Koncept szkoły bez uczniów jest dość rzadko spotykany w znanych mi systemach edukacyjnych. Oczywiście wszędzie zdarzają się dni, w których przychodzi się robić głównie administrację, ale jednak programowo, gdy już się zbiera nauczycieli, to wówczas daje im się coś do roboty, choćby zwołuje jakąś radę pedagogiczną, konferencję czy inne dni twórczego myślenia. Szkoły działające w rozsądnie ułożonym świecie oglądają każdą kopiejkę pod światło zanim zdecydują się z nią rozstać i niechętnie sadzają nauczycieli na stanowiskach pracy po nic.
Oczywiście w Kazachstanie było inaczej.
Po zakończeniu summer campu powoli zaczęło do mnie docierać, że nadchodzi ten dzień. Że za 15 dni wyjadę z Astany. Wydawało mi się to niemożliwe. Czy naprawdę istnieje świat inny niż te betonowe osiedla? Ludzie, z którymi można ciekawie rozmawiać i przyjemnie spędzać czas? Sklepy z wegetariańskim asortymentem? Kina z niezależnymi filmami? Nie, to niemożliwe!
Oczywiście w Kazachstanie było inaczej.
Po zakończeniu summer campu powoli zaczęło do mnie docierać, że nadchodzi ten dzień. Że za 15 dni wyjadę z Astany. Wydawało mi się to niemożliwe. Czy naprawdę istnieje świat inny niż te betonowe osiedla? Ludzie, z którymi można ciekawie rozmawiać i przyjemnie spędzać czas? Sklepy z wegetariańskim asortymentem? Kina z niezależnymi filmami? Nie, to niemożliwe!
Rozpoczęły się mistrzostwa świata w piłce nożnej. Początkowo związane były z wielką frustracją. Po pierwsze, żadnej ze znanych mi w Astanie osób nie obchodziły, co nie przeszkadzało im w wypowiadaniu rzeczy w stylu „Rosja pójdzie na mistrza”. Po drugie, różnica stref czasowych sprawiała, że najlepsze mecze wypadały późno w nocy. Po trzecie, przez dwa tygodnie nie udało mi się znaleźć strefy kibica czy baru, w którym można byłoby oglądać chociaż niektóre spotkania.
Jednak sam ze sobą, a czasem z ludźmi na łączach, śledziłem przebieg mundialu tak dokładnie, jak jeszcze nigdy. Przeczytałem ze trzy skarby kibica, w tym nawet całe wskazania używania technologii VAR i nowe interpretacje przepisów. Analizy meczowe czytałem po polsku, rosyjsku i angielsku. Reportaże o budowaniu stadionów oczywiście po kilka razy. Gdy tylko rozmawiałem z Wodzem, to pytał, czy mi jebnąć. Bo on chodzi do pracy i nie ma czasu na przeglądanie statystyk Arabii Saudyjskiej, żeby potem szczycić się cudownie bezużyteczną wiedzą o opłaconych wypożyczeniach zawodników tej wspaniałej repry do hiszpańskich drużyn. Żałowałem, że nie jestem w Moskwie, ale mój zapał studzili byli współpracownicy, którzy tam nadal mieszkali. Mówili, że słabo ich stać na pójście na jakikolwiek mecz, nie mówiąc nawet o czymś na poziomie półfinału.
O ile oglądanie meczy nie było przesadnie trudne – niektóre mogłem zobaczyć używając rosyjskich kanałów, inne dzięki kazachskim - o tyle pewnej sobotniej nocy chciałem mordować. Zamiast meczu Chorwacja-Nigeria (wypadał o północy czasu lokalnego), kazachska telewizja zaoferowała mi walki pojebów w klatkach gdzieś pod Szymkientem. Uznali, że jest to ciekawsze niż mecz mistrzostw świata, a przynajmniej, że bardziej zainteresuje to ludność lokalną. Obawiam się, że mieli rację, co nie zmieniło tego, że trafił mnie jasny chuj. W końcu oglądnąłem z jakiegoś nielegalnego brytyjskiego streamingu, ale moja miłość do Kazachstanu rozkwitła po raz nty.
Jednak sam ze sobą, a czasem z ludźmi na łączach, śledziłem przebieg mundialu tak dokładnie, jak jeszcze nigdy. Przeczytałem ze trzy skarby kibica, w tym nawet całe wskazania używania technologii VAR i nowe interpretacje przepisów. Analizy meczowe czytałem po polsku, rosyjsku i angielsku. Reportaże o budowaniu stadionów oczywiście po kilka razy. Gdy tylko rozmawiałem z Wodzem, to pytał, czy mi jebnąć. Bo on chodzi do pracy i nie ma czasu na przeglądanie statystyk Arabii Saudyjskiej, żeby potem szczycić się cudownie bezużyteczną wiedzą o opłaconych wypożyczeniach zawodników tej wspaniałej repry do hiszpańskich drużyn. Żałowałem, że nie jestem w Moskwie, ale mój zapał studzili byli współpracownicy, którzy tam nadal mieszkali. Mówili, że słabo ich stać na pójście na jakikolwiek mecz, nie mówiąc nawet o czymś na poziomie półfinału.
O ile oglądanie meczy nie było przesadnie trudne – niektóre mogłem zobaczyć używając rosyjskich kanałów, inne dzięki kazachskim - o tyle pewnej sobotniej nocy chciałem mordować. Zamiast meczu Chorwacja-Nigeria (wypadał o północy czasu lokalnego), kazachska telewizja zaoferowała mi walki pojebów w klatkach gdzieś pod Szymkientem. Uznali, że jest to ciekawsze niż mecz mistrzostw świata, a przynajmniej, że bardziej zainteresuje to ludność lokalną. Obawiam się, że mieli rację, co nie zmieniło tego, że trafił mnie jasny chuj. W końcu oglądnąłem z jakiegoś nielegalnego brytyjskiego streamingu, ale moja miłość do Kazachstanu rozkwitła po raz nty.
Zaś co do mojej pracy: przez ostatnie dwa tygodnie roku szkolnego nie miałem NICZEGO do roboty. Ale tak żywcem-trupcem niczego. W efekcie wynajdywałem różne miejsca w szkole i siedziałem pisząc, czytając, oglądając filmy, śpiąc. Płacili mi za to pełną stawkę. Oglądnąłem całe seriale „The Young Pope”, „Killing Eve”, „Roots”, do tego pełno filmów. Przeczytałem kilka książek, w tym „Sierpień Czternastego” Sołżenicyna. Kiedyś myślałem sobie „rany, jakie to długie, kiedy dam to radę przebrnąć?”. Kilka dni pracy w trybie osiem godzin siedzenia bez sensu załatwiło sprawę. Odświeżyłem sobie również ofertę gier na Androida. Trudno było wytłumaczyć to wszystko ludziom, którzy nie mieli do czynienia z Kazachstanem. Wiele razy odbywałem rozmowy, które brzmiały mniej więcej tak:
- Siedzisz i niczego nie robisz? Zakręciłeś coś?
- Nie, nie, najlepsze jest to, że takie są oczekiwania szkoły.
- Jak to? Płacą ci ten hajs za czytanie książek i oglądanie seriali?
- Tak.
- Może zapomnieli?
- Już trzy razy chodziłem i prosiłem o cokolwiek do roboty. A wiesz co jest najlepsze? Nas tu tak siedzi jakieś dwanaście osób. Każdemu płacą pełną stawkę.
- To jest niemożliwe. Przecież mówiłeś, że to biednawy kraj. Czemu by tak marnowali pieniądze? Żeby was wszystkich trzymać i nie mieć z tego żadnego pożytku? To przecież nie ma żadnego sensu.
- Wiem. Widzisz, jednak wpadasz w pułapkę zwaną „używanie racjonalizmu do analizy zjawisk azjatyckich”. To tu nie działa. Jest jeden poważny problem: skończyła się woda w saturatorach i muszę sobie przynosić ze sklepu albo chodzić do skrzydła dyrekcji, bo dla siebie oczywiście kupili.
- A gdybyś przestał przychodzić do pracy?
- Nie, nie, to wtedy byłby dym, siwy dym. Oni na pewno sprawdzają log wejść i wyjść, gdybym sobie wydłużył przerwę obiadową, to by rozpętali piekło i mi obcięli wypłatę. To nie ma znaczenia, że nie robię niczego. Ważne, że nie robię niczego tak jak mi kazali. Jeżeli tylko zacznę kombinować, racjonalizować, to zaczną się problemy.
- Siedzisz i niczego nie robisz? Zakręciłeś coś?
- Nie, nie, najlepsze jest to, że takie są oczekiwania szkoły.
- Jak to? Płacą ci ten hajs za czytanie książek i oglądanie seriali?
- Tak.
- Może zapomnieli?
- Już trzy razy chodziłem i prosiłem o cokolwiek do roboty. A wiesz co jest najlepsze? Nas tu tak siedzi jakieś dwanaście osób. Każdemu płacą pełną stawkę.
- To jest niemożliwe. Przecież mówiłeś, że to biednawy kraj. Czemu by tak marnowali pieniądze? Żeby was wszystkich trzymać i nie mieć z tego żadnego pożytku? To przecież nie ma żadnego sensu.
- Wiem. Widzisz, jednak wpadasz w pułapkę zwaną „używanie racjonalizmu do analizy zjawisk azjatyckich”. To tu nie działa. Jest jeden poważny problem: skończyła się woda w saturatorach i muszę sobie przynosić ze sklepu albo chodzić do skrzydła dyrekcji, bo dla siebie oczywiście kupili.
- A gdybyś przestał przychodzić do pracy?
- Nie, nie, to wtedy byłby dym, siwy dym. Oni na pewno sprawdzają log wejść i wyjść, gdybym sobie wydłużył przerwę obiadową, to by rozpętali piekło i mi obcięli wypłatę. To nie ma znaczenia, że nie robię niczego. Ważne, że nie robię niczego tak jak mi kazali. Jeżeli tylko zacznę kombinować, racjonalizować, to zaczną się problemy.
Prawdopodobnie najważniejszym, co zrobiłem z punktu widzenia współpracowników, zwłaszcza lokalnych, było dorzucenie się do prezentu ślubnego pani z biura współpracy międzynarodowej - tej samej, która przekazała Aligatorowi informację o zerwaniu kontraktu drogą mailową; która chciała, byśmy zostawili jej klucze na czas wyjazdu na Sri Lankę; która na początku roku wykręcała się od załatwiania naszych numerów podatkowych, "bo przecież wy mówicie po rosyjsku i sami sobie dacie radę"; która setki razy obiecywała złote góry, setki razy nie wywiązywała się ze swoich obowiązków, i która starała się unikać wykonywania jakiejkolwiek pracy. Oczywiście pieniądze dawałem ze szczerego serca, bowiem okazało się, że to taka zorganizowana akcja, żeby dać trochę pieniędzy. Parę osób z RPA uczyniło z niej rzecz niemal najważniejszą na świecie, prowadzono listę, na której zapisywano, ile to kto daje na jaki cel. Były dwie listy, jedna na prezenty ślubne, druga na koniec roku. Kiedy wręczano prezent przyszłej pannie młodej, reprezentacja RPA bardzo dokładnie podkreśliła, kto się na niego zrzucił.
Szkoda, że nie zaczęli całować rzyci administracji przed wejściem do szkoły. Pieniądze podatnika szły na pensje nauczycieli z obcych krajów, którzy mieli przynieść do Kazachstanu standardy przynajmniej Sorbony. Tymczasem kończyło się to na okazach w najlepszym razie średnich, ale za to karnie oddających co jakiś czas trochę pieniędzy pracownikom administracji z okazji ślubów, urodzin, czy jakiegoś święta narodowego.
Szkoda, że nie zaczęli całować rzyci administracji przed wejściem do szkoły. Pieniądze podatnika szły na pensje nauczycieli z obcych krajów, którzy mieli przynieść do Kazachstanu standardy przynajmniej Sorbony. Tymczasem kończyło się to na okazach w najlepszym razie średnich, ale za to karnie oddających co jakiś czas trochę pieniędzy pracownikom administracji z okazji ślubów, urodzin, czy jakiegoś święta narodowego.
Dni wlekły się okrutnie. Odliczałem godziny, minuty, a potem przeliczałem je na dolary, złotówki i tenge. Próbowałem znaleźć jakieś opcje wycieczkowe, ale wszystko wyglądało fatalnie. Ekibastuz, gdzie był Gułag i gdzie siedział Sołżenicyn, skomunikowany z Astaną jest dość kiepsko, a i same atrakcje miasta raczej nie pozwolą mu na zostanie Paryżem Wschodu. Nawet byłem ciekaw, choćby tego, że w miejscu gułagu jest obecnie stadion sportowy, a w muzeum mają trochę o Sołżenicynie, ale, patrząc na czasy przejazdów, odpadłem. Są tam też wielkie kopalnie węgla, ale zwiedzanie nie jest łatwe, a jeżeli komuś się udało, to z jakąś lokalną firmą. Podobnie poszło mi z rezerwatem przyrody położonym niedaleko Astany. Okazało się, że dostać można się tam jedynie z wycieczką, koszt tejże to jakieś 150USD za osobę. No trochę dużo za rzut okiem na jakieś ptactwo wodne – a i to jeżeli się poszczęści.
Wylatywałem w sobotę, na etapie wtorku zacząłem się pakować i sprzątać mieszkanie. Długo mi to nie zajęło, więc z benedyktyńskim zapałem i takąż precyzją czyściłem balustrady balkonowe, płytki w łazience, fugi, okna. Lokalni pracownicy pojechali na wakacje, a my - międzynarodowi - jeszcze siedzieliśmy.
Ostatnia niedziela w Kazachstanie.
Ostatni poniedziałek, wtorek... Z nikim się nawet nie miałem po co żegnać, co najwyżej jakoś tam symbolicznie z ludźmi z RPA.
Środa, jeszcze dwa dni.
Czwartek.
Piątek, wielki finał!
Od kilku dni chciałem odebrać referencje – ostatecznie sam je sobie musiałem napisać, szkoła bez mrugnięcia okiem podpisała, jaki jestem cudowny. W piątek o 16:30 byłem gotów do wyjścia. A raczej nie, bo musiałem jeszcze oddać kartę magnetyczną i odebrać referencje. 16:31, 16:32... Czy ja kiedyś stąd wyjdę? 16:40, jest, są referencje, żegnamy się.
Koniec.
Wyszedłem po raz ostatni z tego piekła. Ruszyłem do śmietnika, zdjąłem wymęczoną przez rok koszulę i wyrzuciłem ją z rozmachem do największego kubła. Potem zobaczyłem wszystkie gwiazdy, bo uderzyłem czołem w daszek stojący nad śmietnikami. Cudowne pożegnanie.
Na etapie godziny 19 byłem spakowany, mieszkanie lśniło, a ja ustawiłem wszystkie możliwe budziki – telefon, laptop, napisałem do czterech osób, żeby do mnie whatsappowały i gdybym do pięciu minut nie odpisał, to mają dzwonić. W zamrażarce kulała się końcówka wódki Wozduch. Co się będzie marnowało... Jednak spać poszedłem o 23. Jak nigdy wcześniej w piątek.
Ostatnia niedziela w Kazachstanie.
Ostatni poniedziałek, wtorek... Z nikim się nawet nie miałem po co żegnać, co najwyżej jakoś tam symbolicznie z ludźmi z RPA.
Środa, jeszcze dwa dni.
Czwartek.
Piątek, wielki finał!
Od kilku dni chciałem odebrać referencje – ostatecznie sam je sobie musiałem napisać, szkoła bez mrugnięcia okiem podpisała, jaki jestem cudowny. W piątek o 16:30 byłem gotów do wyjścia. A raczej nie, bo musiałem jeszcze oddać kartę magnetyczną i odebrać referencje. 16:31, 16:32... Czy ja kiedyś stąd wyjdę? 16:40, jest, są referencje, żegnamy się.
Koniec.
Wyszedłem po raz ostatni z tego piekła. Ruszyłem do śmietnika, zdjąłem wymęczoną przez rok koszulę i wyrzuciłem ją z rozmachem do największego kubła. Potem zobaczyłem wszystkie gwiazdy, bo uderzyłem czołem w daszek stojący nad śmietnikami. Cudowne pożegnanie.
Na etapie godziny 19 byłem spakowany, mieszkanie lśniło, a ja ustawiłem wszystkie możliwe budziki – telefon, laptop, napisałem do czterech osób, żeby do mnie whatsappowały i gdybym do pięciu minut nie odpisał, to mają dzwonić. W zamrażarce kulała się końcówka wódki Wozduch. Co się będzie marnowało... Jednak spać poszedłem o 23. Jak nigdy wcześniej w piątek.
W obliczu ostatnich dni i konieczności zdania mieszkania, szkoła uznała, że mój rosyjski jest wystarczająco dobry do tego celu. Umówiłem się sam z siostrą właściciela, miała przyjść o 10. Była zaskoczona, że o 9:30 jestem spakowany i gotów do drogi.
- Pan tu jeszcze zostawił rzeczy w kuchni...
- Świadomie. Nie będę woził soli z Astany do Krakowa. Przeżyję też stratę pieprzu, cukru i paru innych przypraw. Również ocet, odświeżacz powietrza i płyn do naczyń pozwolę sobie zostawić.
Ucieszyła się, jakby to naprawdę było coś warte!
Autobus, o czasie. Lotnisko. Pewnie odwołają samolot. Nie, nie odwołali, jest. Pewnie opóźnią. Dobra, bagaż nadany. Ostatnie KZT wymienione na euro. Kontrola.
- Czy wywozi pan jakieś pieniądze z Kazachstanu?
O kurwa. Czegoś takiego oczekiwałem na pożegnanie. Przecież ja im do jutra nie wyjaśnię, że ja tu pracowałem, płaciłem podatki i mam prawo wywieźć cały ten hajs. Zabiorą jak zadeklaruję.
- Trochę podróżnych pieniędzy.
- Ile?
- 200 USD i 300 euro.
- Niech idzie.
Gdyby mnie sprawdzili... Dzień wcześniej w końcu zapłacono mi za niewykorzystany urlop. Było to nieco więcej niż 200 USD i 300 euro.
Ciekawostka: ludzie z RPA wyjeżdżali 26 czerwca, im zapłacono dużo wcześniej. Mnie zaś dopiero 22 czerwca, po godzinie 14. Liczyli może na to, że ucieknę i ktoś to przytuli. Oczywiście na rozliczeniu urlopu mnie przekręcili, ale nie interesowało mnie to.
Ciekawostka numer dwa: moi południowoafrykańscy współpracownicy zostawali do wtorku, żeby nie stracić dwóch dni urlopu – mnie odliczono sobotę i niedzielę. Tak, tak, dwa dni wypadające po skończeniu kontraktu potrącono mi z urlopu. Miałem to już jednak głęboko gdzieś. W końcu opłacili mi dwa tygodnie drzemek i oglądania seriali. Nie interesowały mnie te dwa dni.
Jedyne, co mnie interesowało, to samolot linii lotniczych LOT, rejs do Warszawy. Gdy wystartowaliśmy i wzlecieliśmy ponad Astanę, zobaczyłem po raz ostatni Gwiazdę Śmierci i Bayterek. Zobaczyłem swoje osiedle, okolice szkoły, ale też step otaczający prawie najmłodszą stolicę świata. Pomyślałem sobie „Nigdy więcej! Nawet turystycznie.”
Prawdziwe szczęście odczułem na Okęciu. Wysiadłem, poszedłem na przesiadkę i padłem na krzesła.
Ulga.
Koniec.
Stąd mnie nie można zawrócić do Kazachstanu.
- Pan tu jeszcze zostawił rzeczy w kuchni...
- Świadomie. Nie będę woził soli z Astany do Krakowa. Przeżyję też stratę pieprzu, cukru i paru innych przypraw. Również ocet, odświeżacz powietrza i płyn do naczyń pozwolę sobie zostawić.
Ucieszyła się, jakby to naprawdę było coś warte!
Autobus, o czasie. Lotnisko. Pewnie odwołają samolot. Nie, nie odwołali, jest. Pewnie opóźnią. Dobra, bagaż nadany. Ostatnie KZT wymienione na euro. Kontrola.
- Czy wywozi pan jakieś pieniądze z Kazachstanu?
O kurwa. Czegoś takiego oczekiwałem na pożegnanie. Przecież ja im do jutra nie wyjaśnię, że ja tu pracowałem, płaciłem podatki i mam prawo wywieźć cały ten hajs. Zabiorą jak zadeklaruję.
- Trochę podróżnych pieniędzy.
- Ile?
- 200 USD i 300 euro.
- Niech idzie.
Gdyby mnie sprawdzili... Dzień wcześniej w końcu zapłacono mi za niewykorzystany urlop. Było to nieco więcej niż 200 USD i 300 euro.
Ciekawostka: ludzie z RPA wyjeżdżali 26 czerwca, im zapłacono dużo wcześniej. Mnie zaś dopiero 22 czerwca, po godzinie 14. Liczyli może na to, że ucieknę i ktoś to przytuli. Oczywiście na rozliczeniu urlopu mnie przekręcili, ale nie interesowało mnie to.
Ciekawostka numer dwa: moi południowoafrykańscy współpracownicy zostawali do wtorku, żeby nie stracić dwóch dni urlopu – mnie odliczono sobotę i niedzielę. Tak, tak, dwa dni wypadające po skończeniu kontraktu potrącono mi z urlopu. Miałem to już jednak głęboko gdzieś. W końcu opłacili mi dwa tygodnie drzemek i oglądania seriali. Nie interesowały mnie te dwa dni.
Jedyne, co mnie interesowało, to samolot linii lotniczych LOT, rejs do Warszawy. Gdy wystartowaliśmy i wzlecieliśmy ponad Astanę, zobaczyłem po raz ostatni Gwiazdę Śmierci i Bayterek. Zobaczyłem swoje osiedle, okolice szkoły, ale też step otaczający prawie najmłodszą stolicę świata. Pomyślałem sobie „Nigdy więcej! Nawet turystycznie.”
Prawdziwe szczęście odczułem na Okęciu. Wysiadłem, poszedłem na przesiadkę i padłem na krzesła.
Ulga.
Koniec.
Stąd mnie nie można zawrócić do Kazachstanu.
Na samym lotnisku dwie restauracje pokazywały mecz Belgii z Tunezją, a zainteresowanych nie brakowało. Tego wieczora oglądałem z Aligatorem, Wodzem i jego rodziną Niemcy ze Szwecją.
Życie powoli zaczęło odzyskiwać kolory. Zaraz grała Polska i otrzymała szlachetny wpierdul od Kolumbii. Potem zaś wyjechaliśmy na wielką trasę koncertową. Wiedeń i okolice Pragi, Nick Cave, Lana Del Rey, Nine Inch Nails. Następnie objazdówka Hiszpania i Portugalia. Po drodze dostałem pracę, którą dostać chciałem. Ba, nawet dwie i musiałem wybrać! Chorwacja wicemistrzem świata, trudno powiedzieć, że celebrowane, ale oglądane w idealnych warunkach, w domu kolegi na obrzeżach Wrocławia.
Rozmawiało mi się cudownie z każdym. Po miesiącach nudy i samotności, odkrywałem na nowo uroki życia. Rozmowa, szczerość, poczucie humoru, wdzięczność, uprzejmość. Uczyłem się tego wszystkiego niemal na nowo. Najbardziej zaś jaką przyjemnością może być obcowanie z innymi ludźmi. Stało się to możliwe dzięki temu, że przez kilka wcześniejszych miesięcy odkrywałem, jaką nieprzyjemnością może być obcowanie z ludźmi.
Życie powoli zaczęło odzyskiwać kolory. Zaraz grała Polska i otrzymała szlachetny wpierdul od Kolumbii. Potem zaś wyjechaliśmy na wielką trasę koncertową. Wiedeń i okolice Pragi, Nick Cave, Lana Del Rey, Nine Inch Nails. Następnie objazdówka Hiszpania i Portugalia. Po drodze dostałem pracę, którą dostać chciałem. Ba, nawet dwie i musiałem wybrać! Chorwacja wicemistrzem świata, trudno powiedzieć, że celebrowane, ale oglądane w idealnych warunkach, w domu kolegi na obrzeżach Wrocławia.
Rozmawiało mi się cudownie z każdym. Po miesiącach nudy i samotności, odkrywałem na nowo uroki życia. Rozmowa, szczerość, poczucie humoru, wdzięczność, uprzejmość. Uczyłem się tego wszystkiego niemal na nowo. Najbardziej zaś jaką przyjemnością może być obcowanie z innymi ludźmi. Stało się to możliwe dzięki temu, że przez kilka wcześniejszych miesięcy odkrywałem, jaką nieprzyjemnością może być obcowanie z ludźmi.