We wtorek rano okazało się, że zaszły dość daleko posunięte zmiany i wiele z cudów transformacji ustrojowej przestało istnieć. Chociaż to nie do końca prawda, wszystko zostało w plus-minus tych samych miejscach, ale w postaci gruzu, połamanych witryn, już bez ludzi i z raczej znikomą wartością użytkową.
'Jak ktoś mógłby postawić taką samowolę w różnych centrach-węzłach komunikacyjnych miasta?'
Wyjaśnienie: powstały one w dzikim okresie transformacji lat dziewięćdziesiątych.
Pytanie numer dwa: to potem przez jakieś 20 lat nie płacili podatków, za prąd i wodę?
Odpowiedzi brak.
'A co ze sklepami, które powstały wiele lat później?'
Widocznie ktoś wziął łapówkę.
'A to nie należy zacząć od osądzenia tego, kto wziął łapówkę?'
Odpowiedzi brak.
Co można usłyszeć w zamian: 'Miejsca te były wylęgarnią alkoholizmu i narkomanii.'
To może lepiej przysłać policję? A jeżeli chcieliby zrobić porządek z wszystkimi miejscami, w których ludzie piją, to musieliby zrzucić na Moskwę kilka bomb atomowych, a i tak mam pewność, że ktoś wstałby, otrzepał się i znalazł sobie miejsce do picia.
Tu program telewizyjny pokazujący jak to się fajnie odbyło i ile sprzedawcy mieli czasu na opuszczenie sklepów, jak zadbano o bezpieczeństwo ludzi, no istne marzenia każdego urbanisty i gracza w Sim City.
https://tvrain.ru/teleshow/vechernee_shou/9_feb-403360/
Mówi się o tym, że przepadło piętnaście tysięcy miejsc pracy. Drobiazg, w końcu kraj pławi się w dobrobycie.
Dzięki temu tematowi przerobiłem kurs legendarnej mentalności lokalnej, i to dość szeroko lokalnej. Pracuję z ludźmi w różnym wieku i o różnych osobowościach, jednak w tej sprawie byli podejrzanie zgodni. Od jednej współpracowniczki dowiedziałem się, że to bardzo dobrze, bo to szpeciło wygląd miasta i że ja nie wiem jaka jest mentalność tych sklepikarzy. Ich już od dawna ostrzegano, a oni się uparli tam siedzieć i handlować. Dowiedziałem się też, że władza lepiej zagospodaruje te tereny. W to nie wątpię. Rozumiem, że można ufać władzy, gdy się mieszka w jakiejś Holandii, ale w Federacji Rosyjskiej? Od innej interlokutorki dowiedziałem się, że to był największy problem Moskwy i że wszyscy są bardzo szczęśliwi, że tych sklepów już nie ma. Cholera, przez pół roku mieszkania tutaj nikt nawet nie zająknął się na temat tego, że mu to jakoś przeszkadza. Fakt, że czasem potrafił się przy tym robić bajzel (wyprawa na stację metra Carycyno to wyprawa w czasy barteru i wczesnych lat 90-tych), ale klientów nie brakowało, wydawało się, że ludziom całkiem pasuje, że można tak wiele kupić idąć z lub do metra. Rozmawiając tak sobie z nimi usłyszałem niemal te same zdania. Potem zaś zobaczyłem je w cytatach z mediów. Zostawiłem dla siebie pytanie: naprawdę was to nie rusza, że pod osłoną nocy, nierzadko łamiąc wyroki sądowe Federacji Rosyjskiej, pozbawiono ludzi dobytku życia? Że zniszczono obłędną ilość towarów, materiałów budowlanych, nakładów pracy? Że życia wielu rodzin zostały przewrócone do góry nogami i że ci ludzie nie znajdą sobie pracy za dwa tygodnie, bo na rynku pracy panuje tu katastrofa? Nie wesprzecie tych sklepikarzy choćby jakimiś podpisami internetowymi? Nie boicie się, że za chwilę w centrali pojawi się inny pomysł i wtedy to na was spadnie podobna atrakcja, z podobnie dętym i bezprawnym uzasadnieniem? Nie pytałem, bo wiedziałem czego bym się dowiedział: że skoro im zniszczyli, to byli tam nielegalnie, a nawet jak się gdzieś tam pomylono, to na pewno ogólnie to była w tym jakaś wyższa racja i że dzięki temu będzie nam wszystkim lepiej.
Cieszy mnie, że mieszkanie w Moskwie pozwala mi na lepszą interpretację dość ciekawych zjawisk historycznych: w tym tygodniu zrozumiałem o wiele lepiej fenomen roku 1937 i jakim cudem to było możliwe.