian nie odmalował.
Mieszkania na południu tego kraju z definicji nie mają ogrzewania, bo zimy są niby łagodne. Nawet gdy byłem w Lombardii w grudniu, to smutna farelka była jedynym, na co mogłem liczyć. Oczywiście, w Kalabrii zimą temperatury pozostają plusowe, a śnieg zdarza się raz na kilka lat. Mimo tego, to naprawdę nie żyje się cudownie, gdy ma się jakieś dziesięć stopni w mieszkaniu i para leci ci z ust nawet o godzinie 12 w południe. Nocami temperatura spada do około pięciu stopni. Klimatyzacją można trochę dogrzać, ale prąd tani nie jest, więc miesiąc takich zabaw to koszt rzędu stu euro. Klimatyzacja dokłada się do wilgotności w mieszkaniu, a ta sama z siebie jest dość obłędna: ubrania nie schną, sól permanentnie zmienia się w kryształ, bibułki do papierosów zlepiają się, a papier wilgotnieje w ciągu dnia - po kilku dniach nie da się na nim pisać. Pleśń, jaką obrodziło pod koniec grudnia moje mieszkanie, można było oddać do badań mykologicznych i może nawet dostać jakąś nagrodę za pewne odkrycia. Ostatecznie pleśń usunięto, ale jasnym jest, że to problem, który mieszkania tutaj mają rokrocznie. Cały proces usuwania pleśni był komedią, bo kamienicznik zobaczył, że mam powieszone bilety kolejowe na półeczce. Zrobił gigantyczne avanti o to, że niszczę mu meble. Pokazałem mu, że nie ma żadnych śladów, że ścian nie ruszam. Usunąłem wszystko, meble przetarłem, śladu nie ma. Mój niesmak pozostał. Rozumiem, że chciał odciągnąć uwagę od pleśni, ale są pewne granice: ja za to wszystko płacę. Reggio di Calabria to nie Londyn ani Moskwa. Zblatowanie szkół z właścicielami mieszkań owocuje patologicznymi relacjami, w których niemało płacisz, a w zamian dostajesz usługę jakości, której w Polsce byś nie dotknął.
Tak więc nie ma zim podług polskiego rozumienia zimy, a na zewnątrz w ciągu dnia jest w miarę przyjemnie. Wieczorem w pomieszczeniach zamkniętych panują temperatury przypominające stary, dobry gułag.
Tak więc nie ma zim podług polskiego rozumienia zimy, a na zewnątrz w ciągu dnia jest w miarę przyjemnie. Wieczorem w pomieszczeniach zamkniętych panują temperatury przypominające stary, dobry gułag.
Moje mieszkanie to de facto przybudówka zrobiona na trzecim piętrze. Ściany z niczym nie graniczą, izolacji nie zastosowano, no bo przecież południowe Włochy, wieczne lato, to ocieplenie ani izolacja nie są potrzebne.
Takiego chuja.
Od połowy listopada noce są tak zimne, że woda w cieniu dachu zamarza. Od życia w takich warunkach napierdalają nas stawy (i jeziora). Palce drętwieją podczas pracy przy komputerze. Poranne wyjście spod kołdry (kołdrę dostaliśmy dopiero w styczniu, wcześniej mieliśmy tylko prześcieradła) owocuje traumą, którą odziedziczą kolejne pokolenia. Standardowy kalabryjski wieczorek to Jenot i Aligator przytuleni pod kocykiem. W wersji deluxe: z grzanym winem. Mógłbym to wszystko zrozumieć, gdybym pracował w publicznej szkole w jakimś Pakistanie. Pracuję dla dość drogiej szkoły prywatnej w kraju należącym do G7. Moje warunki życia w Kalabrii są takie, że pewnie niemało osób w Kiszynowie ma lepsze. Podłoga? Jaka podłoga, stąpamy po linoleum nalepionym na betonowej wylewce. Nawet we wrześniu było to tak zimne, że nie dało się przejść dwóch metrów bez bycia ściętym zimnem. Od grudnia tak strasznie daje lodem od podłogi, że nie wkładamy wódki do lodówki, tylko zostawiamy ją na kuchennym linoleum.
Takiego chuja.
Od połowy listopada noce są tak zimne, że woda w cieniu dachu zamarza. Od życia w takich warunkach napierdalają nas stawy (i jeziora). Palce drętwieją podczas pracy przy komputerze. Poranne wyjście spod kołdry (kołdrę dostaliśmy dopiero w styczniu, wcześniej mieliśmy tylko prześcieradła) owocuje traumą, którą odziedziczą kolejne pokolenia. Standardowy kalabryjski wieczorek to Jenot i Aligator przytuleni pod kocykiem. W wersji deluxe: z grzanym winem. Mógłbym to wszystko zrozumieć, gdybym pracował w publicznej szkole w jakimś Pakistanie. Pracuję dla dość drogiej szkoły prywatnej w kraju należącym do G7. Moje warunki życia w Kalabrii są takie, że pewnie niemało osób w Kiszynowie ma lepsze. Podłoga? Jaka podłoga, stąpamy po linoleum nalepionym na betonowej wylewce. Nawet we wrześniu było to tak zimne, że nie dało się przejść dwóch metrów bez bycia ściętym zimnem. Od grudnia tak strasznie daje lodem od podłogi, że nie wkładamy wódki do lodówki, tylko zostawiamy ją na kuchennym linoleum.
Niektórzy z moich współpracowników mają ogrzewanie centralne, ale to mniejszość. Inni znajomi mieszkają np. na drugim piętrze w nowoczesnym bloku i dzięki temu jest u nich dobre 5 stopni cieplej niż u nas. Gdy otworzyłem o to paszczę, dowiedziałem się, że przy tym, ile płacę, to lepiej się nie da. Uważam, że 400 euro w Kalabrii to nie są kopiejki. Moja pensja nie jest jakaś z gwiazd, więc wolałbym nie płacić większego haraczu za to, że wolno mi zapracować się na śmierć w chorych godzinach. Tak więc pracujesz w bardzo drogiej szkole językowej, ale płacą ci tak chujowo, że nie możesz normalnie egzystować i śpisz w dresie i swetrze. Dzięki paru telekonferencjom, wiemy, że nasi przełożeni nie mają takich problemów. Oni siedzą w t-shirtach, my w kufajkach. Z rozmowy z dyrektorem:
- Nie możesz oczekiwać ogrzewania w Kalabrii, nikt tu nie ma ogrzewania.
- Brytyjscy nauczyciele żyjący w komuszym mieszkaniu mają. A tak w ogóle, czy tam za tobą, to nie kaloryfer?
- No tak, ale ja tu już mieszkam pięć lat i dopiero w tym roku znalazłem mieszkanie z centralnym ogrzewaniem.
To był jeden z rzadkich momentów, gdy zabrakło mi słów. Cieszę się, że mogę pracować na to, żeby inni mieli ogrzewanie. Ja zadowolę się zimnicą, ku chwale firmy i zyskowi właścicieli.
Super są spotkania firmowe, a i niektóre lekcje. Dzięki podejściu „zimy nie ma, zima to jest u Ruskich”, przeważająca większość pracowników i uczniów ciągle siedzi w kurtkach i polarach, a bywa że i w czapkach. Lokalni narzekają na zimnicę jeszcze bardziej niż przyjezdni. Kawałek świata, który był zasiedlony 3000 lat temu i powinien być jednym z najlepszych miejsc do życia na całym globie, został zamieniony w miejsce, które pod względem warunków życia jakakolwiek polska mieścina nakrywa czapką.
- Nie możesz oczekiwać ogrzewania w Kalabrii, nikt tu nie ma ogrzewania.
- Brytyjscy nauczyciele żyjący w komuszym mieszkaniu mają. A tak w ogóle, czy tam za tobą, to nie kaloryfer?
- No tak, ale ja tu już mieszkam pięć lat i dopiero w tym roku znalazłem mieszkanie z centralnym ogrzewaniem.
To był jeden z rzadkich momentów, gdy zabrakło mi słów. Cieszę się, że mogę pracować na to, żeby inni mieli ogrzewanie. Ja zadowolę się zimnicą, ku chwale firmy i zyskowi właścicieli.
Super są spotkania firmowe, a i niektóre lekcje. Dzięki podejściu „zimy nie ma, zima to jest u Ruskich”, przeważająca większość pracowników i uczniów ciągle siedzi w kurtkach i polarach, a bywa że i w czapkach. Lokalni narzekają na zimnicę jeszcze bardziej niż przyjezdni. Kawałek świata, który był zasiedlony 3000 lat temu i powinien być jednym z najlepszych miejsc do życia na całym globie, został zamieniony w miejsce, które pod względem warunków życia jakakolwiek polska mieścina nakrywa czapką.
Hitem grudnia 2020 roku było to, że zaczęto nam odcinać wodę. Zazwyczaj następowało to po godzinie 22 i trwało do jakiejś 6-7 rano, ale bywały wyjątki od tej regularności i czasem brakiem wody mogliśmy się cieszyć już o 21. Co ja narzekam, we wrześniu moja współpracowniczka miała wodę przez dwie godziny dziennie, od 18 do 20. Czasem do 22. Teraz ma dookoła zegara, ale w nerwach oczekuje nadejścia wiosny i lata, bo pewnie znowu będzie reglamentacja. Rok 2021, kraj UE, mieszkańcy 200-tysięcznego miasta, stolicy prowincji, mają permanentne problemy z WODĄ!!! I ogrzewaniem.
Już prawie nie postrzegam tego jako problemu, że z odpływu prysznicowego cuchnie. Trzeba zatykać korkiem. Gdy się zapomni, to rozchodzący się zapach dość szybko przypomina nam o tym.
Miałem poważną rozmowę z przełożonym. Powiedziałem mu, że gdy brałem ten gig, to mówiono mi, że głównym problemem w Reggio di Calabria jest nuda. Jakoś nie wspomniano, że nie będę miał internetu, wody i będę trząsł się z zimna. Co usłyszałem w odpowiedzi?
- Bo my to bierzemy za standard. Wszyscy tak żyjemy. Ale zrobię notatki, żeby w przyszłości informować nauczycieli, że będą musieli mierzyć się z takimi wyzwaniami.
Spoko, ty masz kaloryfery i wodę. To najważniejsze, że tobie jest wygodnie. Reszta z nas może zapierdalać w zimnicy i bez wody, o necie nie wspominając. Na pewno będziecie mówić na rozmowie o pracy o tym, że oferujecie mieszkania w takim standardzie i że uważacie, że w roku pandemii porządny internet to jakiś wysublimowany luksus. Zapytałem: jakie widzicie szanse, że wszedłbym z ulicy i po dowiedzeniu się, że nie będę miał internetu, wziął to mieszkanie? Na odpowiedź jeszcze czekam. Akurat nie jestem jedyny, bo drugi kolega wygrał dokładnie takie samo mieszkanie: właścicielka odmawia zainstalowania internetu. No cóż, jeżeli odwiedza się Włochy jedynie na wakacje, to nie odkrywa się, że umowy z telekomami lubią być na dwa lata, a kary za rozwiązanie przed czasem są dość wysokie. Mimo wszystko bezczelnie uważam, że ludzie oferujący mieszkania na wynajem powinni to jakoś ogarnąć. Oszczędzę sobie komentarza co myślę na temat szkoły, która ściąga nauczyciela i sadza go w takim mieszkaniu.
Już prawie nie postrzegam tego jako problemu, że z odpływu prysznicowego cuchnie. Trzeba zatykać korkiem. Gdy się zapomni, to rozchodzący się zapach dość szybko przypomina nam o tym.
Miałem poważną rozmowę z przełożonym. Powiedziałem mu, że gdy brałem ten gig, to mówiono mi, że głównym problemem w Reggio di Calabria jest nuda. Jakoś nie wspomniano, że nie będę miał internetu, wody i będę trząsł się z zimna. Co usłyszałem w odpowiedzi?
- Bo my to bierzemy za standard. Wszyscy tak żyjemy. Ale zrobię notatki, żeby w przyszłości informować nauczycieli, że będą musieli mierzyć się z takimi wyzwaniami.
Spoko, ty masz kaloryfery i wodę. To najważniejsze, że tobie jest wygodnie. Reszta z nas może zapierdalać w zimnicy i bez wody, o necie nie wspominając. Na pewno będziecie mówić na rozmowie o pracy o tym, że oferujecie mieszkania w takim standardzie i że uważacie, że w roku pandemii porządny internet to jakiś wysublimowany luksus. Zapytałem: jakie widzicie szanse, że wszedłbym z ulicy i po dowiedzeniu się, że nie będę miał internetu, wziął to mieszkanie? Na odpowiedź jeszcze czekam. Akurat nie jestem jedyny, bo drugi kolega wygrał dokładnie takie samo mieszkanie: właścicielka odmawia zainstalowania internetu. No cóż, jeżeli odwiedza się Włochy jedynie na wakacje, to nie odkrywa się, że umowy z telekomami lubią być na dwa lata, a kary za rozwiązanie przed czasem są dość wysokie. Mimo wszystko bezczelnie uważam, że ludzie oferujący mieszkania na wynajem powinni to jakoś ogarnąć. Oszczędzę sobie komentarza co myślę na temat szkoły, która ściąga nauczyciela i sadza go w takim mieszkaniu.
Myśląc o mieszkaniu nad morzem jakoś nie wpadłem na to, że czasem są tu sztormy. Wieje ciągle, nawet bez sztormów, a gdy już sztorm nadchodzi, to należy złożyć modły, żeby nie trzeba było wychodzić z domu. Pewnego listopadowego popołudnia musiałem iść do szkoły (przypomnę: w mieszkaniu mam tylko internet komórkowy), z nieba lało się strumieniami i po pięciu minutach mokre miałem dosłownie wszystko. Gacie, skarpetki, duszę, no wszystko. Siedziałem potem w mokrych ciuchach przez bite siedem godzin i z uśmiechem uczyłem kaszojadów, a na koniec dnia dorosłych. Koronozaraza mi już nie straszna, skoro przeżyłem siedem godzin siedzenia w mokrych gaciach na drewnianym krześle. Dziękuję mojej szkole, bo skoro przeczołgałem się przez coś takiego, to wiem, że już nic mnie nie pokona. W tym czasie moi przełożeni siedzieli sobie w suchych t-shirtach przy kaloryferku. Moi brytyjscy współpracownicy też mieli komfort tego, że mogli sobie włączyć ogrzewanie i nie musieli wychodzić z domu. Ja tego szczęścia nie miałem. Moja szkoła sprawia, że ciągle czuję się jak klaun. Ktoś mnie zapytał na początku stycznia, czy święta to był Netflix and Chill. Nie, tylko chill, bo przy ograniczonym internecie komórkowym, nie mogę sobie pozwolić na luksus streamowania filmów.
Nadałem sprawie tok, że tak się nie da żyć. Zaoferowano mi zamianę mieszkania na inne. Znam osobę, która tam mieszkała, więc zapytałem ją, jak się mają sprawy. Podobnie: zimno, właścicielka nie chce zainstalować internetu, ogrzewania brak. W październiku był jeden dzień bez wody, a potem nie wie, bo się wyniósł do dziewczyny. Pozytywnie wypowiedział się o łazience, ale podkreślił, że absolutnie nie jest to warte 400 euro plus rachunki. Uznałem, że zamiana nie ma sensu.
Warunki bytowe odpowiedzialne są za jakąś połowę tego, że w połowie stycznia zacząłem szukać dobrej dojazdówki do międzynarodowego lotniska, żeby wyrwać się z tej nędzy.
Warunki bytowe odpowiedzialne są za jakąś połowę tego, że w połowie stycznia zacząłem szukać dobrej dojazdówki do międzynarodowego lotniska, żeby wyrwać się z tej nędzy.