Okładka nie powala, to tak bardzo delikatnie mówiąc. Z obwoluty dowiedziałem się, że to najważniejsza książka Chin i świata całego. Jezu, czego ja się nie dowiaduję z różnych okładek książek i DVD, takie zajebiste rzeczy powstają bez przerwy, a ja mam jeszcze takie szczęście, że czego nie wezmę, to jest przełomowe i wybitne, więc ogień w oczach i czytam. O losach chłopaka, który został postrzelony w 1989, a teraz leży w tytułowej komie, wegetuje i rozmyśla.
Ma Jiana chętnie przeczytam każdą nową książkę, sam pomysł wydał mi się świetny, choć nieco ryzykowny, bałem się głównie, czy autor nie porwał się na coś ponad swoje możliwości. Jego wcześniejsze książki raczej mi się podobały, ale cholera, tu się rzucił i napisał ponad 700 stron z okładem o najważniejszym wydarzeniu z historii najnowszej Chin. Co więcej, o tragedii, do której stosunek musi mieć wybitnie emocjonalny, bo brał w niej udział, może nie aż do tego etapu, co główny bohater, ale na Tian'anmen był. Do tego jasne jest, co on myśli o współczesnych Chinach. Obawiałem się, że ładunek emocjonalny może go pokonać i wyjdzie książka z motywem przewodnim 'o wy skurwysyny'. Co w sumie też by mi się bardzo podobało.
Pierwsze zaskoczenie: jest dobrze. Drugie: jest jeszcze lepiej, wciąga jak bagno, im dalej, tym głębiej. Tłukłem po ponad 100 stron dziennie, w sumie jakieś pięć dni zajęła mi całość, gdybym miał więcej czasu, to jeszcze szybciej bym skończył. Chwilami trochę irytowały mnie opisy cielesne wbite kursywą, których ilość bym ograniczył, chociaż sam pomysł dobry. Nie doceniłem Ma Jiana, bo Tian'anmen to dla niego punkt wyjścia, by zająć się całym popierdolonym syfem ciemnymi stronami polityki Chińskiej Republiki Ludowej po roku 1989. Ostatnie zaskoczenie to takie, że to do końca ma ręce, nogi i jaja, nawet gdybym się bardzo chciał dowalić, to byłoby mi trudno. Nie ma nudy, nie ma bzdur, nie ma łopatologii, nie ma też zawiłych ekstremów dla pasjonatów tematu, każdy gramotny człowiek jest to w stanie zrozumieć.
Polecam zajebiście, że warto to mało powiedziane. Rozmiar może przerażać, ale po pierwsze świetnie się to czyta, po drugie można sobie wiele pomyśleć, nie tylko o Chinach, a i o tym, co gdzie indziej. Zawsze też można potem chwalić się znajomym, że przeczytało się taką długą książkę, błysnąć na salonach, w kawiarni, w komunikacji miejskiej, na randce, w debacie wyborczej, golić się z dumą przed lustrem.
Jest taka jedna sprawa z tym wszystkim: Ma Jian kocha Chiny jak mało kto, więc uciekł z nich do UK, ale wiele nie mówi w języku byłego okupanta. Pisze po mandaryńsku, potem jego żona tłumaczy to na angielski i dopiero jedzie do wydawcy, więc wersja polska to przekład przekładu. W paru miejscach nie byłem zachwycony, ale po mandaryńsku sobie nie poczytam, a i tak tłumacz nie zrobił niczego dziwnego, nie ma pizd geograficznych, logicznych, stylistycznych ani błędów i nie mam prawa się czepiać, niemniej wydaje mi się, że lepiej to przeczytać po angielsku.
Cenowo powinno dać się dopaść internetowo w ludzkim wymiarze kary. Wersja cyfrowa nie jest nam znana.