Główny powód odwiedzania Kiszyniowa leży nieco poza miastem. Co jeszcze zabawniejsze, poza samą Mołdawią, chociaż tu sprawa staje się nieco bardziej skomplikowana. Naddniestrzańska Republika Mołdawska może być nieuznawana przez właściwie żaden kraj na świecie, ale istnieje sobie od prawie trzydziestu lat, a Mołdawia nie ma nad jej terenami realnej kontroli.
Najnowsza historia tego kawałka świata jest wzruszająca, bo jest to historia miłości. Do Związku Radzieckiego. Gdy wszystko się sypało, Naddniestrze miało większość etniczną zdecydowanie niemołdawską, do tego bardzo przestraszoną wizją bycia wcielonymi do Rumunii (w 1990 to miało trochę więcej sensu niż dzisiaj). Wojska rosyjskie pomogły nieco Naddniestrzu w wywalczeniu niepodległości, której do dzisiaj właściwie żaden kraj nie uznaje (Abchazja i Osetia Północna się nie do końca liczą, bo przecież ich też mało kto uznaje). Wojska rosyjskie stacjonują i „stabilizują” sytuację w regionie. Oczywiście w Naddniestrzu panuje demokracja, dobrobyt, infrastruktura rozkwita, a PKB na obywatela może zawstydzić Szwajcarię.
Najnowsza historia tego kawałka świata jest wzruszająca, bo jest to historia miłości. Do Związku Radzieckiego. Gdy wszystko się sypało, Naddniestrze miało większość etniczną zdecydowanie niemołdawską, do tego bardzo przestraszoną wizją bycia wcielonymi do Rumunii (w 1990 to miało trochę więcej sensu niż dzisiaj). Wojska rosyjskie pomogły nieco Naddniestrzu w wywalczeniu niepodległości, której do dzisiaj właściwie żaden kraj nie uznaje (Abchazja i Osetia Północna się nie do końca liczą, bo przecież ich też mało kto uznaje). Wojska rosyjskie stacjonują i „stabilizują” sytuację w regionie. Oczywiście w Naddniestrzu panuje demokracja, dobrobyt, infrastruktura rozkwita, a PKB na obywatela może zawstydzić Szwajcarię.
Marszrutki z Kiszyniowa do Tyraspola odjeżdżają z dość centralnie położonego dworca. Panuje tam rzadko spotykany w postsowietach system biletowy: bilet nabywa się w okienku, a z nim dopiero idzie do marszrutki (rzadziej autobusu) i przekazuje go kierowcy. Tego poranka koło 10 było gęsto od ludzi, marszrutki odjeżdżały, gdy były pełne, czyli co jakieś 15-30 minut. Kierowcy nawet trochę klecili po angielsku i widziałem, że pomagają zagubionym turystom. Nawet gdyby nie znali angielskiego, to i tak wiadomo, dokąd obcokrajowcy chcą jechać.
Droga jest z tych wyzywających, czyli nie germański autobahn, a łatane dziury na wiekowym asfalcie. Kierowcy znają każdy kawałek trasy, więc walą 70-90km/h i widać, że wiedzą, co czynią. Na granicy lokalni nie robią zbyt wiele, ale obcokrajowiec musi się zarejestrować i dostać kawałek papieru, który pozwala na dziesięć godzin pobytu w kraju, którego nie ma. CO DO SEKUNDY! Da się to podobno przedłużyć, ale podobno trudno. Jeszcze trudniej sobie wyobrazić, kto i po co miałby to robić – infrastruktura turystyczna w Tyraspolu jest szczątkowa, a recenzje hoteli są z pogranicza komedii i horroru. W Kiszyniowie baza noclegowa jest o wiele lepsza, więc taniej i sensowniej wjechać dwa razy. Przy czym jeszcze nie słyszałem, żeby ktoś miał na to wielką ochotę.
Jeszcze pod przybyciem do stolicy, zobaczyłem z okien marszrutki miasto Bendery (a po rumuńsku Tighina). Są tacy, co mówią, że Bendery przebijają Tyraspol, bo mają twierdzę. Mają, ale bałem się wysiąść z marszrutki, bo był poniedziałek wielkanocny i pewności mieć nie mogłem, że jakąś powrotną złapię. Z okien pojazdu, Bendery to standardowy postsowiet, w którym nie zrobiono zbyt wiele od kilku dekad. Z okazji święta, na ulicach widać było nieco więcej osób niż zazwyczaj, niektórzy ładnie ubrani, głównie rodziny z dziećmi. Pewnie w zwyczajowy poniedziałek jest mniej odświętnie. Mimo wszystko, myślę, że można żyć odpuszczając sobie dogłębne zwiedzanie miasta Bendery.
Droga jest z tych wyzywających, czyli nie germański autobahn, a łatane dziury na wiekowym asfalcie. Kierowcy znają każdy kawałek trasy, więc walą 70-90km/h i widać, że wiedzą, co czynią. Na granicy lokalni nie robią zbyt wiele, ale obcokrajowiec musi się zarejestrować i dostać kawałek papieru, który pozwala na dziesięć godzin pobytu w kraju, którego nie ma. CO DO SEKUNDY! Da się to podobno przedłużyć, ale podobno trudno. Jeszcze trudniej sobie wyobrazić, kto i po co miałby to robić – infrastruktura turystyczna w Tyraspolu jest szczątkowa, a recenzje hoteli są z pogranicza komedii i horroru. W Kiszyniowie baza noclegowa jest o wiele lepsza, więc taniej i sensowniej wjechać dwa razy. Przy czym jeszcze nie słyszałem, żeby ktoś miał na to wielką ochotę.
Jeszcze pod przybyciem do stolicy, zobaczyłem z okien marszrutki miasto Bendery (a po rumuńsku Tighina). Są tacy, co mówią, że Bendery przebijają Tyraspol, bo mają twierdzę. Mają, ale bałem się wysiąść z marszrutki, bo był poniedziałek wielkanocny i pewności mieć nie mogłem, że jakąś powrotną złapię. Z okien pojazdu, Bendery to standardowy postsowiet, w którym nie zrobiono zbyt wiele od kilku dekad. Z okazji święta, na ulicach widać było nieco więcej osób niż zazwyczaj, niektórzy ładnie ubrani, głównie rodziny z dziećmi. Pewnie w zwyczajowy poniedziałek jest mniej odświętnie. Mimo wszystko, myślę, że można żyć odpuszczając sobie dogłębne zwiedzanie miasta Bendery.
Jakimże zaskoczeniem był Tyraspol, który przejeżdża się właściwie cały w drodze na dworzec. Polecam nie wysiadać wcześniej, żeby było wiadomo, którędy uciekać. Dworzec przydaje się też do wymiany waluty. Dzięki temu obok złotówek, euro, hrywien i lei mołdawskich, mogłem sobie dołożyć naddniestrzańskie ruble, walutę całkowicie niewymienialną poza granicami Republiki Naddniestrzańskiej. Niestety, od czasów afery kilka lat temu, mennica Polska nie wspiera lokalnych i nie produkuje dla nich pieniędzy. Stolica Naddniestrza to miasto średnich rozmiarów. Co umiarkowanie zaskakuje, wpada w kategorię postsowieckiego miasteczka. Zaraz koło dworca są legendarne zakłady produkcji koniaku Kvint. Jest też informacja turystyczna, ale w wielkanocny poniedziałek prawosławny nie działała. Idąc do miasta, po drodze mija się księgarnię, która pozwala na zakupienie pamiątek. A także plakatu ze Stalinem, Putinem, lokalnymi kacykami, i oczywiście, II Wojną Światową. |
Odchodząc nieco w bok, napotkać można jeden z licznych supermarketów sieci Sheriff. Złe języki głoszą, że za tym przedsięwzięciem handlowym stoi mafia i że jest to taki sposób na maskowanie nielegalnych zysków. Na pewno nie, w końcu Sheriff jest sponsorem dumy piłkarskiej Naddniestrza i pogromców mistrza naszej ojczyzny! Drużyna Sheriff Tiraspol znana jest nieco lepiej polskim kibicom piłki nożnej od roku 2017, kiedy to w cymbał dostał od niej ówczesny mistrz Polski, czyli Legia (która w ten sposób wykazała pewną solidarność z Wisłą Kraków, ta bowiem podobnie poległa w rozgrywkach europejskich w starciach z takimi gigantami piłki z byłego ZSRR jak Levadia Tallinn i Terek Grozny. Dodajmy do tego Jagę zbierającą od Irtyszu Pawłodar i od razu tak jakoś człowiek bardziej czuje się swojsko w realiach postsowieckich).
Wracając do supermarketu Sheriff, asortyment jest głównie importowany – coś z Rosji, coś z Ukrainy, coś z Mołdawii, coś skądkolwiek. Jest drożej niż w Mołdawii czy na Ukrainie, więc raczej rzeczy na handel nie wywieziemy. Szukałem lokalnych produktów i chyba lody były zrobione w Tyraspolu, podobnie woda. Poziom obsługi taki, że nakrzyczeli, bo kto to widział stanąć w kasie „do trzech produktów” i wziąć sobie gumy do żucia z półki, tym samym dodając produkt czwarty. Po tym co usłyszałem, postanowiłem nie prosić o papierosy Continent, bo nie wiem, czy produkt piąty nie sprawiłby, że by mnie aresztowali.
Wracając do supermarketu Sheriff, asortyment jest głównie importowany – coś z Rosji, coś z Ukrainy, coś z Mołdawii, coś skądkolwiek. Jest drożej niż w Mołdawii czy na Ukrainie, więc raczej rzeczy na handel nie wywieziemy. Szukałem lokalnych produktów i chyba lody były zrobione w Tyraspolu, podobnie woda. Poziom obsługi taki, że nakrzyczeli, bo kto to widział stanąć w kasie „do trzech produktów” i wziąć sobie gumy do żucia z półki, tym samym dodając produkt czwarty. Po tym co usłyszałem, postanowiłem nie prosić o papierosy Continent, bo nie wiem, czy produkt piąty nie sprawiłby, że by mnie aresztowali.
Wracając po trasie marszrutki mijamy pomnik Suworowa, założyciela Tyraspolu, a także dość pokaźnych rozmiarów placówkę kulturalną, czyli pałac młodzieży. Jeszcze kawałek i dotarłem do czołgu, chyba najbardziej flagowej atrakcji Naddniestrza. Obok jest wieczny ogień walczących o niepodległość, wypisane nazwiska zabitych w działaniach wojennych, jest też muzeum Naddniestrza, ale tego dnia było zamknięte. Można jeszcze rzucić okiem na Dniestr, zaliczyć raczej krótki spacer po parku, przepłynąć się smutnym stateczkiem wycieczkowym po Dniestrze, i to właściwie koniec atrakcji Tyraspola. Można pocieszyć się jeszcze tym, że główna aleja miasta upamiętnia rewolucję październikową.
Podobno za czasów ZSRR to miasto było dobrze rozwinięte. Trudno uwierzyć, że nawet na etapie 1989 roku było przyjemne lub ciekawe. Z atrakcji, których już nie ma i chyba nie będzie: muzeum Kotowskiej dywizji kawaleryjskiej. W dniu mej wizyty było zamknięte, wyglądało, że na dobre. Może coś odnowią, ale nie wiem, co da się odnowić w muzeum dotyczącym rewolucji 1917 roku. W centrum działał wielki billboard, który naprzemiennie wyświetlał treści religijne i prorosyjskie. W pobliżu pomnik Lenina w stylu Batmana. Nic czego nie da się zobaczyć w innych postsowietach.
Samo życie nie wygląda jakoś strasznie, ale raczej biednie. Obywatele są nieco w dupie, bo ich paszporty są nic niewarte. Zresztą możliwe, że jakieś 20-30% oficjalnej ludności już dała dyla z raju, żeby pracować w kraju, który ma mniej ekscentryczną walutę niż ichni rubel. Trochę osób spacerowało, stateczek nawoływał do przejażdżek, ale trudno było dostrzec jakiś wielki entuzjazm, energię życia, możliwą falę zmian. Restauracji jak na lekarstwo, a gdy znalazłem miejsce z falaflem, to zapłaciłem wcale niemało. Najbardziej jednak pokonała mnie informacja, że sól płatna 10 kopiejek. Toaleta ładna, wifi śmiga, a sól za opłatą.
Samo życie nie wygląda jakoś strasznie, ale raczej biednie. Obywatele są nieco w dupie, bo ich paszporty są nic niewarte. Zresztą możliwe, że jakieś 20-30% oficjalnej ludności już dała dyla z raju, żeby pracować w kraju, który ma mniej ekscentryczną walutę niż ichni rubel. Trochę osób spacerowało, stateczek nawoływał do przejażdżek, ale trudno było dostrzec jakiś wielki entuzjazm, energię życia, możliwą falę zmian. Restauracji jak na lekarstwo, a gdy znalazłem miejsce z falaflem, to zapłaciłem wcale niemało. Najbardziej jednak pokonała mnie informacja, że sól płatna 10 kopiejek. Toaleta ładna, wifi śmiga, a sól za opłatą.
Przy głównej ulicy można jeszcze znaleźć ambasady Osetii i Abchazji. Tu akurat cała nawierzchnia zrobiona jest ślicznie, droga jest znacznie szersza niż to potrzebne. Stały sobie dekoracje zapowiadające nadchodzącego 9 maja. Znacznie smutniej wyglądały ulice boczne. Nie, że narkomania i patologia, czyściej niż w Kiszyniowie, cały czas czułem się bezpiecznie. Inną sprawą są doznania estetyczne, czyli szare i smutne bloki, trochę osób snuło się lub siedziało po ławkach. Pomiędzy tym rozwieszone pranie, matki z bąbelkami. Mało sklepów, brak małej gastronomii, tylko trochę wielkich restauracji. Na wiatach autobusowych i słupach pełno ogłoszeń o pracy za granicą, z naciskiem na Polskę i Rosję.
Dzienna wiza wystarcza w zupełności na poznanie wszystkich uroków stolicy, po trzech godzinach nie miałem pomysłów, co mógłbym jeszcze robić w Tyraspolu. W zakładach Kvint kupiłem 1,5 litra najdroższego lanego koniaku, kosztowało to trochę ponad 10 PLN. Byłoby taniej, ale nie miałem butelki, nie przyszło mi do głowy, że wysokoprocentową dumę republiki leją do plastiku!
Na dworcu za bilety można zapłacić i w lejach, i w rublach. Zszedłem z jednej waluty. Z powrotem z transportem też nie było ciężko, w ciągu jakichś 30 minut kierowca załadował nas niemal pod sufit i ruszyliśmy. Oczywiście ktoś do niego zadzwonił i w Benderach zebraliśmy jeszcze jedną osobę. Nie mając takiego kontaktu, może być tak sobie z dołączeniem do pasażerów poza dworcem - parę osób machało, a ich nie wziął.
Granica poszła względnie łatwo – odebrano mi paragonik wjazdu i tyle. Nie jestem pewien, czy można zapisać im na plus, że mają darmowe toalety. Skorzystane, ale jakim kosztem...
Dzienna wiza wystarcza w zupełności na poznanie wszystkich uroków stolicy, po trzech godzinach nie miałem pomysłów, co mógłbym jeszcze robić w Tyraspolu. W zakładach Kvint kupiłem 1,5 litra najdroższego lanego koniaku, kosztowało to trochę ponad 10 PLN. Byłoby taniej, ale nie miałem butelki, nie przyszło mi do głowy, że wysokoprocentową dumę republiki leją do plastiku!
Na dworcu za bilety można zapłacić i w lejach, i w rublach. Zszedłem z jednej waluty. Z powrotem z transportem też nie było ciężko, w ciągu jakichś 30 minut kierowca załadował nas niemal pod sufit i ruszyliśmy. Oczywiście ktoś do niego zadzwonił i w Benderach zebraliśmy jeszcze jedną osobę. Nie mając takiego kontaktu, może być tak sobie z dołączeniem do pasażerów poza dworcem - parę osób machało, a ich nie wziął.
Granica poszła względnie łatwo – odebrano mi paragonik wjazdu i tyle. Nie jestem pewien, czy można zapisać im na plus, że mają darmowe toalety. Skorzystane, ale jakim kosztem...
Krążą legendy o korupcji w Naddniestrzu, o tym, że na każdym kroku chcą łapówek, że policja zamęcza turystów sprawdzaniem dokumentów, a potem waleniem im mandatów za jakieś wydumane przewinienia lub wydumane braki rejestracji. Nic takiego mnie nie spotkało, jedyny kontakt z mundurowym miałem taki, że kazał mi odejść od zamkniętego bazaru. Wyprawa do Naddniestrza nie jest ekstremalna w żadnym stopniu, poza tym, że transport jest standardowo wschodnio-niewygodny. Atrakcje są czwartej kategorii, gdyby Tyraspol był na Ukrainie lub w Rosji, nikt by o tym mieście nie wspomniał ani słowem, ani nikt by tam nie jeździł. Ponieważ jednak historia okolicy potoczyła się tak, a nie inaczej, to mają chociaż taki magnes na turystów. Tłumów nie ma i nie zanosi się na to, żeby sytuacja miała się kiedykolwiek zmienić. Samo w sobie jest to pewnym plusem, długi weekend majowy nierzadko jest podróżniczym horrorem. Tymczasem w Tyraspolu cisza, spokój, zero trucia dupy, żadnych kolejek.
Gdy robiłem zdjęcia w parku, zaczepiła mnie jakaś pani. Pogadaliśmy chwilę, głównie o tym, że była kiedyś w Polszy. Spytała, jak mi się Naddniestrze podoba. Wiadomo, co powiedziałem. Zachęcała do częstszych odwiedzin. Skwapliwie zapewniłem, że następnym razem przywiozę żonę, całą rodzinę i wszystkich przyjaciół.
Gdy robiłem zdjęcia w parku, zaczepiła mnie jakaś pani. Pogadaliśmy chwilę, głównie o tym, że była kiedyś w Polszy. Spytała, jak mi się Naddniestrze podoba. Wiadomo, co powiedziałem. Zachęcała do częstszych odwiedzin. Skwapliwie zapewniłem, że następnym razem przywiozę żonę, całą rodzinę i wszystkich przyjaciół.