Absolutnym marzeniem wszystkich pielgrzymów turystyki Kraju Środka jest podróż do Londynu, Paryża i Wenecji. Zdarza się jednak, że co bardziej światowi zabłąkają się także do innych miejsc. Ostatnio pewien młodzieniec o otwartym umyśle i sercu wrażliwym na piękno budowli sprzed ponad trzech tysięcy lat trafił do Egiptu, gdzie tak bardzo zachwycił się zabytkami, iż postanowił oddać im hołd podpisując się na jednym z nich. Młodzian szybko zyskał internetową popularność (zarówno w Chinach, jak i w pozostałych częściach globu) i grono zaciętych wrogów, którzy nie zrozumieli szczytnych intencji światowca. To widzieli chyba wszyscy czytelnicy portali informacyjnych:
Chiński turysta ma jeden cel: zrobienie sobie foty i wrzucenie jej na Weibo, by wszyscy jego znajomi wiedzieli, jak zajebiście się bawił i jakim królem życia jest. Determinacja zdobycia najlepszego ujęcia jest tak wielka, że czas spędzany na plaży, przyjęciu czy spacerze w parku przeznaczony zostaje w całości na uchwycenie własnego ryja w kadrze aparatu telefonu komórkowego. Trend ten występuje także w świecie zachodnim, aczkolwiek Chińczycy uczynili z niego przedmiot kultu niespotykanego nigdzie indziej. Absolutnie każde wyjście do restauracji wymaga kilkuset zdjęć. Wyprawa nad morze lub w góry to już pretekst do cykania zdjęć co dziesięć sekund. Za chuj nie mamy pojęcia, co z nimi robią poza wrzucaniem do netu, ale z jakiejś bliżej nieznanej przyczyny Chińczycy czują wewnętrzną potrzebę uwieczniania każdej sekundy swojej egzystencji.
Pierwszą ofiarą masowej chińskiej turystyki zostały Malediwy. Porządek świata złożył się tak, iż Chińczycy potrzebują wiz by wjechać niemal wszędzie, aczkolwiek nie na Malediwy. Z tej okazji nuworysze Państwa Środka tłumnie odwiedzają wyżej wymienione wyspy. Specyfika ich pobytu polega na:
- głośnym zachowaniu
- byciu roszczeniowym (płacę to wymagam!)
- walce o różne profity
Numer trzy wymaga rozwinięcia: wiele hoteli na Malediwach oferuje specjalne promocje dla nowożeńców. Są to raczej miłe gesty w stylu butelka szampana, dzień pobytu gratis, no za darmo niczego się nie dostanie. Ale co tam, skoro można coś wydrzeć, to czemu nie? Z tej okazji powstał w Chinach dość intratny biznes fałszowania certyfikatów małżeńskich. W efekcie pracownicy recepcji rejestrują młode pary mające siódmy krzyżyk na karku, które przybyły z dziećmi i wnukami, ale twardo machają papierem, że dopiero się pobrali. Jest to absolutnie niemożliwe, nawet na zachodzie byłoby dziwne, a tutaj po prostu nie jest to możliwe, że ktoś spędził życie na kocią łapę i dopiero koło szóstego krzyżyka postanowił wziąć ślub. Podobno czasem dają te certyfikaty nawet dwóm samcom-dwóm samicom, co jest jeszcze bardziej nieprawdopodobne.
Będąc Waszym przewodnikiem po rzeczywistości polecamy przygotować się na skreślenie z listy swych podróżnych destynacji miast takich jak: Londyn, Paryż, Wenecja, Rzym, Praga. Są one na tyle interesujące, że nawet pozbawieni wielkich horyzontów intelektualnych obywatele Państwa Środka czują potrzebę odwiedzenia ich. Ponieważ mówimy o około 100 milionach turystów, możemy być pewni, że to wszystko zadepczą i zaplują.
O ile w większości populacji zachodnich podróżują ludzie wykształceni, zainteresowani innymi kulturami, historią i zabytkami (w sensie: w ojczyznach zostało jeszcze gorsze tałatajstwo niż pojechało na 'ol inklózif'), o tyle z Chin wybywa nowobogacka hołota zainteresowana jedynie pierdolnięciem sobie foty na Weibo. Znamiennym przykładem zdolności żółtych turystów jest opisany w jednym z numerów naszego periodyku przypadek zamordowania delfina celem zrobienia słit foci.
Należy zadać sobie pytanie: dlaczego 20 lat temu nie było aż tylu chińskich turystów? Odpowiedź brzmi następująco: ilekroć kupiliśmy sobie trampki, T-shirt, skarpetki, komputer, krzesełko, śrubkę czy termosik wyprodukowany w pewnym azjatyckim kraju, wówczas przyczyniliśmy się do dobrobytu właścicieli pewnych fabryk, produkujących wspomniane przedmioty i kultywujących praktyki biznesowe, przy których opisy warunków pracy z 'Germinal' wydają się niemal Skandynawią. Jeżeli wkurwi nas żółty człowiek pokładający się przed Wieżą Eiffela, zadajmy sobie pytanie, czy jesteśmy bez winy i kiedykolwiek kupując coś w sklepie pomyśleliśmy o tym, gdzie i w jakich warunkach zostało to wytworzone. Odpowiedź brzmi: nie, wszyscy mieli to w kicie. Przez ostatnie ponad 30 lat zachodni świat z upodobaniem korzysta z chińskich fabryk barachła, zajeżdżając własne gospodarki krajowe w imię oszczędzenia kilku złotych i nie zadając sobie pytań o okoliczności wyprodukowania dóbr wszelakich. Jak wiemy z Trzeciej Zasady Dynamiki Newtona każda akcja wywołuje reakcję. Reakcją Azji na import wszystkiego do Europy jest także chiński eksport ichnich turystów. O ile kiedyś można było zrezygnować ze sprowadzania towarów, o tyle z tego importowanego produktu zrezygnować się nie uda. Polecamy zapytać mieszkańców Wenecji jak bardzo lubią chińskich turystów, którzy wpierniczają się statkami na Plac św. Marka. W imię tej przyjaźni i gorących powitań ostatnio pokazywali im gołe dupy.
Żeby nie było, że się uwzięliśmy i napierdalamy na biednych chińskich ludzi:
- http://www.vancouversun.com/Business/asia-pacific/Beijing+official+laments+uncivilized+behaviour/8437490/story.html - Tu mamy poważne źródło, które opisuje akcje na Malediwach i to, że oficjał z Pekinu ubolewa nad zachowaniami rodaków. Że plują, że pchają się, że łażą po ulicach jak dzicy – no nie do wiary, za nic w to nie możemy uwierzyć, to muszą być jakieś bezpodstawne oszczerstwa, nikt kto zetknął się z chińskimi turystami tak powiedzieć by nie mógł.
- http://newsonjapan.com/html/newsdesk/article/102527.php - Tu zaś mamy tekst o tym, że burdele w Japonii podziękowały sobie za chińskich klientów ze względu na 'różnice kulturowe'. Jedni Azjaci wpierniczyli drugim Azjatom zakaz wstępu, można powiedzieć, że to rasistowskie, że nie powinno się segregować ludzi w oparciu o ich paszporty, ale największe pytanie, to co też oni tam wyczyniali? Wspomniane są pomysły nagrywania usług komórkami, ale jesteśmy pewni, że było jeszcze grubiej. I śmieszniej, i bardziej obrzydliwie.