- papierów związanych z wykształceniem. Wielkiej sprawy nie ma, skany i tłumaczenia posiadam od lat, to jest wymagane po prostu zawsze.
- zdrowotne. Robiłem wiele razy. Niestety, trzeba robić nowe za każdym razem. Formularze są oczywiście po angielsku, co niejednego lekarza wprawiło w przerażenie. W XXI wieku Polska służba zdrowia nie wie, co robić z takimi dokumentami. NFZ, najlepiej iść prywatnie, zapłacić jakieś 100+ PLN i dostać na poczekaniu, bo nawet jak nie wiedzą, to wypełnią po prośbie. Nikt tych badań nie robi naprawdę (standardowo: EKG, krew, mocz, wzrok, czerep), ale w tym wszystkim ważny jest papier, a nie faktyczny stan zdrowia. Chociaż pewnie jak nie trzymasz kału, to ci to wpiszą.
- niekaralność z tłumaczeniem przysięgłym - niestety, wydawane na trzy miesiące, robię za każdym razem, gdy gdzieś się pakuję. I tak dziękuję sobie, że nie jestem Amerykaninem, oni mają o wiele lepszy ubaw, trwa to tygodniami, wymaga pobrania odcisków palców, wysyłki tychże do FBI, poczekania na zwrotkę, że nie jest się synem Osamy bin Ladena i córką Ulrike Meinhoff. Koledze kiedyś zwrócili papiery po trzech tygodniach, że ma źle odbity któryś palec i zaczynamy od zera, miesiąc pracy mu przepadł. Mógł w tym czasie siedzieć w pięknym rodzinnym stanie Michigan i czekać aż wystawią te szlachetne kwity. Bardzo ciepło wypowiadał się o tym po fakcie, dobrze wiedzieli jak wzmocnić jego uczucia patriotyczne.
- NOWOŚĆ!!! Akt ślubu. Zachciało się wam żenić i wychodzić za mąż? To nam to wykażecie w języku wroga, i to solidnego wroga. Nie germańskiego oprawcy, ale w tym przypadku wymagano tłumaczenia na rosyjski. Dziko głupie to nie jest, bo jak jedno wpadnie pod buldożer, to są papiery, żeby drugie podpisało dokumenty o przeszczepie rogówek i pobraniu organów do badań dla studentów. Kazachstan solidnie stoi na rosyjskim, urzędy teoretycznie powinny ogarniać angielski, ale wolą rosyjski.
Bardzo ważne jest sprawdzenie sobie, czy kraj, w którym mamy pracować, nie robi badań na spożywanie tzw. substancji nielegalnych. Chiny jakiś czas temu zaczęły. Kij tam z moczem, jeżeli nie zjaramy bata na chwilę przed badaniem, to wiele z niego nie wyjdzie, przyjmuje się, że po góra dwóch tygodniach abstynencji jesteśmy bezpieczni. Jeżeli jednak jakimś zawodnikom wpadnie kiedyś do głowy robienie krwi lub włosów, to wtedy nauczyciele będą mieli nudniejsze wakacje między kontraktami. Szczęśliwie, badania te są drogie i nikomu się póki co się nie chce. Ale niech pierdolona technologia pójdzie do przodu, niech jakaś złowroga korporacja medyczna wymyśli testy z krwi za grosze, to im bardziej dupiany kraj, tym szybciej zacznie to wszystko ludziom robić. Do tego dochodzi taki cyrk, że jeżeli jesteś np. Holendrem albo masz amerykańską kartę zdrowia i jarasz legalne lole każdego dnia, to jak pojedziesz do Indonezji i ci wytestują, to masz przejebane jak bałwan na Saharze. Chuj, że nie popełniłeś ani grama przestępstwa, jak z lania wychodzi, że jarałeś, to masz ciekawiej. Wracając do tematu, Kazachstan ma głęboko w pompie, czy walimy heroinę w kanał, pudrujemy nosek, odtwarzamy doświadczenia Hofmanna, czy też mamy złotą kartę klienta u Wiza Khalify.
Drugi krok, przekład zaświadczeń na angielski. Ogarnięci tłumacze przysięgli mają na to wszystko formatki i mogą zrobić nawet na poczekaniu. Złożyłem nasze statusy o nieposzlakowanej opinii w piątkowe popołudnie, już w poniedziałek było gotowe. Kilka złotówek zeszło, ale zrobione, bocian, uratowani. Pani nawet powiedziała, że jakby było jedno, to by mi w 20 minut zrobiła.
Akt ślubu na rosyjski to też była dość prosta sprawa, kilka osób w Krakowie ma uprawnienia w zakresie wykonania takiej usługi, odbiór był dzień po złożeniu.
Gdy się w to wszystko bawiłem, wrócił do mnie mail na temat mego wykształcenia. Okazało się, że to fajnie, że mam dyplom, ale taki dyplom każdy może sobie kupić w sklepie z dyplomami. Doinformowano mnie, że nasze papiery muszą przejść procedurę apostille. Zdurniałem nieco, poczytałem i oto co mi wyszło:
Legalizacja (uwierzytelnienie) dokumentu służy nadaniu dokumentowi urzędowemu wydanemu w danym państwie cech pozwalających na jego uznanie w państwie trzecim. Legalizacji dokonuje się jeżeli dokument urzędowy sporządzony w danym państwie ma zostać wprowadzony do obrotu prawnego na terytorium innego państwa.
W przypadku Państw-Stron Konwencji znoszącej wymóg legalizacji zagranicznych dokumentów urzędowych, sporządzonej w Hadze dnia 5 października 1961 roku (Dz.U. z 2005 r. poz. 938), uwierzytelnienia dokonuje się w wyznaczonym urzędzie państwa, z którego pochodzi dokument, poprzez opatrzenie dokumentu klauzulą, zwaną również pieczęcią, apostille.
W Polsce polskie dokumenty urzędowe na potrzeby ich uznania w innych państwach legalizuje i wydaje apostille Dział Legalizacji w Ministerstwie Spraw Zagranicznych (Al. J. Ch. Szucha 21, Warszawa).
Zarówno Kazachstan jak i Kirgistan są stroną konwencji haskiej z 5 października 1961 roku.
Tyle, że pani przysięgła od angielskiego była super, poza tym, że miała solidną ilość obrazków z Jezusem, ale może to dzięki nim nie próbowała mnie wyruchać (finansowo, chociaż tradycyjnie też nie).
Chyba jest jasne, że przerabiając to wszystko, Kazachstan zaczynał wydawać się całkiem fajną opcją na spędzenie życia. Nasze papiery przyjmowali bez bólu i bez większych cierpień, a nawet nam za nie dziękowali. Że tak szybko, że tak sprawnie, że zawsze na mailu.
Był 3 sierpnia.
Nie wiedzieliśmy, czy za niecały miesiąc będziemy w Kazachstanie, czy nadal w Polsce, bo przecież mogło się okazać, że coś nie tak z papierami, że jednak nas nie chcą, że wojna, że nie dadzą wiz. Czekaliśmy prawie dwa tygodnie. Zgranie było idealne, kończyłem pisać, że trochę to kurwa długo i że jak oni to wszystko widzą, gdy dzwonknęło, że przyszedł mail, a tam w załączniku był obiekt pożądania, zaproszenie do pracy w Kazachstanie. Wszystko było tak na datach, że nie mogło się udać, więc pozostawało tylko jedno pytanie: czy będą dramatyzować, że nie przyjedziemy 2 września jak się umawialiśmy, czy też spokojnie to łykną.
Łyknęli.
W sprawie pomógł 1 września, który wypadał w piątek. Jest to wielkie kazachskie święto narodowe, nic nie pracuje, ambasada oczywiście też nie. Wcześniej jeszcze, 25 sierpnia, pojechaliśmy na ulicę Królowej Marysieńki, odnaleźli ambasadę i złożyli aplikacje o wizy pracownicze. Wszystko trzeba zrobić osobiście, nie można skorzystać z pośrednika (a przynajmniej mnie z lektury zasobów internetowych tak wyszło). Nasze dokumenty okazały się być jak najbardziej w porządku, obsługa zaskakująco miła i pomocna, a cała procedura zajęła naście minut (mam w żywej pamięci kilkugodzinne kolejki do ambasady ChRL). Opłata za takie cudo wynosi tylko 170 euro.
Tak, 170 euro za wizę pracowniczą.
Pobiliśmy tym samym życiowy rekord opłaty urzędowej. Oczywiście nie jest za łatwo, pieniędzy ambasady nie biorą, więc należy iść do banku i to konkretnie banku Millenium. Daleko nie jest, ale poza opłatą za wpłatę – bo takich czasów dożyliśmy, że bank chce od nas pieniędzy za danie mu pieniędzy - albo nas rżną na kursie euro i opłacie za wniesienie opłaty. Albo dajemy w euro i nas rżną tylko na opłacie. Ludzie tyle lat mówili mi, że w socjalizmie to było gówno i chujowe podejście do klienta. Odkąd wszyscy możemy odkrywać szczodrość banków, jakoś tak ciszej nad chujowizną czasów minionych. Taka różnica, że nie można palić w centrum obsługi klienta, a kawkę napierdala się z kubka ze Starbunia, a nie ze szklanki.
Na wizę pracowniczą czeka się tydzień. W święta narodowe obu krajów ambasady nie pracują. Pani z ambasady raju zaproponowała nam odbiór 31 sierpnia. Wtedy dalibyśmy radę przybyć 2 września, jak wcześniej planowaliśmy.
Trochę nas to kusiło, ale ostatecznie stwierdziliśmy, że nie.
Mieliśmy taką ilość tematów życiowych do zamknięcia, że ledwo daliśmy radę do 4 września. Na pociechę, jak z papierem walczyliśmy zacięcie, tak pozostałe tematy poszły dość bezboleśnie, wliczając w to odbiór kaucji za mieszkanie. Myśleliśmy, że nam przepadnie, bo wypowiadaliśmy przed terminem, ale nie, powiedziano nam, że jeżeli znajdziemy nowych lokatorów, to dostaniemy z powrotem. Jeżeli narzekacie na samotność, to wrzućcie na OLX ogłoszenie 'Mieszkanie Kraków-Kazimierz tanio wynajmę!'. Przez następne dni będziecie mieli po naście telefonów dziennie. Z jedną panią ze Śląska, która szukała mieszkania dla syna, to się na odległość zaprzyjaźniłem. Poza tym spotkaliśmy stada zainteresowanych, mniej zainteresowanych i zdegustowanych. W końcu razem z właścicielem zaakceptowaliśmy parę, która rozpoczęła wprowadzanie się zanim my wyszliśmy, nawet nam pomogli się wytachać. Jak chcecie wynajmować mieszkanie, to musicie nauczyć się kłamać. Zamordowałem kilka tematów mówiąc jasno, że bywa, że o 3 w nocy ktoś piłuje dupę, ale takie radości życia w centrum. W końcu jak ktoś nie piłował dupy o 3 w nocy w centrum, to nie może się nazywać człowiekiem. Nie zawsze ta logika chwytała i po jakimś czasie Aligator wychodził na pierwszą linię frontu, koncentrując się mniej na działalności stolarskiej, a bardziej na tym, że to centrum miasta i że tanio.
3 września odebraliśmy wizy, pojechali na Okęcie i odlecieli w stronę nieznanej przygody. Coś nam jednak mówiło, że nie będzie to Indiana Jones, a Aleksander Sołżenicyn. Byłem tak zmęczony ponad miesiącem zabaw w to wszystko, że marzyłem jedynie o tym, żeby dotrzeć do Kazachstanu. Byłem pewien, że trudniej niż w Polsce nie będzie.
Podczas naszego pobytu w ojczyźnie, byliśmy na tylu piwach połączonych z dramatem życia, że wiedzieliśmy dobrze, że jeżeli zostaniemy, to zastanie nas marazm, dramat i katastrofa. Nie byliśmy na to gotowi. Mawiają, że tonący brzytwy się chwyta. W naszym wypadku, to nie była brzytwa. To był uśmiech losu. Tak właśnie myśleliśmy w sierpniu roku pańskiego 2017.