Tak się na dłuższą metę nie da żyć.
Chińskie jedzenie uliczne ma swój urok, ale ma też taką właściwość, że jest obłędnie tłuste. Zazwyczaj też ostre. Ja akurat lubię ostre i zawsze można poprosić, żeby nie dawali przypraw, ale wtedy często dostaje się coś bez smaku. Tak jakby istniały tylko dwie opcje - ostre lub bez smaku, nic pomiędzy, za to zawsze tłuste. Składniki tego jedzenia raczej nie są z najwyższej półki, a chwilami zastanawiam się jakim cudem to może kosztować tak mało - kupienie sobie składowych w najtańszym sklepie w mieście wyniosłoby mnie więcej. Jeżeli ktoś będzie to jadł trzy razy dziennie, to może nie czuć się najlepiej, poinformują go o tym wnętrzności.
Początkowo wydaje się, że jest wiele dań do wyboru. Po jakimś czasie dochodzi się do ściany tym, że w kółko je się to samo, zwłaszcza gdy się gdzieś mieszka na stałe.
Jeżeli nie chcemy iść do restauracji i zamówić sobie pięciodaniowego obiadu, to do wyboru zostają nam: makaron (smażony lub w zupie), ryż (smażony) lub pierożki (gotowane, na parze, smażone - jest trochę wariantów). Naprawdę trudno dostać coś w stylu pełnego zestawu obiadowego, np. porcji ryżu, dwóch rodzajów warzyw i trochę tofu/mięsa. Żeby to otrzymać, musimy iść do normalnej restauracji i zamówić osobno miskę ryżu (a raczej kubeł), dwa talerze warzyw i talerz tofu. Jeżeli jesteśmy w pojedynkę, to nie ma to sensu, bo po pierwsze, dostanie się za dużo jedzenia, po drugie zapłaci się za to jakieś 50 RMB - czyli niemal tyle, co w Europie. Tanie jedzenie uliczne oferuje zazwyczaj do 10 różnych dań, ale, jak już wspomnieliśmy - większość bazuje na ryżu, makaronie lub pierogach. Jeżeli kogoś nie znudzi jedzenie makaronu w pięciu wariantach, to gratulujemy. Znudziło większość znanych nam laowaiów w ciągu góra roku.
Zaczyna się więc samemu gotować. Trzeba sobie kupić składniki, podstawowym jest olej. Tu możemy kupić sobie chiński produkt (jakieś 15 RMB za litr), ale z czasem odkrywa się, że warto dać nieco więcej za oliwę z importu. Tu czeka nas wydatek od 40 do 120 RMB. I modlitwa, żeby to była naprawdę oliwa z oliwek, a nie jakiś tryumf sukcesu lokalnego biznesmena, który postanowił sprzedawać olej z odzysku w ładnych butelkach. Nawet jeżeli nie mamy bardzo wrażliwego żołądka, ten poinformuje nas o tym czy nasz zakup się �Bg[ódł, a często już kubki smakowe dadzą nam cynk. Polecamy też poszukać sobie w internetach, czym też jest 'gutter oil' i po przeczytaniu zastanowić się, czy kupilibyście ten najtańszy olej, czy może wykosztowalibyście się na trochę bezpieczniejszy.
Do jedzenia można sobie kupić chiński makaron, od 5 RMB za dużą paczkę (900g, zgadnijcie, jaka jest jakość czegoś za tę cenę), bywa też twardszy na wagę. Swego czasu przeżyłem szok gdy zobaczyłem, że rozsypany makaron zmiatany jest z podłogi i wsypywany z powrotem na stanowisko sprzedaży. Ryż jest tani (od 1,6 do 2,2 RMB za najtańszy, ostatnimi czasy raczej 2,2), ale niemal każda znana mi osoba doszła z czasem do ściany w kwestii jedzenia zwykłego ryżu. Dziki ryż lub kuskus kosztują nieco więcej (ostatnio płaciłem około 6 RMB za 500g kuskusu).
Jeżeli chodzi o pieczywo, chiński chleb tostowy jest tak daleki od tego, co rozumiemy pod pojęciem chleba, że dalej chyba być nie może. Puchaty, słodki, a zostawiony sam sobie pleśnieje, nie czerstwieje. Zresztą to właściwość przeważającej większości chińskich produktów piekarniczych - za słodkie, nadmuchane, po prostu niedobre i niesmaczne dla niemal każdego z Zachodu. Pewnym ratunkiem jest mantou - trochę jak bułka parowana/pampuch - które kosztuje grosze (5 jiao) i nie ma za wiele smaku, tym samym najbliżej jest temu do jakiejś bułki z naszego świata. Mantou można zjeść z tofu, które kosztuje od 1,5 RMB za 70 gramów do 5-8 RMB za 400 gramów. Ewentualnie na wagę. Można kupić zupkę błyskawiczną, kosztuje od 1 do 7 RMB, zależnie od rozmiaru i składu. Są kurze łapki (1 RMB), są paróweczki, słodkawe w smaku (1 RMB, nawet nie chcemy wiedzieć, z czego je robią, toż nawet szczur musi lepiej smakować). Do wyboru, do koloru.
Do jedzenia trzeba mieć coś do picia. Można sobie kupić wodę w kilkunastolitrowej butli, niegdyś płaciłem 7 RMB za 12 litrów. Butelkowana kosztuje około 3 RMB za 2,2 litra.
Jeżeli jednak chcemy jeść rzeczy, które są smaczne, wówczas wskakujemy w rejony cen solidnie zachodnich. Bagietka kosztuje 3,5 RMB i nie jest to hit na miarę Paryża ani nawet polskich wypieków, ale i tak lepsza od wszystkiego innego. W piekarniach robionych na zachodnie bagietka kosztuje nawet 20 RMB. Jeżeli lubimy ser żółty, to płacimy około 20-35 RMB za 200-250g tego cudu, i otrzymujemy ser gorszy od tostowych wyczynów Hochlanda. Prawdziwe sery - np. Gouda, Emmentaler, Camembert - to raczej 35-50 RMB. Serki topione od 10 do 16 RMB za opakowanie. Dla jedzących mięso dochodzą wydatki około kilkudziesięciu RMB za stek. Makaron z importu kosztuje od 8 do 25 RMB za 500g, zgadnijcie, czy jest to poziom prawdziwych włoskich makaronów, czy może raczej Lubelli.
Co do napojów: o ile cola jest w miarę tania, o tyle np. chińska herbata bez cukru to już wydatek 3,5 RMB za 480 mililitrów. Jeżeli mamy szczęście mieszkać w pobliżu RT Mart (tajwańska sieć hipermarketów), to mają czarną herbatę bez cukru za jakieś 5 RMB za 2 litry. Da się kupić rzeczy z w miarę rozsądną ilością cukru, ale po jakimś czasie wiele osób dochodzi do etapu, że szuka napojów z minimalną, a najlepiej zerową zawartością tego. Jakikolwiek krajowy sok nie nadaje się do picia, a kosztuje wcale niemało. Soki z importu to wydatek około 15-20 RMB za litr.
Jeżeli chodzi o desery, opracowałem swego czasu teorię, która głosi, że żaden socjalizm nie potrafi wyprodukować czekolady. Przetestowałem to w Laosie, Wietnamie i Chinach. Chińską czekoladę większość osób je dwa razy w życiu: pierwszy i ostatni. Szczęśliwie, jest Dove i Hershey's w rozsądnej cenie, czasem można dostać Lindta czy Cote D'Or, ale raczej drożej niż w Europie. W Chinach nabiera się przeświadczenia, że słowo tort pochodzi od słowa tortura - dwa na pięć razy gdy mnie tym częstowano zwymiotowałem. Co do słonych rzeczy, z czasem udało się znaleźć trochę chrupek, które nie są obłędnie tłuste i gdy przychodzą goście, to je się kładzie na stole. Jednak większość czipsów jest słodkawa, tak więc zapomnijcie o tym, że Lay's o smaku ziemniaczanym smakują tutaj tak samo, jak w Polsce. Z rzeczy dobrych i tanich: orzeszki ziemne (8 RMB za 500g), ananasy (około 6-10 RMB za sztukę), liczi, rambutany (oba w sezonie około 8-10 RMB za kilogram), jabłko zazwyczaj koło 1-2 RMB wychodzi (są i po 6 RMB, ale obłędnej różnicy w jakości nie stwierdzono - sprawa jest totalnie losowa, czasem jabłko za 2 RMB bije na głowę i plecy takie za 6), gruszki nieco taniej. Większość owoców i warzyw zmienia ceny zależnie od pór roku. Staram się przesadnie nie myśleć w jakich warunkach wyrosły - powietrze, wody gruntowe, gleba. Zrezygnowałem z winogron, dobrych w Chinach nie spotkałem, mimo oszałamiających statystyk, które zachwalają ilość chińskich winnic.
Chińskie jedzenie ma pewną specyfikę: nigdy nie wiesz, co jesz i kupujesz. Narodowa woda Nongfu swego czasu okazała się mieć standard niższy niż woda kranowa. Woda kranowa ma znowu reputację niezdatnej do niczego, nawet do przegotowania jej i zalania nią zupy. Sytuacja bez wyjścia, kupujesz i płacisz za mineralną - być może dostajesz gorszą niż kranową. Lejesz kranową - zapewne trucizna. Można kupić wodę z importu. Za puszkę gazowanej wody (330ml) Watson's z Hongkongu płacimy od 3 do 5 RMB.
Jeżeli zaś chodzi o makaron, swego czasu media obiegły zdjęcia z jednej z fabryk. Nie wywołały radości - produkty walały się po podłodze, chodzili po nich pracownicy. Mięso - inna afera, z towarem świecącym w ciemnościach. Afer z jedzeniem w Chinach jest tyle, że po jakimś czasie nie chce się wiedzieć. Chińskie piwo kosztuje od 2,5 do 5 RMB. Nie sądzę, żeby było robione na wodzie źródlanej. Alkohole ciężkie - tu często można spotkać się z zachwytem, że tanio. To prawda, tyle że jeżeli ktoś to pije i chce zanotować poprawę w swej jakości życia, to niech zastąpi bai jiu lub ergoutou wódką. W ten sposób może zaobserwować mało znane nauce zjawisko, że wódka pomaga na zdrowie (no chyba, że jest robiona w Chinach - takie cudo też trafiliśmy i wyliśmy z rozpaczy). Również piwo z importu ma więcej litości dla żołądka. Szczęśliwie, wiele chińskich marketów oferuje pewien wybór tego produktu, od 5 do 20 RMB za puszkę. Wino jest moim największym powodem do płaczu. Chińskie w przeważającej większości niepitne (próbowaliśmy trunków w przedziale cenowym 20 do 120 RMB, przetestowaliśmy około 50 różnych butelek, może ze 3 z tego nie były kompletną pomyłką), importowane obłędnie drogie (skromne 40% podatku), a bywa i oszukane (jak ktoś nie wierzy, to polecamy serię Don Simon z Walmartu). Podobne prawa stosują się do kosmetyków. Można sobie kupić mydło w kostce za 2 RMB. Tylko, żeby się jakoś lepiej czuć po prysznicu, zwłaszcza gdy się potem idzie do ludzi, to lepiej żel Dove'a lub Olay. A to już wydatek około 30-45 RMB. Dezodoranty nie cieszą się przesadną popularnością, jakość jest fatalna, cena absolutnie nieadekwatna do tejże. Któregoś razu Aligator szukała płynu do demakijażu, ekspedientka bardzo zachęcała, by kupić taki dobry chiński.
Za 85 RMB.
Będąc poza granicami Chin kupuje się więc produkty nieco bardziej zbliżone do znanych nam. Z ubraniami i obuwiem sprawa ma się podobnie - moja statystyka wydatków na garderobę za ostatni rok jest taka: 11 miesięcy zero RMB, za to w miesiąc pod tysiąc PLN. Gdy swego czasu dostałem 'firmową' koszulkę od szkoły, to widniała na niej cena 168 RMB. Jakość porównywalna do takich za 9 PLN z okolic krakowskiej Hali Targowej. Mam nadzieję, że nakleili takie ceny, a nie że naprawdę tyle za to zapłacili. Jeżeli bozia pokarała Was nietypowymi rozmiarami, to możecie zapomnieć o poszerzeniu garderoby - rozmiar 41/42 stopy Aligatora jest nie do osiągnięcia, również jakiekolwiek damskie spodnie na 174 cm wzrostu to bajka i fantazja. Męskie buty na 45? Przestałem nawet szukać, poza tym wspieram polskie i robię na rozmiar podczas wizyt w ojczyźnie.
Innym problemem jest to, że płacąc wcale niemało nigdy nie ma się gwarancji, że dostaje się 'produkt zgodny z opisem'. Kilka tygodni temu kupiłem mleko, importowane (chińskiego nie tykam, różnica w smaku jest dość znaczna). W domu okazało się, że mogę całe wylać - zepsute, 12 RMB spłynęło w toalecie. Sąsiad kupił francuskie wino z importu, 68 RMB. Chiński szczyn. Niegdyś Skyy Vodka okazała się być napojem o mocy około 20% i nieakceptowalnym smaku. Piwo Hoegaarden (42 RMB) w knajpie smakowało dziwnie, a po wypiciu trzech miałem taki lampion, że koło 16 dnia następnego mi przeszedł. Również po knajpianym ginie z tonikiem Aligator cierpiał przez następne 24 godziny. Reguły nie ma, w Huainan RT Mart oferował niezgorsze hiszpańskie wino za 38 RMB, w Pekinie znamy market, który miewa fajne promocje i zachodnie wina bywają po 20 RMB. Wspominam wino tyle razy, bo jest to produkt, którego oszukanie najłatwiej wyczuć. Tu właśnie przejawia się tak podziwiana przez niektórych mądrość tego narodu w podrabianiu i oszukiwaniu. Logika jest taka: jeżeli oszukując na oleju za 20 RMB zarabiam 10 RMB, to czemu nie oszukać na oliwie za 70? Wtedy zarobię 60!'. Nie ma myślenia, że można kogoś przekonać do produktu i uczynić go lojalnym klientem. Najważniejsze jest tu i teraz. Wprawdzie czasem niektórzy się przejadą (w 2008 parę osób dostało karę śmierci za oszukane mleko w proszku, które wysłało do szpitala tysiące dzieci, a kilka nawet na cmentarz), ale na pewno znacznie więcej robi cudowny biznes na oszukanych produktach. W dupę, żołądek, wątrobę, nerki i parę innych organów dostaje ostatni w tym łańcuchu pokarmowym, czyli klient detaliczny.
Większość znanych mi imigrantów (w tym i my) przechodzi przez początkową fazę oszczędzania i 'e, chińskie nie jest złe'. Następnie dociera do takiego miejsca, że zaczyna kupować produkty wyższej jakości z importu i odprawia nad nimi magiczne rytuały, byle tylko okazało się tym, co się dostać chciało. Prowadzi do tego, że wszyscy tu mieszkający odbywamy tygodniowo przynajmniej jedną pielgrzymkę do Wal-Martu, RT Martu lub BaoBai. Wracamy stamtąd objuczeni różnymi produktami, których w 'normalnym' sklepie bliżej nas można szukać ze świecą. Zamiast wydawać 20 RMB dziennie, wydaje się średnio raczej 50. Na nasze gospodarstwo domowe przeznaczamy gdzieś w okolicach 1000-1500 (zależy od poziomu oliwy, majonezu, oliwek, innych produktów) Tak naprawdę wcale nie tak dużo mniej niż na Zachodzie. Zresztą jeżeli ktoś bardzo chce, to i w Polsce sobie przeżyje za kilkanaście PLN dziennie. Wystarczy chodzić na zakupy do dyskontu z owadem w logotypie. Pytanie, które nasuwa się samoistnie brzmi następująco: kto tak chce żyć?