Moskwa zajmuje jakieś obłędne kilometry kwadratowe i można w tym mieście znaleźć wszystko. Po roku życia tutaj nasza lista miejsc do odwiedzenia robi się coraz dłuższa. Trochę paradoksalne, ale jakoś tak się dzieje, że jadąc w jedno miejsce odnajdujemy ze dwa kolejne. Są jednak cuda, które zajmują miejsce szczególne w naszych sercach, z różnych powodów.
Podczas mych pierwszych tygodni w Moskwie odwiedziłem miejsce, które polubiłem więcej niż bardzo. Monastyr Doński. Poszedłem tam, bo Sołżenicyn wybrał sobie okoliczny cmentarz na miejsce pochówku. Sołżenicyn jest dla mnie takim wodzem, że noszę koszulkę z nim, a 'Archipelag GUŁag' uważam za wzór najlepszego pisania. W 2015 gnałem do monastyru Dońskiego na skrzydłach, a gdy znalazłem grób jednego z mych ulubionych pisarzy, to się poryczałem ze szczęścia.
W niemal rok później wyszło nam, że Aligator nigdy tam nie był.
Monastyr Doński nie jest jakąś bardzo ukrytą perłą Moskwy, wszystkie przewodniki podają go jako jedną z atrakcji stolicy. Jednak większość turystów do niego nie trafia - jest położony kawałek od centrum, zasadniczo nie ma tam żadnej atrakcji na skalę UNESCO, flagowych zdjęć też się nie da zrobić. Szczerze mówiąc, nigdy nie widziałem tam turystów. W sumie nawet gdy mieliśmy liczne odwiedziny, to tylko moja matka (za wiadomo czyją namową) tam dotarła - po prostu w Moskwie jest tyle miejsc wartych czasu odwiedzającego, że monastyr Doński nie łapie się nikomu na listę 'warto', bo mają Lenina, Kreml, Tretiakowkę i setki innych cudów.
Wrzesień roku 2016 jest w Moskwie koszmarem. Zimno i pada. 23 dnia tegoż miesiąca włączono centralne ogrzewanie, a przez cały wcześniejszy tydzień cieszyliśmy się temperaturami poniżej 10 stopni. Tak jak wspinający się w Himalajach czekają na okno pogodowe, tak i my czekaliśmy. Jakimś cudem 24 września w sobotę pogoda okazała się być mało paskudna, a nawet zachęcająca. Pognaliśmy do monastyru. Niestety zbliżając się do niego usłyszeliśmy dzwony zwiastujące rozpoczęcie nabożeństwa, tak więc, aby nie przeszkadzać zebranym wątłym niewiastom i dorodnym popom, podziwianie wnętrza musieliśmy ograniczyć do kilku minut. Na zewnątrz trwały zaś roboty budowlane, które skutecznie zagrodziły przejście do niektórych zabudowań klasztornych. Ponieważ przyszliśmy tam raczej w poszukiwaniu świętego spokoju, a nie odgłosów młota pneumatycznego, skierowaliśmy się na cmentarz.
Skoro obraz jest wart więcej niż 1000 słów, to niech poniższe przemówią.
Podczas mych pierwszych tygodni w Moskwie odwiedziłem miejsce, które polubiłem więcej niż bardzo. Monastyr Doński. Poszedłem tam, bo Sołżenicyn wybrał sobie okoliczny cmentarz na miejsce pochówku. Sołżenicyn jest dla mnie takim wodzem, że noszę koszulkę z nim, a 'Archipelag GUŁag' uważam za wzór najlepszego pisania. W 2015 gnałem do monastyru Dońskiego na skrzydłach, a gdy znalazłem grób jednego z mych ulubionych pisarzy, to się poryczałem ze szczęścia.
W niemal rok później wyszło nam, że Aligator nigdy tam nie był.
Monastyr Doński nie jest jakąś bardzo ukrytą perłą Moskwy, wszystkie przewodniki podają go jako jedną z atrakcji stolicy. Jednak większość turystów do niego nie trafia - jest położony kawałek od centrum, zasadniczo nie ma tam żadnej atrakcji na skalę UNESCO, flagowych zdjęć też się nie da zrobić. Szczerze mówiąc, nigdy nie widziałem tam turystów. W sumie nawet gdy mieliśmy liczne odwiedziny, to tylko moja matka (za wiadomo czyją namową) tam dotarła - po prostu w Moskwie jest tyle miejsc wartych czasu odwiedzającego, że monastyr Doński nie łapie się nikomu na listę 'warto', bo mają Lenina, Kreml, Tretiakowkę i setki innych cudów.
Wrzesień roku 2016 jest w Moskwie koszmarem. Zimno i pada. 23 dnia tegoż miesiąca włączono centralne ogrzewanie, a przez cały wcześniejszy tydzień cieszyliśmy się temperaturami poniżej 10 stopni. Tak jak wspinający się w Himalajach czekają na okno pogodowe, tak i my czekaliśmy. Jakimś cudem 24 września w sobotę pogoda okazała się być mało paskudna, a nawet zachęcająca. Pognaliśmy do monastyru. Niestety zbliżając się do niego usłyszeliśmy dzwony zwiastujące rozpoczęcie nabożeństwa, tak więc, aby nie przeszkadzać zebranym wątłym niewiastom i dorodnym popom, podziwianie wnętrza musieliśmy ograniczyć do kilku minut. Na zewnątrz trwały zaś roboty budowlane, które skutecznie zagrodziły przejście do niektórych zabudowań klasztornych. Ponieważ przyszliśmy tam raczej w poszukiwaniu świętego spokoju, a nie odgłosów młota pneumatycznego, skierowaliśmy się na cmentarz.
Skoro obraz jest wart więcej niż 1000 słów, to niech poniższe przemówią.