Życie pełne jest pytań. Zastanawiamy się dlaczego wybuchają wojny, dlaczego ludzie poświęcają swoje życia w zamachach terrorystycznych, dlaczego ktoś pewnego dnia wstaje i morduje swoją rodzinę. Do tych pytań należy dopisać jeszcze jedno: kto zrobił wystawę dotyczącą Michaiła Bułhakowa w muzeum Nowy Maneż?
Do samego pisarza mam stosunek niemal nabożny. Zresztą nie ja jeden, bo w samej Moskwie Bułhakow ma dwa muzea, oba tłumnie odwiedzane przez stada wielbicieli. Oba są dość ciekawe, więc byłem niemal pewien, że Nowy Maneż ma solidne powody, żeby robić wystawę dedykowaną Michaiłowi Anafasjewiczowi. Co więcej, w sobotę 12 listopada odbywały się uroczystości poświęcone pisarzowi, więc idąc tam właśnie tego dnia, spodziewaliśmy się cudów. Czytano jego największe dzieło w różnych miejscach w Moskwie, w imprezę zaangażował się Google, a 11 listopada nawet internet w moskiewskim metrze witał okolicznościową grafikę z Małgorzatą latającą na miotle. Chyba nie takie dziwne, że w obliczu narodowych celebracji, po jednym z najważniejszych muzeów stolicy spodziewałem się ekstazy w temacie.
Wystawa składa się z dwóch, dość ogromnych sal. Tytuł wystawy: 'Dwie biografie', stąd i dwie części. W pierwszej możemy zapoznać się z wcześniejszymi etapami życia pisarza. Mamy eksponaty takie jak podania urzędowe, które wypełniał, wycinki z gazet, w których go wspominano i nieco chaotycznie poprowadzoną historię życia, w której trochę rzeczy brakuje. Właściwie to już zwykła oś czasu z napisanymi datami byłaby lepsza niż zbiór tego, co udało się jakoś znaleźć w urzędniczych otchłaniach.
Do samego pisarza mam stosunek niemal nabożny. Zresztą nie ja jeden, bo w samej Moskwie Bułhakow ma dwa muzea, oba tłumnie odwiedzane przez stada wielbicieli. Oba są dość ciekawe, więc byłem niemal pewien, że Nowy Maneż ma solidne powody, żeby robić wystawę dedykowaną Michaiłowi Anafasjewiczowi. Co więcej, w sobotę 12 listopada odbywały się uroczystości poświęcone pisarzowi, więc idąc tam właśnie tego dnia, spodziewaliśmy się cudów. Czytano jego największe dzieło w różnych miejscach w Moskwie, w imprezę zaangażował się Google, a 11 listopada nawet internet w moskiewskim metrze witał okolicznościową grafikę z Małgorzatą latającą na miotle. Chyba nie takie dziwne, że w obliczu narodowych celebracji, po jednym z najważniejszych muzeów stolicy spodziewałem się ekstazy w temacie.
Wystawa składa się z dwóch, dość ogromnych sal. Tytuł wystawy: 'Dwie biografie', stąd i dwie części. W pierwszej możemy zapoznać się z wcześniejszymi etapami życia pisarza. Mamy eksponaty takie jak podania urzędowe, które wypełniał, wycinki z gazet, w których go wspominano i nieco chaotycznie poprowadzoną historię życia, w której trochę rzeczy brakuje. Właściwie to już zwykła oś czasu z napisanymi datami byłaby lepsza niż zbiór tego, co udało się jakoś znaleźć w urzędniczych otchłaniach.
Jeżeli ktoś nie wie dokładnie, co w jakiej kolejności zostało napisane, to będzie zagubiony jak harcerz w burdelu. Jeżeli ktoś nie wie, to nie dowie się, które dzieła były większym hitem, a które mniejszym. O takim 'Biegu' nie ma chyba ani słowa (przyznam, że w pewnym momencie poddałem się z dokładnym czytaniem opisów, bo moja cierpliwość ma pewne granice). O tym, że Bułhakow był z wykształcenia lekarzem wspomniano tak mimochodem. Trudno przeżyć ekstazę związaną z jakimś listem z wakacji do znajomej. Dość ciekawe są też podpisy angielskie. Zazwyczaj moskiewskie muzea nie oferują rozrywki na miarę chińskich obiektów, tu jednak tłumacz nieco poszalał: po pierwsze mamy dość dziwaczny dobór słownictwa (i dobrze sprawdzać z wersją rosyjską, bo czasem po prostu przepisano słowo rosyjskie na angielski), a ponadto odkrywamy istnienia miasta Batuma i wielkiego poety Ostapa Mandelsztama (SIC!!!). Są też kawałki o Stalinie i sugerując się nimi, można pomyśleć, że był niemal mecenasem Bułhakowa, wspierał go i byli w kontakcie. Stalin pomógł Bułhakowowi z pracą, jest legenda o pewnej rozmowie telefonicznej (w której Stalin miał pytać Bułhakowa, czy chce wyjechać z ZSRR, czy jednak zostać, Bułhakow miał wybrać raj), ale akurat pisarzowi udało się pozostać w miarę daleko od systemu. W pierwszej sali czekają nas jeszcze kostiumy teatralne i kilka nawet ciekawych zdjęć pisarza, np. w charakteryzacji. Dowiadujemy się też, że Bułhakow bardzo chciał wyjechać z raju jakim było ZSRR, ale nie dali mu paszportu (czyli tej rozmowy chyba jednak nie było...).
Myśleliśmy sobie, że skoro pierwsza część koncentrowała się na twórczości wcześniejszej, to cała druga sala będzie poświęcona 'Mistrzowi i Małgorzacie'. Nie spotkałem nigdy nikogo kto by kochał Bułhakowa za jakieś 'Dni Turbinów' czy 'Białą gwardię' bardziej niż za 'MiM'. Po drodze przeszliśmy jeszcze przez dziko kuriozalny zbiór eksponatów okołoteatralnych - pianino, dwa krzesełka teatralne i numerki garderobiane z czasów życia pisarza.
Sala numer dwa powitała nas swym ogromem i rozwieszonymi kawałkami płócien. Już od drzwi wiało pustką, nieco zwiędliśmy. Trochę poprawił nam humor odtworzony plan mieszkania pisarza. Jednak widać było, że dramatycznie brakowało eksponatów. Nawet tych klasy formularz urzędowy wypełniony przez pisarza. W najciekawszej z gablotek były rzeczy Michaiła Afanasjewicza - papierośnica, okulary przeciwsłoneczne, włosy odcięte po śmierci. Kartka zapisana przez partnerkę: 16:39 - Misza umarł. Trochę mnie to rozbawiło, jakby sobie żona pisała wydarzenia dnia:
16:39 - Misza umarł,
16:50 - kupiłam marchew,
17:15 - stałam w kolejce po mięso.
16:39 - Misza umarł,
16:50 - kupiłam marchew,
17:15 - stałam w kolejce po mięso.
Poza tym były losowe walnięte książki w językach 'całego' świata - może z dziesięciu. Największą radość sprawiał wszystkim dość klimatyczny neon. Problem tylko taki, że był on raczej mało powiązany z samym pisarzem. Były zdjęcia klatki schodowej z 'Nieharoszej kwartiry' - tu gratulacje idą do kretynów, którzy wymyślili restaurację tego obiektu, który dla wielu jest kultowy (szczęśliwie jest już na nowo zapisana). Trochę obrazków do animowanej wersji 'MiM', która w końcu nie powstała.
Szkice do 'Iwan Wasiljewicz zmienia zawód' - wersji filmowej, nie sztuki scenicznej. Najbardziej pomysłowym obiektem była ocenzurowana wersja wiadomego dzieła pisarza.
Jednak o samej książce więcej dowiedzieć się możemy ze zbioru ciekawostek na Wikipedii. Wystawa honoruje pięćdziesiątą rocznicę wydania 'MiM'. Nie wspomina jednak dlaczegóż to pisarz nie doczekał tego dnia. Nie dowiemy się też, że Bułhakow swe największe dzieło pisał dwanaście lat, że po drodze je spalił, że to, że ujrzało światło dzienne było zasługą jego żony, która przez lata przepisywała tekst powieści na maszynie i walczyła, żeby w końcu to wydano. Nie dowiemy się, że parę osób się jego wizją szatana nieco zainspirowało (np. The Rolling Stones). Że jest to dzieło nierzadko wygrywające zestawienia ukochanych książek ludzi na całym świecie. Właściwie to nie dowiadujemy się niczego. Znowu, jeżeli ktoś się w tym wszystkim nie orientuje, to już w ogóle nie będzie miał pojęcia co za losowe obrazki.
Rekordem kuriozum i biedy jest kamień z bruku, takiego po jakim jeździł tramwaj, który uciął głowę Berliozowi. Na litość kurwa boską! Nie mówimy o czasach Ramzesa, taki bruk to sobie można znaleźć bez większych problemów niemal w centrum miasta.
Kolekcja zdjęć domu Małgorzaty też nie zrywa hełmu, chociaż to przynajmniej bardziej na temat.
Sklepik muzealny to - dla odmiany od biedy - nędza wpisująca się w konwencję drugiej sali: ołówek za 32 ruble. Magnesy z cytatami po 160. Dzieła Bułhakowa po rosyjsku, w tym tak niby ładnie zrobiony 'Mistrz i Małgorzata'. Problem, że lata temu widziałem o wiele ładniejsze wydanie. Na pożegnanie obsługa poprosiła nas o wypełnienie ankiety zadowolenia na tablecie. Ankieta pytała czy trudno było znaleźć wystawę, czy obsługa nie była chamska i czy szatnia działała. Nie było ani jednego pytania o to czy nam się ta wystawa w ogóle podobała i czy uważamy, że miała sens. W efekcie zbiorą oceny, że ludzie nie zgłaszają sprzeciwów, inicjatywa muzeum spotkała się z pozytywnym odzewem mas odwiedzających, przyznać środki na premię dyrektorowi! Żeby chociaż garderobianej... A tak płacimy 300 rubli za raczej żmudne przedzieranie się przez smutny, pożółkły papier. Ja bardzo dobrze wiem, że w Rosji panuje kult papieru, formularzy wszelakich i biurokracji, samego tego zjawiska dałoby się zrobić wielkie muzeum, ale jednak, jak idę na wystawę o Bułhakowie, to chcę czegoś innego niż to, co mam w pracy każdego dnia.
Sklepik muzealny to - dla odmiany od biedy - nędza wpisująca się w konwencję drugiej sali: ołówek za 32 ruble. Magnesy z cytatami po 160. Dzieła Bułhakowa po rosyjsku, w tym tak niby ładnie zrobiony 'Mistrz i Małgorzata'. Problem, że lata temu widziałem o wiele ładniejsze wydanie. Na pożegnanie obsługa poprosiła nas o wypełnienie ankiety zadowolenia na tablecie. Ankieta pytała czy trudno było znaleźć wystawę, czy obsługa nie była chamska i czy szatnia działała. Nie było ani jednego pytania o to czy nam się ta wystawa w ogóle podobała i czy uważamy, że miała sens. W efekcie zbiorą oceny, że ludzie nie zgłaszają sprzeciwów, inicjatywa muzeum spotkała się z pozytywnym odzewem mas odwiedzających, przyznać środki na premię dyrektorowi! Żeby chociaż garderobianej... A tak płacimy 300 rubli za raczej żmudne przedzieranie się przez smutny, pożółkły papier. Ja bardzo dobrze wiem, że w Rosji panuje kult papieru, formularzy wszelakich i biurokracji, samego tego zjawiska dałoby się zrobić wielkie muzeum, ale jednak, jak idę na wystawę o Bułhakowie, to chcę czegoś innego niż to, co mam w pracy każdego dnia.
Gdybym ja miał robić taką wystawę, to wpakowałbym jakieś interaktywne rzeczy - to jest Maneż, muzeum w samym centrum Moskwy, a nie mała galeria na obrzeżach Tambowa z budżetem jak Iwan na wódkę na weekend, można chyba było postawić jakiś ekran dotykowy i dać ludziom choćby zabawę w dopasowywanie cytatów. W jednym z dwóch muzeów Bułhakowa jest taki sklepik z pamiątkami, że każdy coś kupuje - bo są koszulki, koty, pocztówki, a nawet kot z wódką. Tymczasem tu była taka smuta, że nawet za darmo by się nie chciało tych rzeczy - udało się to, że plakat z Bułhakowem jest solidnie taki sobie.
Dalej, tyle osób kocha tę książkę, że gdyby dać ludziom po kartce, żeby napisali czemu i przylepili na ścianie (taki patent ma np. Muzeum Solidarności w Gdańsku i Muzeum GUŁagu w Moskwie), to mielibyśmy szybko fajną ekspozycję, która pozwalałaby się jakoś w to wciągnąć. Było tyle scenicznych adaptacji sztuk Bułhakowa, że można było nawalić zdjęć z różnych, np. tak zrobili we Włoszech, tak w Taszkiencie, a tak w Japonii (zakładam, że coś tam jego wystawili kiedyś). Może coś o serialu? Może coś z niego pokazać? A gdzie tam.
Niestety, zrobiono wystawę podług najgorszych doświadczeń muzeów całego świata. W efekcie powstał taki typowy horror, który sprawia, że większość osób do muzeów nie chodzi, bo i po co? Żeby się ponudzić? Obrazek jest taki, że nieliczni odwiedzający snują się od gablotki do gablotki, po jakiejś dziesiątej zaczynają chodzić szybciej, bo opisy są tak beznadziejnie suche i nudne, że zamęczą największego pasjonata pisarza (np. autora tych słów). Twórcy tej wystawy okazali się być jak Midas, tyle że zamienili życie i twórczość Bułhakowa nie w złoto, a w coś na co dzieci po rosyjsku mówią kakaszka. Wydawałoby się, że jeżeli robi się wystawę, która ma być pokazywana przez kilka miesięcy (od 28 października do 9 stycznia), to musi się mieć na to pomysł i musi się mieć powód lepszy niż 50-lecie pierwszego wydania książki. Ten ciekawy pomysł z cenzurą niestety nie znajduje rozwinięcia, no bo przecież trochę siara, że cenzurowaliśmy jedną z największych powieści XX wieku. To pomińmy to może milczeniem, może klient się nie domyśli.
Aż trudno uwierzyć, że postanowiono to pokazywać ludziom. Boli tym bardziej, że rosyjskie muzea potrafią mieć dobre i bardzo dobre wystawy. Niestety, ta się do takich nie zalicza.
A tu patrzcie jakie śliczne, czyli zapowiedź dnia czytania arcydzieła:
Dalej, tyle osób kocha tę książkę, że gdyby dać ludziom po kartce, żeby napisali czemu i przylepili na ścianie (taki patent ma np. Muzeum Solidarności w Gdańsku i Muzeum GUŁagu w Moskwie), to mielibyśmy szybko fajną ekspozycję, która pozwalałaby się jakoś w to wciągnąć. Było tyle scenicznych adaptacji sztuk Bułhakowa, że można było nawalić zdjęć z różnych, np. tak zrobili we Włoszech, tak w Taszkiencie, a tak w Japonii (zakładam, że coś tam jego wystawili kiedyś). Może coś o serialu? Może coś z niego pokazać? A gdzie tam.
Niestety, zrobiono wystawę podług najgorszych doświadczeń muzeów całego świata. W efekcie powstał taki typowy horror, który sprawia, że większość osób do muzeów nie chodzi, bo i po co? Żeby się ponudzić? Obrazek jest taki, że nieliczni odwiedzający snują się od gablotki do gablotki, po jakiejś dziesiątej zaczynają chodzić szybciej, bo opisy są tak beznadziejnie suche i nudne, że zamęczą największego pasjonata pisarza (np. autora tych słów). Twórcy tej wystawy okazali się być jak Midas, tyle że zamienili życie i twórczość Bułhakowa nie w złoto, a w coś na co dzieci po rosyjsku mówią kakaszka. Wydawałoby się, że jeżeli robi się wystawę, która ma być pokazywana przez kilka miesięcy (od 28 października do 9 stycznia), to musi się mieć na to pomysł i musi się mieć powód lepszy niż 50-lecie pierwszego wydania książki. Ten ciekawy pomysł z cenzurą niestety nie znajduje rozwinięcia, no bo przecież trochę siara, że cenzurowaliśmy jedną z największych powieści XX wieku. To pomińmy to może milczeniem, może klient się nie domyśli.
Aż trudno uwierzyć, że postanowiono to pokazywać ludziom. Boli tym bardziej, że rosyjskie muzea potrafią mieć dobre i bardzo dobre wystawy. Niestety, ta się do takich nie zalicza.
A tu patrzcie jakie śliczne, czyli zapowiedź dnia czytania arcydzieła:
https://masterimargarita.withgoogle.com/ tu zaś można pooglądać jak ludzie czytali wiadomą książkę. Polecamy - jest kot, jest miotła, jest dom wariatów!