- Dlaczego ludzie idą w góry?
- Bo są.
Tak jak ludzie gór nie widzą niczego dziwnego w takiej odpowiedzi na powyższe pytanie, tak i my odkąd odkryliśmy istnienie muzeum czołgu T-34 na obrzeżach Moskwy, wiedzieliśmy, że udamy się tam właśnie z tego powodu. Oczywiście, że byliśmy świadomi czego się spodziewać, ale grzechem byłoby nie zaliczyć takiego obiektu. W końcu nie będziemy mieszkali w Moskwie do końca świata, a zapewne w 2017 roku opuścimy to piękne miasto. Z tej okazji zrobiliśmy listę rzeczy, które musimy zobaczyć przed wyjazdem. Ma ona kilkadziesiąt pozycji i sukcesywnie, co weekend, staramy się zaliczyć któreś z nich. Tak też było 8 października, gdy nasz wybór padł na to jedyne w swoim rodzaju muzeum.
Obiekt ten kusił nas od dawna. Namawialiśmy nawet ludzi nas wizytujących, żeby jechać tam razem, ale jakoś się nie udało - wszyscy jakieś takie banalne muzea Puszkina czy inne Kremle, a nie kawałek wojskowej historii Związku Radzieckiego. Aligator nastawiony był sceptycznie (delikatnie mówiąc), ale nie poddawałem się. Niemal co tydzień sugerowałem, że moglibyśmy tam jechać. W październikowy sobotni poranek powitała nas tak koszmarna pogoda, że w końcu udało mi się: postanowiliśmy poświęcić dzień na muzeum czołgu T-34.
- Bo są.
Tak jak ludzie gór nie widzą niczego dziwnego w takiej odpowiedzi na powyższe pytanie, tak i my odkąd odkryliśmy istnienie muzeum czołgu T-34 na obrzeżach Moskwy, wiedzieliśmy, że udamy się tam właśnie z tego powodu. Oczywiście, że byliśmy świadomi czego się spodziewać, ale grzechem byłoby nie zaliczyć takiego obiektu. W końcu nie będziemy mieszkali w Moskwie do końca świata, a zapewne w 2017 roku opuścimy to piękne miasto. Z tej okazji zrobiliśmy listę rzeczy, które musimy zobaczyć przed wyjazdem. Ma ona kilkadziesiąt pozycji i sukcesywnie, co weekend, staramy się zaliczyć któreś z nich. Tak też było 8 października, gdy nasz wybór padł na to jedyne w swoim rodzaju muzeum.
Obiekt ten kusił nas od dawna. Namawialiśmy nawet ludzi nas wizytujących, żeby jechać tam razem, ale jakoś się nie udało - wszyscy jakieś takie banalne muzea Puszkina czy inne Kremle, a nie kawałek wojskowej historii Związku Radzieckiego. Aligator nastawiony był sceptycznie (delikatnie mówiąc), ale nie poddawałem się. Niemal co tydzień sugerowałem, że moglibyśmy tam jechać. W październikowy sobotni poranek powitała nas tak koszmarna pogoda, że w końcu udało mi się: postanowiliśmy poświęcić dzień na muzeum czołgu T-34.
Dostanie się tam to nie taka prosta sprawa. Należy pojechać do bardzo północnej stacji metra Altufiewo. Po wyjściu z metra wita nas taka szara depresja i stada mrówkowców, że kusić może nas popełnienie samobójstwa. Obstawiam, że ludzie zabijali się z bardziej błahych powodów niż ujrzenie tego. Tu przygoda dopiero się zaczyna, bo trzeba znaleźć sobie autobus numer 401, który jedzie poza Moskwę. Kursuje on co 30 minut, więc oczywiście tyle czekaliśmy. Bilet 100 rubli, warunki w miarę cywilizowane. Niestety, droga prowadząca do Dmitrowa cieszy się pewną popularnością. Stada ludzi kupują sobie tam mieszkania i domy, pracują w Moskwie, każdego dnia dojeżdżają i korkują ulicę. Potem pewnie opowiadają jaka ta Moskwa to koszmar, bo nigdzie nie da się dostać poniżej dwóch godzin, no ale żyją w stolicy, sukces życiowy odnieśli. Wiedziałem o tym, że bywają tam korki, ale nie sądziłem, że w sobotnie wczesne popołudnie będzie dramat na dobre dwadzieścia minut stania w jednym miejscu. Widoki powalały.
Wsiadając powiedzieliśmy kierowcy, że prosimy, żeby wysadził nas w wiosce Szołochowo, przy muzeum czołgów. Oczywiście nieco sobie zapomniał, ale po interwencji udało się. Widzieliśmy, że dobrze trafiliśmy, bo szanse były raczej małe, że jakiemuś rolnikowi zostało parę czołgów w ogrodzie. Miejsca na muzeum nie wybrano przypadkiem, to stąd w 1941 roku ruszyły czołgi by bronić Moskwę.
Pewną zasadą jaką rządzi się życie muzealne w Rosji jest: im bardziej dupiany obiekt, tym bardziej nieadekwatna cena za wstęp, i tym bardziej restrykcyjna polityka dotycząca robienia zdjęć. Wiedząc z jakiej rangi atrakcją mamy do czynienia, spodziewaliśmy się konieczności listownego wystąpienia do ministerstwa obrony narodowej, żeby dostać pozwolenie na zrobienie jednego zdjęcia w przedpokoju muzeum. Tu oczekiwało nas zaskoczenie: bilety po 100 rubli, a zdjęć można sobie było zrobić do woli i jeszcze trochę.
Lepiej można było to zrozumieć po wejściu do wnętrza muzeum.
Lepiej można było to zrozumieć po wejściu do wnętrza muzeum.
Zebrano dość obłędną liczbę parafernaliów związanych z czołgami. Niby miał być T-34, ale ileż można o jednym? Dlatego też były też inne modele. Niektóre eksponaty były dokładnie tym czego się spodziewaliśmy - biografie konstruktorów, opowieści o tym jak ten czołg wygrał wojnę, pamiętniki, trochę osprzętu wojskowego. Były też mniej klasyczne zdobycze: jakiś zabłąkany Stalin, porcelanowe gadżety czołgowe. Kawałek jakby wyrwany z innej wystawy o tym jak ważną rolę odegrały kobiety podczas obrony Moskwy. Zbiory zajmują dwa piętra, a na półpiętrze jest piękny przedstawiciel militarnego impresjonizmu.
Mimo sobotniego popołudnia, tłumów nie było. Oprócz nas była druga para, tam pan wydawał się być żywo zainteresowany eksponatami, biegał od gablotki do gablotki i żywo opowiadał swojej partnerce, co też ciekawego wynalazł w czeluściach muzeum. Prawdopodobnie po drugiej gablotce podjęła decyzję o założeniu sobie konta na Tinderze. Przy czwartej ustawienie się przy drodze, bo wszystko lepsze niż czołgi.
Prawdziwa perła skryła się przed wejściem do muzeum: dzwonnica z kawałków czołgu i łusek po nabojach. Na pierwszy rzut oka nie mieliśmy pomysłu co to, potem dzięki opisom nam się rozjaśniło. Jak pięknie religia spotyka codzienność życia! Jeszcze rzut okiem na kapsułę pamięci poświęconą twórcom muzeum i trzeba było wracać.
Przystanku w stronę miasta za bardzo nie było. Czekając przy pasach, spotkaliśmy lokalnego emeryta. Na pytanie o opcje transportowe, użył dość niepokojącej frazy: transport będzie 'jeżeli bóg pozwoli'. Szczęśliwie już kilka minut później pozwolił.
Samo muzeum nie do końca spełniło nasze oczekiwania: myśleliśmy, że będzie to absolutnie największa strata czasu jaką można zaliczyć w tym mieście. Że będzie to obiekt tak absurdalny, że wysiądzie przy nim muzeum harmoszki. Że wszystko będzie chaotycznym nonsensem, bzdurą ociekającą prymitywnym patriotyzmem. Trochę tak jest, ale można było iść o wiele dalej. Bardzo mało jest o wyzwalaniu i niesieniu wolności na czołgach. Umiarkowaną beznadzieję zbiorów muzealnych ubarwia nieco dojazd, a raczej czas jaki może on zająć, pomaga nieco atrakcyjność oferowanych widoków. Muzeum czołgu T-34 jest złe, ale nie aż tak, żeby opłacało się je specjalnie odwiedzać.
Samo muzeum nie do końca spełniło nasze oczekiwania: myśleliśmy, że będzie to absolutnie największa strata czasu jaką można zaliczyć w tym mieście. Że będzie to obiekt tak absurdalny, że wysiądzie przy nim muzeum harmoszki. Że wszystko będzie chaotycznym nonsensem, bzdurą ociekającą prymitywnym patriotyzmem. Trochę tak jest, ale można było iść o wiele dalej. Bardzo mało jest o wyzwalaniu i niesieniu wolności na czołgach. Umiarkowaną beznadzieję zbiorów muzealnych ubarwia nieco dojazd, a raczej czas jaki może on zająć, pomaga nieco atrakcyjność oferowanych widoków. Muzeum czołgu T-34 jest złe, ale nie aż tak, żeby opłacało się je specjalnie odwiedzać.