- podejść do sprawy racjonalnie, przemyśleć wydarzenia związane z prowadzeniem działań wojennych w latach 1939-1945, obruszyć się, że Rosjanie uważają, że wojna zaczęła się 22 czerwca 1941 roku, a o 1939 nie mówi tu nikt. Dorzucić parę smaczków, w stylu organizacja obrony Moskwy, rzeź w kotle Wiaźmy, gwałty i rabunki dokonane przez Armię Czerwoną, wysyłka wracających z niewoli do Gułagów, Katyń, deportacje do Kazachstanu i na Daleki Wschód. Potem dojść do wniosku, że po prostu nic, tylko świętować i się cieszyć, że wygrali wojnę, którą w jakimś stopniu rozpętali.
- lub: wrogie siły naruszyły terytorium ZSRR, ale my i tak dowaliliśmy faszystom! Dziadek doszedł do Berlina! Oswobodziliśmy świat od nazistów. Ukraińcy, Białorusini, Polacy, Czesi, Słowacy i jeszcze parę innych nacji będą nam wdzięczni do końca świata! To Związek Radziecki-Rosja zaprowadził pokój po największym konflikcie w dziejach ludzkości. Spasiba diedu za pobiedu!
Pierwsza opcja grozi utratą paru znajomych. Druga jest dość konformistyczna, ale wspaniale współgra z rzeczywistością. Chwilę się wahaliśmy i wybraliśmy bramkę numer dwa.
Imponuje nam poziom organizacji takich wydarzeń: o ile w zwykły dzień roboczy nie wszystko musi działać, o tyle na święto maluje się trawę na zielono, a krawężniki na biało. Do tego widać, że władza myśli, bo ilość wydarzeń związanych z obchodami końca wojny jest obłędna - każdy park miał swój program. W sumie dopiero dzięki temu świętu odkryłem, że niemal wszystkie parki Moskwy mają stronę internetową, a na nich dość często jest niemało wydarzeń. Każdy znajomy Rosjanin mówił nam bardzo wyraźnie, żeby nie pakować się do centrum, bo tam będzie horror, ale już wydarzenia w parkach na obrzeżach stolicy polecano nam z całego serca.
W centrum po raz kolejny zorganizowano wydarzenie 'przynieś zdjęcie dziadka'. Inicjatywa jest z definicji apolityczna, trwa od kilku lat, i ma na celu uczynić obchody bardziej osobistymi. Kusiło i mnie przynieść zdjęcie krewnego, ale nie wiem jak zareagowaliby na faceta w mundurze AK. Dodatkowo mogłem zaoferować opowieść o tym, dlaczego dziadek wrócił do domu dopiero w 1946 (bo zasiedział się w radzieckim pierdlu).
No więc z racji podniosłego nastroju staraliśmy się koncentrować raczej na bardziej festiwalowej stronie przedsięwzięcia, bo racjonalne podejście do sprawy groziło depresją.
Akcja ze zdjęciem jest genialnym pomysłem: w metrze pełno było osób z fotografiami przodków. Nie tylko Słowianie, widywało się Azjatów i pochodzących z Kaukazu. Było jednak dość smutno, bo wiele osób miało podpisy, które głosiły, że nigdy nie wrócił/wróciła do domu, że zginął tego i tego dnia. Czuć było jedność, wyjątkowo nikt się nie przepychał, a ludzie ze zdjęciami lgnęli do siebie. Przechodząc koło parkowej ławki usłyszałem kawałek rozmowy - kobieta może czterdziestoletnia opowiadała z łzami w oczach o tym, że babcia służyła w Armii Czerwonej. Przeżyłem jedną rocznicę zwycięstwa w Gruzji, ale tam nie było aż takiego szału. Tu jest to jeden z najważniejszych dni w roku. Nie jestem go w stanie porównać z niczym mi znanym.
Poszliśmy do parku Fili, pełno było tam osób w patriotycznych koszulkach, niemal każde dziecko miało czapkę Armii Czerwonej, a dobre 80% ludu przynajmniej wstążki.
Rzadko sobie robimy tę przyjemność, ale uznaliśmy, że 9 maja warto: włączyliśmy telewizor. Zgodnie z przewidywaniami, było patriotycznie. Było trochę o wyzwalaniu Ukrainy, pani dokonała paraboli między pokojem w Syrii a 9 maja 1945 roku. Rozmawiano też z weteranami. W jednym przypadku miałem bardzo poważne wątpliwości, czy pan naprawdę ma tyle lat, ile mówią, że ma. Wyglądało to chwilami dość smutno, starano się nakierowywać odpowiadających na jedyne słuszne opowieści, a oni nierzadko mówili o czymś innym. Jeden z prowadzących sprawiał wrażenie solidnie narąbanego, chociaż może po prostu chciał się wykazać i dlatego wcinał się co chwilą słowami o tym, że szlak bojowy do Berlina.
Jedną z wielkich niespodzianek dla Rosjan jest odkrycie, że w innych krajach Pobieda wypada 8 maja, a do tego jej się w ogóle nie świętuje. No jeszcze USA, Kanada czy jakieś tam Norwegie to jasne, wrogowie, ale żeby Polacy? Toż oni wyzwolili tę Polskę, co poszła do Unii i NATO, przy tym tysiące ich zginęło, a my po pierwsze usuwamy pomniki wyzwolicieli, po drugie mamy inne datowanie, a po trzecie w ogóle tego nie świętujemy? A jak już, to jeszcze mówimy, że Armia Czerwona to raczej średni szał wolności przyniosła? Dziwaczne i podejrzane, a tak po prostu chamstwo. Jeżeli ktoś ma potrzebę racjonalnego przedyskutowania tego z Rosjaninem, to polecam mu się dwa razy zastanowić. Szybciej i przyjemniej jest skinąć głową, uznać wielką rolę Armii Czerwonej, powiedzieć, że jest się wdzięcznym, nie zgadza z polityką historyczną ojczyzny, a w ogóle to bierzemy udział w budowaniu pomnika Armii Czerwonej na rogu naszej ulicy. Parę razy rozmawiałem o tym, ale trafiałem na mur: dziadek. Bo dziadek nie należał do NKWD, a walczył i go zabili. A drugi dziadek siedział w Gułagu, nie wyszedł z niego, no bo takie czasy były. Zresztą co wy tam w Polsce mieliście, prawdziwie przesrane to było tutaj, gdzie zsyłka na dziesięcioletnie poznawanie kultury białych niedźwiedzi była uznawana za uśmiech losu - bo mogło być 25 albo i rozstrzelanie. Więc nie biedujcie Polacy, bo Niemcy wam zrobili Oświęcim, a my wam daliśmy socjalizm, który to może cudowny nie był, ale elektryfikacja i lodówki były, a skurwysyny mniej kradły niż potem. Więc czemu nie świętujecie Pobiedy i czemu nie ma pomników Armii Czerwonej? Jeżeli sprawy zostają przedstawione w ten sposób, to już trudno jakoś to przebić. Przyznam też, że w jakimś stopniu kupuję tę wersję. Swego czasu w Gruzji trafiłem na faceta, którego ojciec zginął pod Kielcami. Myślę, że dla Gruzina wizja przemaszerowania połowy świata, żeby zostać zabitym na wiosce w kraju, który go nic nie obchodził, to było po prostu wspaniałe. W Armii Czerwonej byli przedstawiciele wszystkich Republik Radzieckich. Uzbek w Berlinie, Tadżyk w Dreźnie, myślę, że musieli się drapać po głowach i zastanawiać: co my tu robimy? Z jakiej racji mamy tutaj się męczyć? Przecież nasz kiszłak niczego złego nie zrobił, a tu narażaj życie w jakimś europejskim nonsensie, pod czerwonym sztandarem, który podobno jest nasz, a tamten drugi nasz nie jest i mamy strzelać do niemal dzieci, które mówią w jakimś dziwnym języku.
9 maja panowało w Moskwie dość osobliwe poczucie radości pomieszanej ze smutkiem, a także wspólnoty, trochę przypominające festiwale muzyczne. Nie widziałem nigdy czegoś takiego na taką skalę. Jeżeli trochę pobawić się perspektywą, to można powiedzieć, że jest to święto pacyfistyczne, radość z zakończenia największego konfliktu w dziejach ludzkości. W takiej formie świętuje się z przyjemnością.