Kolejne podejście wykonaliśmy w naszej dzielnicy Szczukino, w placówce pocztowej mieszczącej się przy ulicy Koniewa. Piszę te wszystkie detale, żeby ktoś nie pomyślał sobie, że wyolbrzymiam albo piszę o jakiejś fikcyjnej sytuacji.
Znaleźliśmy placówkę. Cud, sobota, a tu czynne, to już się zdziwilśmy. Przed nami cztery osoby w kolejce. Są trzy okienka, ale tak naprawdę jedno: okienko numer dwa wydaje tylko opłacone przesyłki, w chwili gdy przyszliśmy było zero zainteresowanych, no ale znaczków sprzedać nam nie chcieli. Okienko numer trzy to rozrywka z kosmosu, zajmuje się handlem ubraniami z Niemiec. Poważnie, na ruskiej poczcie prowadzą sprzedaż ciuchów w stylu Aldiego i reklamują, że niemieckie (tu tak jest, że wszystko niemieckie jest z definicji dobre - drugie miejsce mają Czechy). Z jakiegoś powodu bardzo mało produktów podkreśla, że są rosyjskie, konotacje jakościowe ludność ma nieco inne niż z Niemcami. Jedna starsza pani oglądała pod światło bluzkę. Tak ją ta bluzka zaciekawiła, że oglądała ją ze dwadzieścia minut. Chyba nie muszę mówić, że nie chcieli nam sprzedać znaczków.
Dobre dwadzieścia minut obsługiwano parę, która odbierała paczkę. Wymagało to spisania ręcznie wszystkich danych pani, potem wyszukania paczki. I to zajęło dwadzieścia minut. Potem inna pani nadawała przesyłkę, no to już wiedzieliśmy, że to musi być naście minut. Jest pewnie jakieś durne prawo, które głosi, że to pani z okienka musi spakować paczkę. Do tego spisywanie danych z dokumentu, wysyłki, zaczęliśmy przechodzić w fazę odjazdu. Przeczytaliśmy w tym czasie całą tablicę informacyjną. No nie była to lektura na miarę Bunina.
Potem był pan, którego oceniliśmy na przynajmniej 30 minut, ale nawet nie poszło mu źle: przyszedł po przesyłkę. Pani sprawdziła numer i powiedziała, że oczywiście to nie tu, ale ponieważ żyjemy w XXI wieku, to oni mają system śledzenia przesyłek. Wprawdzie wczoraj się nie łączył, ale może dzisiaj się uda. No i dzisiaj udało się, pani wpisała numer przesyłki i udzieliła panu informacji, że jego paczka jest w innym oddziale poczty. Potem spędziła około trzech minut pokazując mu na mapie, gdzie też ten odział się mieści. Okazało się, że dość daleko, więc jeszcze udzieliła info na jaką stację metra ma pojechać i jakim autobusem jechać potem. Zgaduję, że samemu na necie nie mógł sobie tego sprawdzić, no chyba, że go bawi spędzanie czasu w placówce Poczty Rassiji, ale takich pojebów to raczej nie ma.
Gdy przyszła nasza kolej, to miałem nadzieję, że zostanie nam poświęcone przynajmniej z dziesięć minut. Niestety, znaczki kupiliśmy w jakieś dwie, tyle szczęścia, że pani odmówiła wzięcia kartek i kazała je wrzucić do niebieskiej skrzynki pocztowej. Szczerze, nie zdziwię się jak nigdy nie dotrą do adresatów.
W tym czasie kolejka do działu wydawania opłaconych przesyłek urosła z zera do sześciu osób. Okazało się, że wydanie opłaconej przesyłki to bardzo skomplikowana operacja. Poczyniłem mentalną notatkę: NIGDY nie wysyłać niczego z ani do Rosji.
Kilka dni temu gruchnął news, że gra planszowa 'Kolejka' została zabroniona w Rosji, bo ośmiesza poprzedni system, który to był przecież super. W sumie nie wiem po co ktoś miałby w to grać, wystarczy sobie iść do dowolnego oddziału Poczty Rassiji i ma się na żywca. Tu jeszcze minie zanim takie jaja będą kwestią nostalgii.
Pamiętam nie tak znowu odległe czasy, gdy skorzystanie z usług Poczty Polskiej było podobnym horrorem. Pojawienie się kurierów sprawiło, że czasy te odeszły w zapomnienie i obecnie Poczta RP sobie spokojnie zdycha. Gdy w wakacje korzystałem z jej usług, to udało mi się wszystko załatwić w jakieś pięć minut, a miałem trzy paczki do wysłania. Do tego było miło, uśmiechy, proszę Pana, rzecz nie do pomyślenia jeszcze 10 lat temu. Niestety, w Rosji chyba nie uda się osiągnąć tego etapu rozwoju usług - jakiemu kurierowi opłacałoby się wozić przesyłki z Krasnojarska do Władywostoku? Pozostaje więc cieszyć się tym, że mamy Pocztę Rassiji, w której najprostsze rzeczy zajmują oceany czasu, ale przynajmniej bywa zabawnie. Jest to śmiech przez łzy, a ja jednak wolałbym jakąś burleskę.
Poczta to tylko wierzchołek góry lodowej. Jakość obsługi w rosyjskich sklepach potrafi wprawić w dzikie zdumienie. Kronika wypadków z ostatniego tygodnia, który to specjalnie nie różnił się od każdego innego.
Wtorek, sklep sieci Piateroczka (taka Biedronka). Nie mogę znaleźć ceny opakowania na ser. Idę do jednego pracownika:
- Brat, no przecież nie wiem.
Idę do pani w kurtce z napisami: Gdzie? Co? Za ile? Spytaj mnie, zawsze pomogę! Pani właściwie opierdala mnie, że śmiem ją pytać o cenę pudełka na ser ('se kurwa wymyślił, burżuj jebany!') i odsyła do kasy.
Czwartek, uniwermag Zebra, czyli spożywczo-monopolowy z naciskiem na monopolowy. Chłop przede mną ma dość wielkie zakupy. Pani mu wszystko kasuje, wychodzi trochę ponad 2000 rubli, czyli dość dużo jak na tutaj. Daje kartę. W zamian dostaje spizdol, że przecież w tej kasie nie obsługują kart i co on sobie myśli. Nie muszę chyba pisać, że żadnej informacji o tym nigdzie nie ma. W końcu kasują mu tę kartę w innej kasie, w tym czasie kolejki do obu kas wydłużają się trzykrotnie.
Piątek, Reserved, czyli flagowa polska sieciówa szyjąca oczywiście w Bangladeszach, ale czasem trzeba kupić gacie, a fair trade sklepu nie znaleźliśmy i podejrzewamy, że nie istnieje. Kobieta kupuje ubranka dla dziecka. Ma vouchery rabatowe. Szukanie kogoś kto wie jak te vouchery skasować. Dziesięć minut.
Sobota, znowu bieda sklep Piateroczka. Na kasie wybija mi 231 rubli. Daje 531. Pani robi mi spizdol, że nie mam dokładnie odliczonych 231 rubli, a poza tym to ona wie, że ja na pewno mam te 200 rubli, ale nie chcę jej dać. Powtórzę: to jest jedna z największych sieci w kraju, w tym oddziale mają osiem kas. I nie mają drobnych - jeżeli równe trzy setki rubli uznać za drobne.
Sobota, Pierekrestok (znajomi przychodzili wieczorem i wypadało mieć jakieś jadło i napoje, więc był tour po okolicznych sklepach). Pierekrestok to mniej więcej odpowiednik Almy. Alkodział, kupujemy dwa cydry. Wychodzi 148, dajemy 500 stów. Litania o tym, że klienci powinni mieć odliczone pieniądze, a poza tym to na pewno by znaleźli jakby chcieli, ale nie chcą i utrudniają życie pracownikom sklepu.
Swoje w Polsce przeżyłem, chroniczny brak drobnych to jeden z dramatów narodowych RP (do tego 'grosika będę winna', który to potrafi wkurwić do łez nawet stoika), ale jednak chodząc na zakupy rzadko bywałem opierdalany za to, że śmiałem przyjść do sklepu. Każdego, kto wypisuje baśnie o tym, że Rosja jest taką super alternatywą dla zgniłego Zachodu, wysyłam do rosyjskich sklepów i na pocztę. Jedno popołudnie powinno poprawić optykę. Co myślę o USA, Brukseli, Londynie i Berlinie to moje, ale dzięki życiu w Chinach i w Rosji skutecznie wyleczyłem się z romantycznych obrazów cywilizacji nieskażonych Ameryką i życiem bez standardów, bo rynek wyreguluje. Co wyreguluje to jego, ale wielu sfer nie wyreguluje i wtedy właśnie zostajemy opierdoleni za to, że śmieliśmy przyjść na zakupy. Idź do konkurencji? Ale tam jest dokładnie tak samo.
I akcent wizualny, oto papryka z promocji. Nie, to nie była jedna. Wszystkie takie były. Przeceniono je więc i zostawiono na półkach, bo przecież ktoś kupi.