Powoli, ale skutecznie mieliły żarna międzynarodowej szkoły w Astanie. Gdy już wpadało się w jej tryby, to miała ona bardzo prostą zasadę: dużo tenge za wejście, jeszcze więcej za wyjście. Robienie takiej zasłony dymnej, kręcenie takiej lipy, walenie głupa na taką skalę, to nie jest budżet, to nie jest nawet klasa średnia. To są koszta na skalę międzynarodową. Skandalu najlepiej, na ze trzy kontynenty. Nie zapominajmy jednak o najważniejszym prawie ludzkości.
O największym pytaniu, które stawiamy sobie od lat.
Kto bogatemu zabroni?
Z braku odpowiedzi, cały interes kręcił się cały czas. Na takiej karuzeli wrażeń można było zwymiotować.
O największym pytaniu, które stawiamy sobie od lat.
Kto bogatemu zabroni?
Z braku odpowiedzi, cały interes kręcił się cały czas. Na takiej karuzeli wrażeń można było zwymiotować.
Wyobraźmy sobie, że rodzice ucznia płacą jakieś półtora-dwie krajowe średnie za szkołę i pewnego dnia dziecko przychodzi z informacją, że trzeba będzie w domu podrukować, bo w szkole skończył się toner do drukarek. Normalnego człowieka powinien w tym momencie strzelić chuj jasny z błękitnego nieba, bo jak się płaci jakieś dwie krajowe, to chyba można oczekiwać, że będzie druk, papier i klej? No więc nie można, bo po drodze do tego szczęścia parę osób musiało pokraść swoje, więc już na takie drobiazgi nie wystarczyło. W efekcie od końcówki marca w drukarkach brakowało toneru.
Sprawę szybko nam wyjaśniono: firma, której zlecano napełnianie tonerów-kartridży OSZUKIWAŁA szkołę na tuszu. W tej wiadomości było dość dużo prawdy: zgadzało się oszustwo, ale nie na tuszu, tylko na pieniądzach. Oszukiwała nie firma od drukarek szkołę, ale szkoła firmę od drukarek. Poza tym informacja była prawdziwa. Jako osoba bliska końca tego łańcucha pokarmowego, najbardziej zainteresowany byłem tym, kiedy zapewnią mi toner do drukarki. Henk pocieszył mnie, że w poprzednim roku było to samo, potem jakoś pieniądze się znalazły, więc powrócili do pełni możliwości poligraficznych. Pozostało nam tylko poczekać kiedy wydarzy się to w roku 2018. Do użytku była jedna drukarka publiczna w bibliotece, przy której robiły się kolejki jak za mięsem w latach 70-tych. Sprawa ciągnęła się jakiś miesiąc.
Sprawę szybko nam wyjaśniono: firma, której zlecano napełnianie tonerów-kartridży OSZUKIWAŁA szkołę na tuszu. W tej wiadomości było dość dużo prawdy: zgadzało się oszustwo, ale nie na tuszu, tylko na pieniądzach. Oszukiwała nie firma od drukarek szkołę, ale szkoła firmę od drukarek. Poza tym informacja była prawdziwa. Jako osoba bliska końca tego łańcucha pokarmowego, najbardziej zainteresowany byłem tym, kiedy zapewnią mi toner do drukarki. Henk pocieszył mnie, że w poprzednim roku było to samo, potem jakoś pieniądze się znalazły, więc powrócili do pełni możliwości poligraficznych. Pozostało nam tylko poczekać kiedy wydarzy się to w roku 2018. Do użytku była jedna drukarka publiczna w bibliotece, przy której robiły się kolejki jak za mięsem w latach 70-tych. Sprawa ciągnęła się jakiś miesiąc.
Były to jednak pomniejsze dramaty oszczędzenia. Prawdziwym przerażeniem napawały lokalnych pracowników święta narodowe. Po pierwsze, z okazji Nowego Roku w jednym z luksusowych hoteli 24 grudnia zorganizowano coś w stylu wigilii. Była to niedziela, impreza odbywała się w godzinach wieczornych, a w poniedziałek oczywiście wszyscy, którzy nie poszli na urlop, mieli stawić się do pracy. Cena była solidnie zaporowa, bo 21K KZT (jakieś 210 PLN). Dla osoby, która ma poniżej 200K pensji (czyli dla bardzo wielu lokalnych), wyjście to było raczej umiarkowanie atrakcyjne. Już nawet nie mówmy o tym, że impreza bezalkoholowa. Oczywiście niedziela nie jest dniem pracującym, więc można było nie iść. Dla tych, którzy postanowili nie iść, przewidziano opłatę karną w wysokości 10K KZT. Racjonalne wyjaśnienie było chyba takie, że szkoła zarezerwowała miejsca dla wszystkich i jeżeli ktoś nie przyjdzie, to ma opłatę karną. Chciałbym móc na tej zasadzie zaprosić wicedyrektorów do kina lub na partyjkę pokera. Byliśmy pod wrażeniem.
Podobnie potoczyły się celebracje urodzin wicedyrektorów. Ponieważ przybyło ich na rok szkolny 2017-2018 (przyrastali niemal geometrycznie co roku, z dwóch do czterech, a potem z czterech do siedmiu), sumę ustalono na 500 za twarz lub od razu 4000 KZT za cały kolektyw. Całość wpłacił od razu Henk, żeby już w grudniu dowiedzieć się, że nie, nie, na pewno nie. I że musi znowu dać 500. Oczywiście nigdy żadnych potwierdzeń wpłat nie dawano, akurat te pieniądze poszły do kieszeni dyrektorki naszego departamentu.
Podobnie potoczyły się celebracje urodzin wicedyrektorów. Ponieważ przybyło ich na rok szkolny 2017-2018 (przyrastali niemal geometrycznie co roku, z dwóch do czterech, a potem z czterech do siedmiu), sumę ustalono na 500 za twarz lub od razu 4000 KZT za cały kolektyw. Całość wpłacił od razu Henk, żeby już w grudniu dowiedzieć się, że nie, nie, na pewno nie. I że musi znowu dać 500. Oczywiście nigdy żadnych potwierdzeń wpłat nie dawano, akurat te pieniądze poszły do kieszeni dyrektorki naszego departamentu.
Z okazji odwiedzin szkoły przez delegację z Uzbekistanu tuż przed Nauryz, postanowiono szkołę udekorować. Niestety, okazało się, że nie ma na to pieniędzy. Tylko głupi oczekiwałby, że jakieś pieniądze mogą się uchować, gdy miesiąc w miesiąc ponad 1000 uczniów płaci jakieś dwie krajowe na szkołę, przecież to jasne, że te pieniądze gdzieś znikają i że nie wystarcza ich na dekorację szkoły. Z tej okazji lokalni nauczyciele zostali poproszeni o pożyczenie szkole 11500 KZT na rośliny doniczkowe, które to miały uświetnić korytarze. Pożyczkę miano oddać przy następnej wypłacie, czyli w kwietniu. Ja śmiałem się jak dziki, zwłaszcza, gdy Kyzylorda i druga od picia mówiły, że przecież obiecali, to na pewno oddadzą. Edward śmiał się do czasu, bo w końcu przyszli do niego z pytaniem, czy też nie chciałby się dorzucić. Wprawdzie dobrowolna obowiązkowa pożyczka nie dotyczyła nauczycieli z krajów zamorskich, ale nasza szkoła nie zamykała się na inne kraje. Nie zabraniała dawać dyrekcji pieniędzy. Mimo takiej prestizowej możliwości wydania 11500 KZT, Edward nie chciał.
W trzy dni później mój były dzielny koordynator Timur wywołał mnie z lekcji. Przechodząc kilka metrów dzielących biurko od drzwi, przez moją głowę przeleciały różne myśli. Musi to być coś bardzo ważnego, nigdy wcześniej nie robiono takich rzeczy. Wyszedłem z sali, żeby dowiedzieć się, że z okazji zbliżającego się dnia kobiet będziemy celebrować i z tej okazji każdy mężczyzna będzie miał przyjemność zapłacenia 10K KZT na rzecz kobiet.
Myślałem, że mu przypierdolę. Wyciągasz mnie z lekcji, żeby próbować wyżebrać ode mnie jakąś kopiejkę, no tenge? Mówisz mi o tych 10K KZT jakby to były drobne na wodę mineralną. Czy ty nie widzisz w jakim kraju żyjesz? Ile zarabiają inni nauczyciele w tej szkole? Ile tu ludzie zarabiają? Ty chcesz jakieś diademy ze szlachetnymi kamieniami nauczycielkom kupować? Zamiast tego powiedziałem:
- Nie.
- JAK TO NIE???
- Mam dosyć tego, co chwilę są jakieś zrzutki, opłaty. Co chwilę chcecie zostawania po godzinach, wpierdalacie się w przerwę obiadową, kiedy indziej krzyczycie o pieniądze na kwiatki, albo na wigilię. Teraz znowu dzień kobiet...
- Ale jak to znowu? Ja do ciebie przychodzę po raz pierwszy.
Ty to naprawdę chcesz ciągnąć? Właśnie skończyła się lekcja i koło nas wychodzili moi uczniowie. Niektórzy z nich zrozumieliby większość tej rozmowy.
- Mogę się tu prywatnie pobawić z nauczycielkami, ale nie chcę iść na żaden spęd i nie chcę dawać 10K KZT.
Timur zdurniał. Przechodził akurat wicedyrektor, więc rzucił do niego płaczliwie:
- ON NIE CHCE DAĆ 10K KZT!!!
Przechodzący znał mnie bardzo dobrze, bo do niego chodziłem ze skargami na Tamarę. Popatrzył i on chyba wiedział, że lepiej kurwa mnie nie męczyć za wiele, bo jak eksploduję, to się skończy tak, że wyjdę i nie wrócę.
- Nie, to nie.
W ten sposób oszczędziłem 10K KZT. Akurat po tej lekcji była przerwa obiadowa, więc pognałem, bo koniecznie chciałem opowiedzieć Edwardowi o tym, że postawiłem opór Timurowi i że na pewno będę teraz na liście najgorszych kutasów świata, ale nie, ja mu tej kopiejki nie dam. Ledwo wszedłem na stołówkę, wiedziałem już, że Timur przyszedł nie tylko do mnie.
- Pierdolę, jebany kraj, cały do zburzenia, zbombardowania, chuje, kurwa - cedził przez zęby Edward rzucając tacką, sztućcami i jakąś niewinną miseczką z sałatką.
Jego wyciągnęli chwilę wcześniej. Oczywiście też się ucieszył. Odpowiada więc:
- Kilka dni temu chcieliście pieniądze na rośliny...
- Ej, ale na rośliny tylko pożyczamy. A te pieniądze chcemy, żebyś nam dał.
Ich rozmowa doszła ostatecznie do miejsca, w której Edward powiedział, że jeżeli wszyscy dadzą pieniądze, to on też da. Gdy dowiedział się, że ja bezwarunkowo odmówiłem daniny na rzecz Międzynarodowego Dnia Kobiet, to się nie zmartwił.
Oczywiście cała reszta zapłaciła. Przez ponad tydzień mogli też przychodzić na ćwiczenie występu artystycznego. Gdy nadszedł dzień wielkich celebracji, 7 marca, w całym bloku zostały tylko dwie osoby. Ja i Edward. Reszta miała przyjemność posiedzenia sobie do 18 na występach (podobno było bardzo śmiesznie, mężczyźni przebrali się za kobiety i tańczyli, brzmi jak mój typ poczucia humoru). Potem był poczęstunek na stołówce. Poprosiłem uczestników imprezy o oszacowanie kosztów tego wielkiego wydarzenia. Mniej niż 2K KZT na twarz. Co się podziało z resztą pieniędzy, Timur raczy wiedzieć.
Myślałem, że mu przypierdolę. Wyciągasz mnie z lekcji, żeby próbować wyżebrać ode mnie jakąś kopiejkę, no tenge? Mówisz mi o tych 10K KZT jakby to były drobne na wodę mineralną. Czy ty nie widzisz w jakim kraju żyjesz? Ile zarabiają inni nauczyciele w tej szkole? Ile tu ludzie zarabiają? Ty chcesz jakieś diademy ze szlachetnymi kamieniami nauczycielkom kupować? Zamiast tego powiedziałem:
- Nie.
- JAK TO NIE???
- Mam dosyć tego, co chwilę są jakieś zrzutki, opłaty. Co chwilę chcecie zostawania po godzinach, wpierdalacie się w przerwę obiadową, kiedy indziej krzyczycie o pieniądze na kwiatki, albo na wigilię. Teraz znowu dzień kobiet...
- Ale jak to znowu? Ja do ciebie przychodzę po raz pierwszy.
Ty to naprawdę chcesz ciągnąć? Właśnie skończyła się lekcja i koło nas wychodzili moi uczniowie. Niektórzy z nich zrozumieliby większość tej rozmowy.
- Mogę się tu prywatnie pobawić z nauczycielkami, ale nie chcę iść na żaden spęd i nie chcę dawać 10K KZT.
Timur zdurniał. Przechodził akurat wicedyrektor, więc rzucił do niego płaczliwie:
- ON NIE CHCE DAĆ 10K KZT!!!
Przechodzący znał mnie bardzo dobrze, bo do niego chodziłem ze skargami na Tamarę. Popatrzył i on chyba wiedział, że lepiej kurwa mnie nie męczyć za wiele, bo jak eksploduję, to się skończy tak, że wyjdę i nie wrócę.
- Nie, to nie.
W ten sposób oszczędziłem 10K KZT. Akurat po tej lekcji była przerwa obiadowa, więc pognałem, bo koniecznie chciałem opowiedzieć Edwardowi o tym, że postawiłem opór Timurowi i że na pewno będę teraz na liście najgorszych kutasów świata, ale nie, ja mu tej kopiejki nie dam. Ledwo wszedłem na stołówkę, wiedziałem już, że Timur przyszedł nie tylko do mnie.
- Pierdolę, jebany kraj, cały do zburzenia, zbombardowania, chuje, kurwa - cedził przez zęby Edward rzucając tacką, sztućcami i jakąś niewinną miseczką z sałatką.
Jego wyciągnęli chwilę wcześniej. Oczywiście też się ucieszył. Odpowiada więc:
- Kilka dni temu chcieliście pieniądze na rośliny...
- Ej, ale na rośliny tylko pożyczamy. A te pieniądze chcemy, żebyś nam dał.
Ich rozmowa doszła ostatecznie do miejsca, w której Edward powiedział, że jeżeli wszyscy dadzą pieniądze, to on też da. Gdy dowiedział się, że ja bezwarunkowo odmówiłem daniny na rzecz Międzynarodowego Dnia Kobiet, to się nie zmartwił.
Oczywiście cała reszta zapłaciła. Przez ponad tydzień mogli też przychodzić na ćwiczenie występu artystycznego. Gdy nadszedł dzień wielkich celebracji, 7 marca, w całym bloku zostały tylko dwie osoby. Ja i Edward. Reszta miała przyjemność posiedzenia sobie do 18 na występach (podobno było bardzo śmiesznie, mężczyźni przebrali się za kobiety i tańczyli, brzmi jak mój typ poczucia humoru). Potem był poczęstunek na stołówce. Poprosiłem uczestników imprezy o oszacowanie kosztów tego wielkiego wydarzenia. Mniej niż 2K KZT na twarz. Co się podziało z resztą pieniędzy, Timur raczy wiedzieć.
Marzec w ogóle był ciężkim miesiącem pod względem danin, które nauczyciele musieli ponieść na rzecz szkoły. Zbliżający się Nauruz zaowocował pomysłem zrobienia wspólnych celebracji w szkole. Najpierw założono, że będzie podział: jedni przyniosą jabłka, inni makaron. Chwilę później pojawił się wielki siwy dym wywołany przez lokalne nauczycielki (w tym przez moją ulubioną). Rozpoczęła się chryja, że ceny różnych produktów są różne, jak ktoś przyniesie mandarynki, to więcej niż makaron, a czekolada mniej niż jabłka. Walka zakończyła się tym, że miała nastąpić zrzuta po 4000 KZT. Zrzuta odbyła się o poranku, w trakcie przerwy na lunch parę osób miało iść po jedzenie. Jednak wycofano pozwolenie na ucztowanie, więc imprezę trzeba było odwołać. Z 4000 KZT każdy miał otrzymać 3500 z powrotem, bo 500 poszło na jakieś kawałki ciastek, które udało się skołować. A jeżeli nie otrzymał, to jego problem. Ponieważ nikt nie otrzymał, to problem pozostał wspólnym lub niczyim, zależy jak na sprawę patrzeć.
Pod koniec marca pożyczkodawców funduszu kwiatowego poinformowano, że niestety, szkoła pieniędzy im nie odda. Trzy dni później dowiedzieli się, że w tym roku nie dostaną żadnych premii, bo bydlaki nie zasługują. Jednak dzięki temu, że rośliny się pojawiły, nazwałem jedną z nich Kyzylorda i przesiadywałem koło niej. Przedstawiłem ją nawet paru osobom i mówiłem, że jak tęsknię za Kyzylordą to sobie rozmawiam z tym krzaczkiem i od razu mi lepiej. Wielu osobom potwierdziło się, że jestem pierdolnięty bardziej niż ustawa przewiduje. Najmniej ubawiła się fundatorka mojej nowej zielonej przyjaciółki, bo jakoś wyszło jej, że wolałaby za tenge mieć nową torebkę, kieckę, spinki do włosów, albo flaszkę. Ale nie roślinę.
Pod koniec marca pożyczkodawców funduszu kwiatowego poinformowano, że niestety, szkoła pieniędzy im nie odda. Trzy dni później dowiedzieli się, że w tym roku nie dostaną żadnych premii, bo bydlaki nie zasługują. Jednak dzięki temu, że rośliny się pojawiły, nazwałem jedną z nich Kyzylorda i przesiadywałem koło niej. Przedstawiłem ją nawet paru osobom i mówiłem, że jak tęsknię za Kyzylordą to sobie rozmawiam z tym krzaczkiem i od razu mi lepiej. Wielu osobom potwierdziło się, że jestem pierdolnięty bardziej niż ustawa przewiduje. Najmniej ubawiła się fundatorka mojej nowej zielonej przyjaciółki, bo jakoś wyszło jej, że wolałaby za tenge mieć nową torebkę, kieckę, spinki do włosów, albo flaszkę. Ale nie roślinę.
Od wielu lat jednym z moich ulubionych pisarzy jest Aleksander Sołżenicyn. Dzięki mieszkaniu w Rosji i Kazachstanie, odwiedzeniu miejsc związanych z jego życiem, czuję się z nim związany w sposób szczególny. O ile siedzenie w luksusowym mieszkaniu i nudzenie się w pracy jest żadnym problemem w zderzeniu z tym, co on (i miliony) przeżywały, o tyle jednak pewne zjawiska uległy zmianom co najwyżej kosmetycznym.
Poniższy cytat pochodzi z tomu trzeciego Archipelagu GUŁag:
"Nauczyciele-zesłańcy jeszcze bardziej niż inni (też zresztą zależni od byle kaprysu) drżeli, by nie rozsierdzić miejscowych notabli zbyt niską oceną postępów ich latorośli. Lękali się też gniewu dyrekcji w wypadku, gdyby średnia postępów całej klasy okazała się zbyt niska — i sztucznie podwyższali oceny; ta praktyka sprzyjała procesowi poszerzonej produkcji ignorantów typowej dla całego Kazachstanu. Prócz tego nauczyciele-zesłańcy (a także młodzi nauczyciele-Kazachowie) dźwigać musieli ciężar rozmaitych danin i potrąceń: co miesiąc potrącano im z poborów koło dwudziestu pięciu rubli, nie wiadomo na czyją rzecz; dyrektor (Berdenow) potrafił nagle obwieścić, że jego córeczka ma urodzinki i nauczyciele musieli wysupłać po 50 rubli na upominek; prócz tego — to jeden, to drugi wzywany był do dyrektora albo do kierowniczki wydziału oświaty, gdzie naciągano go na „pożyczkę" w wysokości 300-500 rubli. (Zresztą — były to cechy całego tamecznego stylu życia, czy systemu. Uczniów-Kazachów też zmuszano, aby składali się po baranie albo po pół barana, gdy zbliżał się bal na zakończenie roku szkolnego; tylko w ten sposób pewni mogli być dobrej cenzurki, nawet, jeśli nic a nic nie umieli; bal ów kończył się gigantyczną pijatyką rejonowego partaktywu). A ponadto — wszyscy notable rejonowi studiowali na jakichś wydziałach zaocznych; do odrabiania ich kontrolnych zadań też zaprzęgano nauczycieli z naszej szkoły; robione to było w feudalnym stylu, przez dyrektora, a nauczyciele — murzyni nie mogli dostąpić zaszczytu poznania „swojego" podopiecznego. A praktyka sprzyjała procesowi poszerzonej produkcji ignorantów typowej dla całego Kazachstanu."
Poniższy cytat pochodzi z tomu trzeciego Archipelagu GUŁag:
"Nauczyciele-zesłańcy jeszcze bardziej niż inni (też zresztą zależni od byle kaprysu) drżeli, by nie rozsierdzić miejscowych notabli zbyt niską oceną postępów ich latorośli. Lękali się też gniewu dyrekcji w wypadku, gdyby średnia postępów całej klasy okazała się zbyt niska — i sztucznie podwyższali oceny; ta praktyka sprzyjała procesowi poszerzonej produkcji ignorantów typowej dla całego Kazachstanu. Prócz tego nauczyciele-zesłańcy (a także młodzi nauczyciele-Kazachowie) dźwigać musieli ciężar rozmaitych danin i potrąceń: co miesiąc potrącano im z poborów koło dwudziestu pięciu rubli, nie wiadomo na czyją rzecz; dyrektor (Berdenow) potrafił nagle obwieścić, że jego córeczka ma urodzinki i nauczyciele musieli wysupłać po 50 rubli na upominek; prócz tego — to jeden, to drugi wzywany był do dyrektora albo do kierowniczki wydziału oświaty, gdzie naciągano go na „pożyczkę" w wysokości 300-500 rubli. (Zresztą — były to cechy całego tamecznego stylu życia, czy systemu. Uczniów-Kazachów też zmuszano, aby składali się po baranie albo po pół barana, gdy zbliżał się bal na zakończenie roku szkolnego; tylko w ten sposób pewni mogli być dobrej cenzurki, nawet, jeśli nic a nic nie umieli; bal ów kończył się gigantyczną pijatyką rejonowego partaktywu). A ponadto — wszyscy notable rejonowi studiowali na jakichś wydziałach zaocznych; do odrabiania ich kontrolnych zadań też zaprzęgano nauczycieli z naszej szkoły; robione to było w feudalnym stylu, przez dyrektora, a nauczyciele — murzyni nie mogli dostąpić zaszczytu poznania „swojego" podopiecznego. A praktyka sprzyjała procesowi poszerzonej produkcji ignorantów typowej dla całego Kazachstanu."