Jeżeli chodzi o społeczność obcokrajowców w Chinach, to mówi się o ponad pół miliona przyjezdnych różnych narodowości. Jasne jest, że przy takiej liczbie ludzi będą to różne typy osobowościowe, jedni pokochają Chiny, inni będą chcieli uciekać, inni - większość - jakoś sobie tu ułoży życie. Czytając różne fora dyskusyjne można zaobserwować parę tendencji. Oczywiście wiele osób robi tu biznesy innego rodzaju niż uczenie, tym samym i doświadczenia są bardzo różne. Jedni uważają się za ekspertów i znawców Chin, którzy wiedzą wszystko, więc absolutnie nie interesuje ich żadne inne stanowisko. Inni kochają Chiny i wypisują tym, którzy są nieco sceptyczniej nastawieni, że mają spadać jak się nie podoba (tu często bywają podejrzenia, że to jednak nie imigranci pisali). Mała, ale prężna grupa jest przeciwko rekrutowaniu tu zbyt wielkiej liczby osób o niekoniecznie najwyższych możliwych kwalifikacjach, bo potem przyjeżdżają, chleją, chędożą na całego i niszczą wizerunek społeczności.
Krążą legendy o tym, co też biali (umówmy się, że 'biali' to skrót dla 'ludzi z Zachodu', choć są tutaj też oczywiście przybysze o innym kolorze skóry, ale stanowią zdecydowaną mniejszość) głupiego narobili i jakiego wstydu przynieśli. Niedawno pijany Brytyjczyk w Guangzhou skakał po samochodzie i wysikał się na niego. Całe stada narobiły sobie kłopotów, bo beztrosko zostawały po kilka miesięcy dłużej, niż ich wiza pozwalała. Problem jest też taki, że Chińczycy lubią często wrzucać wszystkich do jednego wora - gdy jakiś Brytyjczyk zgwałcił Chinkę przed kilkoma miesiącami, wówczas nasilono kontrolę dokumentów wobec wszystkich obcokrajowców (oczywiście gwałty związane są z brakiem odpowiednich papierów, jak komuś dadzą wizę pracowniczą lub biznesową, to już nikogo nie może napaść). Rzecz jasna ta zasada obowiązuje tylko w jedną stronę, gdy Chińczycy robią coś obrzydliwego, to wówczas należy ze zrozumieniem odnieść się do tego, że to przecież tylko jedna osoba, a tak wiele jest fajnych.
Pod względem kontyngentu zagranicznego życie wyjątkowo z nas nie zakpiło i obdarowało nas dość wdzięcznym zestawem przyjezdnych. Cykl opisowy wypada rozpocząć od jedynego poza nami przedstawiciela Europy.
Adam przybył do Huainan chwilę po mnie. Okazało się, że jest to jego kolejny rok w Chinach, wcześniej przerobił północ kraju i Nanjing. Gubię się w paru momentach jego osi życia, ale chyba jest tu już od jakichś pięciu lat. Wymiata po chińsku, skończył filologię na odpowiednim kierunku, nie dlatego, że tu się nauczył. Nie wiem, czy to kwestia pochodzenia ze starego kontynentu, czy kompatybilności osobowości, ale większość wieczorów kończy się tak, że gadamy ze sobą więcej niż z pozostałymi. Adam napierdala się z Chin cały czas, ma milion świetnych historii związanych z życiem tutaj. Niektórych mogę słuchać i słuchać. Moje ulubione:
- jego szkoła w Nanjing była podobna do mojej w Huainan - dyrekcja oszczędzała śmieszne pieniądze na rzeczach sensownych, wydawała oceany pieniędzy na bzdury. Aparat administracyjny większy niż pracujący, do tego ciągle powiększany, diabli wiedzą po co. Siedzieli w sali z klimatyzatorem, ale wyłączonym, bo przecież prąd. Typ podwieszanych pod sufitem, bez pilota nie włączysz. Adam skojarzył, że taki sam sprzęt ma w domu, więc przytachał pilota i odpalił. Chinki dostały histerii, wyłączaj, bo jak dyrekcja zobaczy, to zwolni, jezus maria, mao kochany! Dyrekcja zobaczyła, odbyła rozmowę wyjaśniającą: "Rodzice są przeciwko grzaniu w salach". Adam powiedział, że w takim razie prosi o kierowanie przeciwników grzania w klasie do niego, on z nimi porozmawia. Nikt nie przyszedł.
- Kiedy indziej szkoła dała mu do prowadzenia lekcję pokazową dla nowych uczniów i ich rodziców. Temat: Fun with the card. W domyśle świąteczną, bo grudzień. Pogadał, ma być dwudziestka uczniów, mają wszyscy lepić czerwone kartki z obrazkami. Przeglądnął zasoby, stwierdził, że mają na stanie jedną parę nożyczek i dziesięć kredek. Wszedł na Taobao, wyszukał potrzebne rzeczy: zestaw dziesięciu nożyczek za 5 kuai, kredki jeszcze taniej. Tu jednak dyrekcja się zasępiła, bo robić pokazową lekcję to jedno, ale wydawać pieniądze? Nie, nie, zrób z tym co mamy!
- Mamy jedną parę nożyczek i dziesięć kredek.
- Tak, tak!
- Będzie dwudziestu uczniów!
- Mogą się przecież dzielić przyborami.
- Mają porąbać kredki na kawałki? Już nie mówiąc o tym, że pewnie czerwona będzie bardziej popularna od szarej.
- Dasz radę!
Niespodzianka, fun with the card średnio się udało. - Jeszcze wcześniej pracował na uniwersytecie. Mówi o tym czasie to samo, co mówi wiele osób, których dotknął ten zaszczyt: rozczarowanie poziomem studentów, ich alergią na pracę, myśleniem na poziomie dwunastolatków. Eseje, które dostawał, były w dużej mierze przewalone z internetu. Mówił im, żeby tego nie robili, bo zna chiński i sobie wyszuka. Oczywiście, jak grochem o ścianę, a potem walka: no tak, to jest litera w literę jak ten w necie, ale ja to sam pisałem. Z tej roboty go zwolnili za uwalenie zbyt dużej liczby uczniów.
Adam prawdopodobnie zostanie w Chinach na dłużej. Odnosi sukcesy w pracy - liczba uczniów w jego szkole skoczyła z niecałych 50 do ponad 300 w zaledwie pół roku od jego przybycia. Znajomość języka sprawia, że bez problemu wszystko jest w stanie załatwić. Nasza znajomość zaś wpływa dodatnio na ilość sprzedanego alkoholu i papierosów w pobliskim barze.