Dzieło jest zapisem podróży jakiej podjęło się holenderskie małżeństwo ze swymi adopcyjnymi córkami, dwiema Chinkami. Przemierzają Chiny i odkrywają ten cudowny kraj zarówno dla siebie, jak i dla swych pociech.
Już po zarysie tematyki miałem złe przeczucia. Pocieszałem się, że skoro jedno jest pisarką, a drugie historykiem, to pewnie potrafią pisać i wiedzą, że banalny zapis wszystkiego dzień po dniu raczej wykończy odbiorcę, który nie ma do sprawy stosunku emocjonalnego. Wierzyłem też, że są w stanie pokusić się o jakieś głębsze refleksje, w końcu nawet jeżeli nie zajmowali się całe życie Chinami, to przecież wiedzą, co już było sto razy, a czego nie.
Myliłem się.
Autorzy serwują nam historię życia swojego, swoich cór i wszystkich emocji, które to towarzyszyły im podczas podróży do Chin - najpierw celem adopcji dziecka jeden, potem dwa, potem z dziećmi. O ile jeszcze chwilami ociera się to o interesujące (problem tożsamości chińskiego dziecka, które wygląda na Chinkę, ale nie mówi ani słowa po mandaryńsku), o tyle dobre 80% książki to opowieści o tym, że pojechali pociągiem, a córka jadła banana i jej smakowało. Są z nimi inni holenderscy znajomi (też adoptowali chińskie dzieci, sport jakiś...), więc jeszcze dowiadujemy się o nich i ich dzieciach. Też niczego ciekawego.
Cała wyprawa ma dla mnie pewien aspekt rozrywkowy, gdyż przejeżdżają dokładnie przez prowincję Anhui i odwiedzają miasta Hefei i Bengbu (córy w sierocińcach tamże bytowały swego czasu, Anhui to zagłębie adopcyjne, tak tu bogato), ale i tak schodziłem z nudów. Jeżeli ktoś nie ma nawet nie zielonego, ale zielonkawego pojęcia o Chinach, to może się tam dowie nieco o kulturze prezentu, sposobie bycia ludzi, polityce jednego dziecka, jedzeniu, ale dla kogokolwiek z choćby podstawową wiedzą o temacie, to jest to wtórne jak mało co, a mnie już chwilami trafiało. Kurwa, jechać na Wielki Mur tam, gdzie jadą i dziwić się, że to nie takie coś w stylu Badaling, tylko kopczyk z kamieni i ziemi? Internetu nie macie, żeby sobie sprawdzić? Wynajmować na każdym kroku stada przewodników i tłumaczy? Opisywać jak się dziecku telefony komórkowe kupuje? Narzekać, że coś tam wyobrażało się sobie inaczej, a jest nieco brzydziej niż się marzyło, że będzie? Że występuje globalizacja, a Chiny są nastawione na zysk? Że jest się zmęczonym, bo pociąg ? Ludzie, wy pierwszy raz z domu wyszliście dalej niż do sklepu?
Adopcja i problemy z nią związane to jedno, dla wielu osób pewnie dość wzruszające i skomplikowane zagadnienie, ale książka to mordęga banalności obserwacji, przegapiająca przy tym pełno innych zjawisk. Niemniej jak się sypia w ślicznym hotelu, a potem wsadza dupę do luksusowego pociągu z tłumaczką, to może być gorzej widać rzeczywistość. Niby jest to książka raczej o byciu rodzicami niż jeżdżeniu po Chinach, ale jak już się tu uparli przyjechać i o tym pisać, to fajnie byłoby, gdyby nie wyszła z tego opowieść powielająca banały i odkrywająca Amerykę (czyli Chiny) po raz tysięczny.
100% nagrody, kosz kaczych głów!