Dość szybko ludzie zrozumieli, że tak musi być, więc po każdej informacji o tym, że biletów nie ma, pokazywali na telefonie, że jednak są. Wówczas obsługa mówiła, że musiał ktoś oddać sekundy temu i że to cud. Potem niechętnie wystawiali blankiet, z którym trzeba było udać się do szkoły, szkoła zatwierdzała zakup i dostawało się na maila wymęczony bilet lotniczy od Nice Tours. Siedzieli na prowizji, więc zależało im na tym, żeby bilety były jak najdroższe. Pewnie nie mogli zrozumieć, że ogół nauczycieli jednak stara się nie przeginać, choćby dlatego, że mieliśmy ograniczone środki na bilety i ludzie z np. USA i RPA nierzadko musieli kombinować, żeby się w nim zmieścić. Potem zaś musieli jeszcze przekonać pracowników Nice Tours, że niekoniecznie chcą lecieć 60 godzin i płacić za to jak za zboże.
Przez następny tydzień trwała zabawa w „nie zdążyliśmy kupić teraz, ale już dzisiaj-jutro kupimy”. Powody były liczne i bardzo wiarygodne - a to choroby, a to koniec miesiąca, a to święta majowe. Ja miałem swoją zabawę z policją i dyrekcją, do tego rozważałem bardzo poważnie, czy się nie spakować na swój koszt, więc też na chwilę zeszło to na dalszy plan. Bilet w tym czasie nie taniał. Ostatecznie koło 20 maja dopiero powiedziano mi, że mam sam go kupić, a oni mi oddadzą pieniądze. Na moje uwagi – że to niezgodne z kontraktem, że wszystkim innym bilety już dawno kupili, a mnie nie – powiedziano, że ogólnie mam rację, ale nie zmienia to faktu, że mam sobie zapłacić, a zwrot pieniędzy otrzymam, gdy dostarczę fizyczne karty pokładowe. Nie żadne mailowe, nie, nie - wydrukowane na papierze przez przewoźnika. Dowiedziałem się, że księgowa uważa, że nie można mi ufać, bo oni mi kupią ten bilet, potem sprzedam go na czarnym rynku, a pieniądze wezmę do kieszeni i tym samym będę miał nieopodatkowany dochód, a tym samym okradnę Kazachstan.
Zapytałem, jak planują zwrócić mi te pieniądze, bo w takiej sytuacji rodził się inny problem. Bank prezydencki Altyn Bank (Altyn to złoto), w którym wszyscy mieliśmy konta, miał przejść przemiany i wywalić w gwiazdy cały swój serwis internetowy. Ówcześnie działający system miał funkcjonować tylko do 30 czerwca. Jeżeli chciało się mieć bankowość internetową po tej dacie, trzeba było iść do banku, założyć inny typ konta, dostać nowe dane logowania, poczekać tydzień na nową kartę... Może nie misja nie do wykonania, ale też nie najciekawszy sposób na spędzenie jakiejś godziny, zwłaszcza jeżeli się wie, że się tego wszystkiego w ogóle nie potrzebuje. A raczej nie powinno się potrzebować. Żeby nie było łatwiej, autoryzacja jest przez SMS wysyłany tylko na numer kazachski. Żeby ten numer mi działał, musiałem opłacić go do przodu, jakieś 20 PLN za każdy miesiąc. Płacąc przez internet, bank potrącał dość solidną prowizję. Znowu, nie fortuna, ale po co? Do wykonania jednego przelewu? Zaproponowałem zwrot na moje polskie konto. Zgodzono się, tylko żeby po dwóch dniach wezwać mnie i powiedzieć, że to niemożliwe. Musi być na kazachskie.
W długiej i dość nerwowej debacie dowiedziałem się, że jestem zbyt emocjonalny. Był to jeden z naczelnych argumentów ludności lokalnej, i to nie tylko u nas w pracy. Gdy człowiek rozmawia z Kazachami i zaczyna nieco protestować przeciwko temu, że kłamią, oszukują i zmieniają zasady gry co kilka minut, wówczas może dowiedzieć się, że jest zbyt emocjonalny. Niestety, mogłem odnieść moralne zwycięstwo, mogłem wykazać, że łamią kontrakt, że stosują podwójne standardy wobec pracowników, ale nie mogłem zmusić ich do kupna biletu.
Problemem naczelnym sprawy związanej ze zwrotem za bilety było to, że nie chciało mi się wierzyć, że mi te pieniądze oddadzą – powody uniemożliwiające zakup były tak wydumane, że trudno było mieć choćby cień nadziei, że coś oddadzą. Również moje argumenty o tym, że wypłacanie pieniędzy z kazachskiej karty w Europie oznaczają, że stracę w cholerę, nie interesowały mojej szkoły. Nawet płacąc w sklepach zdecydowanie na tym interesie nie zyskiwałem. Przez opieszałość administracji bilet kosztował jakieś 360 USD, zasadniczy skok ceny wobec jakichś 250 USD, gdy pierwszy raz rozpocząłem poruszanie tematu.
Dwa dni po powrocie do Polski (dokładnie 25 czerwca) wysłałem do Astany moje karty pokładowe – chwała, że LOT jeszcze takowe wydaje. 17 PLN na pocztę do kraju w Azji Środkowej. Tego samego dnia oprawiłem też maila, że numer przesyłki jest taki i że będę wdzięczny jeżeli mi napiszą kiedy ją odbiorą, a kiedy oddadzą pieniądze.
W systemie potwierdzenie doręczenia pojawiło się pod koniec lipca. Moje maile z pytaniami zignorowano. Gdybym zapomniał, z jaką beznadzieją pracowałem, to przypomniała mi o tym wiadomość wysłana do byłych pracowników z RPA – napisałem, żeby sobie uważali z biletami, bo ja od ponad miesiąca nie mam żadnych informacji. W odpowiedzi wyjaśnili mi, że przecież są wakacje, więc czemu ja oczekuję, że cokolwiek załatwię. Oczywiście pani do której pisałem w tej sprawie (ta sama której mogłem się dorzucić do prezentu ślubnego) moje maile ignorowała. A tak się w czerwcu wylewnie żegnaliśmy...
Ku memu wielkiemu zaskoczeniu na początku września me kazachskie konto zasiliły pieniądze! Rozpocząłem wydawanie tego, przy każdej transakcji kupna musiałem zgodzić się na pobranie prowizji i na fatalny kurs wymiany tenge. Wyliczyłem sobie, że stracę około 6% całej sumy. I tak się cieszyłem, bo po ponad dwóch miesiącach ciszy pożegnałem się duchowo z tymi pieniędzmi. Co kilka dni więc płaciłem za zakupy w dość ekstrawagancki i spowalniający ruch w sklepie sposób. Monitorowałem też co jakiś czas, ile mi zostało.
Pewnego dnia przeżyłem szok.
Na moim koncie pojawił się kolejny zwrot. Drugi raz tyle samo. Tytułem pieniądze za bilety lotnicze.
Nie myślałem długo. Szybkie obliczenia, bankomat, wypłata wszystkiego, co wypłacić można było. Dziękuję. Pierwszy raz skorzystałem na tym kazachskim bajzlu.
Kilka dni później otrzymałem maila – nagle udało im się napisać do mnie. Że pomylili się i że przez pomyłkę przelali mi za dużo pieniędzy. Proszą więc o odesłanie ich na konto szkoły.
Biłem się z myślami, miałem dylematy moralne. Traktowałem to jako wielki test mojej uczciwości i wyzwanie moralne postawione mi przez los.
Wygłupiam się. A gucio! Ani przez sekundę nie miałem zamiaru im niczego oddawać. Szczerze się pośmiałem na wspomnienie rozmowy o tym, że to tylko i wyłącznie mój problem, że nie będę miał dostępu do konta i możliwości robienia przelewów. Że innym bilety kupili, a mnie nie chcieli. Wspomniałem to, że byłem zbyt emocjonalny. O, i jeszcze, że na maila nie odpisano mi kilkadziesiąt dni. Już wam biegnę oddawać pieniądze. Za ostatnie kilka tysięcy tenge kupiłem wino w Biedronce, tym samym zostawiając na koncie jedynie 20 KZT, czyli około 20 groszy. Tym razem pozwoliłem im odnieść moralne zwycięstwo, a zachowałem pieniądze. Przy okazji oddałem sprawiedliwość księgowej, która oskarżała mnie o nieuczciwe zamiary i nie chciała mi zaufać. Proszę, miała pani rację! Teraz zerżnijcie kogoś innego na tę kwotę. Nie wątpię, że tak właśnie będzie.
Więcej maili już nie było.
Żałuję jednego: pod koniec kontraktu mogłem wydać dobre 1700 USD na bilety. Gdybym wiedział, że oddadzą mi podwójnie, to bym poleciał do Warszawy przez Auckland. Zresztą przez chwilę miałem taki plan, ale gdy okazało się, że mam sam za to płacić, to postanowiłem zminimalizować rozmiar potencjalnych strat. Niesłusznie, gdybym zdecydował się na taką wycieczkę, a oni tak pięknie się machnęli, to dopiero bym dorobił. Z drugiej strony, przepadłby mi solidny kawałek mundialu, wesele znajomych, NIN, Cave, oraz Lana.