Jest taka strona: change.org. Służy ona do podpisywania wszelakich petycji. Kilka miesięcy temu ustawiłem sobie, żeby mnie informowali o wydarzeniach w Rosji. Same petycje działają tak, że się je podpisuje, wysyła, a potem nic się nie dzieje, niemniej możemy czuć się lepiej, że coś zrobiliśmy, no ale nie wyszło. Trochę byłem zdziwiony, gdy pewnego dnia okazało się, że dzięki temu, że zebrało się ileś tysięcy osób, to jakiejś staruszce władze miasta pomogły - przysłali podziękowania, gratulacje i zapewnienia, że to wszystko tylko dzięki tej petycji, ale to było jakieś ciężkie syberyjskie zadupie, gdzie władza pewnie pomogła bardziej z nudów niż z tego, że się wzruszyli, że ileś tysięcy podpisów. Petycje, które dostaję, traktuję jako swoisty newsletter dotyczący dramatów rozgrywających się w Rosji roku 2016 (a wcześniej 2015). Ósmego kwietnia dostałem petycję, że chcą zamykać kotokawiarnię w Moskwie. Zdurniałem i przeczytałem. Oczywiście okazało się, że uzasadnienia nie ma. Jak mawiał towarzysz Stalin: to nie jest wyjaśnienie. To są kpiny z wyjaśnienia. Rada miasta chce zamknąć kotokawiarnię, bo nie może być tak, że zwierzęta łażą sobie jak ludzie piją kawę i jedzą.
Do Kotokawiarni chcieliśmy się wybrać już jakiś czas temu, ale baliśmy się, że wyjdzie drogo, a że w Moskwie są inne rzeczy do robienia, to jakoś nam to spadało z grafiku. Gdy jednak dowiedzieliśmy się, że chcą ich zamykać i że politycy są przeciwko, pognaliśmy od razu. Rosyjska władza działa trochę jak kościół katolicki: jeżeli są przeciwko czemuś lub komuś, jeżeli chcą kogoś zamykać lub cenzurować, to znaczy, że mamy do czynienia z osobą, miejscem lub instytucją, która jest porządna, robi coś dobrego i ma coś ciekawego do powiedzenia. Najczęściej prawdę. Dlatego też chcą ich zamknąć, ośmieszyć lub skompromitować.
Do Kotokawiarni chcieliśmy się wybrać już jakiś czas temu, ale baliśmy się, że wyjdzie drogo, a że w Moskwie są inne rzeczy do robienia, to jakoś nam to spadało z grafiku. Gdy jednak dowiedzieliśmy się, że chcą ich zamykać i że politycy są przeciwko, pognaliśmy od razu. Rosyjska władza działa trochę jak kościół katolicki: jeżeli są przeciwko czemuś lub komuś, jeżeli chcą kogoś zamykać lub cenzurować, to znaczy, że mamy do czynienia z osobą, miejscem lub instytucją, która jest porządna, robi coś dobrego i ma coś ciekawego do powiedzenia. Najczęściej prawdę. Dlatego też chcą ich zamknąć, ośmieszyć lub skompromitować.
Do kotokawiarnii najbliżej jest ze stacji Cwietnoj Bulwar, z 10 minut spaceru po średnio podniecającej okolicy. Przed wejściem mamy kocie pomniki. Za drzwiami czeka przedpokój i drewniania krata. Pani spytała nas, czy mamy rezerwację. Zacząłem po rosyjsku, po dwóch zdaniach powiedziała, że możemy sobie rozmawiać po angielsku. Powiedziałem więc, że nie mamy rezerwacji, ale nasi przyjaciele dali nam do podpisania apel, że chcą was zamykać, więc go podpisaliśmy i chcieliśmy zobaczyć jak to wygląda zanim władza zamknie. Pani się wzruszyła - nie wiem czy tym, że obcokrajowcy, czy tym, że apel - i pozwoliła nam wejść, chociaż było solidnie pełno i ludziom po nas kazała sobie poczekać.
Kotokawiarnia ma więcej reguł niż międzynarodowe lotnisko. Większość z nich jest raczej oczywista, ale zapewne zdarzają się ekscentryczni klienci, dla których nie jest rzeczą oczywistą, że kota nie można ciągnąć za ogon, a i darcie dupy na cały lokal to nie do końca oczekiwane zachowanie.
Kotokawiarnia ma więcej reguł niż międzynarodowe lotnisko. Większość z nich jest raczej oczywista, ale zapewne zdarzają się ekscentryczni klienci, dla których nie jest rzeczą oczywistą, że kota nie można ciągnąć za ogon, a i darcie dupy na cały lokal to nie do końca oczekiwane zachowanie.
Na wejściu należy zdjąć obuwie, przywdziać Crocsy, ochraniacze na nogi lub łazić w skarpetkach. Dzięki temu mają ładne panele podłogowe i nie nanosi się syf. Ciekawostką jest to, że zwykła kawa i herbata są za darmo, płaci się za minuty siedzenia w tym wyjątkowym miejscu. W weekendy cena wynosi 8 rubli za minutę, ale np. w poniedziałek rano to tylko 3. Przekraczamy magiczne wrota, dostajemy zawieszkę na szyję i możemy cieszyć się darmową kawą, grami, puzzlami, a przede wszystkim kotami. Tych na stanie jest około dwudziestki. W czasie naszej wizyty niemal wszystkie twardo spały, niektóre do tego dość wysoko, więc nie mogliśmy ich omamiać zabawkami, których imię to legion, jedynie mogliśmy cieszyć się miękkim futerkiem kotów pogrążonych w komie/komach. Dostaliśmy po kawie, połaziliśmy po lokalu, posiedzieli, żeby mieć pewność, że nasz pobyt przyniesie profit miejscu, i tyle. Merchandise-gift shop jest epicki, są magnesy, pocztówki, puzzle, ale niestety, koszulki były raczej w rozmiarach bardzo dalekich od noszonych przeze mnie.
Na plus: jest pokój do którego odwiedzający nie mogą wchodzić. Tam siedzą koty, które akurat nie mają ochoty pracować.
Na minus: były dzieci. To jaki robiły chlew i jak się wydzierały (przy biernej postawie rodziców)... Obudziłyby Łazarza lepiej niż Jezus. Szczęśliwie, koty pozostawały niewzruszone.
Na minus: były dzieci. To jaki robiły chlew i jak się wydzierały (przy biernej postawie rodziców)... Obudziłyby Łazarza lepiej niż Jezus. Szczęśliwie, koty pozostawały niewzruszone.
Kotokafe nie jest tylko maszynką do robienia pieniędzy i sprzedawania barachła. Miejsce istnieje niewiele ponad rok, ale w tym czasie udało im się znaleźć domy dla ponad sześćdziesięciu kotów. Na wejściu pani nas spytała, czy jesteśmy zainteresowani wzięciem sobie kota. Bardzo jesteśmy, ale niestety, nasz tryb życia na to nie pozwala.
Czasem zdarza się, że po jakimś czwartym piwie ludzie pytają mnie czy jest coś czego brakuje mi w życiu na emigracji. Spodziewają się odpowiedzi, że piwa Żywiec lub serka topionego Złoty Ementaler. Tych rzeczy w jakimś tam sensie brakuje (przy czym Chamowniki biją Żywca na głowę, a ser Karat Złotego Ementalera), ale dużo bardziej brakuje nam np. obchodzenia urodzin i rocznic wspólnie ze znajomymi. A najbardziej - zwłaszcza tej połowie z nas, która całe życia miała koty - posiadania w domu zwierzęcia. Dzięki istnieniu Kotokafe było nam dane na chwilę mieć kota, a nawet kilka. Chcielibyśmy mieć dalej tę opcję, więc jeżeli dotarliście aż tutaj, to może zechce wam się postawić kukułkę pod petycją. Oczywiście, że adresaci się nią podetrą. Traktujcie to proszę jako możliwość stworzenia ogromnej rolki papieru toaletowego dla moskiewskich polityków. A my mamy nadzieję odwiedzić kotiki ponownie zanim je zlikwidują.
Czasem zdarza się, że po jakimś czwartym piwie ludzie pytają mnie czy jest coś czego brakuje mi w życiu na emigracji. Spodziewają się odpowiedzi, że piwa Żywiec lub serka topionego Złoty Ementaler. Tych rzeczy w jakimś tam sensie brakuje (przy czym Chamowniki biją Żywca na głowę, a ser Karat Złotego Ementalera), ale dużo bardziej brakuje nam np. obchodzenia urodzin i rocznic wspólnie ze znajomymi. A najbardziej - zwłaszcza tej połowie z nas, która całe życia miała koty - posiadania w domu zwierzęcia. Dzięki istnieniu Kotokafe było nam dane na chwilę mieć kota, a nawet kilka. Chcielibyśmy mieć dalej tę opcję, więc jeżeli dotarliście aż tutaj, to może zechce wam się postawić kukułkę pod petycją. Oczywiście, że adresaci się nią podetrą. Traktujcie to proszę jako możliwość stworzenia ogromnej rolki papieru toaletowego dla moskiewskich polityków. A my mamy nadzieję odwiedzić kotiki ponownie zanim je zlikwidują.