Po wielkiej walce stoczonej w imię dotarcia do Armenii, kierowca ostatniej marszrutki był na tyle miły, że podrzucił nas pod samą granicę. Sama granica prezentowała sobą niski poziom trudności (podchwytliwe pytanie w stylu: 'Po co byliście w Azerbejdżanie?' i tyle) i podobny poziom infrastruktury - nie ma niczego do jedzenia, do picia tylko jakiś automat. Jest za to cywilizowana toaleta!
Po drugiej stronie przejścia czekały już stada taksiarzy. Długa walka, trochę wrzasków i 4000 (jakieś 8 euro) dramów zaowocowało transportem do miejsca, w którym chcieliśmy się zatrzymać, czyli do Alaverdi.
/uwaga walutowa: w kwietniu 2017 za euro dostawało się jakieś 510 dramów. We wrześniu 2017 waluta sobie deko glebnęła i obecnie za jedno euro dają 575 dramów. To miło, że Armenia ostatecznie też postanowiła iść w ślady Gruzji i Azerbejdżanu, bo jeszcze kilka miesięcy temu wydawało się to strasznie niesprawiedliwe, że im jako jedynym pieniądze nie gruchnęły./
Po drugiej stronie przejścia czekały już stada taksiarzy. Długa walka, trochę wrzasków i 4000 (jakieś 8 euro) dramów zaowocowało transportem do miejsca, w którym chcieliśmy się zatrzymać, czyli do Alaverdi.
/uwaga walutowa: w kwietniu 2017 za euro dostawało się jakieś 510 dramów. We wrześniu 2017 waluta sobie deko glebnęła i obecnie za jedno euro dają 575 dramów. To miło, że Armenia ostatecznie też postanowiła iść w ślady Gruzji i Azerbejdżanu, bo jeszcze kilka miesięcy temu wydawało się to strasznie niesprawiedliwe, że im jako jedynym pieniądze nie gruchnęły./
Alaverdi po gruzińsku znaczy plus-minus 'stworzony przez boga', zgadywałbym więc, że po ormiańsku też coś w ten deseń. Mieścina jest prześlicznie położona w górach, ale prawdziwym hitem jest pobliska kopalnia-fabryka miedzi z własną kolejką liniową. Wygląda jak Mordor, dymi się z niej, a zabudowania całego kompleksu sprawiają, że jest jeszcze brzydziej niż ustawa przewiduje. Jest rzeczka, są ładne góry, no ale przede wszystkim jest kopalnia, która truje wszystkich mieszkańców. Zamknąć jej jednak nie można, młodzi i tak uciekają, a innych miejsc pracy nie ma - trudno liczyć, że jeden supermarket i kilka pomniejszych sklepików mogłoby utrzymać kilkanaście tysięcy ludzi. Nie udało nam się znaleźć nawet żadnej czynnej gastronomii, a pieniądze da się wymienić jedynie w banku Credit Agricole, który szczęśliwie był czynny do 17 i dzięki temu udało nam się zdobyć dramy. Kopalnia jest z jednej strony przekleństwem, a z drugiej błogosławieństwem miasta, pracuje w niej około 1600 z 14000 mieszkańców. Dane podała nam pani z hotelu, więc ich weryfikacja przebiegła na zdrowy rozum, ale mają sens.
Turyści najczęściej zahaczają o Alaverdi po drodze, my jednak postanowiliśmy zostać na chwilę, żeby pooglądać bardziej rustykalną Armenię. W położonym nad rzeką hotelu aż nie mogli uwierzyć, pracująca tamże pani bardzo się ucieszyła, że mamy taką pasję i poopowiadała nam o okolicy, a przede wszystkim o realiach finansowych. Jej pensja wynosiła 220 USD miesięcznie, a na cztery tygodnie pracy przysługiwał jej JEDEN dzień wolny. Zajmowała się księgowością, reklamą w internecie, sprzątaniem i pomaganiem gościom. Była to dość dobra posada, wielu mieszkańców Alaverdi musiało opanować sztukę życia za okolice 100 USD miesięcznie. Żal nam było dobrodziejki, bo z jej pracowitością, miłym usposobieniem i poziomem ogarnięcia życia, mogłaby w jakimś innym kraju wygrać o wiele lepszy los na loterii.
W hotelu niestety poznałem też matematykę po ormiańsku: jeżeli macie za coś zapłacić 3800 dram i dostajecie 9% zniżki, to znaczy, że płacicie 4000. A że tak było na stronie? 'Och, to źle jest na stronie!'. 4000 dram to około 8 euro, a standard przybytku zdecydowanie nie uprawniał do tego, żeby brać za niego aż tyle, po prostu najzwyklejszy hostel. Zaczęliśmy w końcu dostrzegać, że informacje o bardzo atrakcyjnych cenach w Armenii stały się częścią przeszłości.
W hotelu niestety poznałem też matematykę po ormiańsku: jeżeli macie za coś zapłacić 3800 dram i dostajecie 9% zniżki, to znaczy, że płacicie 4000. A że tak było na stronie? 'Och, to źle jest na stronie!'. 4000 dram to około 8 euro, a standard przybytku zdecydowanie nie uprawniał do tego, żeby brać za niego aż tyle, po prostu najzwyklejszy hostel. Zaczęliśmy w końcu dostrzegać, że informacje o bardzo atrakcyjnych cenach w Armenii stały się częścią przeszłości.
Krzoki, pieseczki, kościółki
Jest co z życiem zrobić, kilka kilometrów w jedną stronę jest monastyr Harpath. Większość przewodników głosi, że do monastyrów można dotrzeć tylko taksówkami, w związku z czym pragniemy donieść, że jest to bzdura - wystarczy zapytać kogokolwiek aby dowiedzieć się o numery odpowiednich marszrutek.
Transport lokalny startuje z placu w centrum wioski, jednakże akurat my mieliśmy to szczęście, że zapomniał sobie przyjechać. Dzięki temu mogliśmy przespacerować się po urokliwym Kaukazie, popodziwiać wściekłe psy, udomowione świnie i lekko zdziczałe dzieci. Gorąco nie polecamy powtarzania tego wyczynu, bo droga jest długa, średnio ciekawa, do tego pozbawiona sklepów z zimnymi napojami.
Do Harpath dociera raczej mało osób, więc handlarze bardzo się ucieszyli na nasz widok, chcieli nam sprzedać wiele rzeczy, najczęściej ręcznie robione serwety. Wybór suwenirów był dość solidny, niestety wszystkie przedmioty posiadały jedną wadę - brak karteczki z ceną.
Transport lokalny startuje z placu w centrum wioski, jednakże akurat my mieliśmy to szczęście, że zapomniał sobie przyjechać. Dzięki temu mogliśmy przespacerować się po urokliwym Kaukazie, popodziwiać wściekłe psy, udomowione świnie i lekko zdziczałe dzieci. Gorąco nie polecamy powtarzania tego wyczynu, bo droga jest długa, średnio ciekawa, do tego pozbawiona sklepów z zimnymi napojami.
Do Harpath dociera raczej mało osób, więc handlarze bardzo się ucieszyli na nasz widok, chcieli nam sprzedać wiele rzeczy, najczęściej ręcznie robione serwety. Wybór suwenirów był dość solidny, niestety wszystkie przedmioty posiadały jedną wadę - brak karteczki z ceną.
W drugą stronę Alaverdi jest wioska Sanahin z kolejną świątynią, a także z muzeum poświęconemu Mikojanowi, który po pierwsze był Ormianinem i urodził się w 1905 w Sanahin (w 1918 wyjechał, co nas jakoś bardzo nie zdziwiło, pytanie czy kiedykolwiek powrócił), a po drugie był konstruktorem samolotów MIG. Mikojan ma swój pomnik i muzeum. Oprócz pięknej rzeźby jego dokonania, w okolicach placówki są świnie, dzieci i psy. Cała trójca w różnym stopniu zdziczenia.
W pewnym sensie największymi atrakcjami okolicy są pozostałości po czasach sowieckich, czyli autobusy, przerażająca kopalnia i żylia mieszkańców. Sama mieścina się sypie, gołym okiem można zauważyć, że ludziom się nie przelewa. Mimo tego mało radosnego poziomu życia, Armenia obecnie jest najdroższym krajem z wiadomej trójcy.
Na pociechę - mają piwo Kilikia, które wygrało w moim regionalnym rankingu piw.
Nie wpadliśmy na jedno: transport. Z trójcy Azerbejdżan, Gruzja, Armenia, ta ostatnia ma najbardziej niewydolny system transportu. Na pytanie o durny bus do Erywania zebraliśmy całą kolekcję odpowiedzi sięgających od 7 rano do 12. Ostatecznie wybraliśmy tę, która nakazywała nam żebyśmy przyszli o 11. Oczywiście o 11 nie działo się nic, potem w końcu przyjechała marszrutka, której kierowca gdzieś poszedł, wrócił i dopiero łaskawie pozwolił nam wsiąść na pokład, chociaż nie mieliśmy rezerwacji. Bus wypełniony był po kaukasku, czyli było tam znacznie więcej osób niż dowód rejestracyjny przewiduje. Zgrupowano nas z Niemcem uznając, że zachodni to się pewnie dogadają. Niemiec poinformował nas, że w Armenii jest taniej niż w Bremie, co niesamowicie nas zaskoczyło, bo w Bremie przecież 220 USD to też jest dobre wynagrodzenie.
Dojazd do stolicy zajął nam parę godzin, droga jest z tych ładnych - przepaście, krzaki, trawy, rogacizna i nierogacizna, oczywiście obowiązkowa ilość śmieci i odpadów gospodarczych. Pewną różnicą na plus wobec gruzińskiego modelu transportowego jest to, że marszrutka zrobiła przerwę przy stacji benzynowej, dzięki czemu pasażerowie nie musieli cierpieć na ból pęcherza aż do stolicy.
Na pociechę - mają piwo Kilikia, które wygrało w moim regionalnym rankingu piw.
Nie wpadliśmy na jedno: transport. Z trójcy Azerbejdżan, Gruzja, Armenia, ta ostatnia ma najbardziej niewydolny system transportu. Na pytanie o durny bus do Erywania zebraliśmy całą kolekcję odpowiedzi sięgających od 7 rano do 12. Ostatecznie wybraliśmy tę, która nakazywała nam żebyśmy przyszli o 11. Oczywiście o 11 nie działo się nic, potem w końcu przyjechała marszrutka, której kierowca gdzieś poszedł, wrócił i dopiero łaskawie pozwolił nam wsiąść na pokład, chociaż nie mieliśmy rezerwacji. Bus wypełniony był po kaukasku, czyli było tam znacznie więcej osób niż dowód rejestracyjny przewiduje. Zgrupowano nas z Niemcem uznając, że zachodni to się pewnie dogadają. Niemiec poinformował nas, że w Armenii jest taniej niż w Bremie, co niesamowicie nas zaskoczyło, bo w Bremie przecież 220 USD to też jest dobre wynagrodzenie.
Dojazd do stolicy zajął nam parę godzin, droga jest z tych ładnych - przepaście, krzaki, trawy, rogacizna i nierogacizna, oczywiście obowiązkowa ilość śmieci i odpadów gospodarczych. Pewną różnicą na plus wobec gruzińskiego modelu transportowego jest to, że marszrutka zrobiła przerwę przy stacji benzynowej, dzięki czemu pasażerowie nie musieli cierpieć na ból pęcherza aż do stolicy.