Mimo wszystko zdziwiło mnie to, bo Wayne był spokojnie na 6, może nawet 6,5-7. Dopiero po jakimś czasie zrozumiałem problem nieco lepiej: w trakcie egzaminów dostawał takiej nerwicy, że totalnie wszystko kładł. Musiałem mu przez to solidnie oszukać ocenę końcową. To nie był jedynie jego problem, wielu studentów bardzo się denerwowało podczas egzaminów ustnych - telepały im się ręce, jąkali się, mówili znacznie poniżej swojego poziomu, robili tak kuriozalne błędy, że trudno było w nie uwierzyć. Tłumaczyłem im, że i tak mają lekko, bo mnie znają, ale jak tak im wypada egzamin próbny, to jak mają sobie dać radę z całkowicie nieznajomym egzaminatorem, który może jeszcze mieć jakiś 'dziwny' akcent? Ktoś mi w końcu powiedział, że to pierwszy egzamin w cztery oczy w jego życiu i zdałem sobie sprawę, że oczywiście! Przecież GaoKao nie ma żadnej części ustnej, klasy w liceach są ogromne, wszystko zawsze pisali. Podałem im potem parę sposobów na radzenie sobie ze stresem (nie, że sam je uważam za przesadnie skuteczne, ale lepszych nie znalazłem), ale większość nie dała się przekonać.
No i chociaż GaoKao nie ma części ustnej, to Wayne sobie z nim nie dał rady tak jak powinien (za nic nie chciał powiedzieć ile punktów dostał, zasłaniał się niepamięcią). Szczerze nie lubił swojej grupy, bo uważał ich za pasożytów jego ciężkiej pracy. Tak też naprawdę było, ze wszystkim wszyscy czekali na niego, jego dwie najlepsze koleżanki zamiast splamić się pracą, zazwyczaj zostawiały ćwiczenia do zrobienia jemu. Ilekroć grupa chciała z nami coś załatwiać, to przysyłali jego. Bywało, że mówił 'ja bym nie prosił, ale oni mi kazali i mnie nie będą lubili jak nie załatwię'. Był też zawsze tłumaczem dla wspominanej już Zoe, z którą chyba nawet zaczął się trochę więcej spotykać pod koniec semestru. Trochę się przyjaźnił z Kowalskim (o którym będzie więcej za chwilę), jednak zazwyczaj krążył wokół niego cały harem, reszta samców wydawała się za nim nie przepadać.
Zdobył u nas punkty, gdy trwała amerykańska szkółka niedzielna, a on z niej uciekł. Nigdy nie chciał nas odwiedzić, zawsze miał sto powodów, które absolutnie uniemożliwiały mu przestąpienie progu naszego mieszkania. Pisaliśmy więc smsy, łapał nas na placu, na korytarzu, stołówce, ale nigdy nie chciał przyjść do budynku nauczycielskiego.
Podobnie jak Iris, nienawidził filozofii. Co gorsza, dostał tylko 81% z jakiegoś kursu wojskowości i przez to odpadło mu najwyższe stypendium (by je dostać należało mieć ponad 85% ze wszystkiego). Ubłagał egzaminatora o drugie podejście i pewnego dnia mógł mi zaserwować dość szczegółowe dane techniczne chińskiej floty. Zdał IELTS w czerwcu, ale tylko na 6. Docinałem sąsiadowi, że ledwo Wayne dostał dobrego nauczyciela, to wyniki się poprawiły, ale to nie była prawda.
Wayne tak tyrał i tak się uczył, że wyglądało to na dziką obsesję, zrobiłby to 6, choćby uczyły go paprotki, bo pracował sam z siebie. Miałem jednak chwilę przyjemności, gdy przyszedł do mnie po zdanym egzaminie i powiedział, że dzięki mnie nic go na tym egzaminie nie zaskoczyło i że miał temat o transporcie, który to z nimi robiłem chwilę wcześniej. Zostałem jego bohaterem, bo uwaliłem prawie połowę grupy - 21 z 47 osób. Nie mógł w to uwierzyć, prawił mi komplementy, że jestem prawdziwym nauczycielem, że nikt wcześniej nie odważył się zrobić takiej rzeźni, ale to przecież samobójstwo, mogą mnie za to zwolnić z pracy! Ponieważ było już po ich kursie i klasyfikacji, powiedziałem mu, że sam odchodzę i że mogą sobie przepisać moje oceny, ale to nie zmieni poziomu jego kolegów i koleżanek. Potem jeszcze monitorował całą naszą zadymę o wynagrodzenie, było mu wstyd za tę sytuację. Starałem się mówić mu wiele miłych rzeczy o Chinach i jego Shijiazhuang, bo był gotów przepraszać mnie za każdego ze swojej grupy i mówić, że mu głupio, że ktoś np. nie przyniósł książki.
Od września będzie w Irlandii i ma nadzieję nie wracać. O ile Iris nie przepadała za chińskim systemem edukacyjnym, o tyle Wayne go po prostu organicznie nienawidził i dość dokładnie widział wiele jego bolączek. Także to, jak wiele traci na tym porządku rzeczy.
W tej samej grupie był Kowalski. Imię wybrał sobie na cześć pingwina z Madagaskaru. Od samego początku wzbudzał we mnie pozytywne odczucia, był jedną z najgrzeczniejszych osób jakie w życiu spotkałem. Szybko okazało się, że kocha piłkę nożną, a że miałem ich lekcje o 8 rano w środę, to gdy się dało (niemal zawsze) szedłem do niego i omawialiśmy wyniki wtorkowej Ligi Mistrzów. Parę razy tak się zagadaliśmy, że zapominałem, że jestem w pracy i że właściwie to nie mój czas na pogawędki. Jego ulubioną drużyną był Bayern Monachium i uważał, że muszę być szalenie dumny, że Lewandowski jest Polakiem. Przez cały semestr nie udało mi się przekonać go, że jest trochę inaczej i że sukcesy Lewandowskiego należą do Lewandowskiego, a Bayern to nie polska reprezentacja. Ilekroć Lewandowski strzelał bramkę, Kowalski upewniał się, że jestem na bieżąco. Miał trochę ciuchów z importu z logiem drużyny, czasem odnosiłem wrażenie, że przychodzi w nich specjalnie na moje zajęcia, bo mu je zawsze komplementowałem. W inne dni często ubrany był 'normalnie'.
Pewnego dnia było mi głupio, bo jakoś mi się powiedziało, że w lipcu będę w Monachium. Kowalski sposępniał i powiedział, że największym marzeniem jego życia jest zobaczenie meczu wiadomej drużyny na żywo. Fascynowały go Niemcy i nieco ubolewał, że nie ma opcji nauki niemieckiego, ale próbował uczyć się na własną rękę. Odkrycie tego było dość ciężkim szokiem, bo przeważająca większość naszych studentów nie chciała wyrobić nawet minimum tego, czego od nich wymagaliśmy, a ten sam z siebie!
Na ostatniej imprezie Kowalski siedział ze świeczkami w oczach. Baliśmy się pytać, obstawialiśmy, że jakaś rodzinna sytuacja. Wyszedł bardzo wcześnie. Następnego dnia napisał smsa, że się popłakał, że wyjeżdżamy, że pierwszy semestr Matthew, potem my, że zawsze czekał cały tydzień na nasze lekcje i że to były najlepsze zajęcia w jego życiu, że się niesamowicie wiele nauczył i że wie, że nigdy nie będzie miał lepszych nauczycieli. Nawet jeżeli uznamy to za kurtuazję, to on naprawdę lubił nasze lekcje i żywo w nich uczestniczył. Jakoś nigdy nie mówił wiele o Irlandii, wydawało nam się, że mu to obojętne. Zdał IELTS na 6 i to był dokładnie jego poziom, nie denerwował się i zawsze wiedziałem, czego mogę się po nim spodziewać. Od września będzie studiował w Dublinie. Mówił, że wyjazd do Europy wykorzysta na wizytę w Monachium na meczu wiadomej drużyny, rodzice mu ją obiecali za zdanie egzaminu.
Kowalski był z SuZhou w Anhui i podobnie jak Iris, bardzo się cieszył, że kiedyś mieszkaliśmy w jego prowincji. Bardzo mi przypominał mego najlepszego chińskiego przyjaciela z pierwszej pracy, Davida. Mieli podobny styl bycia, mówienia i gestykulacji, nawet fizycznie byli podobni, do tego kibicowali tej samej drużynie, interesowały ich Niemcy i rozmawiali ze mną o Lewandowskim. Obaj też mieli w sobie taki spokój, że gdyby sufit zaczął im spadać na głowy, to by tylko nimi pokiwali ze zrozumieniem.