Chciałem napisać, że ostatnio ma świetną passę, ale zaczynamy coraz bardziej obawiać się, że okaże się ona permanentna i trudno będzie to nawet nazywać passą, a po prostu stanem normalnym. Zdobycia ostatnich dni:
- pewnego dnia nasza koleżanka Ciara otworzyła drzwi swego mieszkania i oczom jej ukazało się stado uczniów koczujących na schodach z telefonami. Miała niezabezpieczone wifi, więc studenci przychodzili pod jej drzwi i korzystali. Pognała do Gary'ego, żeby jej założył hasło (dla ułatwienia życia chiński router ma oprogramowanie tylko w jedynym słusznym języku). Gary przyszedł, zabrał router i zniknął na kilka dni. Gdy Ciara poszła zapytać, kiedy jej oddadzą internet, Gary powiedział, że internet to obecnie nie jego departament. Szczęśliwie, pracuje z nami Sheldon, który się na tym wszystkim zna, więc jej to wszystko zrobił, tyle tylko, że 200 RMB na nowy router wydała.
- Gary obraził się na mnie, bo byłem łaskaw go spierdolić mailowo, że od dwóch miesięcy załatwia nam obiecane laptopy i końca tego nie widać. W sumie miałem pecha z timingiem, bo dwa dni później laptopy się pojawiły, niemniej wierzymy, że częściowo dzięki mym zdolnościom perswazyjnym. Podpisaliśmy protokoły odbioru i każdy wziął nówkę Lenovo, by mieć z czego korzystać w klasach. Gary zapewnił nas, że laptopy wystartują po chińsku, ale da się bez problemu zmienić na angielski. Wcześniej wprawdzie tłumaczył, że czekamy tak długo, bo język jest właśnie zmieniany na angielski.
Parę godzin później poszedłem zastukać do Sheldona, że nie bardzo mi bangla. Ten już siedział i dłubał. Okazało się, że jakiś rok temu Microsoft wprowadził blokadę na Windowsa 8 i 8.1 - jeżeli chcesz mieć chiński, to nie możesz mieć angielskiego i amen.
Stanęliśmy przed kilkoma opcjami:
- oddać laptopy Gary'emu, a tym samym przedłużyć całą sprawę o kilka tygodni
- nauczyć się chińskiego komputerowego
- korzystać dalej ze swojego sprzętu
- poinstalować sobie samemu inne systemy
Problem jest taki, że legalnie zrobić się tego nie da - jak kupiłeś z 8.1, to masz siedzieć na 8.1 Dałoby się doinstalować Linuxa jako drugi system. Rozważaliśmy to rozwiązanie, ale gdy Matthew spytał nas, czy Linux to produkt Microsoft, to uznaliśmy, że jednak trzeba je zrobić na Win7. W końcu Sheldon złamał jakieś zabezpieczenia, podmienił pliki na partycji ratunkowej (tym samym już jej nie mamy) i udało mu się postawić Windowsa 7. Zajęło mu to trzy dni, więc jasne jest, że nasz dział IT nie zrobiłby tego do końca świata. Gary do dzisiaj nie odpisał mu na maila, czy na pewno może to zrobić i czy nie będzie na pewno problemów, gdy oddamy laptopy z innym systemem niż być powinny. Napisał tylko, że chyba nie będzie dymu, ale w sumie to nie wie. Przez kolejne dni nie napisał już niczego. Zapewne w lipcu przeżyje rozczarowanie, że żaden z podarowanych nam komputerów nie ma gwarancji. I oby nic się do tego czasu nie zepsuło. - kolejnego dnia starcie z Garym miała nasza koleżanka Irasiad. Przez pięć dni nie działał jej internet, codziennie biegała do Gary'ego po dwa razy, że trochę się jej kiepsko tak żyje. W końcu go zjebała, on zjebał ją (bo to już nie jego departament, ale niestety, nie wie czyj jest to departament teraz) i przyniósł nowy router.
Nowy router okazał się tym, który zabrał Ciarze dwa tygodnie wcześniej. - sytuacja na linii Gary-Irasiad nie poprawiła się, gdy ta zachorowała. 19 listopada zadzwoniła do niego w okolicach 23, że obawia się, że musi iść do szpitala. Gary powiedział, żeby sobie poszukała jakiegoś studenta lub studentki, żeby poszedł z nią. Jest tylko taki problem, że nasi uczniowie mają zakaz opuszczania kampusu po 23. W końcu więc pojechał z nią, a ona tam mogła przejść procedurę dobrze znaną wszystkim, którzy zetknęli się z chińską służbą zdrowia (czyli kroplówka i ludzie palący w szpitalnej poczekalni).
- tu mamy do czynienia z pewną wielowątkowością: we wtorek 18 listopada mieliśmy dostać wypłatę, jakoś tak w kontrakcie jest. W sprawie tej zgłosił się Matthew, informując, że ogólnie chciałby jakieś pieniądze, bo lubi widzieć taką zależność ze swoją pracą. We wtorek dowiedział się, że będą lada chwila. W czwartek zaś dowiedział się, że gdyby nie Irasiad, której zachciało się rozchorować, to pieniądze już dawno byłyby, ale zamiast iść do banku po nasze wypłaty, biedny Gary musi jeździć po nocach i wozić chore nauczycielki do szpitali.
- jak już o pieniądzach: właśnie mijają dwa tygodnie odkąd pokryłem pieniądze za naprawę pralki. Chodzi o zwrot tych pieniędzy, który to miał nastąpić 18 listopada. Mamy dzisiaj 25, dowiedziałem się, że będzie w pierwszym tygodniu grudnia. Przy tym legendarne 48 godzin Tomasza Badyńskiego to termin wcale rozsądny.
A jak o godzinach: normalnie chińscy nauczyciele uczą 14 lekcji tygodniowo. Nasi opiekunowie mają jednak tych godzin 10. Pozostałe cztery właśnie na to, żeby zajmować się naszymi wypłatami, pralkami, routerami, szpitalami. Nikt raczej nie przegina, w ciągu trzech miesięcy pobytu tutaj trudno powiedzieć, że zajęliśmy im jakieś nieziemskie ilości czasu, może raz na 3 tygodnie każdy wyśle maila z jakimś pytaniem, na które da się odpowiedzieć w minutę. Tym bardziej cieszy, że ilekroć po coś się zgłaszamy, wówczas zawsze możemy odczuć, jak wielka łaska jest nam robiona.
Problemy komputerowe to nie tylko Gary. Mamy w końcu, wspominany już niegdyś, dział IT, który dostarcza nam rozrywek niemal każdego dnia. Delikatnie mówiąc, jest to dział IT made in China, chociaż nawet na chińskie standardy bylejakości i braku zdolności do zrobienia czegokolwiek są wysoko.
Niedawno dowiedziałem się, że projektor nie może wyświetlać obrazu z Windowsa 8. Zapewniłem, że mam Windowsa 7. Nie chcieli uwierzyć.
Próbujemy ustalić, kto i w imię czego wpadł na pomysł, że na koniec każdego dnia odpinane są wszystkie kable we wszystkich salach. WSZYSTKIE! Także głośniki, rzutniki, nawet bywa, że klawiatury. Ponieważ dostęp do większości gniazdek i portów jest na zamek, więc często musimy dzwonić po dział IT, oni przychodzą (nie zawsze od razu), podpinają (chyba, że nie wiedzą jak - w końcu mówimy o podpięciu głośników, czegóż to ja wymagam od działu IT?) i nie działa. Jeszcze na początku myślałem sobie, że muszą się wdrożyć, więc czekając na nich robiłem jakieś zastępcze rzeczy z uczniami i tylko pokazywałem, gdzie mam w laptopie wejście HDMI (bo im się z USB myliło - i ja się nie wydurniam), ale ostatnio widzę, że wdrożenie nie następuje. W efekcie postanowiliśmy to wszyscy olewać. Dzięki temu jedną lekcję zacząłem dziesięć minut później, drugą 25. Uczniowie się nie popłakali, a i ja na brak kontaktu z żywym materiałem uczniowskim nie narzekam.
Wspominałem kiedyś nieco na marginesie o wirusach - że po każdej lekcji w jednej z dwóch sal przynoszę do domu wirusy i żeby ktoś to posprzątał. Do tej pory naszej kierowniczce sprawę zgłosiłem SZEŚĆ razy.
Najpierw dowiedziałem się, że komputerów przeskanować się nie da, bo nie ma internetu, a kto to słyszał, żeby mieć antywirusa bez internetu? Ponieważ nie przekonali mnie tym, dalej się po chamsku wydzierałem. Ostatecznie sprawę rozwiązano tak, że dział IT zabronił mi korzystać z komputerów w salach, bo się awanturuję i jak się nie podoba, to masz bucu kredę, tablicę i sobie rób!
To jest nawet trochę śmieszne, mając salę z komputerem, rzutnikiem i wielkim ekranem będę używał tablicy, kredy, może flashcardów nawet. Może się uda i mi jeszcze prąd zabiorą, wtedy to dosłownie poniosę kaganek oświaty moim orłom.
Zgłosiłem pewnego dnia (zaledwie trzy tygodnie temu), że jedna z moich klas przegina pałę, niczego nie robi, odpowiada po chińsku, nie przynoszą książek, odmawiają notowania, wiele osób gra na telefonach, no ogólnie atmosfera na lekcjach jest koszmarna z mego punktu widzenia i nie sądzę, że się czegokolwiek nauczą. Mego maila zignorowano, ale dzięki zawodom sportowym spotkałem przełożoną, adresatkę mej skargi. Miała dla mnie kilka radosnych słów:
- Nie przejmuj się, że grają na telefonach i przeszkadzają. Na moich lekcjach też to robią, to nie jest tak, że tylko przy tobie się tak zachowują. Powiem ci co ja zawsze robię: udaję, że tego nie widzę, udaję, że nie słyszę, że gadają i prowadzę lekcję tak jakby uważali.
Do tej rozmowy myślałem, że Bollywood jest najwyższą możliwą formą eskapizmu. Jak mało o życiu wiedziałem...
Powtórzę: to jest rada od mojej przełożonej. Rada dotycząca uczenia dwudziestoletnich ludzi. Na uniwersytecie.
Poprzedni tydzień znaczy też pewien przełom w mojej karierze nauczycielskiej: pierwszy raz wysłałem ucznia z lekcji do domu. Trzy razy zwróciłem mu uwagę, że ma przestać gadać. W końcu mu podziękowałem. Ucieszył się, bo przecież w świecie tego debila, to największa nagroda. Inni chyba uznali, że to trochę nieuczciwe - oni nie przeszkadzali, a kolega tak, czemu jego w nagrodę wysłałem do domu, a oni muszą siedzieć i się męczyć?