Sprawa nie jest tak cudownie prosta, gdy spojrzymy na piętnaście nowych krajów, które powstało na gruzach byłego ZSRR.
Mołdawia jest biedna jak mysz kościelna, ale jakąś tam wolnością się cieszy, np. nikt nie broni Mołdawcom nielegalnie pracować w Europie (w tym w prostytucji).
Ukraina to bardzo skomplikowana sprawa, kraj podzielony na prorosyjski wschód, nacjonalistyczny zachód, z ekonomią na kolanach, za to z bardzo bogatą klasą polityczną i populacją opuszczającą raj na ziemi, najczęściej w kierunku zachodnim.
Białoruś pozostaje dyktaturą z ekonomią o której słyszałem różne rzeczy (ale mieszkańcy Szwajcarii jeszcze się tam nie pchają). Coś mi mówi, że wielu jej mieszkańców może mieć lepsze wspomnienia z czasów ZSRR niż Łukaszenki.
Turkmenistan siedzi na surowcach naturalnych, więc ekonomia nie umarła, ale obywatele mają przerąbane. Za ZSRR mogli przynajmniej jeździć na leczenie do lepszych szpitali poza swoją republikę, obecnie nie mogą, a narodowa służba zdrowia jest legendarnie fatalna. Opozycji wobec władzy nie ma, kraj może nie jest tak totalitarny jak Korea Północna, ale niewiele mniej. Turystyka jest właściwie żadna i władza dokłada starań, żeby taka pozostała. Obłęd byłego władcy był legendarny, najfajniejszy jego pomysł to zmiana nazwy miesiąca na imię matki. Jego następca jest podobno nieco mniej ekstremalny, ale to nie zmienia faktu, że jakość życia jest żałosna i bardziej zbliżona do czasów Chruszczowa niż Putina. Gurbanguly Berdimuhamedow kocha konie, niestety jak możemy zobaczyć na poniższym filmie, one chyba troszkę mniej kochają jego:
Chociaż o polityce tego kraju zbyt wiele się nie słyszy, o i tutaj nie ma wielu powodów do radości - w 2003 roku zamknięto stronę internetową JEDYNEJ partii opozycyjnej. Kwitnie za to handel ludźmi, tortury w więzieniach i przemoc w armii.
Tadżycy uciekają stadami ze swojej, podobno bardzo pięknej, ojczyzny. Do Rosji, bo tam mogą coś zarobić, a nawet przesłać rodzinie.
Z jednej strony, od 1991 roku u władzy siedzi jedna osoba - Nursultan Nazarbajew. Z drugiej strony, kraj bardzo stara się poprawić swój wizerunek. Nie tylko Olek Kwaśniewski tu hakował i robił lipę, ale także Gerhard Schroeder, Romano Prodi, Tony Blair; lista jest dość długa, a pieniędzy na to poszło wcale niemało. Szczerze mówiąc to nie wydaje mi się, żeby wizerunek prezydenta bardzo się ocieplił, a skandale towarzyszące temu, jak sobie synowie różnych narodów europejskich dorabiają, jak najbardziej przyciągnęły do Astany uwagę, tyle że negatywną.
Intrygowało nas jak wielki wpływ na życie ma Islam - około 70% populacji wyznaje tę religię. Trochę się obawialiśmy, ale byliśmy w paru krajach islamskich i poważniejszych problemów nie mieliśmy. Może niekoniecznie należy rozkręcać imprezę z wódką w centrum miasta, a zaufanie do pracujących w turystyce lepiej mieć ograniczone, ale to samo można napisać o np. Tajlandii. Wiedzieliśmy też, że nasza szkoła ma laickość wpisaną w status, więc nie oczekiwaliśmy, że zaśpiew muezina będzie wyznaczał nasz rytm życia. Po paru miesiącach mogę napisać, że religia na życie mieszkańców Astany nie ma większego wpływu, poza tym, że meczety widzi się częściej niż kościoły i cerkwie, a niektóre z nich sponsoruje państwo. O ile 70% to przeważająca większość, to jednak 30% to nie jakieś stłamszone jednostki. Kraj boi się islamskiego terroryzmu, zwłaszcza dlatego, że u sąsiadów bywa nieco ekstremalniej. Podobno zachód Kazachstanu jest bardziej konserwatywny, ale w Astanie jest laicko - nawet w urzędach i szkołach nie ma niczego związanego z żadną religią. Bary? Są, lepsze i gorsze, ale nie wygląda na to, że ktoś je będzie próbował podpalać. Sklepy? Właściwie każdy ma alkodział (zapewne koncepcja zezwoleń na handel trunkami tu nie dotarła, bo nie sądzę, żeby ktoś płacił podatki za to, że ma na półce cztery butelki wódki i jedno wino).
No i dochodzi nieszczęsny angielski. U nas nie ma sprawy, zarówno nami jak i uczniami to się orze pole, ale w Ałmacie szkoła niemiecka musiała usunąć niemiecki na rzecz kazachskiego. Bo już nie wystarczało godzin. W efekcie są zapewne pierwszą na świecie szkołą niemieckiego, która od września nie uczy tego języka, ale za to ma kazachski. Co ciekawe, według statystyk językiem niemieckim posługuje się w Kazachstanie 958 tysięcy ludzi!
Gdy pakowaliśmy się przed wyjazdem do Astany, pod wielkim znakiem zapytania stało, gdzie będziemy mieszkać. Prosiliśmy o jakieś zdjęcia mieszkania, ale sprawa się rozwijała, potem zawijała, potem sami zapomnieliśmy i zastanawialiśmy się, czy nie przysłali tych zdjęć, bo burdel i zapomnieli, czy też to mieszkanie jest takie dobre, że woleli nam nie psuć niespodzianki. No cóż, przyznam, że chyba tylko raz wiedziałem w czym będziemy dokładnie mieszkać, zazwyczaj była to wielka zagadka, ale nie płakaliśmy, jakoś dawało się to wszystko ogarnąć.
Byliśmy pewni czego innego: pogodowo będzie ciężko. Klimat, który idealnie opisują słowa -40/+40, czyli krańcowe temperatury zimy i lata. Do tego przeczytałem gdzieś, że ludzie tłukli komary wielkie jak szybowce. Astana położona jest na samym środku stepu, więc wieje przez nią cały czas. To akurat nas nie przerażało, bo jak wieje, to znaczy, że powietrze będzie świeże. A co do zimy... No cóż, z jakiegoś powodu przysyłano tu całe narody, i to nie na turnusy zdrowotne. Poza tym człowiek nie jedzie do pracy na budowie w krzakach, tylko w dość drogiej szkole. Jest pewien plus krajów cholernie zimnych: mieszkający tam ludzie wiedzą jak sobie z tym zimnem dawać radę, budują na tę pogodę i zapewniają ogrzewanie. Bo gdyby tego nie zrobili, to by nie przeżyli.
Te przewidywania się sprawdziły.