Część 1 - Nie samym Suchumem Abchazja stoi
Następnego poranka wybraliśmy się do jednej z największych atrakcji 'kraju': monastyru Nowyj Afon. Kiedyś biuro podróży znajdujące się niedaleko naszego moskiewskiego miejsca zamieszkania bardzo proponowało wycieczki tamże, więc wiedziałem, że źle nie będzie, Moskwiczan na nudne wywiejowo by nie wysłali.
W imię bankomatu z prowizjami i tego, że był dopiero 8 maja (pozostawały więc dwa dni do otwarcia banku), postanowiliśmy wykonać tę podróż w sposób możliwie budżetowy. Jeżeli ktoś woli komfort od pieniędzy, to taksiarze ucałują go w oba poliki za wzięcie ich na taki przejazd. Skoro jednak był dostępny jakiś transport publiczny, to grzechem byłoby pakowanie się w taryfę. Mąż pani z hostelu zawiózł nas na dworzec. Tenże jest raczej opuszczony i porzucony, chociaż przyjeżdżają na niego pociągi z Moskwy - podobno.
Na ogromnym parkingu przed nim jest obecnie dworzec autobusowy, a raczej zbierają się różne środki lokomocji - rozkładu i sprzedaży biletów nie ma, z gastronomią szału też nie, ale coś tam da się kupić. Zasiedliśmy w marszrutce do Gagry, wyjaśniliśmy, że chcemy tylko do Nowego Afonu i mieliśmy szczęście, bo wyruszyła w kilka minut po naszym przybyciu. Kurs do Nowego Afonu to koszt 70 rubli, czas przejazdu wynosi może ze 20 minut, droga oferuje ładne widoki na Morze Czarne, a że pogoda była wspaniała, to mogliśmy napaść oczy okolicznościami przyrody.
Część 2 - Jaskiniowcy
W Nowym Afonie kierowca wyrzucił nas w miejscu, z którego łatwo można dojść do obu z dwóch największych atrakcji kraju/republiki/części Gruzji: w lewo mieliśmy jaskinię, a w prawo klasztor. Wybraliśmy jaskinię, bo czytaliśmy, że bywają pewne problemy z biletami. Droga do tejże jest ostro pod górę, a na miejscu czeka nas - niespodzianka - jaskinia! Ponieważ jest ogromna, to porusza się po niej kolejką. Do kolejki jest kolejka (taka lokalna incepcja), szczęśliwie biletowana, więc walka nie wychodzi poza powszechnie przyjęte standardy cywilizacyjne. Dostaliśmy bilety na za godzinę, co nie było złym wynikiem - widzieliśmy, że potem ludzie nierzadko mogli poczekać i ze dwie.
Okolice wejścia do atrakcji to najlepsze miejsce w całej Abchazji do kupienia sobie pamiątek. Całe barachło jakie da się sobie wyobrazić - długopisy, koszulki, flagi, talerze, breloczki. W zdobnictwie dominuje flaga. Na fladze jest dłoń, która ma symbolizować powitanie przyjaciół i stop wrogom. Siedem gwiazdek oznacza regiony, a zielony i biały koegzystencję islamu i chrześcijaństwa. Bardziej życiowo, to dłoń symbolizuje taksiarza chcącego wyciągnąć hajs od turysty, a gwiazdki zaplanowaną ilość bankomatów na terenie Abchazji w roku 2050.
Okolice wejścia do atrakcji to najlepsze miejsce w całej Abchazji do kupienia sobie pamiątek. Całe barachło jakie da się sobie wyobrazić - długopisy, koszulki, flagi, talerze, breloczki. W zdobnictwie dominuje flaga. Na fladze jest dłoń, która ma symbolizować powitanie przyjaciół i stop wrogom. Siedem gwiazdek oznacza regiony, a zielony i biały koegzystencję islamu i chrześcijaństwa. Bardziej życiowo, to dłoń symbolizuje taksiarza chcącego wyciągnąć hajs od turysty, a gwiazdki zaplanowaną ilość bankomatów na terenie Abchazji w roku 2050.
Gdy nadeszła nasza pora, odkryliśmy, że przeważająca większość zwiedzających z nami to Rosjanie (nie usłyszałem ani słowa w innym języku) i że niektórzy mogliby mieć pewne kłopoty z dochowaniem ślubów abstynenckich, czuć było, że ulegli pewnemu zainteresowaniu alkoholem, co jest oczywiście szalenie zadziwiające w kontekście Rosjan na wakacjach (w sumie większości nacji na wakacjach). Pociąg w jaskini nowoafońskiej wygląda jak moskiewskie metro, nawet podobnie się odzywa do pasażerów. Ludzi pakują do niego ilość jaką można spotkać w godzinach szczytu w stolicy Rosji. Dystans wynosi 1300 metrów i po chwili można wysiąść i rozpocząć piesze zwiedzanie atrakcji. W grupie ponad stu osób i z panią przewodnik.
Niestety, nigdy w życiu nie udało mi się rozwinąć prawdziwej pasji do speleologii. Niemal wszystkie jaskinie świata sprowadzają się do tego samego, czyli przewodnika, który z udawanym entuzjazmem pokazuje formy naskalne i mówi, że ta nazywa się fajfus, a tamta balony. Zazwyczaj mają jeszcze jakiś koloryt lokalny w stylu TE ODBARWIENIA WYGLĄDAJĄ JAK SHARON STONE!!! i tyle radości. Zwierzątka żyjące w jaskiniach są umiarkowanie ciekawe. Wydawało się, że tu atrakcja skończy się na tym, że można przejechać się podziemnym pociągiem. Szczęśliwie, pani przewodnik nie została poinformowana, że ZSRR sobie nie do końca poradziło w świecie, a także, że istnieją pewne poziomy żenady. Właściwie to oprowadzanie było lepsze niż sama jaskinia:
'Przechodząc z sali pierwszej do drugiej wysłuchajmy narodowej abchaskiej pieśni o skale.'
(Ciekawsze byłoby wysłuchanie narodowej abchaskiej pieśni o kale, ale nie wiem czy już taką ktoś napisał).
'Opuśćmy tę salę słuchając muzyki Bacha'
'Zapraszam do bajecznego świata Aladyna.'
'Czy wszyscy już widzieli skalnego Lenina?'
Niestety, nigdy w życiu nie udało mi się rozwinąć prawdziwej pasji do speleologii. Niemal wszystkie jaskinie świata sprowadzają się do tego samego, czyli przewodnika, który z udawanym entuzjazmem pokazuje formy naskalne i mówi, że ta nazywa się fajfus, a tamta balony. Zazwyczaj mają jeszcze jakiś koloryt lokalny w stylu TE ODBARWIENIA WYGLĄDAJĄ JAK SHARON STONE!!! i tyle radości. Zwierzątka żyjące w jaskiniach są umiarkowanie ciekawe. Wydawało się, że tu atrakcja skończy się na tym, że można przejechać się podziemnym pociągiem. Szczęśliwie, pani przewodnik nie została poinformowana, że ZSRR sobie nie do końca poradziło w świecie, a także, że istnieją pewne poziomy żenady. Właściwie to oprowadzanie było lepsze niż sama jaskinia:
'Przechodząc z sali pierwszej do drugiej wysłuchajmy narodowej abchaskiej pieśni o skale.'
(Ciekawsze byłoby wysłuchanie narodowej abchaskiej pieśni o kale, ale nie wiem czy już taką ktoś napisał).
'Opuśćmy tę salę słuchając muzyki Bacha'
'Zapraszam do bajecznego świata Aladyna.'
'Czy wszyscy już widzieli skalnego Lenina?'
Dzięki pani przewodnik jaskinia ta stała się najciekawszą jaką w życiu zwiedzałem. Przydałaby się jakaś wrzutka o Stalinie, ale nie można mieć wszystkiego, dobrze, że chociaż Lenin był. Rozmiar stada, w którym to zwiedzaliśmy, bywał uciążliwy, ale dość szybko wszyscy poszli robić zdjęcia i rozleźli się, więc jeżeli ktoś miał ochotę pokatować swoje uszy opowieściami pani, to problemu nie było. Całe zwiedzanie trwa może jakąś godzinę, potem wraca się tym samym pociągiem, ale z innej stacji (linia ma ich łącznie trzy).
Z jednej strony to jaskinia. Z drugiej poziom kuriozum i podziemny pociąg sprawiają, że jest to jaskinia warta poświęcenia. Dzięki temu, że jest ogromna, nawet w takim stadzie można się dobrze bawić i mieć kawałki miejsc dla siebie.
Z jednej strony to jaskinia. Z drugiej poziom kuriozum i podziemny pociąg sprawiają, że jest to jaskinia warta poświęcenia. Dzięki temu, że jest ogromna, nawet w takim stadzie można się dobrze bawić i mieć kawałki miejsc dla siebie.
Część 3 - Monastycyzm kaukaski
Czekała na nas jeszcze jedna flagowa atrakcja: monastyr Nowyj Afon. Dystans między jaskinią i obiektem kultu to piechotą jakieś 20 minut. O ile przy jaskini nie brakowało sprzedawców, o tyle w drodze do monastyru siedzą ich absolutne stada. Oferują asortyment pod tytułem "Wszystko, co udało nam się zrobić w Abchazji". Z naciskiem na dżemy, powidła, wino i czaczę. Kraj cieszy się bezrobociem na poziomie około 70%. Skoro populacja wynosi 250 tysięcy osób, to jeżeli odliczymy dzieci i emerytów, to zostanie nam - bardzo szacunkowo - może 150 tysięcy ludzi w wieku produkcyjnym. Część jest w wojsku, część w administracji, trochę w turystyce i sklepach. Nie wiem czy są jakieś emerytury, pewnie nie ma, więc ci biedni ludzi siedzą i próbują handlować przetworzonymi darami natury. Największy produkt eksportowy Abchazji to mandarynki. Mają też piwo Suchumi, trochę wina i czaczy. Gruzja wygląda ostentacyjnie bogato przy tym, co się widzi w Abchazji.
Nowy Afon założono stosunkowo niedawno, bo w 1875 roku. Zrobili to rosyjscy mnisi, którzy popadli w konflikt z lokalnymi w greckim monastyrze na wyspie Atos - stąd nazwa. Miejsce wybrali nieprzypadkowo, w pobliżu znajduje się grota, w której mieszkał apostoł, Szymon Kananejczyk. Szczęścia nie mieli, w 1877 w Abchazji wylądowali Turcy i całkowicie zniszczyli wrogi im obiekt sakralny. Gdy Rosja skończyła wojnę z Turcją, monastyr odbudowano. Był to na swe czasy pełen wypas, mnisi zbudowali kolejkę wąskotorową do transportu drzewa, mieli prąd z elektrowni wodnej (jednej z pierwszych w Rosji), a nawet kolejkę linową! Dalej budowali drogi, rozwijali rolnictwo i sadownictwo, tym samym poprawiając sytuację w regionie.
Nacieszono się tym rozwojem stosunkowo krótko, w 1924 miejsce zostało uznane za centrum kontrrewolucji i zamienione w sanatorium. Około 150 mnichów rozstrzelano. W 1992-1993 roku mieli przecież kolejną wojnę, w czasie której w monastyrze był szpital polowy. Czyli od 1875 do 2017 monastyr znacznie częściej nie mógł spełniać swojej funkcji niż mógł. Na pociechę, od 2011 roku mają autonomiczną metropolię abchaską.
Sam monastyr jest ładny, ale nie zabija, nie jest to najpiękniejszy obiekt sakralny świata. Teoretycznie nie, ale można wejść w szortach, za to kobiety nie mogą być przesadnie wyuzdane i muszą zakrywać włosy. Najwyraźniej zakłada się, że męskie włosy nikogo nie podniecają.
Nacieszono się tym rozwojem stosunkowo krótko, w 1924 miejsce zostało uznane za centrum kontrrewolucji i zamienione w sanatorium. Około 150 mnichów rozstrzelano. W 1992-1993 roku mieli przecież kolejną wojnę, w czasie której w monastyrze był szpital polowy. Czyli od 1875 do 2017 monastyr znacznie częściej nie mógł spełniać swojej funkcji niż mógł. Na pociechę, od 2011 roku mają autonomiczną metropolię abchaską.
Sam monastyr jest ładny, ale nie zabija, nie jest to najpiękniejszy obiekt sakralny świata. Teoretycznie nie, ale można wejść w szortach, za to kobiety nie mogą być przesadnie wyuzdane i muszą zakrywać włosy. Najwyraźniej zakłada się, że męskie włosy nikogo nie podniecają.
W pobliżu stóp wzgórza, na którym stoi wiadomy monastyr, są atrakcje takie jak wodospad, wyglądające na dość podrasowane ręką ludzką jeziorka. Najlepsza jest porzucona stacja kolejowa - budynek mający na oko ze sto lat, obecnie z wybitymi szybami i bez szans na renowację. Chyba jakiś pociąg tam nawet kursuje, ale informacji brak, biletów też kupić się nie da. Kilka budynków jest odnowionych, ale większość nie. Widać, że do pewnego momentu towarzysze z Kremla dawali na to jakieś pieniądze, ale w pewnym momencie temat umarł, zapewne dlatego, że rubel tak dobrze stoi, a rosyjska ekonomia jest wzorem dla całego świata.
Część 4 - Proza abchaskiego życia
Część gastronomiczna Nowego Afonu jest średnio rozbudowana. Miejsc z jedzeniem nie brakuje, ale wszyscy oferują plus minus to samo - mięso z grilla. Nie są to opcje wegetariańskie, więc dopiero dłuższy spacer pozwolił na odkrycie budy, w której przemiły pan podał nam chaczapur i picie, a nawet dał dyskount. Jeżeli ktoś jednak lubi szaszłyki i mięso z grilla to może być jego ziemia obiecana - trudno nam się wypowiadać o jakości, ale pod względem ilości, to nigdy nie jest się daleko od wesoło dymiącego mangału.
Dochodził wieczór. Dzień udał nam się wybitnie, pozostało tylko wrócić do Suchuma i cieszyć się, że nie było żadnych problemów. Wieczór wcześniej zaobserwowaliśmy, że okolice naszego hoteliku nie są za dobrze wyposażone w napoje wyskokowe. Akurat do monastyru i pań sprzedających tam trunki mieliśmy kawałek, więc zdecydowaliśmy się poszukać czegoś bliżej głównej drogi. Mieliśmy w pamięci, że gdzieś tam było wino na rozliw. Jest sobie mała knajpa w standardzie sidingowego drewna i ogólnej prowizorki. Weszliśmy i poprosili o litr wina na wynos.
- Córa, leć po tatę! - rzuciła pani zza baru
Po chwili pojawiła się córa z tatem. Już z kilku metrów było widać, że tate nie marnuje długiego weekendu. Po standardowej wejściówce, tate nakazał córce iść po szwagra - bo skoro goście przyjechali, to nie może być, że tylko on z nimi się zajmuje. Magiczne słowa, które wywołały taką reakcję brzmiały:
- Ile kosztuje litr czerwonego wytrawnego?
Wiadome, że w ciemno kupować nie można, klient musi spróbować, a co ma tak sam próbować, skoro i właściciel może się napić. A jeżeli szwagier jest pod ręką, to przecież jemu też może chcieć się pić.
Dziewczynka wróciła ze szwagrem. Ten był o jeden promil trzeźwiejszy niż właściciel, co nie znaczyło, że mógłby kierować pojazdem mechanicznym. Nie był też przesadnie koherentny.
- Skąd jesteście?
- Z Polski - i czekam na ten wielki wybuch radości, z którym bardzo często wiąże się odkrycie przez Rosjan tego, że Polacy zawitali w ich rewiry.
- CHWAŁA ARMII CZERWONEJ I WSZYSTKIM NARODOM ZWIĄZKU RADZIECKIEGO ZA WYGRANIE WIELKIEJ WOJNY OJCZYŹNIANEJ! - pozdrowił nas właściciel.
- Oni są z Polski, nie z Rosji - rzucił smutno szwagier.
- ALE POLSKA BYŁA W ZSRR!!!
Nie miałem siły wdawać się w geopolityczne drobiazgi czasów dawno minionych.
- My, Abchazowie, dziękujemy Rosji za naszą niepodległość!
- Oni nie są z Rosji...
- Wypijmy za Wielką Wojnę Ojczyźnianą, wojnę o nas, za niepodległość Abchazji, za spotkanie, za święto, za rodziny - szczerze mówiąc, to nie wiem za co miał być toast. Wznoszenie go trwało dobre dziesięć minut i nikt nie mógł się połapać, ze wznoszącym go na czele. Nie żeby kogokolwiek to przesadnie obchodziło. Gdy już wznosiliśmy kubeczki do ust przemknęła mi myśl: czy oni tu będą pili jak Gruzini, cały kubek na raz? Czy jak Rosjanie, czyli rozsądnych rozmiarów łyk? Gdy zobaczyłem wyraz oczu gospodarza na obraną przeze mnie drogę spożycia, to już znałem odpowiedź.
- Coooo? Naszego wina tak nie można pić! Ono jest za dobre!!!
Takie dobre, że się wali 200 mililitrów na raz...
- TAK SIĘ PIJE!!!
Pan pokazał nam ten proces dość dokładnie. W międzyczasie przyszła jakaś młodzież na hokeja, ale im powiedzieli, że hokeja nie będzie, bo są goście z Rosji ('Oni są z Polski...').
Nie przywiązywałem wielkiej wagi do tego, że miałem przy sobie butelkę po wodzie gruzińskiej wodzie mineralnej Likani. Oni jednak to zauważyli, wiedzieli dzięki temu, że przyjechałem z Gruzji i zaczęli pytać jak też u sąsiadów. Ładnie, ładnie, ale oczywiście nie aż tak ładnie jak u was. W końcu doszliśmy do najważniejszego pytania:
- Ile macie dzieci?
- Okrągłe jak księżyc w pełni zero.
- O rany! TRAGEDIA!!! To dlatego, że nie pijesz abchaskiego wina. Ale w Abchazji uda wam się począć dziecko. I będzie to dziecko płci męskiej!
- Miejmy nadzieję, że jednak się nie uda...
- Czy ty to widzisz? - zapytał szwagra - Bo ja widzę w jej brzuchu dżygita.
- TAK! Ona urodzi dżygita!!! Pojedziecie do Polski i będziecie mieli dżygita.
Po tym wszystkim pojechaliśmy z powrotem nie do Polski, a do Suchumi, a dżygita po drodze zapewniła fauna lokalna. Za wino, które polano do butli po mineralnej, nie pozwolono nam zapłacić, a do tego zrobiliśmy po jakieś dwa kubki całkiem dobrego trunku z właścicielem i szwagrem. Całą tę radosną libacyjkę obserwowała córa pana, miała może z 10 lat. Pomagała polewać, wycierać blaty, a na końcu wszystko posparzątała. No i matka, która z dumą patrzyła jaka to pomoc z córki rośnie. Abchazowie mają to szczęście, że dociera do nich mało turystów, więc małżonki puszczają im jeszcze takie numery. Gruzinki powoli mają dosyć i starają się kapitalizować takie wyskoki mężów. Pewien ubaw przy tym zawsze jest, ale trochę jednak dziwnie, gdy nieletnia polewa wino i wyciera stolik, na który tatuś z wujem i gośćmi z Rosji (Oni są z Polski) ulali napój. Niestety, pani też nie chciała żadnych pieniędzy.
Dochodził wieczór. Dzień udał nam się wybitnie, pozostało tylko wrócić do Suchuma i cieszyć się, że nie było żadnych problemów. Wieczór wcześniej zaobserwowaliśmy, że okolice naszego hoteliku nie są za dobrze wyposażone w napoje wyskokowe. Akurat do monastyru i pań sprzedających tam trunki mieliśmy kawałek, więc zdecydowaliśmy się poszukać czegoś bliżej głównej drogi. Mieliśmy w pamięci, że gdzieś tam było wino na rozliw. Jest sobie mała knajpa w standardzie sidingowego drewna i ogólnej prowizorki. Weszliśmy i poprosili o litr wina na wynos.
- Córa, leć po tatę! - rzuciła pani zza baru
Po chwili pojawiła się córa z tatem. Już z kilku metrów było widać, że tate nie marnuje długiego weekendu. Po standardowej wejściówce, tate nakazał córce iść po szwagra - bo skoro goście przyjechali, to nie może być, że tylko on z nimi się zajmuje. Magiczne słowa, które wywołały taką reakcję brzmiały:
- Ile kosztuje litr czerwonego wytrawnego?
Wiadome, że w ciemno kupować nie można, klient musi spróbować, a co ma tak sam próbować, skoro i właściciel może się napić. A jeżeli szwagier jest pod ręką, to przecież jemu też może chcieć się pić.
Dziewczynka wróciła ze szwagrem. Ten był o jeden promil trzeźwiejszy niż właściciel, co nie znaczyło, że mógłby kierować pojazdem mechanicznym. Nie był też przesadnie koherentny.
- Skąd jesteście?
- Z Polski - i czekam na ten wielki wybuch radości, z którym bardzo często wiąże się odkrycie przez Rosjan tego, że Polacy zawitali w ich rewiry.
- CHWAŁA ARMII CZERWONEJ I WSZYSTKIM NARODOM ZWIĄZKU RADZIECKIEGO ZA WYGRANIE WIELKIEJ WOJNY OJCZYŹNIANEJ! - pozdrowił nas właściciel.
- Oni są z Polski, nie z Rosji - rzucił smutno szwagier.
- ALE POLSKA BYŁA W ZSRR!!!
Nie miałem siły wdawać się w geopolityczne drobiazgi czasów dawno minionych.
- My, Abchazowie, dziękujemy Rosji za naszą niepodległość!
- Oni nie są z Rosji...
- Wypijmy za Wielką Wojnę Ojczyźnianą, wojnę o nas, za niepodległość Abchazji, za spotkanie, za święto, za rodziny - szczerze mówiąc, to nie wiem za co miał być toast. Wznoszenie go trwało dobre dziesięć minut i nikt nie mógł się połapać, ze wznoszącym go na czele. Nie żeby kogokolwiek to przesadnie obchodziło. Gdy już wznosiliśmy kubeczki do ust przemknęła mi myśl: czy oni tu będą pili jak Gruzini, cały kubek na raz? Czy jak Rosjanie, czyli rozsądnych rozmiarów łyk? Gdy zobaczyłem wyraz oczu gospodarza na obraną przeze mnie drogę spożycia, to już znałem odpowiedź.
- Coooo? Naszego wina tak nie można pić! Ono jest za dobre!!!
Takie dobre, że się wali 200 mililitrów na raz...
- TAK SIĘ PIJE!!!
Pan pokazał nam ten proces dość dokładnie. W międzyczasie przyszła jakaś młodzież na hokeja, ale im powiedzieli, że hokeja nie będzie, bo są goście z Rosji ('Oni są z Polski...').
Nie przywiązywałem wielkiej wagi do tego, że miałem przy sobie butelkę po wodzie gruzińskiej wodzie mineralnej Likani. Oni jednak to zauważyli, wiedzieli dzięki temu, że przyjechałem z Gruzji i zaczęli pytać jak też u sąsiadów. Ładnie, ładnie, ale oczywiście nie aż tak ładnie jak u was. W końcu doszliśmy do najważniejszego pytania:
- Ile macie dzieci?
- Okrągłe jak księżyc w pełni zero.
- O rany! TRAGEDIA!!! To dlatego, że nie pijesz abchaskiego wina. Ale w Abchazji uda wam się począć dziecko. I będzie to dziecko płci męskiej!
- Miejmy nadzieję, że jednak się nie uda...
- Czy ty to widzisz? - zapytał szwagra - Bo ja widzę w jej brzuchu dżygita.
- TAK! Ona urodzi dżygita!!! Pojedziecie do Polski i będziecie mieli dżygita.
Po tym wszystkim pojechaliśmy z powrotem nie do Polski, a do Suchumi, a dżygita po drodze zapewniła fauna lokalna. Za wino, które polano do butli po mineralnej, nie pozwolono nam zapłacić, a do tego zrobiliśmy po jakieś dwa kubki całkiem dobrego trunku z właścicielem i szwagrem. Całą tę radosną libacyjkę obserwowała córa pana, miała może z 10 lat. Pomagała polewać, wycierać blaty, a na końcu wszystko posparzątała. No i matka, która z dumą patrzyła jaka to pomoc z córki rośnie. Abchazowie mają to szczęście, że dociera do nich mało turystów, więc małżonki puszczają im jeszcze takie numery. Gruzinki powoli mają dosyć i starają się kapitalizować takie wyskoki mężów. Pewien ubaw przy tym zawsze jest, ale trochę jednak dziwnie, gdy nieletnia polewa wino i wyciera stolik, na który tatuś z wujem i gośćmi z Rosji (Oni są z Polski) ulali napój. Niestety, pani też nie chciała żadnych pieniędzy.
Gdy czekaliśmy na autobus do stolicy, przyjechał taksiarz (zaskakujące...). Powiedział, że weźmie nas i jeszcze dwójkę Rosjan czekających na transport, a wyjdzie nam to niewiele więcej niż zbiorkom. Kierowca okazał się być zdrowy na umyśle i jechał dość spokojnie, za to żywo komentował wyprzedzających go - że jebnięci, że po co się tak spieszyć, że tu podstępny zakręt, że można się zabić i kogo te pięć minut zbawi? Szok, bo Abchazja ma jakieś dramatyczne statystyki wypadków (nie wiem nawet czy ktoś takowe prowadzi), dzień wcześniej widzieliśmy jeden, solidny dzwon na prostej drodze przy promenadzie. W miejscu, gdzie nie dało się mieć wypadku, dwa auta wpierniczyły się w siebie przy solidnej prędkości i posypały na kilkanaście metrów dookoła. Nie mieliśmy niczego przeciwko temu, że pojedziemy kilka minut dłużej, za to zwiększy to nasze szanse dotarcia do Suchumi żywymi.
Pewien błąd został popełniony przez towarzyszących nam Rosjan. Podali oni kierowcy mapę, a raczej wydruk z Google Maps, z pytaniem, czy mógłby podwieźć ich do miejsca na ww. mapie zaznaczonego. Prowadzący tak się zafascynował tym magicznym kawałkiem papieru, że oczu nie mógł od niego oderwać. Problem był tylko taki, że jechaliśmy około 70km/h, a wypadnięcie z drogi mogło oznaczać lądowanie kilkadziesiąt metrów niżej. Już Rosjanin błagał, że nie trzeba, że wysiądą sobie w centrum. Już mu wyrywał mapę, ale ten wydruk podziałał na niego jak Bazyliszek i prowadzący nie chciał za nic rozstawać się z tym pochodzącym z jakiegoś innego, cudownego świata, artefaktem.
Przejazd chwilę trwał i była okazja, żeby porozmawiać. Dowiedzieliśmy się, że obecny system szkolnictwa w Abchazji to patologia, bo wymagają od dzieci nauki narodowego języka, którego za bardzo nikt tak naprawdę nie umie, przydatny jest on w ogóle, a pałę z okładką można dostać jak się nie zapłaci, oczywiście, że nie za zdolności. Dowiedzieliśmy się, że jako nauczyciele to mamy dobrze, bo zawsze można się tyle nakraść i pobrać łapówki od uczniów, a raczej ich rodziców. A nie to co on, ten biedny taksiarz. Natomiast jeżeli chodzi o sam abchaski, to najlepiej wziąć gorący kartofel, wrzucić go do ust i mówić po rosyjsku, to wystarczy, żeby brzmieć po abchasku. Przyznam, że zacząłem po tej rozmowie zwracać uwagę na występowanie wiadomego języka i chyba nigdzie nie słyszałem, żeby ktoś mówił w innym niż rosyjski. Jeszcze jakieś napisy można znaleźć, ale jednak, rosyjski to jest potęga, a inne języki w regionie spoczywają w jego cieniu. Mogą się przydawać do budowania dumy narodowej, ale cały handel i turystyka stoi na rosyjskim.
Bywają dni, gdy lubię jeździć z taksiarzami. Tu się jeszcze dowiedziałem, że Abchazowie to naród miłujący pokój i wolność, wynika to z ich doświadczeń wojny z Gruzinami. Mają taki imperatyw moralny, że gdy gdzieś ktoś cierpi i walczy o wolność, to oni zawsze pomogą. Dlatego właśnie obecnie wielu z nich walczy w Donbasie. O wolność Ukrainy. W zderzeniu z takimi ciekawostkami odpuszczam sobie pytania o wolność jakiej Ukrainy. A także czy aby ci ludzie nie pojechali tam, bo poziomy bezrobocia w Abchazji są rekordowe i postrzelanie sobie na Ukrainie może wydawać się całkiem atrakcyjną formą spędzania czasu wolnego jeżeli można przy tym zarobić jakieś pieniądze.
Warto tu wspomnieć, że podobny imperatyw moralny względem Abchazów mają Czeczeni, którzy przyjechali im pomagać w wojnie z Gruzją. Jeżeli chodzi o dramatyczne wydarzenia działań zbrojnych w regionie, niekoniecznie ufałbym w wersje abchaskie ani gruzińskie. Bardziej mainstreamowe opowieści koncentrują się na tym, że przez lata Gruzini napływali do Abchazji. W latach 20-tych procentowy skład ludności wynosił jakieś 1/3-1/3/-1/3 - Abchazowie, Gruzini, Rosjanie i inni (Ormianie, Grecy).
W roku 1992 Gruzini stanowili jakąś połowę ludności, również nieźle w liczbach szło Rosjanom i Ormianom, Abchazom jakoś mniej. Z tego powodu, a także dlatego, że realia nie ułatwiały lokalnym karier, Abchazowie postanowili iść na całość, czyli po niepodległość. Z racji struktury populacji, wyszło im, że musieli się pozbyć Gruzinów. Tych, z którymi żyli dom w dom, dogadywali się, pewnie i nierzadko przyjaźnili, ale gdy doszło do rozpadu ZSRR i roku 1992, to Abchazowie uznali, że wolą nie być w Gruzji i postanowili odwdzięczyć się za poprzednie lata. Opisy działań zbrojnych mówią o mordowaniu sąsiadów, graniu w piłkę nożną głowami zamordowanych, gwałtach na dzieciach i całej tej pompie, która zwykła towarzyszyć ruchom niepodległościowym. Ogólnie szacuje się, że zamordowano około dziesięciu tysięcy osób, a jakieś 250 tysięcy zmuszono do wyniesienia się, czystki etniczne na całego, a przy tym akt założycielski nowego kraju. Uznawanego przez Rosję, Wenezuelę i Nauru. Jednak to nie te rejestry, w które wpada się jadąc z lokalnym kierowcą, więc wybraliśmy docenianie piękna nadmorskich widoków ponad debaty etniczno-ludobójcze.
Pewien błąd został popełniony przez towarzyszących nam Rosjan. Podali oni kierowcy mapę, a raczej wydruk z Google Maps, z pytaniem, czy mógłby podwieźć ich do miejsca na ww. mapie zaznaczonego. Prowadzący tak się zafascynował tym magicznym kawałkiem papieru, że oczu nie mógł od niego oderwać. Problem był tylko taki, że jechaliśmy około 70km/h, a wypadnięcie z drogi mogło oznaczać lądowanie kilkadziesiąt metrów niżej. Już Rosjanin błagał, że nie trzeba, że wysiądą sobie w centrum. Już mu wyrywał mapę, ale ten wydruk podziałał na niego jak Bazyliszek i prowadzący nie chciał za nic rozstawać się z tym pochodzącym z jakiegoś innego, cudownego świata, artefaktem.
Przejazd chwilę trwał i była okazja, żeby porozmawiać. Dowiedzieliśmy się, że obecny system szkolnictwa w Abchazji to patologia, bo wymagają od dzieci nauki narodowego języka, którego za bardzo nikt tak naprawdę nie umie, przydatny jest on w ogóle, a pałę z okładką można dostać jak się nie zapłaci, oczywiście, że nie za zdolności. Dowiedzieliśmy się, że jako nauczyciele to mamy dobrze, bo zawsze można się tyle nakraść i pobrać łapówki od uczniów, a raczej ich rodziców. A nie to co on, ten biedny taksiarz. Natomiast jeżeli chodzi o sam abchaski, to najlepiej wziąć gorący kartofel, wrzucić go do ust i mówić po rosyjsku, to wystarczy, żeby brzmieć po abchasku. Przyznam, że zacząłem po tej rozmowie zwracać uwagę na występowanie wiadomego języka i chyba nigdzie nie słyszałem, żeby ktoś mówił w innym niż rosyjski. Jeszcze jakieś napisy można znaleźć, ale jednak, rosyjski to jest potęga, a inne języki w regionie spoczywają w jego cieniu. Mogą się przydawać do budowania dumy narodowej, ale cały handel i turystyka stoi na rosyjskim.
Bywają dni, gdy lubię jeździć z taksiarzami. Tu się jeszcze dowiedziałem, że Abchazowie to naród miłujący pokój i wolność, wynika to z ich doświadczeń wojny z Gruzinami. Mają taki imperatyw moralny, że gdy gdzieś ktoś cierpi i walczy o wolność, to oni zawsze pomogą. Dlatego właśnie obecnie wielu z nich walczy w Donbasie. O wolność Ukrainy. W zderzeniu z takimi ciekawostkami odpuszczam sobie pytania o wolność jakiej Ukrainy. A także czy aby ci ludzie nie pojechali tam, bo poziomy bezrobocia w Abchazji są rekordowe i postrzelanie sobie na Ukrainie może wydawać się całkiem atrakcyjną formą spędzania czasu wolnego jeżeli można przy tym zarobić jakieś pieniądze.
Warto tu wspomnieć, że podobny imperatyw moralny względem Abchazów mają Czeczeni, którzy przyjechali im pomagać w wojnie z Gruzją. Jeżeli chodzi o dramatyczne wydarzenia działań zbrojnych w regionie, niekoniecznie ufałbym w wersje abchaskie ani gruzińskie. Bardziej mainstreamowe opowieści koncentrują się na tym, że przez lata Gruzini napływali do Abchazji. W latach 20-tych procentowy skład ludności wynosił jakieś 1/3-1/3/-1/3 - Abchazowie, Gruzini, Rosjanie i inni (Ormianie, Grecy).
W roku 1992 Gruzini stanowili jakąś połowę ludności, również nieźle w liczbach szło Rosjanom i Ormianom, Abchazom jakoś mniej. Z tego powodu, a także dlatego, że realia nie ułatwiały lokalnym karier, Abchazowie postanowili iść na całość, czyli po niepodległość. Z racji struktury populacji, wyszło im, że musieli się pozbyć Gruzinów. Tych, z którymi żyli dom w dom, dogadywali się, pewnie i nierzadko przyjaźnili, ale gdy doszło do rozpadu ZSRR i roku 1992, to Abchazowie uznali, że wolą nie być w Gruzji i postanowili odwdzięczyć się za poprzednie lata. Opisy działań zbrojnych mówią o mordowaniu sąsiadów, graniu w piłkę nożną głowami zamordowanych, gwałtach na dzieciach i całej tej pompie, która zwykła towarzyszyć ruchom niepodległościowym. Ogólnie szacuje się, że zamordowano około dziesięciu tysięcy osób, a jakieś 250 tysięcy zmuszono do wyniesienia się, czystki etniczne na całego, a przy tym akt założycielski nowego kraju. Uznawanego przez Rosję, Wenezuelę i Nauru. Jednak to nie te rejestry, w które wpada się jadąc z lokalnym kierowcą, więc wybraliśmy docenianie piękna nadmorskich widoków ponad debaty etniczno-ludobójcze.
Kierowca bardzo namawiał nas na wycieczkę na szaszłyk na jakieś abchaskie wywiejowo przy wodospadzie, ale wspólnie z Rosjanami podziękowaliśmy za tę ofertę. Jakoś w tej części świata teksty jakie się dość często słyszy są z takiej bajki, że można sobie wpisać #metoo po co drugiej przyjacielskiej rozmowie z taksiarzem lub restauratorem - jadąca z nami Rosjanka usłyszała tyle subtelnych komplemento-propozycji od kierowcy, że to aż zadziwiające, że się od razu nie przesiedliła do Abchazji, by prać mu gacie po wsze czasy.
Wysiedliśmy w centrum miasta i uznali, że dzikość Abchazji jest nieco przereklamowana, podobnie jak i bezprawie mające charakteryzować tę część świata. Napotkani przez nas ludzie byli obrzydliwie mili i pomocni. Panowie od wina, taksiarz, pan od grilla, no wszędzie otwartość, pomoc i życzliwe zaciekawienie.
Cały dzień minął dość łatwo i spokojnie, może mieliśmy nieco szczęścia, ale chyba większość osób ma - dzielący z nami hotel Malezyjczyk dotarł tego samego dnia aż do Gagry, tylko po to, żeby ją zobaczyć i wykonać w tył zwrot. Ale mógł dopisać do listy zaliczonych miejsc Gagrę. Zależnie od układu gwiazd, całą Abchazję da się przejechać w jakieś cztery godziny jednak transport lokalny potrafi ten czas znacznie wydłużyć, właściwie aż do plus nieskończoności. Nie podjąłbym się wizyty poza sezonem wiosenno-letnim, chyba że przeznaczając solidny pieniądz na transport prywatny.
Wysiedliśmy w centrum miasta i uznali, że dzikość Abchazji jest nieco przereklamowana, podobnie jak i bezprawie mające charakteryzować tę część świata. Napotkani przez nas ludzie byli obrzydliwie mili i pomocni. Panowie od wina, taksiarz, pan od grilla, no wszędzie otwartość, pomoc i życzliwe zaciekawienie.
Cały dzień minął dość łatwo i spokojnie, może mieliśmy nieco szczęścia, ale chyba większość osób ma - dzielący z nami hotel Malezyjczyk dotarł tego samego dnia aż do Gagry, tylko po to, żeby ją zobaczyć i wykonać w tył zwrot. Ale mógł dopisać do listy zaliczonych miejsc Gagrę. Zależnie od układu gwiazd, całą Abchazję da się przejechać w jakieś cztery godziny jednak transport lokalny potrafi ten czas znacznie wydłużyć, właściwie aż do plus nieskończoności. Nie podjąłbym się wizyty poza sezonem wiosenno-letnim, chyba że przeznaczając solidny pieniądz na transport prywatny.
Po tym dniu udało się zrozumieć, dlaczego Gruzini tak żałują Abchazji. O ile Suchumi to plaża i średnio unikatowe miejsce, o tyle Nowy Afon to jest dobra atrakcja. Gdy wizytuje się w lecie, to można sobie poleżeć na plaży, pewnie działa też więcej gastronomii i barów.
Jest taka opowieść, którą słyszałem lata temu w Gruzji. Gdy bóg dzielił świat między narody, to Gruzini zaspali, bo pili dzień wcześniej. Przyszli spóźnieni. Bóg rozłożył ręce i powiedział, że nie ma dla nich ziemi, wszystko rozdał. Rozpoczęli dopytywać, czy nic się nie znajdzie. Na to bóg się wzruszył i powiedział, że ma najpiękniejszy kawałek świata, który zostawił samemu sobie. Ponieważ jednak Gruzini przegapili dzielenie globu, a są OK, to on im go podaruje. I dlatego Gruzja jest taka piękna, bo to ziemia, która miała być dla boga.
W łazience naszego hotelu w Suchumu wisiała taka opowieść: gdy bóg dzielił świat, Abchazowie zaspali, bo pili dzień wcześniej... Trochę bardziej przychylam się do wersji abchaskiej, chociaż nie mają takich gór jak Gruzja. Pobyt w Abchazji utwierdził mnie w przekonaniu, że Kaukaz to najlepsza część świata. Jedynym problemem są ludzie, którzy od setek lat zamieniają te śliczne okoliczności przyrody w piekło.
W łazience naszego hotelu w Suchumu wisiała taka opowieść: gdy bóg dzielił świat, Abchazowie zaspali, bo pili dzień wcześniej... Trochę bardziej przychylam się do wersji abchaskiej, chociaż nie mają takich gór jak Gruzja. Pobyt w Abchazji utwierdził mnie w przekonaniu, że Kaukaz to najlepsza część świata. Jedynym problemem są ludzie, którzy od setek lat zamieniają te śliczne okoliczności przyrody w piekło.
Część 5 - Wyciśnijmy ostatnie soki z Suchuma!
Następnego dnia mieliśmy dwie opcje: albo jechać na wycieczkę na jezioro Ritsa/Ryca, albo zwiedzić dokładnie Suchumi. Jezioro kręciło mnie, bo znajduje się nad nim dacza pewnego gruzińskiego intelektualisty i pisarza, Józefa Stalina. Niestety, okazało się, że wycieczka nie zabiera tam turystów, a samo jezioro, no to jezioro, kilka w życiu widziałem. Według słów Rosjanki z hotelu, wycieczka to dość jarmarczna rozrywka z przystankami na zakup lokalnego rękodzieła, z naciskiem na miód, obowiązkowe foty i siarę jak chuj. Tym samym nie udało mi się zobaczyć kolejnej daczy Stalina, najpierw w Borżomi, a potem w Abchazji.
Drugą opcją było zostanie w Suchumi i zrobienie atrakcji miejskich. Siostrzanym miastem Suchumi jest Podolsk, więc zastanawialiśmy się, czy atrakcji też tam tyle co w Podolsku. Szczęśliwie, jest lepiej.
/Jeszcze tylko ustaliłem, że chyba nie da się zwiedzić miejskiego browaru. Stuprocentowej pewności nie mam, bo ustalanie czegokolwiek w tej części świata jest trudne, ale po przepytaniu kilku osób wyszło, że nie da się/
Był to jednak dzień wyjątkowy, był 9 maja, czyli Pobieda, dzień zwycięstwa. Całe miasto w plakatach, girlandach i wspomnieniach poległych. Nasi gospodarze pognali złożyć kwiaty pod pomnikiem niemal o brzasku. Zastanawialiśmy się, czy cokolwiek będzie czynne, zarówno muzea jak i sklepy. Szczęśliwie, nie było przesadnie ciężko.
Drugą opcją było zostanie w Suchumi i zrobienie atrakcji miejskich. Siostrzanym miastem Suchumi jest Podolsk, więc zastanawialiśmy się, czy atrakcji też tam tyle co w Podolsku. Szczęśliwie, jest lepiej.
/Jeszcze tylko ustaliłem, że chyba nie da się zwiedzić miejskiego browaru. Stuprocentowej pewności nie mam, bo ustalanie czegokolwiek w tej części świata jest trudne, ale po przepytaniu kilku osób wyszło, że nie da się/
Był to jednak dzień wyjątkowy, był 9 maja, czyli Pobieda, dzień zwycięstwa. Całe miasto w plakatach, girlandach i wspomnieniach poległych. Nasi gospodarze pognali złożyć kwiaty pod pomnikiem niemal o brzasku. Zastanawialiśmy się, czy cokolwiek będzie czynne, zarówno muzea jak i sklepy. Szczęśliwie, nie było przesadnie ciężko.
Poszliśmy do atrakcji numer jeden, czyli małpiego sanktuarium. Za 250 rubli kupujemy sobie prawo popatrzenia na stada wynędzniałych pawianów. W czasach ZSRR małpy ćwiczono i badano przed wysłaniem ich w kosmos. Testowano na nich również leki, dzięki czemu udało się wynaleźć między innymi sowiecką szczepionkę przeciwko polio.
Obecnie miejsce jest dość brudne, smutne i depresyjne. Ogląda się niekończące, w przeważającej większości raczej za małe, klatki z pawianami. Część zwierząt prawdopodobnie oszalała od takiego życia, bo nie wyglądały za dobrze. Inne siedzą i bezrefleksyjnie się masturbują, niektóre robią fikołki i żebrzą o jedzenie. Smród jest solidny, informacji dla zwiedzających właściwie brak. Jest to miejsce na tyle kuriozalne, że powiedziałbym, że warto, zwłaszcza ze względu na solidny pomnik pawiana, honorujący wkład jego gatunku w dokonania ludzkości. Z drugiej strony, miłośnicy zwierząt i obrońcy ich praw wyjdą z tego miejsca raczej w kiepskich humorach. Nie wiem, ile jest takich atrakcji na świecie, ale pozostaję pod wrażeniem tej. Podobno w czasach ZSRR dotarła tam delegacja z USA i była powalona tym, jak niesamowicie zaawansowane są sowieckie badania nad pawianami, kosmosem i lekami, właśnie dzięki istnieniu tego centrum. Obecnie nie byliby w stanie zrobić wrażenia nawet na delegacji z Korei Północnej.
Obecnie miejsce jest dość brudne, smutne i depresyjne. Ogląda się niekończące, w przeważającej większości raczej za małe, klatki z pawianami. Część zwierząt prawdopodobnie oszalała od takiego życia, bo nie wyglądały za dobrze. Inne siedzą i bezrefleksyjnie się masturbują, niektóre robią fikołki i żebrzą o jedzenie. Smród jest solidny, informacji dla zwiedzających właściwie brak. Jest to miejsce na tyle kuriozalne, że powiedziałbym, że warto, zwłaszcza ze względu na solidny pomnik pawiana, honorujący wkład jego gatunku w dokonania ludzkości. Z drugiej strony, miłośnicy zwierząt i obrońcy ich praw wyjdą z tego miejsca raczej w kiepskich humorach. Nie wiem, ile jest takich atrakcji na świecie, ale pozostaję pod wrażeniem tej. Podobno w czasach ZSRR dotarła tam delegacja z USA i była powalona tym, jak niesamowicie zaawansowane są sowieckie badania nad pawianami, kosmosem i lekami, właśnie dzięki istnieniu tego centrum. Obecnie nie byliby w stanie zrobić wrażenia nawet na delegacji z Korei Północnej.
Inną atrakcją są ogrody botaniczne, ale będąc kilka dni po tych w Batumi, sprawę olaliśmy. Nas w zamian olało muzeum lokalne, które w święto postanowiło nie pracować - szczęśliwie do pracy przyszedł pan z obsługi, który udzielał tej informacji potencjalnym odwiedzającym. Poza tym oglądał telewizję w stróżówce. Na pociechę mogliśmy zobaczyć sobie pra-abchaski dolmen.
Dzień Pobiedy to wielkie święto, tak wielkie, że niektórych pokonało już w okolicach godziny 14. Na nadmorskiej promenadzie można było spotkać ludzi, którzy nie dali sobie rady z presją święta i ogólnie dostępnych napojów wyskokowych. To jest nawet ciekawy widok. Przez jakieś trzydzieści sekund do dwóch minut.
Dzień Pobiedy to wielkie święto, tak wielkie, że niektórych pokonało już w okolicach godziny 14. Na nadmorskiej promenadzie można było spotkać ludzi, którzy nie dali sobie rady z presją święta i ogólnie dostępnych napojów wyskokowych. To jest nawet ciekawy widok. Przez jakieś trzydzieści sekund do dwóch minut.
Poszliśmy do budynku parlamentu. Jest to atrakcja ogólnie dostępna, niebiletowana i bez przewodnika. Kilkunastopiętrowy budynek przerobił zakrojone na dużą skalę działania wojenne, od lat stoi spokojnie w centrum stolicy, można sobie wejść choćby i na dach. Wszystko wygląda jakby się mogło zaraz zawalić, więc ograniczyliśmy się do parteru i rzutu okiem na pierwsze piętro. Wszędzie walają się śmieci, czasem jakieś spontaniczne odchody, oczywiście butelki po alkoholu, o petach nie mówię. Abchazja ma na pewno jakiś bardzo popularny program szczepień, bo wszędzie leżały zużyte strzykawki, tak więc raczej nie polecałbym spacerować po tym w sandałkach. Parlament został zniszczony w trakcie walk 'wyzwoleńczych', a potem jakoś się nie złożyło i go nie odbudowali. Stoi, straszy i fascynuje. Jest to najbardziej anarchistyczny parlament świata, szkoda, że bez obrad, posłów, ministrów i tej całej pompy związanej z prowadzeniem polityki. W imię wyznawanych poglądów pozwoliłem sobie oddać mocz w jednej z sal tego majestatycznego budynku, kto wie, czy jeszcze kiedyś będę mógł nalać w jakimś flagowcu demokracji.
Mimo wielkiego święta, suchumski bazar działał. Zaimponował nam pan, który grał na harmoszce. Grał Katiuszę i próbował śpiewać. Pewnie gdyby nie był pijany, to by to jakoś brzmiało, a tak zwrotki śpiewał na refrenie. Nikomu to jednak nie przeszkadzało, od sekundy usłyszenia go mieliśmy poczucie, że ktoś wykonujący ten klasyk lokalnej muzyki patriotycznej był konieczny, żeby uczynić nasz pobyt w Suchumi udanym. Z lokalnych produktów bazarowi handlarze mieli cebule, pomidory, jabłka, kury (żywe), króliki (żywe), przyprawy (nieżywe), wariacje na temat chleba i wycieczki po okolicy. Szczęśliwie, mieli też alkohol w postaci wina i czaczy. Całkowicie pijany pan poinformował nas:
- Dziękuję, że wyzwoliliście Abchazję! Niech żyje Armia Czerwona!!!
Niech żyje, tylko szkoda, że chwilę temu zdechła. Nie było sensu wyjaśniać, że Armia Czerwona nie była nigdy flagową formacją wojskową Polszy, a także, że ludzie którzy mieli nieprzyjemność ją spotkać, zadbali o to, żebym wiedział, jakie szczęście im przyniosła.
- Dziękuję, że wyzwoliliście Abchazję! Niech żyje Armia Czerwona!!!
Niech żyje, tylko szkoda, że chwilę temu zdechła. Nie było sensu wyjaśniać, że Armia Czerwona nie była nigdy flagową formacją wojskową Polszy, a także, że ludzie którzy mieli nieprzyjemność ją spotkać, zadbali o to, żebym wiedział, jakie szczęście im przyniosła.
Wykończyliśmy Suchum pod względem poważnych atrakcji, a nawet tak zwanych atrakcji. Była jakaś 16. Pogoda dopisywała, siedliśmy kawałek od centrum na plaży i skorzystali z białego wina z bazaru. Miało być półwytrawne, było solidnie słodkie, droższe i znacznie gorsze niż gruzińskie. Popołudnie jednak było tak idealne, że przyjęliśmy to ze spokojem.
To był taki dzień, że jak pewnego dnia będę sobie chciał strzelić w łeb, to sobie nie strzelę, bo gdzieś będzie we mnie nadzieja, że może jeszcze kiedyś taki przerobię. Poprawili gospodarze naszego pensjonatu, którzy zaprosili znajomych i coś tam porozmawialiśmy. Dowiedziałem się, że to straszne, co się z tą Gruzją podziało, taka bogata republika za czasów ZSRR, a teraz oni mają taką straszną, przerażającą biedę!!!
Zwłaszcza w Batumi i Tbilisi...
Mogłem też rozważyć lokalny poziom nauczania matematyki:
- 1973 i 1982, to między nami jest jedenaście lat różnicy.
Co do roku.
A gdy tłumaczyłem zawiłości szczegółów pobytu pomiędzy Malezyjczykiem a recepcją, padło pytanie:
- Pan tak każdy język potrafisz? Bo tak z angielskiego na rosyjski, z rosyjskiego na angielski. Na inne też??? Może francuski na rosyjski?
Zwłaszcza na te o rodowodzie tureckim!
Kończył się 9 maja.
Zwłaszcza w Batumi i Tbilisi...
Mogłem też rozważyć lokalny poziom nauczania matematyki:
- 1973 i 1982, to między nami jest jedenaście lat różnicy.
Co do roku.
A gdy tłumaczyłem zawiłości szczegółów pobytu pomiędzy Malezyjczykiem a recepcją, padło pytanie:
- Pan tak każdy język potrafisz? Bo tak z angielskiego na rosyjski, z rosyjskiego na angielski. Na inne też??? Może francuski na rosyjski?
Zwłaszcza na te o rodowodzie tureckim!
Kończył się 9 maja.
Część 6 - К сожаленью, день рожденья только раз в году.
10 maja oznaczał, że zadziała biuro rejestracji obcokrajowców w Abchazji i będziemy mogli zapłacić za wizy. Wspominałem milion liter wcześniej, że do tego wrócimy. Na rejestrację są trzy dni, ale liczą się tylko dni robocze, więc zrobienie Abchazji przez weekend nie jest za bardzo opcją. Obstawiam, że jeżeli ktoś wjechałby np. 7 maja i chciał wyjechać 9, to nie wyjedzie. Bo nie zapłacił za wizę, na granicy zapłacić nie może, a kwitek opłaty determinuje życie.
10 maja oznacza też moje urodziny. Pan w biurze wizowym był zachwycony, że spędzam je w Abchazji. Czekała nas miła niespodzianka i to z najmniej spodziewanej strony. Biuro wizowe używa kursu rubla sprzed lat i w efekcie opłata 10 USD wyniosła nas jedynie 350 rubli (przy normalnym kursie byłoby około 600 za twarz). Bardzo spodobał mi się ten pomysł, żeby rzucić wyzwanie całemu światu finansjery i liczyć dolca za 35 rubli. Gdyby mi tak zechcieli trochę USD po takim kursie sprzedać... Na miejscu można zapłacić kartą, ale żywą gotówkę należy zanieść do banku (bo pewnie by drapnęli). W zamian otrzymujemy kwitek głoszący, że tak, zapłaciliśmy i że możemy opuścić kraj. Bez kolejki, czynne wcześniej niż być miało, miła obsługa, nic czego człowiek spodziewałby się w abchaskim biurze wizowym. Niewiarygodne! Procedura prostsza niż kupno piwa, a samo biuro jest w centrum, przy ulicy Sacharowa 33.
Abchazja miała kiedyś taki szałowy pomysł, żeby wprowadzić własną walutę. Jeden apsar to teoretycznie 10 rubli (według innego info kurs wymiany wynosi 1:1). Problem jest taki, że apsarów na oczy nie widziałem. Ba, nawet nie za wielu lokalnych je widziało. Moskiewska mennica wybiła monety 10, 25 i 50 apsarów, ale w małych ilościach. Miały one upamiętniać np. wojnę i lokalnych artystów, ale coś się nie udało. Nie znam się na tym, ale chyba jak się bije kilka tysięcy monet, to może ich jednak nie wystarczyć na potrzeby choćby małego kraju.
Rozpoczęliśmy odwrót w stronę Gruzji. Szybko dostaliśmy się miejskim autobusem na dworzec, znaleźli marszrutkę do Gali i w niej zasiedli.
10 maja oznacza też moje urodziny. Pan w biurze wizowym był zachwycony, że spędzam je w Abchazji. Czekała nas miła niespodzianka i to z najmniej spodziewanej strony. Biuro wizowe używa kursu rubla sprzed lat i w efekcie opłata 10 USD wyniosła nas jedynie 350 rubli (przy normalnym kursie byłoby około 600 za twarz). Bardzo spodobał mi się ten pomysł, żeby rzucić wyzwanie całemu światu finansjery i liczyć dolca za 35 rubli. Gdyby mi tak zechcieli trochę USD po takim kursie sprzedać... Na miejscu można zapłacić kartą, ale żywą gotówkę należy zanieść do banku (bo pewnie by drapnęli). W zamian otrzymujemy kwitek głoszący, że tak, zapłaciliśmy i że możemy opuścić kraj. Bez kolejki, czynne wcześniej niż być miało, miła obsługa, nic czego człowiek spodziewałby się w abchaskim biurze wizowym. Niewiarygodne! Procedura prostsza niż kupno piwa, a samo biuro jest w centrum, przy ulicy Sacharowa 33.
Abchazja miała kiedyś taki szałowy pomysł, żeby wprowadzić własną walutę. Jeden apsar to teoretycznie 10 rubli (według innego info kurs wymiany wynosi 1:1). Problem jest taki, że apsarów na oczy nie widziałem. Ba, nawet nie za wielu lokalnych je widziało. Moskiewska mennica wybiła monety 10, 25 i 50 apsarów, ale w małych ilościach. Miały one upamiętniać np. wojnę i lokalnych artystów, ale coś się nie udało. Nie znam się na tym, ale chyba jak się bije kilka tysięcy monet, to może ich jednak nie wystarczyć na potrzeby choćby małego kraju.
Rozpoczęliśmy odwrót w stronę Gruzji. Szybko dostaliśmy się miejskim autobusem na dworzec, znaleźli marszrutkę do Gali i w niej zasiedli.
Godzinę później dalej byliśmy jedynymi pasażerami. Tego dnia co chwilę padało, więc siedzenie pod dachem miało jakiś tam plus. Szkoda tylko, że dach się nie przemieszczał w stronę Gruzji. Było jasne, że dopóki ludzie się nie zbiorą, to nie pojedziemy. Może za dwie osoby moglibyśmy dopłacić, ale nie za cały bus. Nie było bardzo późno, ale jednak, są ciekawsze sposoby spędzania dnia niż siedzenie w marszrutce, która się nie porusza. Pojawiła się starsza pani i spytała, czy ten bus jedzie do Gali
- Jedzie to nie do końca to słowo, ale tak, ogólnie powinien kiedyś wyruszyć tamże.
- To może byście chcieli taksówką ze mną? Ja i tak muszę jechać, zapłacicie jak za bus, a mnie taniej wyjdzie.
Nie wierzyliśmy w swoje szczęście. Samochód nie był taksówką, za to był w dobrym stanie, a kierowca okazał się mieć nastrój do rozmów i duszę przewodnika.
Pani jechała do Gali, bo miała tam dom. W wyniku działań zbrojnych, dwa razy musiała uciekać z Abchazji do Gruzji, chociaż była Megrelką, a nie Gruzinką. Pierwszy raz uciekali przez Swanetię i było ciężko, drugi raz już podobno była lepsza droga i w sumie to taki spacer na kilkaset kilometrów. Teraz co jakiś czas wraca i domu dogląda, a dom znajduje się w Gali, tuż przy granicy. Jednak całe to gonienie z Abchazji do Gruzji nie było w jej wspomnieniach jakimś dramatem, ot, po prostu, jakoś tak wyszło. Prawdziwym problemem było to, że syn mieszka w Moskwie, skończył 55 lat, nie ma żony, a ona nie ma wnuków, to jest dopiero tragedia i przegrane życie.
'To wszystko przez telefony. Przez telefony ludzie się przestali odwiedzać, tylko do siebie dzwonią. A jak się odwiedzają, to i tak tylko zajmują się telefonami' - zdiagnozował dobrze wszystkim znany problem społeczny kierowca.
Taksiarz podzielił się informacją, że mijamy więzienie w miejscowości Dranda i że około ośmiu jego sąsiadów jest obecnie tam zakwaterowanych. Abchazja ma takie statystyki przestępczości... Właściwie trudno powiedzieć jakie, znalazłem informację, że na 400 spraw procesy odbyły się jedynie w 20. Narkomania zbiera solidne żniwo, a jakoś ta lubi się wiązać z przestępczością (hm, to może jednak nie był program szczepień?). W Drandzie było kiedyś jedyne cywilne abchaskie lotnisko, w sumie dalej jest, ale nie realizuje lotów komercyjnych, chociaż kiedyś przyleciał Ławrow. Nie doczekali się jeszcze Medwiediewa, a o Wołodii nawet nie marzą.
Minęliśmy też hotel, który zbudował Filip Kirkorow i nazwał go na cześć swojej matki, Wiktoria. Sam wielki śpiewak nigdy w nim nie był. Czasem tak bywa, że ma się gdzieś hotel i po prostu nie wystarcza czasu, żeby go sobie nawet zobaczyć. Stalin kiedyś miał kilka dacz w Abchazji, tam na jeziorem Rica jest jedyna zachowaną, ale podobno Józef Wissarionowicz bardzo lubił tę część ZSRR.
We wszystkich rozmowach z lokalnymi panowała solidna sowietonostalgia, ale nie mam żadnych wątpliwości; w Abchazji w czasach ZSRR musiało być o wiele lepiej, bo trudno, żeby było gorzej niż współcześnie.
'Tam gdzie kiedyś żyły wilki, dzisiaj rośnie herbata' - tak śpiewaliśmy za ZSRR. Teraz sobie możemy pośpiewać, że gdzie rosła herbata, to znowu grasują wilki'. Pan był wielkim fanem herbaty i mówił, że kiedyś to się szło do fabryki, dostawało worek od kolegi i miało liści na rok. A teraz to gówno ze sklepu to nie jest nawet herbata. Na proces odrodzenia uprawy chyba nie ma co liczyć, chociaż w regionie powoli inwestują Turcy, jednak stawiają oni na szklarnie pomidorowe. Zbiory są dobre, więc wysyłają je do Turcji, bo tam mogą na nich o wiele lepiej zarobić.
Zapytałem o losy małp, które podobno wypuszczono z suchumskiego instytutu w trakcie działań wojennych - nie miał się kto nimi zajmować, więc żeby nie umarły z głodu, otwarto klatki.
'Wypuścili, wypuścili. Poszły do lasu, wchodziły ludziom w szkodę, kradły kukurydzę, to wybili wszystkie i już nie ma problemu.'
Kiedyś potencjalny zdobywca kosmosu. Dzisiaj truchło warte mniej niż kilka kukurydz.
Udało mi się dowiedzieć jaki dobrobyt panuje: emerytury mogą wynosić 500 rubli (to jest 31 PLN, mniej niż 10 USD...), pensje są od 7-8000 rubli, ale większości obywateli problem nie dotyczy.
Na drodze Suchumi-Gali jest kilka punktów pomiaru prędkości, oczywiście zrobiono je dość głupio - ludzie zwalniają do 40km/h, żeby po minięciu policjantów prędkość potroić. 'Więcej ludzi tu zginęło w wypadkach samochodowych niż na wojnie.' padła odpowiedź na pytanie o bezpieczeństwo drogowe.
W końcu dojechaliśmy do Gali, a starsza pani popilotowała nas do swojej siedziby. Jej dom wyglądał solidnie, dużo lepiej niż okoliczne, ale mówiła, że w środku nie ma niczego. Czego nie zostawia, to jej rozkradają, wliczając w to stare talerze.
Dogadaliśmy się w sprawie dowozu do granicy, w miłej atmosferze pożegnaliśmy się i przyszło nam po raz kolejny spotkać się z kochaną strażą graniczną! Nie powiem, przez te trzy dni zdążyłem się stęsknić. Jeszcze na coś tam przewaliliśmy ostatnie ruble i poszli na granicę. Oddaliśmy kupione kilka godzin wcześniej paragony wjazdowe zwane szumnie wizami. Oglądając paszport Aligatora, celnik rzucił:
- WIKTORIA? To jest Pobieda, nie? Rodzice nazwali cię na cześć końca Wielkiej Wojny Ojczyźnianej?
Ja dostałem gorszy zestaw pytań:
- Czemu Polsza nienawidzi Rosji? My was wyzwoliliśmy!
Po szybkiej wymianie zdań nas wyzwolono z Abchazji. Nie wbito nam niczego do paszportów, więc dowodów na odwiedzenie Abchazji nie mamy. Przeszliśmy dobrze nam znanym mostem. Na rzece Ingur, nawet nie Kwai. Oficjalne powitanie w Gruzji było szybkie - żyjemy, nie zabito nas, pa! Wpakowaliśmy się do marszrutki w stronę Kutaisi. Wszyscy wiedzieli, skąd przyszliśmy i mieli do nas wiele pytań. Cieszyli się, że nędza i że mają tam gorzej niż oni, ale w tym samym czasie płakali, że nie mogą tego zobaczyć.
Zanim dopaliłem do filtra, pogonili mnie i jechaliśmy do mitycznej stolicy Kolchidii.
- Jedzie to nie do końca to słowo, ale tak, ogólnie powinien kiedyś wyruszyć tamże.
- To może byście chcieli taksówką ze mną? Ja i tak muszę jechać, zapłacicie jak za bus, a mnie taniej wyjdzie.
Nie wierzyliśmy w swoje szczęście. Samochód nie był taksówką, za to był w dobrym stanie, a kierowca okazał się mieć nastrój do rozmów i duszę przewodnika.
Pani jechała do Gali, bo miała tam dom. W wyniku działań zbrojnych, dwa razy musiała uciekać z Abchazji do Gruzji, chociaż była Megrelką, a nie Gruzinką. Pierwszy raz uciekali przez Swanetię i było ciężko, drugi raz już podobno była lepsza droga i w sumie to taki spacer na kilkaset kilometrów. Teraz co jakiś czas wraca i domu dogląda, a dom znajduje się w Gali, tuż przy granicy. Jednak całe to gonienie z Abchazji do Gruzji nie było w jej wspomnieniach jakimś dramatem, ot, po prostu, jakoś tak wyszło. Prawdziwym problemem było to, że syn mieszka w Moskwie, skończył 55 lat, nie ma żony, a ona nie ma wnuków, to jest dopiero tragedia i przegrane życie.
'To wszystko przez telefony. Przez telefony ludzie się przestali odwiedzać, tylko do siebie dzwonią. A jak się odwiedzają, to i tak tylko zajmują się telefonami' - zdiagnozował dobrze wszystkim znany problem społeczny kierowca.
Taksiarz podzielił się informacją, że mijamy więzienie w miejscowości Dranda i że około ośmiu jego sąsiadów jest obecnie tam zakwaterowanych. Abchazja ma takie statystyki przestępczości... Właściwie trudno powiedzieć jakie, znalazłem informację, że na 400 spraw procesy odbyły się jedynie w 20. Narkomania zbiera solidne żniwo, a jakoś ta lubi się wiązać z przestępczością (hm, to może jednak nie był program szczepień?). W Drandzie było kiedyś jedyne cywilne abchaskie lotnisko, w sumie dalej jest, ale nie realizuje lotów komercyjnych, chociaż kiedyś przyleciał Ławrow. Nie doczekali się jeszcze Medwiediewa, a o Wołodii nawet nie marzą.
Minęliśmy też hotel, który zbudował Filip Kirkorow i nazwał go na cześć swojej matki, Wiktoria. Sam wielki śpiewak nigdy w nim nie był. Czasem tak bywa, że ma się gdzieś hotel i po prostu nie wystarcza czasu, żeby go sobie nawet zobaczyć. Stalin kiedyś miał kilka dacz w Abchazji, tam na jeziorem Rica jest jedyna zachowaną, ale podobno Józef Wissarionowicz bardzo lubił tę część ZSRR.
We wszystkich rozmowach z lokalnymi panowała solidna sowietonostalgia, ale nie mam żadnych wątpliwości; w Abchazji w czasach ZSRR musiało być o wiele lepiej, bo trudno, żeby było gorzej niż współcześnie.
'Tam gdzie kiedyś żyły wilki, dzisiaj rośnie herbata' - tak śpiewaliśmy za ZSRR. Teraz sobie możemy pośpiewać, że gdzie rosła herbata, to znowu grasują wilki'. Pan był wielkim fanem herbaty i mówił, że kiedyś to się szło do fabryki, dostawało worek od kolegi i miało liści na rok. A teraz to gówno ze sklepu to nie jest nawet herbata. Na proces odrodzenia uprawy chyba nie ma co liczyć, chociaż w regionie powoli inwestują Turcy, jednak stawiają oni na szklarnie pomidorowe. Zbiory są dobre, więc wysyłają je do Turcji, bo tam mogą na nich o wiele lepiej zarobić.
Zapytałem o losy małp, które podobno wypuszczono z suchumskiego instytutu w trakcie działań wojennych - nie miał się kto nimi zajmować, więc żeby nie umarły z głodu, otwarto klatki.
'Wypuścili, wypuścili. Poszły do lasu, wchodziły ludziom w szkodę, kradły kukurydzę, to wybili wszystkie i już nie ma problemu.'
Kiedyś potencjalny zdobywca kosmosu. Dzisiaj truchło warte mniej niż kilka kukurydz.
Udało mi się dowiedzieć jaki dobrobyt panuje: emerytury mogą wynosić 500 rubli (to jest 31 PLN, mniej niż 10 USD...), pensje są od 7-8000 rubli, ale większości obywateli problem nie dotyczy.
Na drodze Suchumi-Gali jest kilka punktów pomiaru prędkości, oczywiście zrobiono je dość głupio - ludzie zwalniają do 40km/h, żeby po minięciu policjantów prędkość potroić. 'Więcej ludzi tu zginęło w wypadkach samochodowych niż na wojnie.' padła odpowiedź na pytanie o bezpieczeństwo drogowe.
W końcu dojechaliśmy do Gali, a starsza pani popilotowała nas do swojej siedziby. Jej dom wyglądał solidnie, dużo lepiej niż okoliczne, ale mówiła, że w środku nie ma niczego. Czego nie zostawia, to jej rozkradają, wliczając w to stare talerze.
Dogadaliśmy się w sprawie dowozu do granicy, w miłej atmosferze pożegnaliśmy się i przyszło nam po raz kolejny spotkać się z kochaną strażą graniczną! Nie powiem, przez te trzy dni zdążyłem się stęsknić. Jeszcze na coś tam przewaliliśmy ostatnie ruble i poszli na granicę. Oddaliśmy kupione kilka godzin wcześniej paragony wjazdowe zwane szumnie wizami. Oglądając paszport Aligatora, celnik rzucił:
- WIKTORIA? To jest Pobieda, nie? Rodzice nazwali cię na cześć końca Wielkiej Wojny Ojczyźnianej?
Ja dostałem gorszy zestaw pytań:
- Czemu Polsza nienawidzi Rosji? My was wyzwoliliśmy!
Po szybkiej wymianie zdań nas wyzwolono z Abchazji. Nie wbito nam niczego do paszportów, więc dowodów na odwiedzenie Abchazji nie mamy. Przeszliśmy dobrze nam znanym mostem. Na rzece Ingur, nawet nie Kwai. Oficjalne powitanie w Gruzji było szybkie - żyjemy, nie zabito nas, pa! Wpakowaliśmy się do marszrutki w stronę Kutaisi. Wszyscy wiedzieli, skąd przyszliśmy i mieli do nas wiele pytań. Cieszyli się, że nędza i że mają tam gorzej niż oni, ale w tym samym czasie płakali, że nie mogą tego zobaczyć.
Zanim dopaliłem do filtra, pogonili mnie i jechaliśmy do mitycznej stolicy Kolchidii.
Zakochaj się w Abchazji! Odwiedziłem w życiu ponad 50 państw i Abchazja nakrywa je czapką - wliczając w to mityczną Tajlandię. To jest jeden z najpiękniejszych kawałków świata. Niestety, realia ekonomiczne ściągają te tereny w rejon czwartego świata. Bieda, nędza, dramat. Nie mieliśmy żadnych problemów, ale latem roku 2017 zabito turystę z Rosji. Chwilę potem napadnięto na ruską rodzinę. Na terenie rosyjskiej bazy w Gudaucie coś wybuchło, jakieś 30 ofiar. Rosyjskich turystów ubywa, bo jednak nie chcesz jechać z żoną i dzieckiem w miejsce z szalejącą narkomanią, desperacką biedą, jednym bankomatem i trzycyfrowym bezrobociem. Nam Abchazja robiła dobrze na każdym kroku, ale jest to rejon słynący z bezprawia.
Z jednej strony, kochamy tę część świata, jest pełno pięknych miejsc, jaja dzieją się na każdym kroku.
Z drugiej, to jest w jakimś sensie strefa wojny i prawna dzicz.
Z jednej strony, na pewno nie polecamy samotnym kobietom, bo region nie słynie z tradycji emancypacji.
Z drugiej strony, polecamy każdemu.
Z jednej strony, kochamy tę część świata, jest pełno pięknych miejsc, jaja dzieją się na każdym kroku.
Z drugiej, to jest w jakimś sensie strefa wojny i prawna dzicz.
Z jednej strony, na pewno nie polecamy samotnym kobietom, bo region nie słynie z tradycji emancypacji.
Z drugiej strony, polecamy każdemu.