Mieszkając w kraju laickim, w którym jednakże większość ludności to muzułmanie, nie miałem jakoś w głowie tego, że spotka mnie tu Ramadan. Dopiero 15 maja firmowy kanał komunikacyjny poinformował nas, że z racji tego, że zaraz się zacznie, to ogłoszona zostaje impreza w celu uświetnienia kończącego się 25 maja roku szkolnego. Potem nasz pan dyrektor będzie duchowo przeżywał post i nie będzie mógł jeść, więc chciałby nas zaprosić na pizzę.
Po tym pojawiło się najważniejsze pytanie:
- Czy będzie to w godzinach pracy?
Odpowiedź znałem od razu i mogłem jej udzielić samodzielnie: Nie, bo godzin od razu nie napisano i zaproszono nas, a nie kazano nam przyjść - takie niuanse wiadomości trzeba się tu nauczyć wyłapywać dość szybko, żeby nie blokować kanałów komunikacyjnych.
Takie okoliczności spowodowały, że z imprezy wypisała się większość zaproszonych (z około 20 osób ostatecznie wybrało się sześć). O ile w uczestniczeniu w tych cyrkach szczególny interes mają ludzie, którzy chcą tu zostawać na kolejny rok (a ja do nich nie należę), to jednak stwierdziłem, że może to będzie jakieś ciekawe. Facet ważący dość solidnie musi się nażreć, bo przez kolejny miesiąc będzie mógł to robić tylko po nocach. To pewnie nie będzie sobie żałował i zrobi solidną wyżerkę, można będzie zostać jej beneficjentem w najlepszej cenie świata. Elementów religijnych się nie spodziewałem, bo rozdział szkoły od wierzeń jest tu wręcz modelowy, ale liczyłem, że dowiem się czegoś ciekawego. Na przykład, czy to prawda, że dziewczynki nie muszą pościć przed osiągnięciem dojrzałości seksualnej, którą wyliczono na ukończenie dziewiątego roku życia. Albo tego, że jakim cudem idziemy żreć 16 maja skoro wszędzie piszą, że Ramadan jest w tym roku od 15 maja. Tu lubią oszukiwać na datach, zwłaszcza urlopów, mnie to nie dziwi, ale żeby walić w chuja samego Allacha? Potem mu powiecie, że ma gorszy kalendarz niż wasz?
Po tym pojawiło się najważniejsze pytanie:
- Czy będzie to w godzinach pracy?
Odpowiedź znałem od razu i mogłem jej udzielić samodzielnie: Nie, bo godzin od razu nie napisano i zaproszono nas, a nie kazano nam przyjść - takie niuanse wiadomości trzeba się tu nauczyć wyłapywać dość szybko, żeby nie blokować kanałów komunikacyjnych.
Takie okoliczności spowodowały, że z imprezy wypisała się większość zaproszonych (z około 20 osób ostatecznie wybrało się sześć). O ile w uczestniczeniu w tych cyrkach szczególny interes mają ludzie, którzy chcą tu zostawać na kolejny rok (a ja do nich nie należę), to jednak stwierdziłem, że może to będzie jakieś ciekawe. Facet ważący dość solidnie musi się nażreć, bo przez kolejny miesiąc będzie mógł to robić tylko po nocach. To pewnie nie będzie sobie żałował i zrobi solidną wyżerkę, można będzie zostać jej beneficjentem w najlepszej cenie świata. Elementów religijnych się nie spodziewałem, bo rozdział szkoły od wierzeń jest tu wręcz modelowy, ale liczyłem, że dowiem się czegoś ciekawego. Na przykład, czy to prawda, że dziewczynki nie muszą pościć przed osiągnięciem dojrzałości seksualnej, którą wyliczono na ukończenie dziewiątego roku życia. Albo tego, że jakim cudem idziemy żreć 16 maja skoro wszędzie piszą, że Ramadan jest w tym roku od 15 maja. Tu lubią oszukiwać na datach, zwłaszcza urlopów, mnie to nie dziwi, ale żeby walić w chuja samego Allacha? Potem mu powiecie, że ma gorszy kalendarz niż wasz?
Zaczęło się wręcz bajkowo; ponieważ miały być rowery na świeżym powietrzu, pozwolono nam wyjść ze szkoły nieco wcześniej, żeby przebrać gacie na takie bardziej odpowiednie, a także żeby nie brać ze sobą laptopa. Nie od dziś wiem, że pracuję z niesamowitymi ludźmi, ale nawet znając ich byłem pod wrażeniem, że wychodzili ze szkoły o 16:30, czyli te 30 minut wcześniej, żeby o 17 napisać, że jednak nie pojadą. Wyjazd autobusu spod szkoły zaplanowano na 17. Oczywiście jasne było, że tak nie będzie i że będzie to bliżej 17:30. Poszło i tak zaskakująco dobrze, załadowaliśmy obłędne ilości napojów (6x2l Coli, 2l Fanty, 2l Sprite'a, wodę mineralną) i wyruszyli. No, jeżeli ilość jedzenia pójdzie w parze z ilością picia, to będę się toczył do domu – myślałem tachając zgrzewki do busika.
Astana to takie magiczne miasto, w którym po godzinie 17 robią się obłędne korki, zwłaszcza od naszej szkoły do centrum. Właściwie każde skrzyżowanie staje się wąskim gardłem, a światła miejscami walki o lepsze jutro. Mieliśmy jechać nad jezioro położone za miastem i wydawało się, że nie ma w ogóle po co jechać przez centrum, a tymczasem nasz bus jechał za autem, które wiozło 15 rowerów. Waliliśmy przez wszystkie najgorsze skrzyżowania, ostatecznie gdzieś po 18 dotarliśmy do naszego celu podróży.
Nad jezioro.
Dyrektor oczywiście nie jechał z nami, bo w okolicach jeziora mieszka i pojechał do domu swoim prywatnym autem, też żeby się przebrać. Przybyliśmy, wytachaliśmy rowery, a raczej część z nich - nie wiem dlaczego dla szóstki osób wzięto piętnaście rowerów, ale ja tu wielu rzeczy nie rozumiem. Rozpoczął się szał kolarstwa!
Astana to takie magiczne miasto, w którym po godzinie 17 robią się obłędne korki, zwłaszcza od naszej szkoły do centrum. Właściwie każde skrzyżowanie staje się wąskim gardłem, a światła miejscami walki o lepsze jutro. Mieliśmy jechać nad jezioro położone za miastem i wydawało się, że nie ma w ogóle po co jechać przez centrum, a tymczasem nasz bus jechał za autem, które wiozło 15 rowerów. Waliliśmy przez wszystkie najgorsze skrzyżowania, ostatecznie gdzieś po 18 dotarliśmy do naszego celu podróży.
Nad jezioro.
Dyrektor oczywiście nie jechał z nami, bo w okolicach jeziora mieszka i pojechał do domu swoim prywatnym autem, też żeby się przebrać. Przybyliśmy, wytachaliśmy rowery, a raczej część z nich - nie wiem dlaczego dla szóstki osób wzięto piętnaście rowerów, ale ja tu wielu rzeczy nie rozumiem. Rozpoczął się szał kolarstwa!
Okazało się, że jezioro istnieje tylko teoretycznie, ale za to jest lasek brzozowy. W nim zrobiono ścieżki rowerowe. Łącznie mogły to być i ze trzy kilometry, ale raczej dwa. Jeździ się w kółko po płaskim, możliwych wariacji tras było ze dwie. No dobrze, po kilkunastu minutach zjeździłem wszystko. Spotkałem dyrektora, który bardzo się ucieszył, że postanowiłem brać udział w tej imprezie plenerowej. W ciuchach do jeżdżenia na rowerze wyglądał jak jakiś emerytowany gangus z Ruczaju. Potem jeszcze widziałem sarenkę, jakiegoś ptaszora, chyba nawet wodnego, i rozpocząłem wpadać na ludzi ze szkoły, którzy przybyli na własną rękę – oczywiście pomniejszych dyrektorów, bo plebsu nauczycielskiego nie zaproszono, tym samym wspierając podziały narodowościowe (Kazachowie kontra świat), którymi żyje cała szkoła. Miałem trochę odejścia na starcie, bo wszyscy się guzdrali, ale gdy już się pozbierali, to jeździło się dość gęsto. No dobrze, chyba nie zajmie to bardzo wiele czasu. Głodny byłem solidnie, lunch jadłem koło południa, a dochodziła 18:30. Popiłem sobie coli, wody, ale jednak, byłem głodny. Oczekiwałem na tę osławioną pizzę, którą mieliśmy się zażerać z okazji startu Ramadanu.
Pierwszy zonk związany z takim wyborem miejsca do celebracji pojawił sie, gdy poszedłem do toalety typu toi-toi. Ledwo otworzyłem drzwi, powalił mnie odrażający smród. Szybki rzut okiem pozwolił stwierdzić obecność gnijącego kału na całej cembrowinie “muszli”. Niektórzy lubią z wysoka, ten wlot za duży nie jest, no więc czasem tak bywa, że nasrane jest dosłownie wszędzie, od ścian przez podstawkę po podłogi. Chyba to wszystko zostawiono na zimę, więc zamarzło, na wiosnę odmarzło, jakiś chory psychicznie gastrolog mógł tam spokojnie napisać kilka doktoratów. Trzasnąłem drzwiami i spróbowałem obiekt obok. Było to samo. Hamując odruch wymiotny jakoś na szybko skorzystałem. Patrząc na te obrzydliwości, pomyślałem, że może dyrektor wybrał to miejsce ze względu na jego swoisty wymiar symboliczny, może miało to reprezentować naszą szkołę i stan rzeczy w niej? Nie miałem czasu, bo zaczynałem dostawać torsji. Korzystałem z różnych dziwnych toalet, ale to był rekord, nawet w Chinach nie widziałem tak obrzydliwego sracza. Pocieszałem się, że jeszcze parę kółeczek na rowerze i rozpoczynamy jedzenie pizzy. Byle tylko za wiele nie pić, a poza tym jak pozostali to odkryją, to może zaczną chodzić w krzaki, a wtedy to nie będzie problem, zawsze mam tu przy sobie nawilżane chusteczki dezynfekujące.
Pierwszy zonk związany z takim wyborem miejsca do celebracji pojawił sie, gdy poszedłem do toalety typu toi-toi. Ledwo otworzyłem drzwi, powalił mnie odrażający smród. Szybki rzut okiem pozwolił stwierdzić obecność gnijącego kału na całej cembrowinie “muszli”. Niektórzy lubią z wysoka, ten wlot za duży nie jest, no więc czasem tak bywa, że nasrane jest dosłownie wszędzie, od ścian przez podstawkę po podłogi. Chyba to wszystko zostawiono na zimę, więc zamarzło, na wiosnę odmarzło, jakiś chory psychicznie gastrolog mógł tam spokojnie napisać kilka doktoratów. Trzasnąłem drzwiami i spróbowałem obiekt obok. Było to samo. Hamując odruch wymiotny jakoś na szybko skorzystałem. Patrząc na te obrzydliwości, pomyślałem, że może dyrektor wybrał to miejsce ze względu na jego swoisty wymiar symboliczny, może miało to reprezentować naszą szkołę i stan rzeczy w niej? Nie miałem czasu, bo zaczynałem dostawać torsji. Korzystałem z różnych dziwnych toalet, ale to był rekord, nawet w Chinach nie widziałem tak obrzydliwego sracza. Pocieszałem się, że jeszcze parę kółeczek na rowerze i rozpoczynamy jedzenie pizzy. Byle tylko za wiele nie pić, a poza tym jak pozostali to odkryją, to może zaczną chodzić w krzaki, a wtedy to nie będzie problem, zawsze mam tu przy sobie nawilżane chusteczki dezynfekujące.
Drugi problem związany z wybraniem pleneru w maju jest taki, że było zimno. Niby 10, ale odczuwalna temperatura była może koło 5 stopni. Oczywiście wiało, bo na stepie wieje. Oczywiście wiele razy zdarzało mi się jeść w warunkach średnio sprzyjających, ale raczej nie pchałem się nigdy na pikniki, gdy panowały takie temperatury. Wyjechać z miasta, żeby siedzieć w altance w zimnicy i wietrze, no to kurwa trzeba mieć talent.
Trzecim drobiazgiem okazała się być pizza. Może dlatego, że to nie była żadna pizza, tylko wielki, lokalny pieróg nadziany mięsem mielonym - mielonka zapiekana w cieście po prostu. Nawet w czasach, gdy jadłem mięso, to miałbym kłopoty, bo każdy wie, a raczej nikt nie wie, co tu dają do mięsa mielonego. Tak więc wszyscy jedli, a ja patrzyłem jak wskazówka pnie się mozolnie w stronę godziny 19 i odlicza mi start ósmej godziny bez jedzenia. Potem jeszcze parę kółeczek dookoła nieistniejącego jeziora, dojedzenie tego szlachetnego dania, i mogliśmy się zwijać.
Dobrze, pójdę do domu i w końcu coś zjem.
Szczęśliwie współpracownicy mieli owoce dla swojego dziecka, więc zjadłem trochę kiwi i jabłka. Biedne dziecko w zamian placek mięsny, na pociechę mogło mi upierdolić plecak jogurtem naturalnym Activia. Tematy rozmów znane i nudne. Gdy już się to zwijało, pan dyrektor powiedział, że on teraz pości, więc nie będzie mógł wykonywać wszystkich swoich obowiązków, bo jak tu tyrać jak się nie żre 17 godzin dziennie. Jest to też jego ostatnia przejażdżka rowerowa na najbliższy miesiąc i dziękuje, że zjedliśmy z nim ten ostatni posiłek.
- Nie ma, kurwa, za co.
Trzecim drobiazgiem okazała się być pizza. Może dlatego, że to nie była żadna pizza, tylko wielki, lokalny pieróg nadziany mięsem mielonym - mielonka zapiekana w cieście po prostu. Nawet w czasach, gdy jadłem mięso, to miałbym kłopoty, bo każdy wie, a raczej nikt nie wie, co tu dają do mięsa mielonego. Tak więc wszyscy jedli, a ja patrzyłem jak wskazówka pnie się mozolnie w stronę godziny 19 i odlicza mi start ósmej godziny bez jedzenia. Potem jeszcze parę kółeczek dookoła nieistniejącego jeziora, dojedzenie tego szlachetnego dania, i mogliśmy się zwijać.
Dobrze, pójdę do domu i w końcu coś zjem.
Szczęśliwie współpracownicy mieli owoce dla swojego dziecka, więc zjadłem trochę kiwi i jabłka. Biedne dziecko w zamian placek mięsny, na pociechę mogło mi upierdolić plecak jogurtem naturalnym Activia. Tematy rozmów znane i nudne. Gdy już się to zwijało, pan dyrektor powiedział, że on teraz pości, więc nie będzie mógł wykonywać wszystkich swoich obowiązków, bo jak tu tyrać jak się nie żre 17 godzin dziennie. Jest to też jego ostatnia przejażdżka rowerowa na najbliższy miesiąc i dziękuje, że zjedliśmy z nim ten ostatni posiłek.
- Nie ma, kurwa, za co.
Rozpoczęło się dzwonienie po transport powrotny. Jedna osoba chciała skorzystać z toalety, ale nie dała rady, tak nią rzuciło jakby rzygała po odstawieniu heroiny. Przyjechali pierwsi, zabrali te nieszczęsne rowery, piętnaście na sześć osób. Okazało się, że rowery należą do szkoły. Szkoła posiada dwadzieścia jeden rowerów górskich, praktycznie nowych. Szkoła, w której walczy się o markery do tablicy, toner do drukarek, a jakiekolwiek inne rzeczy kupuje samemu, kupiła 21 rowerów, które od jakiegoś roku stały nieużywane – nawet bieżnik na oponach nie był zbrudzony. W nagrodę za to, że wykazaliśmy się taką pasją do kolarstwa, powiedziano nam, że możemy je pożyczać na weekendy. Rowery załadowano i odjechały w stronę Astany.
Nie było jednak widać naszego busa, po ludzi, tych sześciu osób na piętnaście rowerów. Wydawało się, że przejechał po głównej drodze, ale nie zawinął, gdzie miał zawinąć. Po chwili rozpoczęto dzwonienie z sakramentalnym: gdzieś pan, kurwa, jest?
Oczywiście okazało się, że przejechał, ale zaraz będzie. Po tym jak zaraz urósł do rozmiarów piętnastominutowej bakterii, pan dyrektor powiedział, że ogólnie to on będzie spadał, bo ten tu już na pewno za kilka minut wjedzie, a jest chujowa pogoda, zimno i zaraz zacznie padać. Pożegnaliśmy się, on wsiadł w swoją Toyotę, a my nie, my staliśmy marznąć – przypomnę, że odczuwalna temperatura wynosiła około pięciu stopni, a do tego solidnie wiało. Dziesięć minut później transportu dalej nie było, na pocieszenie zaczęło padać, takimi wielkimi kroplami jak w kreskówkach. Przeszliśmy na przystanek komunikacji podmiejskiej, bo miał daszek, i rozpoczęło się wysyłanie zdjęć z tego wspaniałego popołudnia, tak żeby wszyscy nam zazdrościli. Stoję głodny, zziębnięty, w ryj mi wieje, dziecko współpracowników przerażone, a ludzie napierdalają fotami po wszystkich współpracownikach “Patrzcie, jak my się ubawiliśmy!’. Napierdają tymi zdjęciami do ludzi, których nie zaproszono. Przede wszystkim jest zimno, 19:30, a my stoimy na zadupiu miasta i najważniejsze oczywiście jest zasranie całego WhatsAppa zdjęciami nas na rowerach.
W końcu przyjechał i bus, wpakowaliśmy się, przemarznięci i deko wkurwieni. Tym razem jednak dojechaliśmy pod szkołę drogą nie wiodącą przez centrum, dobre 20 minut szybciej.
- Hm, to czemu w godzinach szczytu jechaliśmy przez miasto, wszystkie skrzyżowania i światła, a teraz szybko boczniejszymi?
- Nie wiem, drogę wskazywali ci od transportu rowerów.
- A oni mają etat, czy płacicie im za godzinę?
- Za godzinę.
- To ja już wiem czemu.
Czekając aż ta pomyłka się skończy, włączyłem telefon i zobaczyłem maila pracowniczego, który był odpowiedzią na innego maila pracowniczego. Jakieś dwa dni temu przyszła wiadomość, że w związku ze szkoleniami pożarowymi, należy wypełnić debilne papiery, a w nagrodę otrzymamy certyfikaty poświadczające naszą niesamowitą znajomość procedur ratowania żyć dziecięcych w warunkach ekstremalnych. Ktoś chciał odpisać znajomemu, ale odpisał do wszystkich, jakichś 260 osób, wliczając w to dyrekcję:
- Na chuj mi to?
Był to pierwszy przypadek, że ktoś wysłał coś szczerego na tę listę. Wiadomość, która miała jakikolwiek sens i była ciekawa. Tak mnie to urzekło, że ostatecznie z wycieczki uświetniającej początek Ramadanu wróciłem wyposzczony znacznie bardziej od wyznawców Allacha, ale za to z wielkim uśmiechem na ustach.
Nie było jednak widać naszego busa, po ludzi, tych sześciu osób na piętnaście rowerów. Wydawało się, że przejechał po głównej drodze, ale nie zawinął, gdzie miał zawinąć. Po chwili rozpoczęto dzwonienie z sakramentalnym: gdzieś pan, kurwa, jest?
Oczywiście okazało się, że przejechał, ale zaraz będzie. Po tym jak zaraz urósł do rozmiarów piętnastominutowej bakterii, pan dyrektor powiedział, że ogólnie to on będzie spadał, bo ten tu już na pewno za kilka minut wjedzie, a jest chujowa pogoda, zimno i zaraz zacznie padać. Pożegnaliśmy się, on wsiadł w swoją Toyotę, a my nie, my staliśmy marznąć – przypomnę, że odczuwalna temperatura wynosiła około pięciu stopni, a do tego solidnie wiało. Dziesięć minut później transportu dalej nie było, na pocieszenie zaczęło padać, takimi wielkimi kroplami jak w kreskówkach. Przeszliśmy na przystanek komunikacji podmiejskiej, bo miał daszek, i rozpoczęło się wysyłanie zdjęć z tego wspaniałego popołudnia, tak żeby wszyscy nam zazdrościli. Stoję głodny, zziębnięty, w ryj mi wieje, dziecko współpracowników przerażone, a ludzie napierdalają fotami po wszystkich współpracownikach “Patrzcie, jak my się ubawiliśmy!’. Napierdają tymi zdjęciami do ludzi, których nie zaproszono. Przede wszystkim jest zimno, 19:30, a my stoimy na zadupiu miasta i najważniejsze oczywiście jest zasranie całego WhatsAppa zdjęciami nas na rowerach.
W końcu przyjechał i bus, wpakowaliśmy się, przemarznięci i deko wkurwieni. Tym razem jednak dojechaliśmy pod szkołę drogą nie wiodącą przez centrum, dobre 20 minut szybciej.
- Hm, to czemu w godzinach szczytu jechaliśmy przez miasto, wszystkie skrzyżowania i światła, a teraz szybko boczniejszymi?
- Nie wiem, drogę wskazywali ci od transportu rowerów.
- A oni mają etat, czy płacicie im za godzinę?
- Za godzinę.
- To ja już wiem czemu.
Czekając aż ta pomyłka się skończy, włączyłem telefon i zobaczyłem maila pracowniczego, który był odpowiedzią na innego maila pracowniczego. Jakieś dwa dni temu przyszła wiadomość, że w związku ze szkoleniami pożarowymi, należy wypełnić debilne papiery, a w nagrodę otrzymamy certyfikaty poświadczające naszą niesamowitą znajomość procedur ratowania żyć dziecięcych w warunkach ekstremalnych. Ktoś chciał odpisać znajomemu, ale odpisał do wszystkich, jakichś 260 osób, wliczając w to dyrekcję:
- Na chuj mi to?
Był to pierwszy przypadek, że ktoś wysłał coś szczerego na tę listę. Wiadomość, która miała jakikolwiek sens i była ciekawa. Tak mnie to urzekło, że ostatecznie z wycieczki uświetniającej początek Ramadanu wróciłem wyposzczony znacznie bardziej od wyznawców Allacha, ale za to z wielkim uśmiechem na ustach.