Są zespoły, których lubię posłuchać np. do sprzątania lub jadąć autem. Są artyści, których uwielbiam słuchać. Niektórych do tego podziwiam - np. taka Sepultura to fajny zespół, ale nie idzie odlecieć na punkcie członków i tego, co robią. Lista tych podziwianych nie jest bardzo długa, a jedno z najważniejszych miejsc na niej zajmuje Blixa Bargeld, z rozszerzeniem na całe Einsturzende Neubauten.
Wiele wiele lat temu grupa chłopaków z Berlina założyła sobie zespół. Nie mieli fortuny, więc pewnego dnia perkusista sprzedał swój zestaw do grania. Tak się złożyło, że zaraz potem dostali ofertę zagrania koncertu, czyli przytulenia paru groszy. Dość im na tym zależalo, no ale bez perkusji? Poszli więc na tour po śmietnikach i zebrali wszystkie możliwe kubełki, które dawały jakiś pogłos - puszki po farbach, wiadra, diabli wiedzą, co jeszcze. Testując to, olśniło ich: to jest niesamowity dźwięk, którego standardowe instrumenty nie dają. Wkrótce zaczęli włączać do swego instrumentarium najdziwniejsze rzeczy. I tak gdzieś przy okazji wpisali się w historię muzyki industrialnej. Pierwszy raz usłyszałem ich gdzieś w 2001 roku. Nie wciągnęło mnie od razu, ale niektóre kawałki dość mi się podobały. Ku memu wielkiemu zaskoczeniu, muzyka określana przez wiele osób jako plac budowy, jest niesamowicie różnorodna. Przez dekady EN poszukiwało nowych brzmień, dźwięków, pisało niesamowite teksty, grało kawałki, które dawało MTV i rzeźnie, które pokonałyby fanów Deicide. Po drodze Blixa spotkał Nicka Cave'a. Cave się zakochał od pierwszego wejrzenia (podobno spotkał go, gdy Blixa stał z mięsem przylepionym do klatki piersiowej, owinięty mikrofonami, a ktoś tłukł w padlinę i w ten sposób nagrywali), wziął Blixę do siebie.
Dzięki temu, że pracowałem z kretynami, którzy nie szanowali mojego czasu, ani mnie, przepadł mi lipcowy występ EN w Lublinie. Darmowy, miasto zapłaciło. Koleżanka pokazała videa, podłamałem się, bo grali akurat rzeczy, które lubię. No cóż, raz w życiu ich widziałem, wystarczy.
A może nie?
Koło 10 września przeglądałem ofertę kulturalną Moskwy. Widzę EN. Jakim cudem??? Skąd??? Jakie oni tournee grają??? Przecież nie wydali niczego. Grali w wakacje tour Greatest Hits, ale teraz??? No i okazało się, że wydali, że nazywa się to Lament, wyszło jeszcze w 2014. Pognałem po bilet, a potem sprawdziłem, że ta trasa polega na tym, że grają cały Lament. W ciągu paru dni wrąbałem Lament na pamięć, znalazłem parę rewelacyjnych rzeczy, kilka mniej i czekałem niespokojnie na 26 września.
Jednak życie byłoby nudne, więc ochrona klubu miała detektory metalu, każdego sprawdzała z godną podziwu pasją. Deko się wkurwiłem, bilet kosztował 2200 rubli (+10% prowizji za kupno od pośrednika - nie bardzo chciało mi się jechać kawał miasta do klubu, żeby oszczędzić z 10 PLN), a traktuje się każdego jakby chciał tam zrobić ISIS i Czeczenię. W pewnym momencie łaziłem przez bramkę tam i z powrotem, kładłem do głowy ochroniarzowi, że mam buty z metalem i że zajmie jak je będę zdejmował. W tym czasie mój portfel, telefon, paszport i klucze leżały kilka metrów obok, w salce pełnej ludzi chodzących w tę i we wtę równie durnie jak ja, a on zapraszał mnie do kolejnego przechodzenia. W końcu po macanku łaskawie zgodził się mnie wpuścić, a mnie szczęśliwie nie jebnęli w międzyczasie dokumentów i hajsu.
Koncert miał zacząć się o 20. Taaa...
O 20 na ekranach szły reklamy, jakiś brodaty dziad borowy grał DJ set, w tym Rammsteina - biorąc pod uwagę to, że Blixa się swego czasu solidnie napierdalał z tej grupy, to trochę kuriozalny wybór, chyba że weźmiemy pod uwagę jakieś bardzo głębokie pokłady intertekstualnej ironii, ale nie sądzę. W końcu pan poszedł i nic. Po nastu minutach tego stania, ludzie poczęli się deko irytować.
Przypomniały mi się dawne czasy, gdy 19 znaczyła zazwyczaj 21, gdy stało się przed koncertem i czekało wiekami aż zespół łaskawie wyjdzie. Szczęśliwie, w wielu krajach nauczono muzyków tego, że 19 może znaczyć 19:05, ale nie 20.
Niestety, w Moskwie jeszcze nie.
Wodopój oferował piwo w cenie 300 rubli, co nie jest jeszcze straszną ceną za Guinnessa, ale przy tym, że rosyjskie piwa w sklepie kosztują 30-60, to już stanowi pewien odjazd. Staliśmy więc wszyscy aż w końcu chłop stojący w pobliżu wyjął komórkę, wziął numer z biletu i zadzwonił do dyrekcji klubu z pytaniem, czy to są jakieś jaja. Jego rozmowie przysłuchiwało się kilkanaście osób, od nich dostał owację, a z telefonu zapewnienie, że do 21 wyjdą.
W tym czasie zagadała mnie Rosjanka, która po pierwsze spytała skąd mam białą koszulkę Neubautenów. Powiedziałem jej więc, że w 2008 roku mieli takie na stanie i sobie kupiłem. Powiedziała, że zwróciła na mnie uwagę, bo wszyscy są na czarno, a tylko ja na biało. Rozpoczęliśmy rozmowę, okazało się, że jest wielką fanką Cave'a, ale EN w ogóle nie zna, niemniej chciała zobaczyć tego chłopa, co tyle grał z Nickiem. Przeraziłem się nieco, EN nie jest za blisko Cave'a. Trochę jej - Saszy - powiedziałem, żeby nie spodziewała się 'The Weeping Song' i że dość dobrze ich znam, do tego Lament, więc będzie jazgot, łomot, rzewnego zaśpiewu raczej nie. Że mam nadzieję, że się nie rozczaruję, ale nie, nie będzie kawałków, które Blixa śpiewał z Cavem. Na tej rozmowie upływał mi czas, gdy dochodziłem do odpowiedzi na pytania, co Polak robi w Moskwie, ruszyło.
Wyszli kilka minut przed 21.
Kriegsmaschinerie
Hymnen
The Willy - Nicky Telegrams
In De Loopgraaf
Der 1. Weltkrieg (Percussion Version)
Achterland
Armenia 3
On Patrol In No Man's Land
Lament: 1. Lament
Lament: 2. Abwärstsspirale
Lament: 3. Pater Peccavi
How Did I Die?
Sag Mir Wo Die Blumen Sind
Let's Do It a Dada
All Of No Man's Land Is Ours
Ich gehe jetzt
Naj momenty:
- Hymnen, drugi kawałek, z takim pięknym zaśpiewem na głosy, że wszystkim zerwało berety
- The Willy-Nicky Telegrams są śpiewane na dwa głosy, Hacke jest carem Mikołajem, Blixa cesarzem Wilhelmem. Cały tekst oparty jest na wiadomościach wymienianych przez władców Rosji i Niemiec, tak się złożyło, że byli kuzynami. Poszło to jako trzecie i zabiło wszystkich zebranych. Po tym Sasza obróciła się do mnie i powiedziała, że Neubauten to klassnaja gruppa. Powiedziałem, że wiem i pomyślałem sobie: poczekaj, to się dopiero zaczyna. Ja tam wiem, co będzie dalej. A był:
- kawałek grany kulami inwalidzkimi
- inny na drucie kolczastym
- dwa utwory, które napisane oryginalnie zostały przez grupę czarnoskórych żołnierzy z USA, dla których to wizyta w Europie oznaczała walkę na pierwszej linii ognia. Kolesie tak się wyrobili, że byli postrachem sił niemieckich (zapewne paru się nie wyrobiło i poszło do ziemi, ale o tym nie było). Te kawałki to 'On Patrol In No Man's Land' i 'All of no Man's Land is ours'.
- absolutnym opus magnum jest mój ulubiony kawałek z 'Lament', czyli 'How did I die?', trwająca ponad siedem minut epopeja o śmierci żołnierza. Z dość spokojnego kawałka przechodzi w epickie walnięcie, które w połączeniu ze światłami (właściwie jedynymi wieczora) wyrywa z butów. Po staniu przez ponad godzinę w raczej ciemnościach, walnięcie świateł robi dodatkowe wrażenie, już o ścianie dźwięku nie wspominając. Po nim zespół schodzi, czeka kulturalnie aż ludzie pobiją brawo i wraca
na bisy z 'Sag mi wo der Blumen sind?', czyli Blixa robiący Dietrich, w zalążkach kreacji wieczorowej. Potem powrót do tonacji bardziej energetycznej, 'Let's do it a Da-da'. Tu szkoda, że nie wykorzystali potencjału miejsca i nie zrobili niczego ekstra na 'Ich spielte Schach mit Lenin Zurich'. Miałem wrażenie, że wiele osób usłyszało ten kawałek po raz pierwszy w życiu, a szkoda, bo mogło być coś co sprawiłoby, że koncert stałby się bardziej moskiewski. No nie doszło do drastycznych scen przemocy, chociaż zrobiło się bardziej energetycznie, więc za chwilę znowu coś na uspokojenie (nie uważam, że to najlepsze osadzenie tego, no ale niech będzie).
- ostatnim, co grali było Ich gehe jetzt. Proszę: https://www.youtube.com/watch?v=B5M3ucMIfvg&feature=youtu.be . Nagrałem i wrzuciłem, po paru dniach odkryłem, że link, który prowadził do mojego, prowadzi obecnie do klipu Denisa Morozowa. Stał w pierwszym rzędzie i ma o wiele ładniejsze. Ze względów sentymentalnych, sam sobie oglądam ze swojego, szerszym masom udostępniam Denisa.
Bardziej personalnie to ujmując: świeczki w oczach miałem jeszcze przed końcem Kriegsmaschinerie. Na trzecim kawałku już ryczałem ze szczęścia.
Cztery.
Cztery lata nie byłem na żadnym koncercie. Na cztery lata wypisałem się z tego świata, może nie do końca z własnej woli. Nie ma niczego lepszego niż w stanie w tłumie ludzi, czekanie na koncert, prowadzenie nerwowych rozmów, wkurwianie się na ceny piwa, na kible, na tłok. A potem odjechanie ze szczęścia w momencie, gdy zespół wychodzi i zaczyna grać jakikolwiek kawałek - nie ma znaczenia jaki, bo i tak znasz je wszystkie. Gdzieś tam, bardzo, bardzo daleko w głowie pomyślałem sobie, że kocham Moskwę. Za to szczęście, które mi dała 26 września. Choćby świat miał się skończyć jutro, umrę szczęśliwy, bo emeryci z Niemiec pokazali mi, co można zrobić kompresorem i kilkoma linijkami tekstu o tym, że Ich gehe jetzt.
Do domu jechałem dobrą godzinę. Zaraz po koncercie było fajnie, bo większość pasażerów pierwszego wagonu metra stanowili ludzi w EN. Mój współlokator powinien sobie dziękować, że wrócił dopiero późnym niedzielnym wieczorem. Wiadomo, że przez następne dni żadnych innych dźwięków z mego leża usłyszeć nie można było.