reż. Zhang Yimou
1994
Jeżeli film ma średnią 8,1 na IMDB, jeżeli za zrobienie go reżyser dostał dwa lata zakazu produkowania filmów w Chinach, a samo dzieło zostało oczywiście zakazane, to jasne jest, że będzie to przynajmniej dobre, a najpewniej bardzo dobre dzieło. Po prostu, Krajowe Biuro Prasy, Radia, Filmu i Telewizji ma rewelacyjny gust, lepszy nawet niż selekcjonerzy w Cannes i bez pudła blokuje filmy świetne. Takie właśnie jest ‘Żyć!’ Zhanga Yimou.
Jest to jeden z flagowych filmów tegoż reżysera i jego ulubionej aktorki Gong Li. Opowiada historię Fugui, młodego dziedzica, który lubi hazard. To oczywiście jedynie punkt wyjścia, w ciągu dwóch godzin filmu pokonamy z głównym bohaterem jakieś czterdzieści najciekawszych lat z historii Chin. Zgodnie z tytułem, jego głównym celem będzie po prostu żyć i troszczyć się o swoją rodzinę. Jednak okoliczności przyrody i historii nie uczynią tego łatwym.
Dałoby się napisać o tym filmie jedynie dobrze: aktorsko powala. Mimo opowiadania o czasach raczej średnio radosnych, nie brakuje scen zabawnych (wątek zięcia kłądzie chyba każdego). Cała strona techniczna - kadrowanie, kostiumy, dźwięk - na najwyższym poziomie.
Fabuła skupia się na rodzinie Fugui, na którą spadają wszystkie nieszczęścia, jakie mogły spotkać człowieka w tamtych czasach. Nie usłyszymy od bohaterów ani słowa krytyki Wielkiego Skoku czy też ani jednej refleksji na temat Rewolucji Kulturalnej, możemy jednak przekonać się, jak idiotyczne polecenia wydawane na wysokich szczeblach odbijały się na losach podobnych im ludzi. Zhang najwyraźniej pokazuje absurd ówczesnych czasów w scenie szpitalnej - władza nakazała wtrącenie wszystkich lekarzy - burżuazyjnych wrogów ludu! - do więzień, na ich miejsce wstawiła zaś młodzieżówkę partyjną, która nie miała zielonego pojęcia o medycynie. Efektów można się domyślić.
Film stara się zrównoważyć dramatyczne wydarzenia z życia chwilami radosnymi. Między wątkami zabijania wrogów ludu a odbieraniem siłą wielowiekowego dziedzictwa pojawiają się pocieszne sceny malowania portretów Mao na ścianach czy urządzanych dla robotników przedstawień teatralnych. Reżyser musiał się nagimnastykować, żeby ten film w ogóle powstał, więc najwyraźniej uznał, że lepiej w takiej formie niż żadnej, kto mądry, to będzie wiedział, jak te czasy wyglądały, a kto głupi, i tak pewnie nie oglądnie. Pod względem uznania artystycznego, Zhang Yimou nie mógł zrobić sobie lepiej, zebrał w diabły nagród. Niestety, kasowe to nie było - w Chinach zakazane, a na Zachodzie funkcjonowało jedynie w bardzo ograniczonej dystrybucji, bo i kogo to obchodziło? Dla filmowców był to też jasny znak, że lepiej uważać z ilością filmów na wiadome tematy, bo kariera może się szybciutko skończyć.
Niemniej jest to solidny kamień milowy w historii chińskiego kina, oglądany zapewne na każdym kursie kina azjatyckiego.
Yu Hua
Rzadko zdarza mi się machnąć książkę w półtora dnia. Jednak ‘To Live’ wciągnęło mnie tak, że wolałem je od internetu i spania, więc czytałem w każdej wolnej chwili. Wydawało mi się, że po filmie to nie ma za bardzo po co czytać, bo pewnie to samo.
Szczęśliwie, nie! Wszystko, czego mogło nam brakować w filmie, jest tutaj. Wielki Skok zbiera solidne żniwo na polach, obłęd wypalania metalu jeszcze chyba nigdy nie był tak fajnie opisany (może jeszcze u Jung Chang). Całość jest o wiele bardziej depresyjna, a przy tym bardziej życiowa. O wiele więcej dowiadujemy się o życiu rodzinnym Fugui i jego dzieciach. Sytuacji zabawnych właściwie brak. W książce można wyraźniej odczuć samotność i emocje głównego bohatera, podobnie jak i panujący wokół chaos - a to wojny, a to życia we wiadomym systemie. Nawet jak na chwilę zaczyna robić się lepiej, to wiadomo, że długo dobrze nie będzie, wszystko rąbnie.
Książka była wielkim bestsellerem w kraju autora, nieco mniejszym (hm, żadnym?) na świecie, co nie przeszkadza mu mieć pewnego grona fanów. W ojczyźnie oskarżano go o wszystko, o co można, mnie najbardziej podoba się to o "promowanie negatywnego obrazu Chin", ale i "zaprzedanie się obcym siłom" robi niezłe wrażenie. W końcu to jego wina, że napisał jak było, to wielki nietakt.
Wersji polskiej 'To Live' oczywiście brak.
Kaczym głowom podczas seansu i podczas czytania mówimy stanowcze nie.