Tragicznie nie jest, smak podobny nieco do wątróbki (na tyle, na ile pamiętam smak wątróbki po prawie sześciu latach bez mięsa). Konsystencja bardzo płynna, rozpływa się w ustach, a nie w dłoni. Jeżeli ktoś lubi mięso, to nie powinien tu mieć problemu. Oczywiście jeden eksperyment wystarczył, drugiej połówki kaczego ośrodka dyspozycyjnego już nie próbowałem, zgaduję, że smakował dokładnie tak samo. Nasza ulubiona kelnerka nieźle się ubawiła z tej walki, potem powiedziała, że jeżeli nam nie smakowało, to nie możemy się poddawać, bo jest o wiele smaczniejsze na ciepło.
Miewam chwile, gdy lubię sobie pomarnować czas i spać do tak zwanego południa. Zwlekliśmy się późno, zrobili śniadanie i zasiedli do internetów. Zdziwiło mnie, że mam dość dużo maili na skrzynce ‘oficjalnej’, otwieram, a tam pani Ping - główna rekruterka z organizacji mnie zatrudniającej. Akurat miała mi odpisać na coś, więc oczy mi z orbit wyszły i kurwa trafiła, gdy zobaczyłem, że pyta mnie, czy szkoła dobrze ją poinformowała, że za trzy dni wyjeżdżam i rzucam pracę. Szkoła teraz chce pieniędzy od pani Ping, bo ja złamałem kontrakt. Poszedłem sobie zapalić.
Trzymając się za jaja, stół, krzesło i sufit napisałem, iż musiało dojść do jakiejś pomyłki. Nie, szkoła wie, że moim ostatnim dniem pracy będzie 19 stycznia. Ustaliliśmy to we wrześniu, gdyż szkoła chciała, żebym został do połowy lutego, popracował trochę bez kontraktu, bo im pasuje. Powiedziałem wtedy, że 19 stycznia to najpóźniejszy możliwy dzień dla mnie. Ba, jest inny problem, jeżeli się nie mylę, szkoła musi zapłacić coś więcej organizacji i mnie z okazji ukończenia kontraktu. Byłoby dla nich pięknym prezentem, gdybym na miesiąc przed końcem go zerwał. Tak więc, droga pani Ping, szkoła pierdoli bzdury i chce się mnie pozbyć, żeby oszczędzić parę kuai.
Przejrzałem sobie inne zapiski, za co mnie można dyscyplinarnie zwolnić:
- więcej niż pięć spóźnień w semestrze - mam zero do tej pory, raczej nie planuję zmieniać tego stanu;
- upośledzenie mowy - mogliby próbować tędy, ale skoro nie zgłaszali żadnych zastrzeżeń od lutego, to chyba nie przejdzie, że nagle zacząłem bełkotać w sposób dziko niezrozumiały. Do tego Ping nas wszystkich oglądała w trakcie lekcji pokazowych, więc jąkały by nie puściła;
- opcja imienia księdza Gila, czyli seks z uczennicą lub uczniem. Tu dochodzi więzienie i 5000$ kary. Dzieci są w wieku 5-14 lat, a dla mnie tutaj nawet 20 latki są jakieś za młode;
- więcej niż 15 dni choroby w semestrze - na razie mam dwa, wprawdzie temperatura w salach jest około zera, ale jakoś się jeszcze trzymam. Uczniowie trzymają się gorzej i ich ubywa, ale co tam, oszczędzamy! Zakładając, że miesięczny koszt grzania... A nawet mi się nie chce. Jeżeli przez zimno szkoła straciła więcej niż czworo uczniów, to już się to finansowo nie kalkuluje. Obstawiam, że straciła wielu więcej.
Oczywiście następnego dnia udało się bez problemu potwierdzić, że moja data opuszczenia szkoły to jednak 19 stycznia. Wręcz zdziwienie, że pytam. Stwierdziłem, że co sobie będę żałował, wiele do roboty nie mam, więc wziąłem swój biały pysk i trułem Vivian jej żółty bęben o tym, że chamstwo, niesprawiedliwość, upadek obyczajów i zaprzaństwo. Sprawa jednak miała poważniejszy oddźwięk, bo Kierownik aż był trzeźwy cały dzień (no, do 19, potem nie wiem). Temat umarł, zastanawiałem się, czy coś gadać o tym, ale mam w pamięci liczne publikacje na temat biznesu w Chinach. Tak, to normalnie, że próbuje się oszukać człowieka, a gdy to się nie uda, to potem się z nim współpracuje dalej jak gdyby nigdy nic. Nie, według Chińczyków nic złego się nie dzieje, po prostu, próbowałem cię oszukać, ale mi się nie udało, więc będziemy wspólnie robić dalej.
Tydzień naznaczony był dziwnymi znakami. Niby święta, ale bez przesady, że Dyrektor przychodzi codziennie trzeźwy? Nawet wieczorami? Rozniesie go w końcu, wiem co mówię. W piątek tradycyjne spotkanie w tradycyjnym chińskim, więc dopiero potem dowiedziałem się, że nasza szkoła już od lutego będzie mogła zatrudniać obcokrajowców, bez korzystania z organizacji i pośredników. Udało się już wszystko dograć i uzyskać stosowne pozwolenia. Bardzo się cieszę, bo to już nie pierwszy raz, a dokładniej sprawy ujmując: nasza szkoła ma ten zaszczyt po raz trzeci, mogli już zacząć zatrudniać w kwietniu, czerwcu i wrześniu. To znaczy tak ogłaszano, ale jakoś potem temat znikał. Z tejże racji dowiedziałem się, że zostaję na drugi semestr. Uśmiechnąłem się radośnie, gdy koleżanka Yang mnie o tym poinformowała. Udzieliłem jej kontrwywiadu, to znaczy powiedziałem, że 20 stycznia może nas łapać na dworcu jeżeli się chce pożegnać.
Zastanawia mnie, czy jest jakaś granica pieprzenia bzdur, po której rozstępują się niebiosa i schodzi z nich Jezus, żeby rozpierdalać. No tutaj to chyba wychodzi Mao z otchłani piekielnych. Dobrze, wiem, że nie ma, jeszcze bardziej mi już też w życiu w żywe oczy kłamano, ale widzę, że kolejne tygodnie będą przyjemne. Na razie wielka krzywda mi się nie dzieje, a że po 20 stycznia powiedzą, że cham oszukał i uciekł, to już mnie jakby mniej. Najpierw pewnie będzie, że sobie bydlak pojechał na wakacje i zaraz wróci, a potem, że nas okłamał i uciekł. Problem, że ja mówię prawdę współpracownikom, więc może wyjść dziwnie, ale czy to mój problem?
Przeprowadzono nauczycielom lekcję kaligrafii. Na ile znam ich precyzję, dokładność i dbałość o detal, to pewnie chcąc napisać, co też jest na zadanie domowe, piszą jakiś bełkot. Lekcja skończyła się tym, że ponad połowa grupy grała na telefonach, a pani prowadząca cieszyła się, że chociaż trzy osoby to klepią. Asystentka Yang dostała pałę za swój charakter pisma. Hardcore to być nie mógł, z 10 znaków napisanych tablicy rozpoznałem sześć, większość po trzy machnięcia, więc poziom wybitnie podstawowy, ale i tak okazało się, że źle piszą.
Szkoła twardo się trzyma polityki rodem z Syberii, ale nauczyciele zaczynają się wyłamywać: odpalają grzanie na początku lekcji na jakieś 20 minut, a potem je gaszą. W ten sposób, gdy władza wejdzie do sali w trakcie przerwy, to zastanie ją przepisowy ziąb, ale chociaż środek lekcji da się przetrzymać. A w sumie to jest durnie i ciągle zdejmuję polar, by za chwilę go ubrać. W nocy woda zamarza, więc o 8:30 też tropików nie ma, ale polityka szkoły jest jasna: grzejniki włączać tylko na wyraźne żądanie rodziców.
Jak już o lekcjach, bywają piękne chwile: miałem wieczorną grupę, którą w miarę lubię, ale często jest tam nudno, poza tym start o 18, a to wszystko 9-11 lat. Poszło jednak jak z marzeń, cisza jak makiem zasiał, wszyscy patrzyli i tylko chwytali kolejne ćwiczenia. Rzadko się zdarza tak ładnie trafić, aż cieszyłem się, że siedzi mi na sali audytorium paru nauczycielek i to widzi. Patrzcie, tak się robi - karty, kości do gry, obrazki ze zwierzętami - i mówią sami, niektórzy nawet pełnymi zdaniami. A nie badanie długości tonu w każdym słowie, znęcanie się nad literką krzywo napisaną i ‘th’ nie modelowo wydukanym.
W sobotę był fokus (dobre, słowiańskie słowo) na Mikołaja, część pierwsza. Dyrektor już dobre dwa tygodnie temu zajawiał, że kupił strój i że będę rozdawał dzieciom prezenty, ubawimy się po prostu po pachy. Ponieważ było to w ramach lekcji, to specjalnie nie protestowałem, chociaż oczywiście zajęcia do odrobienia, ale większy oddech w tym bloku chociaż. Na pewno za ten strój nie przepłacił, pasek zrobiony z jakiejś taśmy video chyba, a po dwóch klasach rozleciał się worek. Wkrótce potem urwał się rękaw od kurteczki, a przy rundzie popołudniowej sznurek od spodni i pasek. Po może godzinie użytkowania wszystko się pokudłaciło i sypało się ze mnie jak z choinki. Worek zamienił się w zawiniątko, z którego leciały słodycze. Dzieci zachwyt, rodzice ogólnie też, a ja tylko bałem się, że spadną mi spodnie i będzie wstyd. Miałem pod spodem drugie, ale wyobraźmy sobie tę dziką radość młodych mandarynów, gdyby pan nauczyciel z dalekiego kraju nagle stanął ze spodniami opadniętymi do kostek. A jeszcze lepiej wypierniczył się na pysk. Gazetka spełniała swoje zadanie, zadawałem im pytania, adepci nauk szukali odpowiedzi, najczęściej bezskutecznie, w nagrodę dostawali słodycze i pierdoły. Pewnym niepokojem napełnił me serce dziadziuś, który stał przy oknie i miał wyraz twarzy jakby go właśnie trafiał szlag, gdy widzi jak symbol opium dla ludu wręcza garściami przyszłości narodu kapitalistyczne gówno. Adam z UK wspominał, że niegdyś bywały jaja z okazji promowania religii, gdy się Mikołajki robiło. I jak już machnięto mi w Chinach z milion zdjęć, to w trakcie tej imprezy dołożono drugi.
W niedzielę byłem nadal sfokusowany na bycie Mikołajem. Wyszło wybitnie źle, bo szkoła zaoszczędziła i nie dokupiła słodyczy. A pytałem nawet w sobotę:
- To na dzisiaj, czy na dwa dni?
- Na dzisiaj, na dzisiaj, rozdaj wszystko, jutro będzie więcej.
No i lipa, wchodzę do sali z trzydziestką uczniów z pięcioma cukierkami w łapach. W jednej klasie zrobili mi klasyk, czyli pociągnęli za brodę. Idę do kolejnej, sekretarka mówi ‘a, tam nie musisz niczego dawać, oni są starsi, to im nie trzeba’. Super, po prostu kurwa super, tylko czemu ja muszę być twarzą tego cyrku? Czemu uczniowie w sobotę dostawali fajne długopisy, zabawki, w ciul słodyczy, a w niedzielę bieda? Spodnie się całkiem posypały, ale sekretarka zszyła. Do kompletu podarły się rękawy kurtki, a zamiast paska miałem sznurek w kolorze niebieskim. Wyglądałem jak Mikołaj, który przeszedł wieczorową porą urocze krakowskie osiedle Prokocim z szalikiem Wisły na szyi. W końcu sekretarka się zreflektowała, że już nie mam niczego, skoczyła do sklepu po cuksy. Dzięki tej przerwie mogłem stanąć w pełnym stroju Mikołaja przed szkołą i spalić peta, co wzbudzało zainteresowanie pośród ludności lokalnej. Co, Mikołaja z petem nie widzieliście?
Niektórzy nauczyciele sami kupowali prezenty uczniom, dokładnie ci, których bardziej lubię o coś się postarali, zapewne antycypowali jak szczodra będzie szkoła, w końcu nie pierwszy dzień w niej robią. Zaniosłem torbę do sali Vivian i położyłem na krześle, mówię, że wam tu Mikołaj zostawia trochę słodyczy i wasza urocza nauczycielka je rozda. To co się wydarzyło potem... Uczniowie się rzucili i zaczęła się walka, wyrwali wszystkie kable z telewizora i komputera, przesunęli cztery ławki, wywracali się i tratowali w walce o najtańsze biszkopty, Vivian też prawie wywrócili. Wielki głód? Nie, chińska klasa średnia, a raczej jej latorośl.
Wieczorowa lekcja była z jedną z moich ulubionych nauczycielek, która wychodzi z założenia, że ja zawsze wiem, co robić. To w sumie prawda, zwłaszcza na tle tego, ile one mają pomysłów, ale gdy mam stadko rodziców na sali średnio lubię z nią omawiać kolejne ćwiczenia i rozważać, czy aby nie są za trudne. Obrazek z Mikołajem za trudny. Ćwiczenie z pisania listu za trudne. W trzecim roku nauki dzieci nie są w stanie robić ćwiczeń z poziomu A1, do tego jeszcze często upraszczanych. Jakoś dopłynęliśmy do brzegu, ale wiem, że w kolejnym rozdaniu zajęć będzie to samo: a, niech se głupi biały przygotuje, jakoś to pójdzie, co ja będę marnowała dziesięć minut mego życia na przejrzenie z nim tej lekcji wcześniej. Mogę przecież w tym czasie pograć na telefonie albo poszukać ciuchów na Taobao.
Sprawa ze świętami była dość ciężka, bo nie wolno za bardzo mówić o tym, że Gwiazdka ma konotacje religijne. Moi uczniowie muszą myśleć, że ludzie na zachodzie są dość popierdoleni, drzewa do domów wnoszą bez większego powodu i żrą indora. Mikołaj to tutaj Father Christmas, anioł w jednej grupie wzbudził niemal panikę rodziców, więc potem już nie mówiłem o takich zjawiskach paranormalnych.
Pomyślmy też o świętach z chińskiego punktu widzenia: ludzie na całym świecie celebrują narodziny Żyda sprzed 2000 lat. Do tychże doszło z nastolatki, której nigdy nie tknął mężczyzna. Aby upamiętnić to zdarzenie, wierni wnoszą do domów choinki - święte drzewa germańskich pogan - których na Bliskim Wschodzie wielu nie uświadczysz i dekorują je badziewiem, które produkują nasze fabryki w Guangdong. A, jak chcą, to niech sobie kupują, praca i pieniądze z tego są.
Żelazna logika chińskich uczniów przełożona na angielski:
'How old are you? I am 10 years young'. Ma to sens, nie jest w końcu stary.
Uczennica rzuciła do mnie: 'take away your clothes'. Chciała pokazać, że zna frazę, a że wie, że lubię, gdy używają słów w kontekście...
Skoro święta to są Christmas, to jak będzie nazywał się pierwszy dzień? Christma Eve. Niegłupie, skoro trzy dni to Christmas, to jeden to Christma. To dobrze, że liczba mnoga zaczyna w końcu być zauważana, nawet jeżeli efekty są tak intrygujące.
Słowo jakie zna uczeń w grupie A1: mare, czyli klacz.