Wybrałem się do Petersburga, a nie od razu do Moskwy, z kilku powodów. Jednym z nich była ochota zobaczenia miasta, w którym ostatnio byłem w 2003 roku, i które dość miło wspominam. Początkowo plan zakładał, że następnie będzie wyprawa do Karelii - legendarnie pięknej i niedostępnej części Rosji. Kusiły mnie zwłaszcza Sołowki, wyspy z klasztorem, które za poprzedniego systemu służyły jako więzienia.
Rozpocząłem kombinowanie, wyszło mi to następująco: z Petersburga do Pietropawłowska pociąg, tam zwiedzanie, w tym skansenu na wyspie, ponoć piękny. Potem przemieszczenie się do kolejnej miejscowości, skąd można złapać prom na Sołowki. Tam dwa do trzech dni zwiedzania. Potem powrót na stały ląd i do Archangielska. Tam ze dzień lub dwa i do Moskwy. Akurat około tygodnia z bezpiecznym zapasem czasu na wypadek jakichś problemów logistycznych.
Jednak pojawił się inny problem: ceny transportu kolejowego w Rosji są w miarę rozsądne. Godziny pociągów różnie, ale ogólnie da się żyć, trochę nocek w drodze. To do łyknięcia. Jednak nie do łyknięcia okazały się inne koszta: wstęp do pięknego skansenu na wyspie w wysokości 1400 rubli. Prom na Sołowki w podobnie atrakcyjnej cenie. Nocleg równie horrendalnie drogi, znalazłem jakieś dormitorium... Za 20 euro??? Niektórzy pisali, że opłaca się jechać na pakiet. Kolejne o rany, przyspieszony oddech, rozszerzone źrenice i niedowierzanie. Odpada. Rozpocząłem obliczanie ile mi to wyjdzie na własną rękę. I w pewnym momencie powiedziałem sobie bardzo mądre słowa.
Jebać to.
Za długo tu jestem, żeby z uśmiechem matoła wydawać co najmniej 50 euro dziennie za zwiedzanie dziczy, nawet z zabytkami gułagowymi. Gdyby te Sołowki były w Finlandii, to bym stwierdził, że kraj jest drogi, więc musi to wszystko tyle kosztować, do tego jakość będzie świetna i człowiek nie będzie miał poczucia, że go przekręcili wszędzie, na wszystkim i w każdą stronę. Ale w Rosji? W kraju, gdzie nauczyciel w szkole państwowej zarabia tyle, że nawet nie stać go na zbliżenie się do tego promu i skansenu? W Rosji, gdzie emerytura może wynosić 150 USD, mam płacić jakieś 20 euro za wstęp do skansenu? Do tego znam rosyjską jakość usług, więc mogę zgadywać jak to wygląda. Kibel bez papieru, zimne żarcie, chamowata obsługa i piłowanie ryja jakichś nowobogaczy (podobno najlepsze miejsce do jeżdżenia quadami). Karelia na pewno jest piękna, ale za takie pieniądze, to ja mogę mieć pięknie gdzieś indziej i bez ruskiego bajzlu. W ten więc sposób Karelia odpadła.
Zamiast tego postanowiłem spędzić weekend w Petersburgu, przypomnieć sobie niektóre z miejsc, które widziałem już kiedyś. Turystycznie tam wiele nie odkryłem, ale parę rzeczy mnie zadziwiło.
Rozpocząłem kombinowanie, wyszło mi to następująco: z Petersburga do Pietropawłowska pociąg, tam zwiedzanie, w tym skansenu na wyspie, ponoć piękny. Potem przemieszczenie się do kolejnej miejscowości, skąd można złapać prom na Sołowki. Tam dwa do trzech dni zwiedzania. Potem powrót na stały ląd i do Archangielska. Tam ze dzień lub dwa i do Moskwy. Akurat około tygodnia z bezpiecznym zapasem czasu na wypadek jakichś problemów logistycznych.
Jednak pojawił się inny problem: ceny transportu kolejowego w Rosji są w miarę rozsądne. Godziny pociągów różnie, ale ogólnie da się żyć, trochę nocek w drodze. To do łyknięcia. Jednak nie do łyknięcia okazały się inne koszta: wstęp do pięknego skansenu na wyspie w wysokości 1400 rubli. Prom na Sołowki w podobnie atrakcyjnej cenie. Nocleg równie horrendalnie drogi, znalazłem jakieś dormitorium... Za 20 euro??? Niektórzy pisali, że opłaca się jechać na pakiet. Kolejne o rany, przyspieszony oddech, rozszerzone źrenice i niedowierzanie. Odpada. Rozpocząłem obliczanie ile mi to wyjdzie na własną rękę. I w pewnym momencie powiedziałem sobie bardzo mądre słowa.
Jebać to.
Za długo tu jestem, żeby z uśmiechem matoła wydawać co najmniej 50 euro dziennie za zwiedzanie dziczy, nawet z zabytkami gułagowymi. Gdyby te Sołowki były w Finlandii, to bym stwierdził, że kraj jest drogi, więc musi to wszystko tyle kosztować, do tego jakość będzie świetna i człowiek nie będzie miał poczucia, że go przekręcili wszędzie, na wszystkim i w każdą stronę. Ale w Rosji? W kraju, gdzie nauczyciel w szkole państwowej zarabia tyle, że nawet nie stać go na zbliżenie się do tego promu i skansenu? W Rosji, gdzie emerytura może wynosić 150 USD, mam płacić jakieś 20 euro za wstęp do skansenu? Do tego znam rosyjską jakość usług, więc mogę zgadywać jak to wygląda. Kibel bez papieru, zimne żarcie, chamowata obsługa i piłowanie ryja jakichś nowobogaczy (podobno najlepsze miejsce do jeżdżenia quadami). Karelia na pewno jest piękna, ale za takie pieniądze, to ja mogę mieć pięknie gdzieś indziej i bez ruskiego bajzlu. W ten więc sposób Karelia odpadła.
Zamiast tego postanowiłem spędzić weekend w Petersburgu, przypomnieć sobie niektóre z miejsc, które widziałem już kiedyś. Turystycznie tam wiele nie odkryłem, ale parę rzeczy mnie zadziwiło.
- Burdele reklamują się właściwie otwarcie. Chyba, że założymy, że pani Lena dopiero przyjechała do tego dużego miasta i szuka przyjaciół tak desperacko, że wylepia znaki drogowe swoim numerem telefonu. Podobały mi się też ogłoszenia, że 'odpoczynek całą dobę'. Zgaduję, że gałeczka, a nie kąpiel w zdrowotnych solach. W Moskwie takich cudów często nie widuję.
- Spodobała mi się sieć dostarczająca jedzenie o nazwie Dostajewski. Widać, że SPB bardziej żyje tym pisarzem niż Moskwa, gdzie Bułhakow zbiera wszystko (ale jeszcze nie dostawy jedzenia).
- Nie wiem dlaczego, ale uznano, że autobusy świetnie nadają się na toalety. 20 rubli, warto było.
Petersburg jest dramatycznie wręcz zawalony turystami, w dużej mierze azjatyckimi. Mówię o centralnych miejscach, odchodząc kawałek od głównych traktów zyskuje się względny święty spokój. Mimo wszystko, jeżeli będę miał okazję wybrać się jeszcze raz, to poza sezonem, choćby za cenę nędznej pogody.
Zacząłem się zastanawiać, co z sobą dalej robić. Opcji miałem kilka: Psków, ale to trochę w stronę Estonii, więc oddaliłbym się od Moskwy. Wołogda, też nie bardzo blisko Moskwy, ale do zrobienia. Nowogród Wielki, na drodze do Moskwy. Twer, już bardzo blisko Moskwy. Mogłem łącznie poświęcić tydzień na podróżowanie, postanowiłem się nie styrać, wybrałem Nowogród Wielki, z którego - patrząc po mapie - mogłem dość łatwo dostać się do Tweru. Przemyślenia doprowadziły mnie do wniosku, że nie ma po co się zamęczać podróżami po naście godzin pociągiem skoro w zasięgu nastu godzin za wiele po prostu nie ma.
Według informacji znalezionych na necie przejazd z Petersburga do Nowogrodu trwa kilka godzin. Cztery autobusem, trochę ponad dwie pociągiem. Tyle teoria. A tak się miała do niej praktyka.
Ułatwień związanych z tą podróżą nie brakuje. Ułatwienie pierwsze: stacja kolejowa w Nowogrodzie nazywa się Novgorod na Wolkhove. Bo poza Nowogrodem Wielkim jest jeszcze Niżny Nowogród, kilkanaście godzin dalej na wschód.
Ułatwienie drugie, w Petersburgu jest kilka dworców kolejowych. Mnie wskazówki pokierowały na Dworzec Witebski, z którego miała być elektriczka o 7:19 rano. Tam pani najpierw powiedziała, że u nich taki pociąg nie chodzi i że mam jechać na Dworzec Moskiewski. Poprosiłem, żeby sprawdziła. Okazało się, że w sumie to chodzi, ale nie w poniedziałki i bodajże nie w czwartki. Oczywiście był poniedziałek, a w ten dzień pociąg chodzi tylko do Rogowki. Na pytania czy z Rogowki da się dostać do Nowogrodu, odpowiedzi pani udzielić nie była w stanie. Powiedziała, że muszę zobaczyć na internecie. Powiedziałem, że za bardzo go tu nie mam, a po drugie net to mnie przyprowadził na ten Dworzec Witebski. Po dłuższym namyśle pokierowano mnie do jakichś bocznych kas, gdzie mają internet i mi sprawdzą czy z Rogowki da się jechać do Nowogrodu. Dochodziła 7, wstałem o 5:40. Dzień się jeszcze dobrze nie zaczął, a ja już miałem go dosyć. W tych bocznych kasach - dla odmiany - nie wiedzieli czy z Rogowki da się dojechać do Nowogrodu. Nie wiedzieli też jak to sprawdzić. XXI wiek, najbardziej turystyczne miasto kraju, a sprawdzenie siatki połączeń na dworcu przerasta obsługę. Nie muszę chyba dodawać, że po angielsku nie mówił nikt, a na widok turysty ich paraliżowało. Gdy turysta odzywał się po rusku, to im się nieco poprawiało. W sumie każdy chciał pomóc, nie było modelowego 'NIET!'. W końcu dano mi nawet niezgorszą radę: siedzieć przy kasach i czekać, a jak ktoś kupi bilet do Rogowki, to go spytać, czy da się jakoś pojechać dalej.
Cierpliwości na tę zabawę starczyło mi na jakieś 20 minut. Wiele się nie dowiedziałem. Pojechałem na dworzec autobusowy przy ulicy Obwodnyj Kanał. Przy wejściu na dworzec wojskowy kazał nam grupkami składać swoje rzeczy na dywanik. Potem podchodził do tego facet w okularach z psem w stylu basseta, basset łaził po betach i obwąchiwał je. Zafiksował się na jakiejś torbie i mimo usilnych prób opiekuna, ciągle do niej wracał. Opiekun to olewał i tak sobie postaliśmy, patrząc na pieska, który chyba nie wiedział co ma robić, żeby mu dali spokój. Trwało to kilka minut zanim pozwolili nam wejść na dworzec. Widziałem, że będzie dobry dzień, a była dopiero 7:40. Bez większego dramatu kupiłem bilet autobusowy za 400 rubli dla siebie i za 50 dla mojego bagażu, odjazd był o 7:55, mniej niż 15 minut, chociaż tyle się udało. Gdy już miałem odejść od kasy, usłyszałem strachliwe:
- Do you speak English?
Przed kasą stała przerażona Chinka. Oczywiście w odpowiedzi otrzymała - 'NIET!'.
- Czego ci trzeba, powiedz mi człowieku?
- Ooo, pan mówi po angielsku... Autobusu do Nowogrodu mi trzeba.
Chinek okazało się być cztery, chwilę zajęło im zrozumienie tego, że za bagaż się płaci. Pani kasjer była załamana, gdy zobaczyła ich paszporty, jakoś jednak znalazła odpowiednie personalia (albo wpisała ZhongGuo kilka razy) i sprzedała bilety. Postanowiłem podzielić się obłędną znajomością chińskiego, wrzuciłem więc w jedno zdanie moje ulubione słowo fapiao, poprawiłem chwilę potem z meiyou.
Nie ma nic lepszego niż fapiao z meiyou o poranku. Aż mi się humor poprawił. Te kilka minut pozwoliło ustalić, że są z Szanghaju, że najgorzej mówiąca po angielsku jest szefową i że całkowicie nie mają pojęcia co się wokół nich dzieje, więc za ręce zaprowadziłem na odpowiedni peron, nadałem bagaże, znalazłem im miejsca w busie i poszedłem spać na swoje. Zauważyłem też bardzo sprytny patent: kara za niezapięcie pasa bezpieczeństwa wynosiła 500 rubli. Ponieważ pasów nie było, mogli ją wlepić każdemu pasażerowi. Szczęśliwie, okrucieństwo rosyjskiego prawa łagodzi nieco to, że nie jest przesadnie często egzekwowane.
Po jakichś dwóch godzinach zatrzymaliśmy się na toaletę i szybkie jedzenie. Koło siermiężnych sraczy odpoczywał kot. Moje chińskie koleżanki postanowiły zrobić sobie z nim serię zdjęć. Każdy, kto miał w życiu kontakt z kotem, wie, że koty są urodzonymi tancerzami i że uwielbiają jak im się wyrywa łapy ze stawów. To też wiedziały moje Chinki, w efekcie kot je pogryzł, podrapał i dał dyla. Od lat mówię, że nie ma większej siary niż wypuszczenie Chińczyków poza granice ich cudownej ojczyzny. Wtedy właśnie mają okazje pokazać ludziom jacy są mądrzy, co robi niesamowite wrażenie na tych, którzy z Chinami większej styczności wcześniej nie mieli. Dla mnie to standard, daj Chince kota, to go zabije. Lub on ją. Rosyjski okaz wydawał się radzić sobie wcale nieźle z tematem.
Zacząłem się zastanawiać, co z sobą dalej robić. Opcji miałem kilka: Psków, ale to trochę w stronę Estonii, więc oddaliłbym się od Moskwy. Wołogda, też nie bardzo blisko Moskwy, ale do zrobienia. Nowogród Wielki, na drodze do Moskwy. Twer, już bardzo blisko Moskwy. Mogłem łącznie poświęcić tydzień na podróżowanie, postanowiłem się nie styrać, wybrałem Nowogród Wielki, z którego - patrząc po mapie - mogłem dość łatwo dostać się do Tweru. Przemyślenia doprowadziły mnie do wniosku, że nie ma po co się zamęczać podróżami po naście godzin pociągiem skoro w zasięgu nastu godzin za wiele po prostu nie ma.
Według informacji znalezionych na necie przejazd z Petersburga do Nowogrodu trwa kilka godzin. Cztery autobusem, trochę ponad dwie pociągiem. Tyle teoria. A tak się miała do niej praktyka.
Ułatwień związanych z tą podróżą nie brakuje. Ułatwienie pierwsze: stacja kolejowa w Nowogrodzie nazywa się Novgorod na Wolkhove. Bo poza Nowogrodem Wielkim jest jeszcze Niżny Nowogród, kilkanaście godzin dalej na wschód.
Ułatwienie drugie, w Petersburgu jest kilka dworców kolejowych. Mnie wskazówki pokierowały na Dworzec Witebski, z którego miała być elektriczka o 7:19 rano. Tam pani najpierw powiedziała, że u nich taki pociąg nie chodzi i że mam jechać na Dworzec Moskiewski. Poprosiłem, żeby sprawdziła. Okazało się, że w sumie to chodzi, ale nie w poniedziałki i bodajże nie w czwartki. Oczywiście był poniedziałek, a w ten dzień pociąg chodzi tylko do Rogowki. Na pytania czy z Rogowki da się dostać do Nowogrodu, odpowiedzi pani udzielić nie była w stanie. Powiedziała, że muszę zobaczyć na internecie. Powiedziałem, że za bardzo go tu nie mam, a po drugie net to mnie przyprowadził na ten Dworzec Witebski. Po dłuższym namyśle pokierowano mnie do jakichś bocznych kas, gdzie mają internet i mi sprawdzą czy z Rogowki da się jechać do Nowogrodu. Dochodziła 7, wstałem o 5:40. Dzień się jeszcze dobrze nie zaczął, a ja już miałem go dosyć. W tych bocznych kasach - dla odmiany - nie wiedzieli czy z Rogowki da się dojechać do Nowogrodu. Nie wiedzieli też jak to sprawdzić. XXI wiek, najbardziej turystyczne miasto kraju, a sprawdzenie siatki połączeń na dworcu przerasta obsługę. Nie muszę chyba dodawać, że po angielsku nie mówił nikt, a na widok turysty ich paraliżowało. Gdy turysta odzywał się po rusku, to im się nieco poprawiało. W sumie każdy chciał pomóc, nie było modelowego 'NIET!'. W końcu dano mi nawet niezgorszą radę: siedzieć przy kasach i czekać, a jak ktoś kupi bilet do Rogowki, to go spytać, czy da się jakoś pojechać dalej.
Cierpliwości na tę zabawę starczyło mi na jakieś 20 minut. Wiele się nie dowiedziałem. Pojechałem na dworzec autobusowy przy ulicy Obwodnyj Kanał. Przy wejściu na dworzec wojskowy kazał nam grupkami składać swoje rzeczy na dywanik. Potem podchodził do tego facet w okularach z psem w stylu basseta, basset łaził po betach i obwąchiwał je. Zafiksował się na jakiejś torbie i mimo usilnych prób opiekuna, ciągle do niej wracał. Opiekun to olewał i tak sobie postaliśmy, patrząc na pieska, który chyba nie wiedział co ma robić, żeby mu dali spokój. Trwało to kilka minut zanim pozwolili nam wejść na dworzec. Widziałem, że będzie dobry dzień, a była dopiero 7:40. Bez większego dramatu kupiłem bilet autobusowy za 400 rubli dla siebie i za 50 dla mojego bagażu, odjazd był o 7:55, mniej niż 15 minut, chociaż tyle się udało. Gdy już miałem odejść od kasy, usłyszałem strachliwe:
- Do you speak English?
Przed kasą stała przerażona Chinka. Oczywiście w odpowiedzi otrzymała - 'NIET!'.
- Czego ci trzeba, powiedz mi człowieku?
- Ooo, pan mówi po angielsku... Autobusu do Nowogrodu mi trzeba.
Chinek okazało się być cztery, chwilę zajęło im zrozumienie tego, że za bagaż się płaci. Pani kasjer była załamana, gdy zobaczyła ich paszporty, jakoś jednak znalazła odpowiednie personalia (albo wpisała ZhongGuo kilka razy) i sprzedała bilety. Postanowiłem podzielić się obłędną znajomością chińskiego, wrzuciłem więc w jedno zdanie moje ulubione słowo fapiao, poprawiłem chwilę potem z meiyou.
Nie ma nic lepszego niż fapiao z meiyou o poranku. Aż mi się humor poprawił. Te kilka minut pozwoliło ustalić, że są z Szanghaju, że najgorzej mówiąca po angielsku jest szefową i że całkowicie nie mają pojęcia co się wokół nich dzieje, więc za ręce zaprowadziłem na odpowiedni peron, nadałem bagaże, znalazłem im miejsca w busie i poszedłem spać na swoje. Zauważyłem też bardzo sprytny patent: kara za niezapięcie pasa bezpieczeństwa wynosiła 500 rubli. Ponieważ pasów nie było, mogli ją wlepić każdemu pasażerowi. Szczęśliwie, okrucieństwo rosyjskiego prawa łagodzi nieco to, że nie jest przesadnie często egzekwowane.
Po jakichś dwóch godzinach zatrzymaliśmy się na toaletę i szybkie jedzenie. Koło siermiężnych sraczy odpoczywał kot. Moje chińskie koleżanki postanowiły zrobić sobie z nim serię zdjęć. Każdy, kto miał w życiu kontakt z kotem, wie, że koty są urodzonymi tancerzami i że uwielbiają jak im się wyrywa łapy ze stawów. To też wiedziały moje Chinki, w efekcie kot je pogryzł, podrapał i dał dyla. Od lat mówię, że nie ma większej siary niż wypuszczenie Chińczyków poza granice ich cudownej ojczyzny. Wtedy właśnie mają okazje pokazać ludziom jacy są mądrzy, co robi niesamowite wrażenie na tych, którzy z Chinami większej styczności wcześniej nie mieli. Dla mnie to standard, daj Chince kota, to go zabije. Lub on ją. Rosyjski okaz wydawał się radzić sobie wcale nieźle z tematem.
Podróż powinna niby trwać ponad cztery godziny, ale jakimś cudem trwała mniej niż trzy i już koło 10:30 wysiedliśmy w Nowogrodzie. Po drodze gdy nie spałem, mogłem podziwiać rosyjską wieś.
Dramat.
Depresja.
Budownictwo się głównie sypie. Jeszcze tego dnia pogoda nie powalała, więc szarość była obłędnie szara. Rzeczy w stylu dróg, chodników, wszystko wyglądało na ciężki socjalizm, który jakoś się jeszcze trzyma. Budynki w stanie agonalnym. Mało ludzi. Czasem jakaś szkoła. Zawsze gdy mnie pytają jak jest w Rosji, odpowiadam, że ja to wiem jak jest w Moskwie i paru miejscach, ale kraj ten jest wielce zróżnicowany. Doświadczalnie i ciekawostkowo to nawet można się w taką podróż wybrać, ale dobrze, że trwała ona tylko trochę ponad trzy godziny zamiast obiecywanych czterech. Chinki były nawet nieco obruszone, człowiek płaci, to wymaga, postałby w jakimś korku albo chociaż na nonsensownym przystanku autobusowym pośrodku niczego. Po przybyciu powiedziały, że dadzą sobie radę bez mojej pomocy. Pogodziłem się z tym i poszedłem w stronę zarezerwowanego wcześniej noclegu. Wiedziałem, że ciekawiej niż w Petersburgu nie trafię.
Dramat.
Depresja.
Budownictwo się głównie sypie. Jeszcze tego dnia pogoda nie powalała, więc szarość była obłędnie szara. Rzeczy w stylu dróg, chodników, wszystko wyglądało na ciężki socjalizm, który jakoś się jeszcze trzyma. Budynki w stanie agonalnym. Mało ludzi. Czasem jakaś szkoła. Zawsze gdy mnie pytają jak jest w Rosji, odpowiadam, że ja to wiem jak jest w Moskwie i paru miejscach, ale kraj ten jest wielce zróżnicowany. Doświadczalnie i ciekawostkowo to nawet można się w taką podróż wybrać, ale dobrze, że trwała ona tylko trochę ponad trzy godziny zamiast obiecywanych czterech. Chinki były nawet nieco obruszone, człowiek płaci, to wymaga, postałby w jakimś korku albo chociaż na nonsensownym przystanku autobusowym pośrodku niczego. Po przybyciu powiedziały, że dadzą sobie radę bez mojej pomocy. Pogodziłem się z tym i poszedłem w stronę zarezerwowanego wcześniej noclegu. Wiedziałem, że ciekawiej niż w Petersburgu nie trafię.